Nadchodzi globalny kryzys większy niż w 2008 r.

Tradycyjne sklepy umierają. W 2017 r. tylko w USA zamknięto o jedną czwartą więcej tradycyjnych sklepów, niż w rekordowym 2008 r. To może doprowadzić do globalnego kryzysu, większego niż ten sprzed dekady – pisze Mark Pilkington w książce „Retail Therapy: Why The Retail Industry Is Broken – And What Can Be Done To Fix It”.

Jak opisuje autor w publikacji (jej polski tytuł to „Chore sklepy: dlaczego handel detaliczny umiera – i co można na to poradzić”) w USA w 2017 r. ponad osiem tysięcy sklepów znanych sieci handlowych przestało działać. Dla porównania, w 2008 r. – dotychczas najgorszym pod tym względem – zniknęło sześć tysięcy punktów handlowych, a był to szczyt największej recesji ostatnich dekad.

W Wielkiej Brytanii ponad dwa tysiące punktów sprzedaży zamknęło podwoje w tym okresie. W tym sklepy tak znanych marek jak Marks&Spencer, Victoria`s Secret i Polo Ralph Lauren. Ci, którzy nie zamykają sklepów będą to robić niedługo, bowiem na przykład w USA 90 proc. sklepów detalicznych notuje spadającą sprzedaż. Sytuacje na rynku sklepów podsumował na początku 2017 r. legendarny inwestor Warren Buffet. Powiedział on wówczas:”Sądzę, że handel detaliczny jest dziś zbyt trudny dla mnie (…) w dzisiejszych czasach domy towarowe są w internecie”.

Dlaczego to co się dzieje w sklepach ma istotne znaczenie dla gospodarki? W USA sklepy zatrudniają bezpośrednio 15 mln osób i kolejne 15 mln pośrednio, na przykład u swoich dostawców. W handlu hurtowym i detalicznym w USA znajduje pracę jedna czwarta osób w wieku produkcyjnym. Jeżeli więc sklepy będą miałby problemy ze sprzedażą, odbije się to na całej gospodarce.

Na przykład, tylko od połowy 2016 r. do połowy 2017 r. domy towarowe w USA zwolniły ponad 100 tys. ludzi. To więcej, niż obecnie pracuje za Oceanem w hutach i kopalniach. Ale galerie handlowe zwykle należą do funduszy tzw. Real Estate Investment Trusts(REIT), których dochód pochodzi z czynszu od prowadzących sklepów. Tylko w USA w tego typu przedsięwzięcia zainwestowane jest dwa billiony USD. Jeżeli sklepy będą się zamykać, właściciele galerii będą mieli coraz mniej pieniędzy z czynszu a to przełoży się na niskie zyski a nawet straty inwestorów.

Na przykład galeria handlowa Hadson Valley Mall in Kingston w stanie Nowy Jork jeszcze kilka lat temu wyceniana była na 66 mln USD. Kiedy w 2016 r. rozpoczęto postępowanie upadłościowe sprzedano ją za 9 mln USD. Ucierpieć może również rynek kapitałowy, ponieważ wiele galerii handlowych finansowano emisją obligacji, których zabezpieczeniem są właśnie galerie handlowe (chodzi o tzw. Commercial Mortgage-Backed Securities – CEMBS).

W kwietniu 2017 r. podano, że CEMB-y o wartości 47 mld USD zagrożone są tym, iż nie zostaną spłacone, właśnie z powodu trudnej sytuacji w handlu detalicznym. Rynek już reaguje obniżając wartość funduszy inwestujących w galerie handlowe (chodzi w wspomniane wcześniej REIT-y). I tak na przykład fundusz CBL Properties zanotował spadek ceny akcji o 83 proc. od maja 2013 r., akcjonariusze Washington Prime Group – są „w plecy” o 71 proc. od maja 2014 r., walory Pennsylvania REIT są wyceniane o 63 proc. mniej niż w lipcu 2016 r.

Dziennik „Financial Times” opisywał ostatnio śledztwo przeprowadzone przez jeden funduszy hedge. Menadżerowie tej firmy wybrali się do jednej z galerii handlowych, którą eksperci z branży przyznali najwyższą kategorię „A”, co powinno oznaczać, że jest to nieruchomość o niskim ryzyku inwestycji. Tymczasem ich uwagę przykuł sklep sprzedający niskiej jakości plastikowe zabawki i misie pluszowe. Sklep ten po dwóch miesiącach zniknął z tej galerii.

Menadżerowie komentowali, że nie ma możliwości by sprzedający tego typu towary punkt handlowe był w stanie zarobić czynsz w galerii tej klasy. Podobnego rodzaju sklepy menadżerowie funduszy hedge widzieli także w innych, rzekomo prestiżowych lokalizacjach handlowych. To jednak świadczy o tym, że właściciele centrów handlowych muszą być zdesperowani brakiem najemców.

