W czasie kampanii wyborczej Donalda Trumpa w 2016 roku dziennikarka The Atlantic, Salena Zito, stworzyła formułę interpretacji wypowiedzi przyszłego prezydenta. Napisała, że dziennikarze traktują Trumpa literalnie, ale nie poważnie, a jego zwolennicy poważnie, ale nie literalnie.
Przyjęło się, że to właśnie sympatycy Trumpa poprawnie odczytują jego słowa, a ten filtr przejęli niezależni komentatorzy polityczni i ekonomiczni.
W 2025 roku ten sposób interpretacji wypowiedzi prezydenta USA już się nie sprawdza. Trump rzeczywiście rozpoczął globalną wojnę handlową, po czym nagle się z niej wycofał. Rozpoczął też poważną konfrontację ekonomiczną z Chinami, a teraz próbuje się z niej wycofać. Innymi słowy: Trump realizuje dziś swoje deklaracje literalnie, a potem się z nich wycofuje—choć stoi to w sprzeczności z deklarowanymi celami jego prezydentury. W drugiej kadencji sprawdza się więc raczej reguła „literalnie i poważnie”, a momentami wręcz „literalnie i niepoważnie”.
Moim zdaniem najlepszym modelem do zrozumienia tego, co mówi i robi Donald Trump, jest… Lech Wałęsa. Obaj są politykami o gigantycznym ego i niewielkiej wiedzy o świecie oraz mechanizmach, które nim rządzą. Obaj otaczają się ludźmi przytakującymi, gotowymi zapewniać, że ich szef „gra w ośmiowymiarowe szachy”. Co to znaczy w odniesieniu do Trumpa?
Prezydent USA ma kilka politycznych celów, które szczerze chciałby realizować:
-
reindustrializacja USA,
-
zmniejszenie deficytu handlowego dzięki poprawie konkurencyjności eksportu,
-
ograniczenie roli Chin jako „fabryki świata”,
-
utrzymanie silnego dolara,
-
obniżenie deficytu budżetowego i ograniczenie długu,
-
obniżenie podatków.
To prawda, że część z tych celów wzajemnie się wyklucza. To prawda, że niektóre opierają się na błędnym rozumieniu mechanizmów gospodarczych—na przykład na założeniu, że deficyt handlowy z danym państwem oznacza, iż to państwo „okrada” USA. To prawda wreszcie, że sposób, w jaki Trump próbuje część z tych celów realizować (choćby reindustrializację przez szerokie, wysokie cła), daleki jest od optymalnego.
W efekcie wypowiedzi i działania prezydenta wywołują chaos, który nie jest ani zamierzoną strategią negocjacyjną, ani planem Białego Domu.
2 kwietnia, po miesiącach niespójnej polityki celnej (cła na stal i aluminium, cła na auta i części, cła na towary z Chin, Kanady i Meksyku), Trump ogłosił gigantyczny pakiet taryf i ochrzcił go „Dniem Wyzwolenia”. Pakiet obejmował 10 % powszechne cło, wysokie cła odwetowe zależne od deficytu USA z danym krajem oraz dodatkowe cła na Chiny. Decyzja kompletnie zaskoczyła amerykański biznes i inwestorów: rynki akcyjne gwałtownie spadły, a rentowności obligacji skoczyły.
Tydzień później Trump ogłosił 90-dniowe moratorium na cła odwetowe (nie objęło ono Chin). Biały Dom utrzymywał, że panika rynków nie wymusiła zmiany decyzji, lecz była elementem „taktyki negocjacyjnej”. Sam prezydent przyznał jednak, że zawiesił taryfy, bo ludzie „zaczęli się robić trochę nerwowi, trochę przestraszeni”.
Kolejne dni przyniosły nową eskalację: cła na Chiny podniesiono do trzycyfrowych poziomów, wprowadzono ograniczenia eksportu strategicznych towarów (np. najnowszych procesorów) i werbalnie atakowano Pekin.
W tym tygodniu Trump i jego administracja zaczęli jednostronnie—bez widocznych ustępstw Chin—deeskalować konflikt. Trump zapowiedział, że w nowych rozmowach będzie „bardzo miły”, a cła „znacząco spadną, choć nie do zera”, jeśli dojdzie do porozumienia. Wcześniej sekretarz skarbu Scott Bessent nazwał wojnę celną „nie do utrzymania” i praktycznie zapowiedział szybkie złagodzenie kursu.
