Chyba jedyne obecnie pytanie jakie zadają sobie posiadacze akcji jest w miarę oczywiste i uzasadnione: czy to koniec nadziei na wzrosty, czy tylko silne odreagowanie epidemii koronowirusa, które minie?
Wczorajsza wyprzedaż na rynkach akcji całego świata była reakcją na słabo chyba uświadamiany przez ludzkość fakt: że wirus przestał być już problemem jedynie chińskim i że w mgnieniu oka może się przenieść do dowolnego kraju świata z prędkością huraganu. Choć nie da się przecież ukryć, że palce na przyciskach „SELL” inwestorzy trzymali od dawna, zostali jednak nieco uśpieni.
Najpierw uśpiły ich statystyki z poprzednich epidemii – że trwały wprawdzie miesiącami, ale szkód akcjom nie wyrządziły.
Potem czujność stłumiły same Chiny pokazujące nieludzką dosłownie czasami determinację w walce, którą wydawało się, że wygrywają, bo ilość nowych zarażeń nie rosła już tak dynamicznie (o ile były to prawdziwe statystyki). A drugą ręką hojnie rzucały na rynki miliardy dolarów i robiły co mogły, żeby pokazać, że giełda chińska nie boi się tej zarazy (zakaz krótkiej sprzedaży, wykup akcje przez państwowe spółki).
A może najbardziej ululały nas harce na giełdach amerykańskich, które zasadniczo zignorowały ekonomiczne skutki epidemii i to w zasadzie na każdym możliwym poziomie. Bicie niemal co dzień rekordów wszechczasów wprowadzało w konsternację i niedowierzanie, choć jak wskazują statystyki, wielu obserwujących była przekonana, że pochodzenie tej ignorancji tkwi w ‘odruchach Pawłowa wytworzonych przez FED’ (jak nazwał to jeden z analityków).
Gdyby nie weekend, siła i skala spadków byłaby wczoraj mniejsza, newsy z Korei czy Włoch rozchodziłyby się w cenach wolniej. Brak możliwości reakcji w weekend zawsze nawarstwia strach, choć nie zmienia sytuacji. Ameryka dodatkowo dyskontowała wygraną w prawyborach Sandersa, którego Wall Street się boi chyba nawet bardziej niż epidemii.
Przepytywany na tę okoliczność w CNBC Warren Buffett, wyrocznia w końcu, podpowiada:
„Nie kupuj, ani nie sprzedawaj swojego biznesu w oparciu o dzisiejsze nagłówki”, nawiązując właśnie do ociekających już czerwienią notowań po weekendowych. I dalej:
„To raniąca sprawa. Nie sądzę jednak, że powinna mieć wpływ na to, co robisz z akcjami, ale w kontekście dziejów ludzkości to raniąca sprawa, gdy masz do czynienia z pandemią”
A potem dodaje z perspektywy swojego Berkshire:
„To dobre dla nas”
Oraz
„Większość ludzi to oszczędniccy, chcą by rynek spadł. Oni chcieliby kupić po niższej cenie”.
Cóż, Buffett ma 128 mld wolnej gotówki do wydania, więc można mieć obawy o jego obiektywizm, ale przecież historia pokazuje, że w takich momentach to on miał rację. No chyba, że nie jesteś długoterminowym inwestorem…
Jakiekolwiek prognozy co do przyszłości musiałby oprzeć się na odpowiedzi na 2 zasadnicze pytania:
Po pierwsze – ile jeszcze może potrwać epidemia i jak dużo szkód narobi?
Argumenty typu „grypa zabija więcej” nie są adekwatne, nawet jeśli prawdziwe. Dopóki nie ma skutecznej szczepionki i statystyki rzeczywiście nie pokażą wygasania, będziemy żyć w strachu, a potem temat spowszednieje. Świat, to pewne, nie uniknie jednak strat ekonomicznych i spowolnienia, szczególnie gdy dojdzie do pandemii, bez względu na to, co opowiadają politycy wszelkiej maści, szczególnie ci muszący właśnie walczyć o własne mandaty (Xi czy Trump).
Pozostaje jedynie nieznana skala spowolnienia. Np. ok. 25% elektroniki potrzebnej światu pochodzi z Chin, więc przerwy w dostawach zrobią się dotkliwe. Gdyby jednak Chiny poradziły sobie z problemem, a wybuchłaby druga fala, co nie jest wcale niemożliwe, bo i takie scenariusze się już układa, tąpnięcie może być spore. Trzymamy jednak kciuki i czekamy na dobre wieści nie tylko stamtąd. A potem można ostrożnie założyć, że Chińczycy będą chcieli odreagować tragedię szaleńczą konsumpcją, w tym i akcyjną (choć akurat z tym nie mają problemów już teraz). Kwestia z jakiego poziomu postpapokalipsy przyjdzie ruszyć, bo już teraz mówi się o potencjalnej fali bankructw chińskich mini przedsiębiorstw.
