Dobra i spójna opowieść ma ogromne znaczenie dlatego, żebyśmy uwierzyli w jakiś przekaz. Nie musi być logiczna ani prawdziwa. Wystarczy, że jest przekonująca, odpowiednio rozbudowana i naturalnie trafiająca do naszych przekonań i wyobraźni. Rynek finansów karmi się opowieściami, które przedstawiają analitycy, zarządy firm, komentatorzy, twórcy start-upów, marketingowcy. Tworzą światy, które bywają fikcją zwaną czasem prognozami, planami i oczekiwaniami.
Świetnie ujął to Aswath Damodaran (Wycena firmy. Storytelling i liczby)
Jednym z zagrożeń związanych z podejmowaniem decyzji na podstawie treści opowieści jest łatwość przekraczania granicy, która oddziela rzeczywisty świat od świat fantazji. […] Jeśli opowieści nie towarzyszy racjonalna refleksja, może się ona łatwo wymknąć spod kontroli, co w przypadku historii biznesowej rodzi istotne ryzyko dla zainteresowanych.
Oddam jeszcze głos Danielowi Kahnemanowi, który tak pisze o błędzie narracji – pojęciu, które wprowadził Nassim Taleb.
Błędy narracji są nieuniknione i biorą się stąd, że nieustannie podejmujemy wysiłek zrozumienia rzeczywistości. Te opowieści (wyjaśnienia), które nas przekonują, są raczej proste niż złożone, raczej konkretne niż abstrakcyjne, przypisują większą rolę talentowi, głupocie oraz zamiarom ludzkim niż ślepemu trafowi, a także skupiają się na niewielkiej liczbie istotnych wydarzeń, które miały miejsce, a nie na niezliczonych wydarzeniach, które nie nastąpiły, mimo że mogły. Każde istotne zdarzenie w każdej chwili może się stać ziarnem nowej narracji przyczynowo-skutkowej.
[…]
Sugestywna narracja tworzy złudzenie nieuniknioności.
Bardzo często nie weryfikujemy tych opowieści, nie sprawdzamy przesłanek, na których są zbudowane (nawet w rekomendacjach analitycznych), bo uznajemy, że jeśli ktoś wypowiada się z dużą pewnością siebie, to pewnie zweryfikował wcześniej swoje poglądy. To wystarcza, żeby zbudować w nas odpowiednie przekonania.
Pozwalam sobie na ten nieco przydługi wstęp, żeby pokazać Czytelnikom, w jaki sposób – w zależności od tego, co chcemy przekazać – łatwo i prosto manipulować danymi. Albo, żeby zwrócić uwagę na ich znaczenie, albo – wręcz przeciwnie – żeby pokazać, że aż takiego znaczenia nie mają. Co więcej, nie ze złej woli, nie w celu manipulacji, tylko najczęściej dzieje się tak, gdy nie pozwolimy sobie na spróbowanie powiedzenia sobie: „no dobra, a spójrzmy na to inaczej”
Lepiej płacić mniej niż więcej
Większość inwestorów podpisze się pod tym stwierdzeniem. Lepiej płacić niższe prowizje niż wyższe. Negocjujemy opłaty, narzekamy na instytucje finansowe, że mają wciąż za wysokie, cieszymy się, że pojawia się czasem jakiś Robinhood który oferuje rachunki bez prowizji, a później się okazuje, że jednak sięga do kieszeni klienta. Niemniej, lepiej płacić mniej niż więcej.
Mając do dyspozycji fundusz inwestycyjny, który pobiera opłatę za zarządzanie w wysokości 0,5% a 1,25% w skali roku, wiadomo, że korzystniejszy jest ten pierwszy. Opłata za zarządzanie liczona od wartości aktywów, pomniejsza co roku wartość naszej inwestycji i w długim terminie wpływa istotnie na wyniki naszego portfela.
