Deregulacja, deregulacja, deregulacja. Słowo, które jest na ustach całego zachodniego świata, a także w Polsce. Oto nagle część polityków zorientowała się, że nadmierne regulacje – mające podobno na celu ułatwienie życia obywatelom, oraz ich ochronę – chyba poszły nieco za daleko. Nie będę zajmował się bieżącą polityką, moja wiara w realne zmiany jest raczej słaba, ale pomyślałem sobie, że to dobry moment, by, po raz już nie wiem który, zająć się polskim rynkiem kapitałowym.
Wiele lat temu, w jednym z felietonów pisywanych jeszcze przeze mnie do Gazety Giełdy Parkiet, pozwoliłem sobie napisać, że z regulacjami na polskim rynku może być tak, jak z próbą regulowania kierunku rzek i poziomu wody w Morzu Kaspijskim w ZSRR. Po II wojnie światowej Józef Stalin ogłosił Wielki Plan Przeobrażenia Przyrody. Człowiek radziecki miał udowodnić, że nad przyrodą można zapanować w sposób doskonały. Zmieniać kierunki rzek, robić to co chce człowiek, a nie natura. W efekcie doszło do katastrofy ekologicznej, w ciągu trzech dekad tafla wody w jeziorze spadła o 3 metry, znajdujące się w pobliżu Jezioro Aralskie (kiedyś czwarte pod względem powierzchni na świecie) zniknęło całkowicie. Gdy pisałem to porównanie nie było jeszcze tych wszystkich cudownych dla inwestorów i instytucji finansowych wynalazków pisanych wielkimi literami – MIFID, FATCA, AIFMD i jeszcze wiele, wiele innych. Wtedy obawialiśmy się, jako inwestorzy, że polski regulator chce wziąć się za rynek pozagiełdowy (Forex), który dopiero raczkował. W dużym skrócie – z perspektywy inwestorów, oraz potencjalnych twórców biznesów – wyglądało to prosto „zabrońmy jak najwięcej”. Minęły dwie dekady i w branży popularny jest gorzki żart, że są już firmy inwestycyjne, które zatrudniają więcej prawników i specjalistów IT, niż maklerów, doradców i analityków. Ci pierwsi produkują regulaminy i sprawdzają, czy firma działa zgodnie z kolejnymi regulacjami, ci drudzy, wdrażają, wdrażają, wdrażają.
A my co roku na kolejnych konferencjach zastanawiamy się, co zrobić, żeby przyciągnąć inwestorów, żeby rozruszać nasz rynek kapitałowy. Tymczasem otwierając rachunki – kolejny gorzki żart – sam tego doświadczyłem i słyszę od znajomych z kilkunastoletnim stażem na rynku, że wypełniając ankiety adekwatności, dostają informację, że dany instrument jest nie dla nich, bo nie mają odpowiedniej wiedzy. Tylko dlatego, że ktoś pewnie zaznaczył nie tak, jakieś ankietowe pytanie. Nie tak, jak wymyślił sobie twórca ankiety. Chyba rozumiem już dlaczego wprowadzono maturę, która nie sprawdza wiedzy, tylko umiejętność odgadnięcia „klucza”.
Jeśli w trakcie próby otwarcia rachunku, dostaję informację, że dany rynek nie jest dla mnie. Jeśli w trakcie składania zleceń, muszę zaznaczyć dodatkowe pole, że dany instrument jest nie dla mnie. Jeśli wreszcie samo otwarcie rachunku i odpowiedzi na te wszystkie pytania zajmuje kilkanaście minut, to dlaczego się dziwimy, że ludzie nie garną się do rynku. Cel został spełniony: „ten rynek nie jest dla Ciebie”.
– „dobra idę po kryptowaluty, tam nikt mi nie mówi, co mogę”.
