Ktoś to w końcu wyraźnie powiedział
Pod koniec marca Howard Lindzon opublikował tekst, w którym uznał przyciąganą uwagę za czwartą klasę aktywów, obok akcji, obligacji i surowców.
Pod koniec marca Howard Lindzon opublikował tekst, w którym uznał przyciąganą uwagę za czwartą klasę aktywów, obok akcji, obligacji i surowców.
Zachodnie media zwróciły uwagę na indyjski rynek opcji ponieważ ten wątek pojawił się w procesie jaki firma inwestycyjna Jane Street wytoczyła dwóm byłym pracownikom i ich nowemu pracodawcy – firmie inwestycyjnej Millennium Management.
Od czasu do czasu naukowcy publikują badania, w których pokazują coś absolutnie oczywistego a postronni obserwatorzy i opinia publiczna mają z tego uciechę. W pierwszym spojrzeniu jest tak z badaniem, o którym piszę w niniejszym tekście: po żmudnej analizie badacze doszli do wniosku, że zniesienie prowizji za transakcje na rynku akcyjnym sprawiło, że drobni inwestorzy zaczęli zawierać więcej transakcji.
Przez kilkadziesiąt lat po II wojnie światowej rzeczywistość w państwach Zachodu wyglądała tak, że każde pokolenie mogło oczekiwać, że będzie zamożniejsze od pokolenia swoich rodziców a pokolenie ich dzieci wskoczy na kolejny, wyższy poziom standardu życia.
W mojej prywatnej galerii dziwów i dysonansów obecnie poczesne miejsce zajmuje to, jak twardo i bez paniki zachowali się detaliczni inwestorzy w reakcji na tegoroczne spadki cen akcji.
Za każdym razem gdy zagłębiam się w historię rynku finansowego dochodzę do wniosku, że „wszystko już było”. Kluczowe trendy i tendencje, które dziś obserwujemy towarzyszyły rynkowi od jego początków.
Obserwowaliśmy w tamtym okresie zarówno napływ nowych klientów, jak i w dużym stopniu reaktywację rachunków nieco uśpionych przez długi okres stagnacji na warszawskiej giełdzie. Można więc powiedzieć, że inwestorzy indywidualni trafili w optymalny moment rynkowy i wykorzystali nadarzającą się okazję, tym razem nie popełniając częstego behawioralnego błędu, jakim jest paniczna wyprzedaż taniejących walorów w czasie krachu – mówi Piotr Kozłowski, dyrektor BM Pekao. (źródło: Parkiet)
Przepraszam, jeśli wyrażę duży sceptycyzm jeśli chodzi o tę wypowiedź Piotra Kozłowskiego. Mimo dość gwałtownej zmienności i silnych przecen – w przypadku indywidualnych akcji sięgających kilkudziesięciu procent, to jeszcze nie jest TEN moment.
Konwencjonalne podejście do aktywnego inwestowania zakłada, że inwestor dokona analizy sytuacji spółki i na tej podstawie zdecyduje czy w preferowanym przez niego horyzoncie czasowym cena akcji spółki wzrośnie czy spadnie. Jest to nie tylko pracochłonne podejście ale także niesie ze sobą istotne ryzyko błędu i potencjalnej straty.
Gdy życzyliśmy sobie by NewConnect zaczął wyglądać jak rozwinięte rynki akcyjne to nie mieliśmy na myśli tego by rozwinięte rynki akcyjne stały się jak NewConnect. Trzeba precyzyjnie artykułować swoje życzenia.
Musze przyznać, że podoba mi się to co dzieje się na rynkach. W ubiegłym roku ceny ropy (no właściwie kontraktów) spadają poniżej zera, pojawia się mnóstwo nowych graczy, którzy grę na rynkach traktują dosłownie jak grę. Nie ważne, co stoi za kursem, czy bankructwo (Hertz), czy mniej lub bardziej złożony algorytm (kryptowaluty), ważne, że w kupie siła i można zarabiać, zarabiać, kupować, kupować. Rozwój mediów społecznościowych sprawił, że wszelkiego rodzaju zbiorowe „naloty” są bardzo proste. Ma to dobre strony – wystarczy ogłosić zbiórkę dla potrzebujących, by już znalazł się milion, dwa, dziesięć na jakąś wyjątkowo skomplikowaną operację; ale ma też i mroczną stronę – wystarczy, że ktoś popełni błąd (świadomie, bądź nie), by sieciowi moraliści masowy zainicjowali hejt na Facebooku, wystawiali złe oceny w innych miejscach, dla fanu i beki rozjechali ofiarę. Wszystko zgodnie z zasadami opisanymi przez Ryana Holidaya, w „Zaufaj mi jestem kłamcą”. Nawet jeśli to była pomyłka, nikt się nie przejmuje przeprosinami, wyjaśnieniami, sprostowaniami. Z ofiary często zostają strzępy.