Kilka ważnych pytań, część 7
Pewnie większość czytelników zgodzi się, iż wydarzeniami ostatniego tygodnia w USA były raczej dane z rynku pracy niż debiut spółki Twitter. Czym jednak byłaby giełda bez dawki szaleństwa i gorączki, która czasami ogarnia rynki?
Poprzednia notka O szaleństwie znalazła ograniczone zrozumienie i czytelników, ale – nie wątpię – utrwaliła obraz mojej skromnej osoby, jako zwolennika chciwych drani. Widać taka rola blogera, że pisze a internet słowa nosi. Z honorem zatem przyjmuję obsadzenie w roli ambasadora zepsutej Wall Street, pociągnę temat w przyszłości a dziś zajmę się kolejną kliszą, jaka funkcjonuje w opisie rynku – chciwością.
Standardowa teoria ekonomiczna zakłada, że popyt na prognozy ekspertów rodzi się gdy ludzie nie są pewni charakteru procesu generującego dane oraz są przekonani, że przeszłe wyniki ekspertów umożliwiają wgląd w ich przyszłe wyniki.
W poprzednim tekście zwróciłem uwagę na eksperyment, w którym czwórka badaczy pokazała, że część ludzi (82% uczestników eksperymentu) gotowych jest płacić za iluzoryczne umiejętności prognozowania całkowicie losowych wydarzeń, takich jak rzut monetą.
W nowym tygodniu do rangi wydarzenia urasta raport z rynku pracy w USA. Na wejściu można założyć, iż październikowy government shutdown spowoduje spore zamieszanie w raporcie Departamentu Pracy i w części komentatorzy pojawią się znów znane z poprzednich miesięcy opinie o słabym wzroście etatów. Dlatego dziś nieco konfrontacyjne z takimi tezami spojrzenie na liczbę miejsc pracy poza rolnictwem.
Czy może być lepszy czas na notkę o szalonych samobójcach z Wall Street niż Halloween?