Mój wspólnik w wydawnictwie Krzysztof Środa, tłumacz kilkunastu książek dotyczących inwestowania, historii rynku, po latach przerwy robił porządki w swoich funduszach. Musiał odpowiedzieć na pytania ankietowe. Zadzwonił do mnie i mówi:
„Czy mógłbyś mi wyjaśnić, jaki jest cel tych ankiet? Spędziłem tam niemal trzy godziny i odpowiadałem na pytania o struktury, przewalutowania, opcje. Po co? Pomijam fakt, że te pytania układał jakiś idiota. One w ogóle nie były po polsku.”
Ubocznym, zabawnym efektem jest to, co wyszło przy okazji różnych badań (m.in. robionych przez Katarzynę Sekścińską) w ostatnim roku – badani uważają, że bardziej ryzykowne są ETFy i fundusze, niż kryptowaluty. Brawo!
Wielki Plan Przeobrażenia Rynku udał się znakomicie.
Mieliśmy chronić inwestorów przed nieodpowiednimi inwestycjami. Udało się! Bardziej odpowiednie w ich ocenie są krypto i nieruchomości.
Gdybym w 1993 roku podczas otwierania rachunku inwestycyjnego miał odpowiedzieć na tego rodzaju pytania, prawdodobnie nie było mnie na rynku. Podobnie jak dziesiątek tysięcy nowych inwestorów, głodnych nowej wiedzy, nowych doświadczeń, nowego ryzyka. Nie moglibyśmy otwierać rachunków, bo się nie znaliśmy na rynku. Koniec. Nie byłoby tu wielu dzisiejszych zarządzających, analityków, doradców. Bo nie wiedzieliśmy nic. Albo niewiele.
Oczywiście słowo klucz brzmi – „to nie my, to Unia Europejska”. Prawda jest jednak nie do końca prawdziwa. Unijne dyrektywy i regulacje to jedno, ale kraje mogą nałożyć często własne przepisy, bardziej wymagające. I my to jako Polska robimy. Ot ostatnia sprawa. Dyrektywa Women On Boards, którą Polska ma wdrożyć od 2026 roku. Zgodnie z nią 33% członków zarządów i rad nadzorczych mają stanowić kobiety. Dyrektywa ma dotyczyć między innymi spółek giełdowych zatrudniające ponad 250 osób. My w warunkach krajowych poszliśmy dalej „każdy co najmniej trzyosobowy organ musi zatrudnić 33% kobiet”. Czyli zarówno w zarządach, jak i radach nadzorczych ma być 33 procent kobiet. Nie, nie jestem za nierównością, za tym, żeby kobiety nie znajdowały się na stanowiskach kierowniczych, ale kobiet w biznesie jest mniej. Więc statystyka sugeruje, że spełnienie bardziej restrykcyjnych warunków może być skomplikowane. Co więcej, prawdopodobnie istnieją branże, w których dysproporcja ta jest ogromna. Znalezienie kobiet specjalistek może być problemem. No ale, jeśli kara ma wynieść do 10% przychodów, to na pewno się znajdą.
Wróćmy jednak do perspektywy zwykłego klienta. Włączam komputer, wchodzę na stronę instytucji finansowej. Najpierw muszę kliknąć, że się zgadzam na ciasteczka i te wszystkie zajmujące czasem całą stronę wyjaśnienia – dla mojego dobra. Nikt ich oczywiście już nie czyta, są traktowane jak natrętna mucha. W zasadzie nie wiem, czy kiedyś nie okaże się, że sprzedałem nerkę (polecam odcinek Black Mirror – Joan jest okropna). Później się loguję. Oczywiście muszę wyjąć smartfon, żeby potwierdzić sms lub w inny sposób. Później trafiam na ofertę nowych obligacji, ale najpierw muszę kliknąć w wyjaśnienia prawne, z których chyba wynika, że powinienem skontaktować się z lekarzem i farmaceutą, a może, że dostanę raka płuc. Do końca tego nie wiem, bo klikam automatycznie (pewnie zgodziłem się sprzedać drugą nerkę). Gdzieś tam jeszcze pojawi się jakaś ankieta, czy moje działania są zgodne z ESG, choć właśnie serwery gdzieś w Kalifornii grzeją się od miliardów klikanych ciasteczek, zgód, zastrzeżeń i ostrzeżeń.
