Wszystkim przytrafiają się błędy
Jeśli istniałby jakiś zbiór zasad dla przestępców w białych kołnierzykach to reguła by nie umieszczać w elektronicznej korespondencji dowodów oszukańczej aktywności na pewno by się w nim znalazła.
Jeśli istniałby jakiś zbiór zasad dla przestępców w białych kołnierzykach to reguła by nie umieszczać w elektronicznej korespondencji dowodów oszukańczej aktywności na pewno by się w nim znalazła.
Kilka moich ostatnich wpisów na blogu poświęconych było stratom, które są NIEODŁĄCZNYM elementem ryzyka podejmowanego na giełdzie (zupełnie jak w każdym innym biznesie zresztą) i może z tej perspektywy jeszcze wyraźniej będzie wyglądać kontynuacja cyklu o tym, dlaczego jednak warto inwestorem giełdowym zostać (lub przynajmniej spróbować).
W popularnym spojrzeniu na patologie sektora usług finansowych ofiarami nieprawidłowości zostają łatwowierni, pozbawieni elementarnej wiedzy klienci. Na przykład tacy, którzy pozwolili się przekonać zaufanym pracownikom banku, że obligacje korporacyjne są równie bezpieczne co lokata bankowa i zainwestowali w obligacje Getback.
Żartując można rzecz, iż dyskusja o inwestowaniu w spółki wzrostowe lub wartość jest dyskusją o inwestowaniu w jajecznicę lub w kurę. Pierwsza daje nadzieję na szybki zysk w spekulacji, a druga w hodowaniu kur, które będą znosiły może nie tak spektakularne jaja, jak pierwsze – któż fascynowałby się spółkami, które istnieją 50 lat, gdy pod ręką są jaja tak emocjonujące, jak np. Tesla – ale stabilną wartość. Przychodzą jednak momenty, gdy rynek konsumuje jajecznicę, oszczędzając kury. Naszym wykresem na niedzielę jest dynamiczny zwrot na rynku, który ilustruje ucieczkę od momentum w stronę wartości.
Nieklarowne sposoby publikacji strat powodują więcej zamieszania w percepcji rynku przez inwestorów niż pożytku z analizy takich danych.
Szanowni czytelnicy pewnie wiedzą, iż w najbliższą niedzielę odbywają się wybory samorządowe, które – z racji szaleństwa polskich polityków – zmieniają się w absurdalną próbę przeniesienia ogólnopolskiego podziału „My tak! Cała reszta zła!” na szczebel dbania o chodnik i jakość wody na poziomie wsi.
Nick Maggiulli podał interesujący przykład ilustrujący znaczenie czynnika ludzkiego w ocenie użyteczności strategii inwestycyjnej.
Inwestor giełdowy każdego dnia boryka się z napływem wielu informacji z rynku. Część tych informacji jest ważna i znacząca, a część jest szumem. Co więcej bardzo trudno jest czasami oddzielić szum od znaczących wiadomości. O ile na pewno szumem są wszelkie komentarze, interpretacje, domysły czy analizy, o tyle w wielu wypadkach trudno ocenić napływające z rynku plotki, czy choćby wysyłane przez spółki informacje o planach i zamierzeniach.
A jeśli do tego wszystkiego dołożymy jeszcze własne postępowanie – poszukiwanie kolejnych danych i raportów, dołączenie do wykresu kolejnych wskaźników, które potwierdzą lub nie sygnały z innych wskaźników – mamy gotowy zamęt.
W doskonałej książce Edwarda Luttwaka Zamach stanu. Podręcznik moją uwagę zwrócił pewien diagram. W żaden sposób nie wiązał się on z inwestowaniem, ale uznałem, że doskonale pasuje do opisu pewnej giełdowej rzeczywistości.
Zostawiłem na osobny wpis jedno ze stwierdzeń z nieszczęsnego artykułu o inwestowaniu w Krytyce Politycznej, po to, by pokazać jak łatwo można manipulować cyferkami pokazując straty.
Sukces inwestycyjny firm venture capital niemal w całości wynika z farta; Izraelczycy, którzy zaczynają grać na giełdzie stają się bardziej skłonni do zawarcia pokoju z Palestyńczykami; fundusze hedge, które wykorzystują publiczne informacje o firmach osiągają wyższą stopę zwrotu – to tylko niektóre z wniosków z najnowszych badań ekonomicznych dotyczących rynku kapitałowego.