Czas to (nie) pieniądz, część 5
W finałowej odsłonie tego mini cyklu spróbuję wyjaśnić ostatnią tajemnicę tkwiącą w tezie:
W finałowej odsłonie tego mini cyklu spróbuję wyjaśnić ostatnią tajemnicę tkwiącą w tezie:
W tej części zajmiemy się kwestią: kto i jak ma największe szanse na zwiększenie swojej skuteczności w tradingu/inwestowaniu.
Ten wątek, dla przypomnienia, jest próbą odpowiedzi na fundamentalne dla inwestowania/ tradingu pytanie:
Błahy z pozoru błąd przyczynił się do powstania całkiem poważnej historii, o której poniżej.
Challenge, używając nieco motywacyjnego slangu, będzie moją propozycją wszechstronnego ćwiczenia z tradingu w wersji praktycznej (w wersji ‘slow’ – również dla inwestorów).
Siedemnaście lat to całkiem sporo. Wielu obecnych dwudziestoparolatków w 2000 roku jeżeli uprawiała jakąkolwiek spekulację to były to co najwyżej kolorowe karteczki z notesów, tazos lub karty z piłkarzami, czy bohaterami Gwiezdnych Wojen. Nieduża część pewnie grywała z rodzicami, a może już z kolegami w Monopoly, bawiła się zabawkowymi ruletkami, albo domowymi wersjami pokera dobieranego.
Siedemnaście lat temu zakończyła się hossa technologiczna, zwana hossą dot.comów. Nie oznacza to oczywiście, że interenet przestał funkcjonować czy, że wszystkie spółki próbujące swoich sił w sieci splajtowały. Świat nie jest czarno-biały. Ale gdy jesteśmy młodzi, zapaleni i bezkrytyczni bardziej nam się podobają zmiany rewolucyjne, niż powolna ewolucja. Wydaje nam się, że odchodzący świat nie rozumie tego nowego i patrzymy z wyniosłością, a często pogardą na pokolenia, które już mają z górki.
W internecie nic nie ginie, tylko trudno to znaleźć. Zwłaszcza po wielu latach, zwłaszcza gdy zawodna ludzka pamięć, może poprzekręcać nazwy i okoliczności. Pisząc to zastrzeżenie spróbuję przypomnieć wydarzenia sprzed siedemnastu lat. Hossa internetowa na świecie trwa. Pracując wówczas w funduszu inwestycyjnym szukałem ciekawych spółek na rynku amerykańskim, od czasu do czasu wynajdując perełki świadczące o tym, że mamy do czynienia z niezwykłym złudzeniem i szaleństwem tłumów. Ono nie ominęło również polskiego rynku. Oto spółki produkujące buty ogłaszają zmianę nazwy i zamierzają „robić w internecie”, garbarnie biorą się za biznes medialny i wiele, wiele innych. Wracając do rynku amerykańskiego, w pewnym momencie natrafiłem na spółkę notowaną na OTCBB (czyli rynku prowadzonym przez NASD dla spółek, które nie muszą spełniać niemal żadnych kryteriów) i obecną tam już od kilku lat. Nic się na niej nie działo. Obroty wygaszone, notowania pojawiają się incydentalnie. W wynikach spółki nie dzieje się NIC. Przychodów nie ma, jedynym kosztem jest wynagrodzenie zarządu, w wysokości kilkunastu tysięcy dolarów. Jeśli dobrze pamiętam. Jestem przekonany, że spółka nosiła nazwę J-News, ale nie jestem w stanie znaleźć po niej śladów. Archiwum własnych testów (bo na pewno pisałem o niej na bieżąco) też nie chce ze mną współpracować.
Jak bardzo pomocne i edukacyjne mogą być doświadczenia samych inwestorów, którzy brali udział w krachu 19 października 1987 roku?
Pod koniec października Financial Times napisał o interesującym fenomenie: znanych inwestorach manifestujących w mediach pesymistyczne, nawet katastroficzne nastawienie a inwestujących w sposób nieodbiegający od typowej strategii inwestycyjnego segmentu, w którym działają.
Nienawidziłem księgowości. Dla mnie były to idiotyzmy sprowadzające się do poszukiwania brakujących dziesięciu centów. Moje podejście do tego rodzaju kwestii wyglądało następująco: „Nie obchodzi mnie, gdzie jest te dziesięć centów. Zapłaćcie komuś, żeby je znalazł. Albo lepiej – dam wam dziesięć centów, tylko przestańcie mnie pytać o tamte”. Jim Paul
Wyobraźcie sobie, że musicie podjąć decyzję o zakupie niedużego 32 calowego telewizora. W jednym sklepie kosztuje 987 złotych, w drugim 983,9. Który sklep wybierzecie. Przy takiej różnicy w cenie, prawdopodobnie ten, który będzie bliżej, albo ładniej zapakują telewizor, albo podoba wam się logo sklepu, albo ma wyjątkowo miłą obsługę i lubicie tam chodzić.
Różnica rzędu 0,3 procenta nie ma wielkiego wpływu na nasz wybór. Poza oczywiście tymi wyjątkowo skrupulatnymi osobami, które zapisują każdy grosz i pilnują budżetu domowego z nadmierną przesadą.