Ostatnio powstała także strona internetowa deadmalls.com na której podaje się informacje o kolejnych upadających centrach handlowych. Portal ma nawet swój kanał na youtube.com gdzie można obejrzeć film z opuszczonych galerii ze sklepami. Zamknięte centra handlowe są za to inspiracją dla filmowców. Na przykład firmy „Zaginiona dziewczyna”, „Szybcy i wściekli” czy „Raport mniejszości” były częściowo kręcone w opuszczonych wnętrzach zamkniętego w 1999 r. centrum handlowego Hawthorn Plaza w Kalifornii.

Dan Bell, który filmuje opuszczone galerie ze sklepami tak to skomentował:”Kiedy wchodzisz to martwego centrum handlowego odczuwasz jednocześnie wstrząs i podziw (…) to tak jakbyś oglądał tonącego Titanica”. Bank Credit Suisse szacuje, że w najbliższym czasie tylko w USA zamknie się 400 z 1100 galerii handlowych, z pozostałych zaledwie 250 będzie sobie dobrze radzić. Oczywiście głównym powodem procesu umierania tradycyjnych sklepów jest internet.

Nie dla wszystkich może być to oczywiste, dlatego że sprzedaż w internecie to w skali globalnej tylko 10,2 proc. całkowitej sprzedaży (czyli ok. 90 proc. transakcji ma ciągle miejsce w tradycyjnych punktach sprzedaży). Ale na przykład w Chinach to już 25 proc. a w Wielkiej Brytanii 17,8 proc. Poza tym globalna sprzedaż w internecie rośnie o 25 proc. rocznie podczas gdy tradycyjna o 6 proc. Tak więc z każdym rokiem tradycyjne sklepy będą tracić w stosunku do internetowych.

A gdy udział internetu w danej działce handlu przekracza 15 proc. rozpoczyna się apokalipsa. A to dlatego, że tradycyjne sieci sklepów mają wysokie koszty stałe, których nie będą w stanie zredukować proporcjonalnie do mniejszej sprzedaży. Dojdzie do fali zamknięć sklepów i bankructw całych sieci. To zdaniem autora może doprowadzić do światowego kryzysu gospodarczego większego niż ten z 2008 r.

Ale pozytywne jest to, że likwidacja dużej części tradycyjnego handlu będzie dla klientów dobrą wiadomością (o ile sami nie pracują w takim sklepie). A to dlatego, że stworzony u zarania rewolucji przemysłowej model sprzedaży za pośrednictwem tradycyjnych sklepów jest bardzo nieefektywny.

Warto zdać sobie sprawę, że kupując coś za 100 zł w punkcie handlowym, dostajemy towar, którego koszt produkcji wynosił 12,5 zł. Ok. 60 proc. ostatecznej ceny to marża sprzedawcy, a kolejne ok. 30 proc. to zarobek firmy która firmuje produkt swoją marką. To pokazuje dlaczego sklepy internetowe mogą oferować te same produkty o kilkadziesiąt procent taniej, niż tradycyjne i ciągle dobrze zarabiać.

Książka Marka Pilingtona to pozycja warta uwagi. Nie tylko jest ciekawie napisana, pełna interesujących faktów, to jeszcze można z niej wyciągnąć praktyczne wnioski na przykład odnośnie perspektyw zawodowych w omawianej branży czy też pożądanego składu naszego portfela inwestycyjnego. Zdecydowanie polecam.

4 Komentarzy

  1. pablo

    Jaki powinien być ten skład portfela czy książka tez jest po polsku?

    1. Aleksander Piński (Post autora)

      Niestety, z mojej orientacji wynika, że książka nie została wydana w naszym kraju. Ale może to się zmieni, bo jest nowość. Po angielsku ukazała się w styczniu 2019 r.

      1. pablo

        a orientuje się Pan jak można ją w Polsce dostać? gdzie zmówić?

        1. Aleksander Piński (Post autora)

          Polecam wersję elektroniczną książki na przykład za pośrednictwem księgarni Amazon.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Twoje dane osobowe będą przetwarzane przez Dom Maklerski Banku Ochrony Środowiska S.A. w celu: zapewnienia najwyższej jakości naszych usług oraz dla zabezpieczenia roszczeń. Masz prawo dostępu do treści swoich danych osobowych oraz ich sprostowania, a jeżeli prawo na to pozwala także żądania ich usunięcia lub ograniczenia przetwarzania oraz wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania. Masz także prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Więcej informacji w sekcji "Blogi: osoby komentujące i zostawiające opinie we wpisach" w zakładce
"Dane osobowe".

Proszę podać wartość CAPTCHA: *