Jak odczuwamy straty
Wcale nie przez przekorę, ale jako inwestor pasywny (w zakresie IKE/IKZE) intuicyjnie nie poczułem się przekonany do argumentów Grzegorza w -> jego wpisie „Pasywne inwestowanie – czy jest do pogodzenia z naszą naturą?” .
Kiedy ludzie nie mają wyboru, życie jest wręcz nie do zniesienia. Ponieważ liczba dostępnych wyborów wzrasta – tak jak się to dzieje w naszej kulturze konsumpcyjnej – autonomia, kontrola oraz wyzwolenie wniesione przez tę różnorodność są potężne i pozytywne. Ponieważ jednak liczba wyborów ciągle rośnie, zaczynają się pojawiać negatywne aspekty posiadania wolności wyborów. Liczba możliwości dalej wzrasta, te negatywy eskalują, aż w końcu jesteśmy nimi przeciążeni. W tym miejscu wybór wcale już nie uwalnia, ale osłabia. Można nawet rzec, że tyranizuje.
Powyższy fragment książki Barry’ego Schwartza „Paradoks wyboru” wydał mi się doskonałym początkiem rozważań dotyczących tego, czy pasywne inwestowanie, jest do pogodzenia z naszą naturą. W dużym uproszczeniu, czy idea „pasywnego inwestowania” jest faktycznie tak banalna i prosta, że możemy nasze pieniądze w ten sposób lokować i zupełnie nic nie będzie się z nami działo. A przynajmniej nic z tego, o czym się mówi w kontekście aktywnej spekulacji rynkowej, czyli o tych wszystkich emocjach, frustracjach, niepokojach będących konsekwencją konieczności dokonywania ciągłych wyborów, utrzymywania dyscypliny, przestrzegania ustalonych przez siebie zasad i planów. Po prostu inwestujemy, kładziemy na wiele lat nogi na stole, a pieniądze same rosną. Czyż nie?
Niestety idea pasywnego inwestowania ma bardzo słaby punkt i jesteśmy nim my sami.
W niezwykle pouczającej książce o nieco zaskakującym tytule „Złudzenia, które pozwalają żyć”, autorzy przytaczają niesamowicie zaskakujące wyniki takiego oto badania:
W inwestowaniu, podobnie jak w codziennym życiu, szczególnie często popełniamy jeden błąd, który potrafi zanurzyć nasze odczucia w otchłani nieszczęścia.
Oryginalny w swej idei, dystopijny serial „Rozdzielenie” (org. „Severence”) opiera się na koncepcji, o której pewnie marzyłby niejeden człowiek:
Często zapominamy, że każdy w miarę zdrowy człowiek posiada w sobie pewnego rodzaju moc, która robi za generała naszych działań życiowych, a w inwestowaniu trzeba sięgać do niej nadzwyczaj często.
Pozwolę sobie w tym wpisie na chwilę nieco bardziej filozoficznej refleksji, która mam nadzieję udzieli się wszystkim czytającym poniższy tekst, najlepiej w praktyczny na wskroś sposób.
Gdyby rynek był szkołą, zostałby zamknięty. Żadna szkoła i żadna uczelnia nie mogłyby działać, gdyby 90 procent uczniów i studentów nie zdawało egzaminów. Jesteśmy generalnie normalnymi ludźmi. Potrafimy dostosować się do społeczeństwa i dobrze w nim funkcjonować. Jeśli gracze giełdowi są normalnymi ludźmi – a zakładam, że są, co znaczy, że radzą sobie w życiu, są inteligentni, uprzejmi i potrafią ciężko pracować – to dlaczego 90 procent przegrywa? Tom Hougaard
Pracujemy nad książką Toma Hougaarda, o której w poprzednich wpisach wspominał Tomek Symonowicz, i mam wrażenie, że duński trader pisze niemal o tym samym, na co zwracałem uwagę od lat. Co więcej, wykorzystując bardzo podobne analogie oraz przykłady (jak choćby ten o maratonie). Pokazuje to, że nie jesteśmy specjalnie oryginalni, jeśli chodzi o rozumienie rynku, zwłaszcza gdy zrozumiemy, że w gruncie rzeczy za sukcesem stoją bardzo proste czy wręcz banalne zasady.
„Pamiętam jak wspomniałem grupie przyjaciół, którzy są wielkimi fanami dywidend, że dywidendy są nieistotne. Zareagowali tak, jakbym nazwał ich matki pewnym bardzo wulgarnym pięcioliterowym słowem zaczynającym się na „k””. To komentarz pod jednym z filmów z serwisu YouTube w którym autor tłumaczy, że dywidendy nie powinny mieć znaczenia z punktu widzenia inwestora. Ale coraz więcej badań naukowych potwierdza, że wielu inwestorów podchodzi do dywidend w nieracjonalny sposób.