Nie przypominam sobie, by podczas którejś szaleńczej hossy, gdy kursy akcji różnych spółek rosły tylko dlatego, że firma działa lub zamierza działać w modnej w danym momencie branży narzekano, że jej kurs za mocno rośnie. To znaczy nie chodzi mi o sceptyków i niedowiarków, do jakich się zaliczam, którzy stoją z boku (choć czasem się przyłączają) i kraczą „to się źle skończy”. Mam przede wszystkim na myśli te etapy wzrostów, gdy przedstawiciel zarządu wychodzi i mówi „zamierzamy…”, i jeszcze nie skończy zdania, a kurs już rośnie o kilkanaście procent. Chodzi mi o te wszystkie sytuacje, gdy zarząd ogłasza, zamierzamy już w tym roku znaleźć się w WIG20 i zarabiać biliony bilionów (Wstępnie, niewiążąco). Inwestorzy, uznawani przez starą ekonomiczną szkołę, za niebywale racjonalnych i oceniających na zimno wszystkie „za” i „przeciw” rzucają się tłumnie na te akcje i słychać tylko „łomatkopociągodjeżdża”. Chodzi mi o ten etap wzrostów, gdy spółki, które faktycznie prowadzą działalność i mają jakąś wizję już na tyle porosły, że rozpoczyna się poszukiwanie czegokolwiek, co można skojarzyć z daną modą.
Podczas hossy internetowej wystarczyło, że spółka zapowiedziała zmianę nazwy i wplecenie tam „.com” albo „.net”, by jej akcje rosły. Podczas hossy 2006-2007 wystarczyło zapowiedzieć, że zostanie się liderem czegokolwiek, by również ceny rosły. W trakcie hossy bitcoinowej, każdy kto zapowiedział działanie w tym obszarze, mógł się liczyć z gorącą reakcją inwestorów. Wśród nich jest cała rzesza spekulantów, która wie, w co się pakuje, jakie jest ryzyko zaangażowania w akcje spółek, które tylko zapowiadają, a niewiele realizują. Ale są też naiwni, którzy wciąż wierzą w … W zasadzie nie wiem, w co wierzą. Może po prostu w człowieka? W człowieka, który występuje i ogłasza, że zamierza być największy i najpiękniejszy? I zarobi miliony milionów dla swoich akcjonariuszy. Później zaś przychodzi rozczarowanie, gdy ów człowiek okazał się po prostu człowiekiem, a nie ideałem i skorzystał z pierwszej najlepszej okazji, by sprzedać posiadane przez siebie akcje, lub zaprzeczyć czemuś, co wcześniej się mówiło, jak zrobił to niegdyś choćby Maciej Duda, wybrany Przedsiębiorcą Roku (Konsekwencja to moje drugie imię).
No więc, dopóki rośnie to rośnie z powodu zdrowych, fundamentalnych przesłanek. Ale jak zaczyna spadać…. To dopiero się zaczyna festiwal pretensji. Jak on mógł sprzedać, dlaczego to zrobił, plus wiele innych epitetów, nie nadających się do cytowania na poważnym blogu 😉
Podczas weekendu trafiłem na dyskusję dotyczącą spółki 4Mass notowanej na NewConnect. Spółka należy do aktualnych grzanek rynku, zajmuje się bowiem produkcją i dystrybucją kosmetyków. Kosmetyki, czyli chemia, czyli ochrona, czyli Covid, czyli KUPUJ! Dodatkowo na początku lipca poinformowano o wprowadzeniu do dystrybucji maseczek medycznych, co w takim etapie rynku oznacza – KUPUJ I NIE MYŚL!
Spółka zadebiutowała na rynku na początku 2019 roku, zbierając w ofercie prywatnej i publicznej ok. 3 mln złotych. Cena emisyjna akcji wynosiła w zależności od serii 10 groszy oraz 33 grosze. Debiut był obiecujący, podczas pierwszego notowania akcje doszły nawet do 73 groszy. Nim zakończył się pierwszy miesiąc notowań cena osiągnęła poziom kilkanaście groszy, i poza niewielkimi zrywami pozostała tam aż do czerwca bieżącego roku. Dla porządku podajmy tylko, że kwartalne przychody firmy w ostatnich latach wzrosły z ok. 3 do 5,7 mln złotych, zaś zysk netto w II kwartale to całe 0,5 mln złotych, co oznacza dostawienie znaku plus do wyników z II kwartału 2019.