To tylko wycinek naszego świata, który miał być tak wspaniały, żeby nas nikt nie oszukał, nie naciągnął, nie okłamał. W rezultacie przebrnięcie przez te wszystkie zgody, że wiem, że mnie nikt nie oszukał i TAK, CHCĘ ZŁOŻYĆ TO CH.. ZLECENIE, zajmuje czas i frustrację. A oszuści w tym gąszczu radzą sobie doskonale. Zgodnie z przysłowiem „w mętnej wodzie dobrze ryby łowić”.
Może więc jestem cynicznym sceptykiem, albo sceptycznym cynikiem, ale myślę, że wiele się nie zmieni. Bo to oznaczałoby prawdziwą rewolucję. Przywołam tu „żelazne prawo liberalizmu” zaproponowane przez Davida Graebera.
Żelazne prawo liberalizmu stwierdza, że każda reforma rynkowa i każda podjęta przez władze inicjatywa, której celem jest ograniczenie biurokracji i uwolnienie mechanizmów rynkowych, ostatecznie prowadzi do rozrostu regulacji prawnych, do rozrostu biurokracji i do rozrostu aparatu administracji państwowej.
[Foto: kadr z filmu Black Mirror, odcinek Joan jest okropna]

13 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
Trochę się uśmiałem fajnie to Pan opisał ale to tak naprawdę nie napawa optymizmem😂
"Biurokracja rozrasta się, aby sprostać wyzwaniom rozrastającej się biurokracji"
ten sam Graeber pisze o "komisjach do rozwiązywania problemu nadmiaru komisji".
We wpisie brakuje nazwisk.
Za tymi wszystkimi regulacjami stoją konkretni ludzie. To nie okupant (jak w czasie 2WŚ) wprowadza reguły lecz konkretni polscy politycy i urzędnicy, znani z imienia i nazwiska. Wytykajmy zatem absurdy łącznie z ich autorami. Może to jest sposób by zahamować ich powstawanie? Robert Gwiazdowski wysunął nawet pomysł (humorystycznie) by powołać komisję sejmową która by ustaliła skąd się wzięły te wszystkie regulacje które teraz ma ponoć Pan Brzuska deregulować.
nie jestem dziennikarzem, nie tropię nazwisk. Sam zaś Brzoska ma tylko zwrócić uwagę na problemy, a nie je wdrażać. I o ile generalnie to nie jest zły pomysł, to jednak mamy chyba pomieszanie z poplątaniem. Takie komisje ekspertów (a nie polityków) powinny funkcjonować od dawna.
"Takie komisje ekspertów (a nie polityków) powinny funkcjonować od dawna"
Kto pisze te wszystkie ustawy tak licznie produkowane przez sejm? Posłowie z których większość to celebryci brylująca na mównicy, różnych wiecach czy marszach? Właśnie robią to eksperci w poszczególnych ministerstwach a posłowie potem głosując najczęściej nie czytając wcale a nie tylko za zrozumieniem. Nie tu chyba leży problem nad regulacji.
Z tym 33% kobiet to wystarczy oświadczenie, że człowiek identyfikuje się jako kobieta czy będzie to jakoś sprawdzane?
O, jaki ładny przykład psioczenia na biurokrację, to jest zresztą ulubiony konik do wsiadania dla publicystów. Opis zakładania rachunku inwestycyjnego smakowity, ale zastanówmy się, czy lepiej inwestowałoby się w czasach bucket shops (a obie nerki pozostały na swoim miejscu, jak się domyślam). Co do demonizowanej UE z jej regulacjami: dzięki nim mamy w Europie najlepszą ochronę konsumenta na świecie.
> Znalezienie kobiet specjalistek może być problemem.
Ponieważ od dłuższego czasu liczba kobiet z wyższym wyksztalceniem przewyższa liczbę mężczyzn, to w branżach nas interesujących może nie być aż tak duży problem. Nie mówimy o rekrutacji górników dołowych.
