Wielki, wspaniały czarny piątek
Jakiś czas temu trafiłem na informację, że któryś z influencerów publikujących recenzje o swoich wizytach w barach, restauracjach i jadłodajniach, zachwycił się jakimś miejscem. To wywołało oczywiście „run” na ów przybytek, ku niezadowoleniu właścicielki.
Wiele komentarzy do tekstu było w podobnym tonie „zamiast wykorzystać szansę, to jej się nie podoba”, „powinna zatrudnić więcej osób i zrobić kilka stolików więcej”, „niech pomyśli o nowym lokalu”. Sama zaś właścicielka wyjaśniła, że jest już na emeryturze, że lubi sobie trochę dorobić i nie ma już ani siły, ani chęci zabijać się o popularność.
Trzynaście – pechowa liczba. Trzynaście procent spadł indeks WIG-Banki od dnia, gdy wypłynęły informacje dotyczące nowego podatku dla banków. Zajęło to sześć dni. Przez ostatnie miesiące polski rynek akcji był w różnych zestawieniach liderem wzrostów, tym razem znalazł się na szczytach tabel i zestawień największych spadków.
Jedną z najbardziej fascynujących koncepcji, która wiąże się z inwestowaniem jest teoria żalu oraz to, co Barry Schwartz nazwał paradoksem wyboru. Zajmowałem się już tym kilkukrotnie, więc zachęcam do zerknięcia do wcześniejszych tekstów (Wybierz i żałuj, Can’t Stop), tym razem jednak chciałbym się zastanowić, czy nasz styl inwestycyjny może zależeć od tego, jakiego rodzaj żalu próbujemy unikać.
Gdy ćwierć wieku temu trwała hossa dotcomów, na warszawskiej giełdzie niewiele było spółek, które można byłoby zakwalifikować jako internetowe. Część notowanych przedsiębiorstw zmieniała nazwy, żeby się ogrzać w nowym wyścigu technologicznym, dodając .net albo .com. Inne – jak zwykle w takich sytuacjach – ogłaszały wejście w nową niszę. Inwestorzy byli jednak głodni firm technologicznych i szukali czegokolwiek, co mogło się jakoś kojarzyć z usługami sieciowymi. Jednym z beneficjentów tego szału był Elzab – producent kas fiskalnych. To nie były czasy Wi-Fi, zintegrowanych systemów, Internetu 2.0, czy AI. No ale była to „jakaś technologia”.
Od wielu lat przywołuję co jakiś czas słowa George Kleinmana z Commodity Resource Corp.: „to nie wydarzenia są ważne, tylko reakcja rynku na nie”.
Gdy na początku ubiegłego tygodnia widziałem czołówki polskich mediów dotyczące „przełomowych rozmów” prowadzonych przez USA w sprawie Ukrainy zerkałem na zachowanie rynków europejskich i amerykańskich, które zdawały się absolutnie ignorować znaczenie owych przełomowych rozmów. Zdaje się, że w gruncie rzeczy było to wydarzenie istotne o tyle, że można wypełnić trochę „contentu” (bo nie treści) w serwisach internetowych oraz telewizjach informacyjnych. W gruncie rzeczy nie było tam nic przełomowego, poza żądaniami, oczekiwaniami i kategorycznymi stanowiskiem strony amerykańskiej, oraz ostrożnym zainteresowaniem strony rosyjskiej.
Deregulacja, deregulacja, deregulacja. Słowo, które jest na ustach całego zachodniego świata, a także w Polsce. Oto nagle część polityków zorientowała się, że nadmierne regulacje – mające podobno na celu ułatwienie życia obywatelom, oraz ich ochronę – chyba poszły nieco za daleko. Nie będę zajmował się bieżącą polityką, moja wiara w realne zmiany jest raczej słaba, ale pomyślałem sobie, że to dobry moment, by, po raz już nie wiem który, zająć się polskim rynkiem kapitałowym.
Skończyłem w weekend czytać niezmiernie przyjemną powieść Johna Ironmongera „Wieloryb i koniec świata”. Głównym bohaterem jest analityk z londyńskiej firmy inwestycyjnej, koncentrującej się na transakcjach krótkiej sprzedaży. W tle mamy ogólnoświatową pandemię, załamanie rynków, genialne algorytmy prognozujące, rozważania o naturze ludzkiej oraz mnóstwo optymizmu. Więcej na temat samej powieści można przeczytać na speculatio.pl, mnie zaś do dzisiejszej notki zainspirowało jedno ze zdań, które pojawia się w trakcie rozmowy między bohaterami, gdy rozmawiają na temat przyszłości i wyborów.
To nie jest plan. To marzenie.
Ponieważ książka traktuje częściowo o rynku finansowym, decyzjach i ich konsekwencjach, zatrzymajmy się przez chwilę przy tym zdaniu, choć w powieści dotyczy ono raczej sytuacji między dwojgiem ludzi.
W swoim przemówieniu inauguracyjnym 20 stycznia 2025 roku prezydent Donald Trump użył hasła „Drill, baby, drill”, co miało oznaczać poparcie dla zwiększenia krajowej produkcji ropy i gazu.
Będziemy wiercić, skarbie, wiercić. Obniżymy ceny, ponownie wypełnimy nasze strategiczne rezerwy aż po brzegi i będziemy eksportować amerykańską energię na cały świat.
Pięć lat to mnóstwo czasu. Nawet na rynkach. Pięć lat dobrej koniunktury potrafi zatrzeć pamięć o trudnych okresach, spadkach, bessach, stagnacjach. W ciągu minionych pięciu lat indeks S&P500 wzrósł niemal 100 procent. Daje to średnioroczne 13,4 procent. Blisko dwa razy więcej, niż wieloletnia średnia z rynków akcji wynosząca 7-8 procent rocznie. Jeszcze lepiej w takim ujęciu wypada indeks NASDAQ100 – średnioroczny wynik z ostatnich pięciu lat to 19,8 procent. Może zakręcić się w głowie.