Okładkowy kontrarianin
Przyznam się – korzystam czasami z tekstów w gazetach do podejmowania decyzji na rynku lub doprecyzowania własnego poglądu na dalszą sytuację.
Przyznam się – korzystam czasami z tekstów w gazetach do podejmowania decyzji na rynku lub doprecyzowania własnego poglądu na dalszą sytuację.
W powszechnym mniemaniu ostatnie dekady na rynku finansowym, to wzrost casino kapitalizmu i rozrost władzy giełd nad gospodarką. Synonimem tej władzy jest Wall Street, która przyciągając firmy po kapitał zmienia je w maszynki do produkowania dywidend lub spekulacyjne wehikuły.
W poprzednim tekście zauważyłem, że inwestorzy mają ograniczoną odporność emocjonalną na osiąganie zdecydowanie niższych od rynkowych stóp zwrotu.
Jeremy Grantham w najnowszym liście kwartalnym zwrócił uwagę na trudny problem, z którym muszą się zmierzyć inwestorzy po długotrwałym trendzie wzrostowym.
Czytelnicy naszych blogów z takim zaangażowaniem atakują moją skromną osobę, gdy pozwalam sobie iść pod prąd powszechnym poglądom na temat zepsucia Wall Street, iż dziś otwieram kolejny front, którego centrum będzie wiara w nadzór.
Już kilka miesięcy po swoim powstaniu trwający obecnie rynek byka obwołany został najbardziej znienawidzoną hossą historii. Dziś, niemal 170% powyżej minimum bessy z 2009 roku na S&P 500 i WIG, powyższe określenie jest ciągle aktualne.
To już trzeci raz, gdy staram się pokazać wykresy wybranych (subiektywnie) spółek z różnych branż ż rynku amerykańskiego.