PS. USA dokonują właśnie epokowego eksperymentu na własnej "biurokracji" szczebla państwowego. Obserwujmy jak to wyjdzie (mamy darmowe bilety).
ad. 1 – regulacje. Niestety wylewamy często dziecko z kąpielą. W imię złudnej ochrony konsumenta. Patrz – ankiety adekwatności – one chronią wyłącznie firmy "przecież pan podpisał, że rozumie ryzyko"
ad2. Zobacz ile jest kobiet wśród doradców inwestycyjnych. A przecież tam może każdy przystąpić bez większych ograniczeń.
Ad.1. Tak, chronią firmy, ale przecież wskazane jest, żeby klient orientował się w profilu ryzyka, jakie podejmuje. Firma nie może odpowiadać za jego lenistwo umysłowe. Co do reszty: patrz "Niedozwolone postanowienia umowne" w k.c.
Ad.2. No wiem, sama kiedyś zdawałam i trochę punktów zabrakło (jak sobie przypominam na sali rzeczywiście dziewczyny w mniejszości). Ale gdybym miała oszacować wtedy procentowy udział kobiet wśród inwestorów i pracowników branży finansowej związanej z inwestowaniem i porównać go do procentowego udziału dziewczyn w egzaminie – to drugie większe. Po prostu kobiet w branży było i jest nadal niewiele (ale więcej niż kiedyś!), a egzamin mega trudny.
dorota, ale ja mam na myśli również obowiazki nakładane na firmy. Te obowiązki się "nie skalują" czyli dotyczą zarówno wielkich korpo, jak i małych i średnich (wiesz, że musiałem jako wydawca ostatnio wypełniać druki dotyczące zagrożenia produktami?).
Wiesz – lenistwo umysłowe oznacza, że dla firmy klient jest jakąś strasznym czymś. Bo jeśli ja muszę podawać, jako producent książek informacje o tym, czy się nie skaleczy kartką, czy dziecko nie połknie zbyt miękkiej okładki, to znaczy, że ze światem jest coś nie tak. Czyli ten parasol ochronny, który roztoczyliśmy nad dziećmi i widzimy tego negatywne skutki idzie już coraz dalej.
Ad.2 – nie najlepiej zabrzmiało to "egzamin mega trudny" 😉 On jest trudny, ale nie trudniejszy niż na studia medyczne, czy prawne, gdzie jest mnóstwo kobiet. To kwestia tego, czy chcą wykonywać tego rodzaju aktywności, czy nie.
ps. – ostatnio mam okazję przyglądać się bardzo kobiecej firmie. W zarządzie są niemal same kobiety (1 mężczyzna), na średnim szczeblu menadżerskim również. Atmosfera jest tak toksyczna i mobbingująca, że kolejni pracownicy i pracowniczki uciekają, albo są w tragicznym stanie psychicznym. Więc albo kobiety menadżerki są wyjątkowo nadreprezentowane przez przemocowe, albo te stanowiska przyciągają tego rodzaju osoby.
Ad.2. Nnnnie. Mam jakieś pojęcie o trudności egzaminów na prawie (średnia na dyplomie 4,3) i to jest zupełnie inne wyzwanie. Trudność egzaminu na doradcę polega na tym, że obejmuje około 10 dziedzin, bardzo różnych, zdawanych razem. I zagadnienia prawne i rachunkowość i strategie opcyjne i wypukłość obligacji trzeba policzyć. Najtrudniejszy egzamin, z jakim miałam do czynienia, ever. A tak chciałam wykonywać tego rodzaju aktywność 🙂
Co do mobbingu: dopóki nie ma twardych danych o korelacji płci z mobbowaniem, to jest tylko dowód anegdotyczny. Może się zdarzyć wszędzie i zgadzam się, że problem jest istotny, społecznie.
ale ja się zgadzam. W ogóle nie chcę sugerować, że mobbing przypisany jest do płci. Raczej chodzi mi o zwalczanie mitu "kobiety w biznesie/polityce to lepsza jakość i większa wrażliwość".
Nie wszystkie. I nie zawsze.