Powyborcze deja-vu
Opadł pył bitewny po wyborczych zmaganiach w USA, opadły niektóre maski, można wreszcie z większym namysłem podejść do skutków dla giełd.
Opadł pył bitewny po wyborczych zmaganiach w USA, opadły niektóre maski, można wreszcie z większym namysłem podejść do skutków dla giełd.
Paul Krugman po ośmiu lat krytykowania ekonomistów i komentatorów, którzy prognozowali załamanie gospodarcze i bessę pod rządami prezydenta Obamy, zachował się niemal identycznie i kilka godzin po wyborczym zwycięstwie Trumpa ogłosił, że rynki nigdy nie odreagują wyboru Trumpa a bazowym scenariuszem gospodarczym jest globalna recesja bez daty końcowej.
Każdorazowo, gdy na giełdach pojawia się jakiś gwałtowny, jednorazowy ruch, który daje się wyjaśnić aktywnością różnego rodzaju automatów transakcyjnych (traktowanych bardzo szeroko, od handlu programowanego, poprzez systemy transakcyjne, aż do HFT) rzesza obserwatorów domaga się ograniczeń, regulacji, wyeliminowania patologii i co tam da się jeszcze wymyślić.
Zachowanie rynków po niedawnych wynikach referendum w Wielkiej Brytanii (Brexit), dzisiejszych wyborach prezydenckich w USA sugeruje, że o wiele lepszym rozwiązaniem byłoby ograniczenie możliwości dokonywania wyborów przez ludzi. Byłaby szansa na znacznie większy spokój na rynkach.
W świetle ponad stuletnich statystyk, wybór kandydata republikanów w dużej mierze oznaczałby straty giełdowe w tym roku.
Styl, w jakim Barrack Obama wygrał batalię prezydencką, a jego partia bój o miejsca w Kongresie, może budzić podziw. Dawno nie było aż tak miażdżącego zwycięstwa demokratów. W sumie Mr. Obama, obserwując prezydenturę i dokonania G. Busha miał ułatwione zadanie, wystarczyło (mówiąc językiem piłkarskim) unikać strzelania bramek samobójczych. Strzelać goli rywalom też nie trzeba było, bo przeciwnicy nawbijali ich do własnej bramki z tuzin, z czego G.Bush – połowę.