Efekt stycznia w kilku odsłonach
Tytułowy efekt stycznia pojawia się co roku w zupełnie innym zakątku rynku, niż wielu inwestorów sądzi.
Tytułowy efekt stycznia pojawia się co roku w zupełnie innym zakątku rynku, niż wielu inwestorów sądzi.
Myślę, że gdyby autor jakiejś książki lub filmu próbowałby zaproponować utwór, w którym Stany Zjednoczone wypowiadają wojnę Grenlandii lub Danii uznano by to jednak za pewne nadużycie, w kategorii „tak niemożliwe, że nie róbmy sobie żartów”. Co innego w drugą stronę. Takie utwory zresztą powstały, choćby powieść Leonarda Wibberleya z 1953 roku, na podstawie której nakręcono w 1959 roku film Mysz, która ryknęła. Choć w tym wypadku nie była to Dania, ale fikcyjne księstwo Grand Fenwick, które wypowiada wojnę USA. W rolach głównych występuje Peter Sellers i polecam film, jako zabawną ciekawostkę.
Rok 2024 był czwartym rokiem z rzędu, w którym rynki wschodzące wyraźnie przegrały z amerykańskim rynkiem akcji.
Przez ostatnie lata tworzyłem na początku stycznia mały katalog podsumowujący moje wpisy z ostatniego roku plus mały przewodnik do wpisów z poprzednich lat. Ma to pomóc w nawigacji Czytelnikom, szczególnie tym dopiero poznającym nasze blogi, i okazało się to być bardzo przydatnym narzędziem.
Wczoraj napisałem, że umiejętność wykorzystania napływających z różnych źródeł informacji do odgadywania potencjalnych narracji rynkowych, zanim staną się popularne wśród większej grupy inwestorów, to jeden ze sposobów na zdobycie przewagi rynkowej. Zachęcałem do prób wyciskania ile się da z umiejętności pozycjonowania się pod narracje, które dopiero się tworzą.
W poprzednim tygodniu pisałem, że inwestorzy powinni zadbać o to, by wielkość zajmowanych pozycji odzwierciedlała ich pewność wobec pomysłu inwestycyjnego.
Dało się wyczuć ciśnienie oczekujących na spadki indeksu S&P500, których podstawą miała być techniczna formacja RGR (Głowa z ramionami).
U Georga Sorosa kupował i sprzedawał akcje, waluty i surowce w zależności od sytuacji w światowej gospodarce. Teraz będzie tę sytuację kreował. Prezydent elekt Donald Trump zapowiedział, że mianuje go sekretarzem skarbu USA, czyli odpowiednikiem ministra finansów. Mowa o Scocie Bessencie, człowieku który nie ma nawet polskiej strony w Wikipedii.
„W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych japońscy producenci szturmowali Zachód. Bez wątpienia wspomagał ich niewiarygodnie tani jen i chroniony rynek krajowy, stanowiący rodzaj „pochłaniacza wstrząsów” dla kampanii cenowych na rynkach eksportowych. Naturalnie tani jen i chroniony rynek wewnętrzny nie były przyczyną, dla której japońskie samochody gwarantowały wyższą jakość niż produkty konkurentów z Zachodu, większą oszczędność w zużyciu paliwa w czasie wzrostu cen i tak dalej. Duża część japońskiego sukcesu bierze się z tego, że tamtejsi producenci przywiązywali więcej uwagi do klienta. Z drugiej strony jest także oczywistym faktem, że byli mocno wspierani przez banki.” Gregory Millman, Czas spekulacji
A teraz wykonajmy skok o sześćdziesiąt lat do przodu, zamieńmy rynek japoński na chiński i w gruncie rzeczy możemy uznać, że historia znów się powtarza. Czytam w ostatnich czasach coraz częstsze narzekania na to, że na rynku samochodowym następują zaskakujące zmiany. Chiny zyskują miano lidera (zwłaszcza jeśli chodzi o auta elektryczne), przede wszystkim kosztem firm europejskich. Odnosi się wrażenie, jakby obserwatorzy, w tym wielu ekonomistów, zapominali o zmianach rynkowych. Jedne branże zyskują, inne upadają. W miejsce dawnych liderów pojawiają się nowi. Kraje, które były w zapaści gospodarczej zyskują miano „tygrysów”, zauważając szansę tam, gdzie „stare gospodarki”, jej nie widziały.