Wall Street Journal ujawnił plan dwóch progów taryfowych: 35 % na towary niestrategiczne i >100 % na produkty kluczowe dla bezpieczeństwa, co dałoby średnio 50–65 %. Po wypowiedziach Trumpa Biały Dom doprecyzował, że obniżki nastąpią wyłącznie w pakiecie z ustępstwami Pekinu. Mimo to w chińskich mediach społecznościowych popularność zdobyła fraza „Trump stchórzył”.
Czy wygląda to na realizację przemyślanego planu reorganizacji światowego porządku gospodarczego albo na wyrafinowaną strategię negocjacyjną? Brzytwa Ockhama podpowiada raczej chaotyczną próbę wdrożenia ambitnych, lecz mało konkretnych celów, połączoną z wycofywaniem się, gdy skutki (rynkowy tumult) przekroczą granicę bólu Białego Domu.
Nie sądzę, by przeciętny inwestor—a może jakikolwiek inwestor bez bezpośredniego dostępu do prezydenta—mógł rozgryźć rzeczywisty plan Donalda Trumpa ani przewidzieć jego kolejne posunięcia. Jedyne, czego się dowiedzieliśmy, to że Biały Dom ma swoją „granicę bólu”; „poduszka Trumpa” istnieje, choć leży znacznie niżej, niż większość inwestorów zakładała na początku 2025 roku.

4 Komentarzy
Skomentuj Bogdanow Anuluj pisanie odpowiedzi
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
"najlepszym modelem do zrozumienia tego, co mówi i robi Donald Trump, jest… Lech Wałęsa"
–>> doskonałe!!
Wręcz przeciwnie, porównanie z buta wzięte. Trump realizował w życiu wyłącznie egoistyczne cele, natomiast – przy największym nawet natężeniu złej woli – nie sposób założyć, że Lech Wałęsa wszedł w konflikt z opresyjnym państwem dla osobistej kariery.
@ Dorota
Będę bronił tego porównania.
Po pierwsze – sama kwestia motywacji ma niewielkie znaczenie w kontekście tego, co mówi i robi Donald Trump. Po drugie – moje porównanie dotyczy przede wszystkim samej prezydentury.
Zobacz, ile wspólnych cech można znaleźć:
– obaj byli „street smart”,
– obaj potrafili odnaleźć się w istniejącej rzeczywistości i nagiąć ją do własnych korzyści (współpraca z SB i strategiczne bankructwa),
– obaj bardzo potrzebowali uznania i pochwał,
– obaj byli naturalnymi populistami,
– obaj byli przekonani o własnej mądrości,
– obaj mieli niewielką wiedzę o świecie,
– obaj mieli skłonność do wygłaszania „kosmicznych”, trudnych do ogarnięcia opinii.
1. Znalezienie się w rzeczywistości w przypadku Wałęsy polegało na podjęciu pewnej gry z bezpieką, a nie na stricte współpracy. W kontekście tego wszystkiego, co zrobił to nieistotne. Pojawienie się słowa "korzyść" w odniesieniu do Wałęsy jest równie nieadekwatne. Do Trumpa oba pojęcia stosują się.
2. Populizm (w natężeniu różnym) jest cechą tak powszechną w polityce, że mam trudność z tym zarzutem.
3. Cechy charakterologiczne – u Wałęsy silna osobowość, u Trumpa narcyzm. Jest różnica.
4. Ale przede wszystkim – i to był powód mojej reakcji na post Bogdanowa – naigrawanie się z nieporadności językowej Wałęsy jest rozrywką zbyt prostą, żeby warta była kultywowania. Wałęsa nie rozumiał ze świata tak mało, jak przypisują mu niechętni. Dowód: poradził sobie w złożonym, wielopoziomowym starciu z ówczesnym państwem i jego służbami. Problemem Wałęsy był brak wykształcenia, skutkujący gorszym poziomem komunikacji niż to wynikałoby z jego inteligencji. Znowu niezasłużenie umniejszające porównanie z Trumpem.
5. No i Wałęsa dostał Nobla (za coś przecież), a Trump nie dostanie 🙂