Od czerwca do końca lipca akcje zdrożały z 20 groszy, do 4,24 zł. To dawało kapitalizację na poziomie 400 mln złotych, czyli niemal tyle co dawna gwiazda spekulacji BIOTON, zatrudniajaca dziesięciokrotnie więcej pracowników i ośmiokrotnie wyższe przychody (nad zyskami spuśćmy zasłonę milczenia).
Nie pamiętam już kto to powiedział i przy okazji której hossy, że spółki dyskontują nie tylko przyszłość, ale również życie pozagrobowe.
Wróćmy jednak do meritum, czyli dyskusji o spółce na portalu Linkedin. Pewien zaniepokojony prawnik i inwestor oburzył się, że spółka spadła jednego dnia ponad czterdzieści procent, co pośrednio było konsekwencją sprzedaży akcji przez osoby związane ze spółką (prezes zarządu pozbył się ok. 9% wszystkich akcji spółki). To zaś oznacza szkodę pośrednią dla innych akcjonariuszy, manipulację kursem oraz wpływ na przyszłą reputację spółki. Od siebie dodam tylko, że spadek ten nastąpił nie w czarny czwartek, kiedy to NCIndex spadł 15 procent, tylko tydzień później. Na tamtej sesji kurs spadł zaledwie 37,7 procent.
Dla mnie jako dla postronnego obserwatora lubującego się w psychologii graczy giełdowych to seria sygnałów, które nie są sygnałami optymistycznymi. Dla akcjonariuszy (broń boże spekulantów), którzy zaufali w świetlaną przyszłość, to zdrada, manipulacja i zaprzeczenie zdrowemu rozsądkowi. Jakże zarząd i osoby w spółce śmią stawiać na szali swoją reputację i sprzedawać tak perspektywiczne papiery. Na jednym z for internetowych, wkurzona akcjonariuszka postanowiła na złość poodkręcać lakiery w dyskoncie, w którym są sprzedawane, żeby wyschły i żeby ludzie ich nie kupowali. Inni zaczynają się organizować, słać petycje, zawiadomienia, pomstować. Czyli historia po raz kolejny się powtarza. Za każdym razem jest to samo.
Dziesiątego sierpnia prezes zarządu Sławomir Lutek oraz członek zarządu Krzysztof Kasieczka sprzedali łącznie 12,5 mln akcji. Obroty wówczas wyniosły ponad 30 mln akcji – kilkukrotnie więcej niż jeszcze tydzień wcześniej. No cóż, wszyscy którzy chcieli kupić, kupili.
Zatrzymajmy się tutaj. Nie wiem, jak sam bym się zachował, gdyby akcje notowanej przeze mnie spółki kosztowały latami 20 groszy i nagle znaleźli się chętni do kupna po 1,2,3 zł. Może bym wykorzystał strategię do podtrzymywania opowieści i wiary w rozwój (w którym bym oczywiście wierzył) i za chwilę akcje kosztowałyby 3,5,10 zł. Może ogłosiłbym info o rozmowach z potencjalnym inwestorem, i wówczas pojawiłaby się cena 5,10, 50 zł. Może. A może po prostu uznałbym – no dobra, jest do wyjęcia kilka milionów, nie ma na co czekać. A spółka… No cóż. Istnieje życie poza biznesem.
A giełda, no cóż.. zawsze będzie rządziła się tymi samymi prawami – chciwością i strachem.
[wszelkie sugerowane motywy działania przedstawicieli spółki są oczywiście uproszczone i stanowią wyłącznie fikcję giełdową]
[Photo by Tom Pumford on Unsplash]
2 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
Silni jedzą, słabi są jedzeni.
Po takiej zachęcie zabieram się za lekturę bankiera 🙂
Ja bym to inaczej skomentowała … Nosił wilk razy kilka aż poniosą wilka. Hi hi już nie długo!