Zobaczymy jak mogłoby to wyglądać. Inwestujemy 100 000 złotych. W jednym funduszu opłata za zarządzanie wynosi 0,5%, w drugim 1,25%. W skali roku oznacza to, że pierwszemu zapłacimy 500 złotych, drugiemu 1 250 złotych. Warto? Każdy musi odpowiedzieć sobie sam.
Zerknijmy bezpośrednio na rynek giełdowy. Broker oferuje prowizję 0,40% drugi 0,45%. Wybieramy pierwszego bo przecież jest to dla nas znacznie bardziej atrakcyjne. Gdy nasze obroty na rynku sięgną 1 500 000 złotych, pierwszemu brokerowi zostawimy w prowizjach 6 000 złotych, drugiemu 6 750 złotych. Jesteśmy do przodu 750 złotych. Warto?
W przypadku kontraktów, gdy jeden broker pobierałby prowizję 10 złotych od kontraktu, zaś drugi 12, to przy 375 transakcjach, zapłacilibyśmy w prowizjach 3 750 złotych albo 4 500 złotych. Znów oszczędzamy 750 złotych. Warto?
To czy warto zaoszczędzić 750 złotych jest sprawą bardzo indywidualną. To czy lepiej mieć prowizję niższą niż wyższą – już mniej. To, że przy inwestycji o wartości 100 tysięcy złotych oszczędzimy 750 złotych może się wydawać błahostką, ale jeśli to będzie milion, to już wartość oszczędności wyniesie 7 500 złotych.
Ponadto dla wielu osób ma znaczenie to, czy nauczą się oszczędzać małe kwoty (tak uczymy przecież dzieciaki), żeby w przyszłości interesowali się również znacznie większymi aktywami.
Chyba, że…
Trafiłem kilka dni temu na wpis Przemka Gerschmanna z różnymi poradami i w pewnym momencie uniosłem w zdziwieniu brew, a może nawet obie. Miałem wrażenie, że autor właśnie wpadł w pewną pułapkę. Co ciekawe jako zwolennik pasywnego, długoterminowego inwestowania, zwracania uwagi na koszty prowizyjne płacone pośrednikom, chyba nie miał świadomości tego, jak bardzo odwrócił narrację.
Nie zostaniesz milionerem dzięki temu, że zamiast dużej kawy z mlekiem zamówisz małą czarną. Mowa o tzw. efekcie latte, czyli o popularnym micie finansowym. Nawet jeśli codziennie pijesz kawę na mieście, to na każdej zaoszczędzisz około 2 zł, czyli zaledwie 730 zł rocznie. Lepiej się skupić na tym jak zaoszczędzić na dużych rzeczach, typu kredyt hipoteczny. Spłacamy go przez trzydzieści lat i kosztuje nas setki tysięcy w prowizjach dla banków. Oszczędzanie na małych rzeczach i tracenie na dużych ma angielski termin „penny-wise, pound-foolish”.
Można by pokiwać głową i powiedzieć – no tak, autor ma rację! Po co sobie odmawiać lepszej (czy może „większej”) kawy, żeby w skali roku zaoszczędzić ledwie 730 złotych. Ledwie!
A równocześnie możemy biec z naszą latte do banku czy domu maklerskiego, żeby zawalczyć o obniżenie prowizji z 0,45% do 0,40%, bo przecież właśnie tak się dba o finanse.
Oczywiście można się zastanawiać, że chodziło o zupełnie inny kontekst (sprytne porównania do odchudzania). Niestety. To tak nie działa. Albo mamy pewne nawyki, albo podchodzimy do rzeczywistości „tym nie warto się interesować bo to tylko grosze”. Oczywiście dla wielu osób wygoda, przyjemność, komfort to pewien styl życia, który będzie warty „ledwie 730 złotych rocznie”. Sam do takich osób należę, choć może nie jeśli chodzi o kawę na mieście, która zazwyczaj nie jest warta swojej ceny.
[Zdjęcie: Karolina Grabowska]
1 Komentarz
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
A jaką kawę polecasz? 🙂