Po drugie – czy epidemia może uruchomić tę zapadnię, która odgradza światową prosperity od oczekiwanej od pewnego czasu recesji?
Mentalnie chyba świat jest na recesję gotowy od jakiegoś czasu, oczekując jedynie wyzwalacza. Koronawirus może nim stać się bez wątpienia. Zyski firm odczują wirusa tak czy inaczej, kwestią otwartą staje się rozmiar konsumpcji, która trzyma jeszcze gospodarki nad powierzchnią, choć rosnące z tego powodu zadłużenie nie napawa optymizmem. Faktem jest jednak, że najważniejszy silnik, czyli USA, to nadal silna gospodarka, z nieco wprawdzie napompowaną giełdą, ale nadal zdolną do wyciągania siebie i świata za włosy z kłopotów. Oczywiście nie zawsze.
Można jednak mieć pewność, że banki centralne puszczą w ruch maszyny „drukujące pieniądze”, a FED ma jeszcze w zapasie obniżki stóp procentowych, których nie zawaha się użyć, być może nawet za chwilę, na co już wskazują zakłady.
Tak czy inaczej, czy z powodu wirusa czy nie, ta recesja kiedyś nadejdzie i druk pieniądza może ją jedynie nieco złagodzić, ale nie zapobiec. Nie uciekniemy prawom cykli. Być może bez wirusa to czekanie na Godota trwałoby dłużej.
Zaznaczę jednak wyraźnie: inwestorzy w USA wcale jeszcze nie porzucili myśli o wzrostach! Już wczoraj pojawiło się relatywnie więcej kupujących, głównie wśród inwestorów detalicznych. Szczególnie po tym, gdy WHO ogłosiła, że to jeszcze nie pandemia. Poprzednim razem, gdy to na konferencji komunikowali, indeksy w USA zrobiły nowy szczyt wszechczasów. Dzisiaj kontrakty na indeksy próbują już wzrostów.
Oczywiście pojawia się wątpliwość, czy amerykański rynek poprawnie wycenia sytuację? Wiemy bowiem, że proces „Price discovery” od kilku miesięcy nie działa tam efektywnie. Proszę się nie zdziwić, jeśli pojawią się tam kolejne próby ataków na szczyty.
I wątpliwość dodatkowa: czy może być gorzej? Odpowiedź: niestety tak, ale nie znaczy to, że giełda to zdyskontuje. Indeksy amerykańskie działają obecnie w oparciu o hipotezę faktów dokonanych, czyli „najgorsze już było, dlaczego martwić się na zapas”. A przecież prawdziwym dramatem może być to, gdy wirus dotrze do najbiedniejszych krajów typu Bangladesz, Indie czy kraje afrykańskie, gdzie na opiekę zdrowotną nie ma co liczyć. Lub w innej wersji – że zacznie mutować. I najbardziej prawdopodobna – że rozleje się na kraje najbardziej rozwinięte (Europa), zwalniając i tak na włosku wiszącą koniunkturę. A przypomnijmy, że szefowa EBC przyznała, że bankowi kończy się amunicja do obrony przed szokami.
Może to dziwnie zabrzmi, ale nasze indeksy i tak od jakiegoś czasu tkwią w bessie. A dziś oddają więcej niż świat, bo choćby w Korei Południowej, gdzie jest prawie 1000 zakażonych, indeks poszedł dziś w górę. Jednakże działania wyprzedzające w sensie redukcji części pozycji wydają się w jakiejś mierze uzasadnione, choć to, co się dzieje globalnie, wcale nie musi być już wstępem do światowej bessy. Zresztą traderzy na twitterze już robią zakłady o to, kiedy nastąpi kolejny rekord wszechczasów w USA.
Spójrzmy chwilę na wykres i statystyki dla rynku amerykańskiego, bo to on nadal będzie nadawał światu ton.
Po sesjach z 3% spadkami kolejna sesja średnio była jeszcze minimalnie spadkowa, ale w kolejnych dniach indeksy odbijały w górę.
Wczorajszy spadek okazał się wyłamaniem z niemal półrocznego korytarza wzrostowego (S&P 500), którego zresztą kąt nachylenia w górę i tak był zbyt duży. Luka to zły sygnał, ale można założyć, że do długoterminowej linii trendu zostało jeszcze 100 pkt, a na 3200 mamy dodatkowy opór (zielona linia):
Niemniej jednak jedyną linią naprawdę wartą obserwacji, obiekt wręcz kultu tamtejszych inwestujących, to średnia 200 dniowa (niebieska na wykresie). To jej przełamanie będzie oznaczać kapitulację szerokiego rynku, tak naprawdę bowiem instytucjonalnego pędu do sprzedaży jeszcze nie widać.
Jeśli rynek nie jest jeszcze gotowy na głębszą korektę, a recesja go i tak nie ominie, można założyć scenariusz zrobienia jeszcze jakiegoś wybrzuszenia w górę, co byłoby dopełnieniem technicznej formacji końca trendu.
–kat—
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.