Lekcja warta zapamiętania
Dawno nie spoglądaliśmy na blogach w stronę spółki Robinhood Markets, której – jak można sądzić z poprzednich notek – kibicuję z równie wielką sympatią, co całej Reddit’owej Armii wyciskaczy szortów i meme’owych pompek.
Dawno nie spoglądaliśmy na blogach w stronę spółki Robinhood Markets, której – jak można sądzić z poprzednich notek – kibicuję z równie wielką sympatią, co całej Reddit’owej Armii wyciskaczy szortów i meme’owych pompek.
Gdy w kontekście inwestowania pisze się o pewności siebie to z reguły ostrzega się inwestorów przed zbyt dużą pewnością siebie. Taka postawa może mieć wiele negatywnych konsekwencji – od nadmiernej aktywności inwestycyjnej (overtrading) po niezdolność do przyznania się do błędu i trwanie przy opartej na błędnej tezie, generującej stratę pozycji.
Od miesięcy wielu inwestorów wprost nazywało wyceny wielu aktywów w USA bańką i choć indeksy, obligacje, nieruchomości czy kryptowaluty zaliczały w tym czasie rekordy cenowe wszechczasów, to w tle pękała nieco poza naszymi radarami jedna z owych baniek.
Z giełd wyparowuje optymizm
Znacznie bardziej niż to co dzieje się na rynkach, interesuje mnie to co dzieje się z inwestorami. W jaki sposób racjonalizują sobie coraz silniejszą i coraz mocniejszą korektę. Dotyczy to nie tylko rynków akcji (u nas oraz na świecie) ale również rynku kryptowalut.
Sesje z dnia na dzień przypominają te dni, o których niegdyś w mediach pisało się „czarny…” (wtorek, czwartek, piątek…), choć właśnie zadziwia to, że tego katastrofizowania jeszcze nie zauważyłem. Ale w zasadzie nic się wielkiego nie dzieje. Nawet dzisiejsza sesja, ze spadkami indeksów ponad dwa punkty procentowe to swego rodzaju szum.
Główne amerykańskie indeksy, S&P 500 i Nasdaq Composite, zaliczyły najgorsze tygodnie od marca 2020 a więc od okresu pandemicznej przeceny. Należy jednak zauważyć, że gwałtowność obecnej przeceny nie zbliża się do tej z zenitu koronawirusowej paniki rynkowej.
Poniżej druga część małego kompendium wyjaśniającego powody ponoszenia przez inwestorów strat, przed wszystkim na rynku forex.
Nie ma chyba dziś bardziej gorącego tematu niż inflacja. Politycy chwieją się pod jej ciosami. Banki centralne muszą reagować mimo niepewności, co do genezy wzrostu cen, a inwestorzy dostosowywać portfele do nowej sytuacji. Paradoks polega na tym, iż gorączka wokół inflacji może wyznaczać jej szczyt. Nie dlatego, iż mamy do czynienia ze zjawiskiem psychologicznym, ale dającym się identyfikować efektem ubocznym pandemii.
Zasada, że poziom otwarcia pozycji nie powinien mieć znaczenia w decyzji o jej ewentualnym zamknięciu (z zyskiem lub ze stratą) jest dla mnie jedną z najbardziej fascynujących idei w inwestowaniu. Zasada głosi, że wysokość ewentualnego zysku czy ewentualnej straty na pozycji nie powinny wpływać na decyzję o jej zamknięciu.
W ślad za zapowiedzią z poprzedniej części, poniżej ułożyłem mały katalog realnych powodów, z powodu których traderzy tracą na rynku forex.
Indeksowane inflacją obligacje przeżywają swój renesans w Polsce, bo dają nadzieje na ochronę oszczędności przed inflacją przy niskim ryzyku. Mało kto wie jednak, że po raz pierwszy papiery wartościowe o takiej konstrukcji wyemitowano w 1780 r. i zaważyły o tym, że USA uzyskały niepodległość. Tę historię opisuje Robert J. Shiller w pracy „The Invention of Inflation-Indexed Bonds in Early America”.