Hossa na rynku polskim trwa od marca 2020 roku. Niemal dwa lata. To dość długo. Wystarczająco długo, by traktować każdy spadek, jako korektę, okazję do zakupów, powiększenie portfela. A co jeśli, korekta, która rozpoczęła się na przełomie października i listopada, jest czymś więcej, niż tylko korektą?

Plan A jest jasny i oczywisty – kupuj na dołkach, bo to okazja.

A czy posiadamy plan B? I kiedy uznamy, że zaczyna się realizować? Nie wiem, jak jest w przypadku inwestorów fundamentalnych, dywidendowych, długoterminowych, nie posiłkujących się wykresami. Z perspektywy technika spadek poniżej niedawnych dołków (2118 – WIG20; 5170 – mWIG40; 65770 – WIG) będzie bardzo poważnym sygnałem ostrzegającym przed tym, że czekać nas może kolejna fala wyprzedaży o skali podobnej do niedawnej, czyli około 10 procent wartości indeksów. Nadal łącznie nie wydaje się to wiele, zwłaszcza jeśli mielibyśmy gwarancję, że na tym się zakończy.

W tym jednak piękno rynków, że nikt nie daje żadnej gwarancji. Ani tego, że to już koniec, ani tego, że spadnie 10, czy 30 procent. Złudna strategia, jaką jest „kup i trzymaj”, czy tzw. portfele pasywne polega na wierze, we wzrost mimo wszystko. Wówczas można zignorować każdą bessę. Nawet taką, która sprawi, że nasz portfel straci kilkadziesiąt procent. Zwłaszcza jeśli nasze doświadczenia są wyłącznie pozytywne. Niestety to najczęściej jest konsekwencją uwarunkowań rynkowych i szczęścia, a nie naszych umiejętności. Jak pisałem jakiś czas temu (Kapryśny bożek długich terminów) dziesięcioletni horyzont inwestycyjny może być bardzo odmienny, w zależności od tego, kiedy rozpoczęło się inwestowanie.

Stale spotykam wypowiedzi i wpisy inwestorów sfrustrowanych stosowaniem stopów. Ich pozycje są zamykane, później rynek znów wraca na ścieżkę wzrostu, ale bez nich. To wystarczający argument, żeby uznać, że są bezużyteczną pułapką wymyśloną przez przewrotnych brokerów. Pomstujący na stopy, nie zastanawiają się, czy uwzględnili zmienność przy ich stawianiu, czy mają plan powrotu na rynek, gdy stop zadziała, czy wyznaczają go na podstawie, minimalnej choćby strategii, czy na zasadzie „tu będzie nieźle”. Do tego dochodzą jeszcze rynki z ograniczoną płynnością, gdzie faktycznie wrzucanie zleceń stop do systemu rodzi liczne zagrożenia. Ale to nie narzędzie jest złe, tylko użytkownicy nie wiedzą, jak z niego korzystać.

Zalety zleceń stop docenia się dopiero wtedy, gdy po ich aktywowaniu rynek zachowuje się jeszcze gorzej. Wówczas inwestor ma możliwość wzbudzenia w sobie refleksji, że stop „uratował mi tyłek”.

Zupełnie w innej sytuacji są inwestorzy. Fundamentalni, długoterminowi, większość z nich nie stosuje zleceń stop, bo wierzą w posiadane aktywa i ich wartość. Ale czy większość z nich stawia sobie takie pytania, jak Aswath Damodaran – jeden z wybitniejszych specjalistów od wyceny firmy – a co jeśli rynek, czyli inni inwestorzy nie szacują wartości spółki, a wyłącznie jej cenę? Z wielu różnych powodów, z których moda jest jednym z najbardziej popularnych.

Damodaran dużą wagę przywiązuje do planu B, choć nazywa to zupełnie inaczej. Zwraca raczej uwagi na pokusy, jakie czyhają na inwestorów poszukujących wartości.

„zupełnie naturalna jest pokusa trzymania się własnej opowieści i zachowywania jej w niezmienionym stanie, nawet jeśli zaczyna się znacznie różnić od rzeczywistości.”

„Weryfikując moją wycenę, musiałem nieustannie walczyć z pokusą dobierania takich wartości, które pozwoliłyby mi wytrwać przy pierwotnych wnioskach i nie sprzedawać akcji.”

„Pogląd propagowany przez część starych inwestorów w wartość, zgodnie z którym wartość wewnętrzna spółki jest ponadczasowa i pozostaje na stałym poziomie, jest nie tylko błędny, lecz także niebezpieczny dla ogólnej kondycji portfela”. (cytaty: Wycena firmy. Storytelling i liczby)

Posiadanie planu, nawet takiego, który nie zostanie zrealizowany daje poczucie kontroli nad sytuacją. Jest swego rodzaju bezpiecznikiem, gdyby coś poszło nie tak. Zadziwiające, jak wielu inwestorów nie chce się do tego przekonać.

[Photo by Fab Lentz on Unsplash ]

1 Komentarz

  1. tombo

    Nie mogę pojąć o jakiej hossie pisze autor. W marcu 2020 rynek załamał się i po dwóch latach jesteśmy na poziomie indeksów zbliżonych do tych ze stycznia 2020. Inwestuję dywidendowo od wielu lat i jedyne co mogłem zrobić to zwiększyć o kilka % mój portfel dokupując po taniości PZU. Natomiast trzon mojego portfela praktycznie nie zmienił się w stosunku do stycznia 2020. Jeszcze tylko wspomnę, że WIG20 od 14 lat spada i jest obecnie na poziomie ze 30% niższym od szczytów (z 2007 roku) ostatniej hossy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Twoje dane osobowe będą przetwarzane przez Dom Maklerski Banku Ochrony Środowiska S.A. w celu: zapewnienia najwyższej jakości naszych usług oraz dla zabezpieczenia roszczeń. Masz prawo dostępu do treści swoich danych osobowych oraz ich sprostowania, a jeżeli prawo na to pozwala także żądania ich usunięcia lub ograniczenia przetwarzania oraz wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania. Masz także prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Więcej informacji w sekcji "Blogi: osoby komentujące i zostawiające opinie we wpisach" w zakładce
"Dane osobowe".

Proszę podać wartość CAPTCHA: *