Nie zmieściło się wszystko, co miałem do napisania w pierwszej części, dlatego zgodnie z obietnicą kontynuuję poniżej.Temat do ogarnięcia jest następujący:
Część komentujących nasze wpisy wyraża sympatię wobec tez i argumentów artykułu z Krytyki Politycznej w zakresie realnych możliwości zarabiania na giełdzie. W pełni rozumiem ich rozczarowanie i gorycz. A skoro nadarza się okazja, to proponuję kilka słów o tym, czy giełda, a szczególnie GPW, jest rzeczywiście szansą inwestycyjną czy porażką.
WIG20 od szczytu w pierwszej połowie lat 90tych do dziś w zasadzie nie ruszył się niemal wcale, po drodze zaliczając niewielką górkę. W cenach realnych (po odjęciu inflacji) mamy więc przecenę przez ponad 2 dekady. Szerszy indeks WIG urósł w tym samym czasie z 20 tysięcy do 58 tysięcy, mniejsze spółki ciągnęły nasz rynek, choć te porównania nie oddają całej ostatniej słabości naszego rynku.
Kiedy spojrzeć na okazje przez pryzmat pojedynczych spółek, to mamy jeszcze większy rozdźwięk: od tych, które upadły lub skończyły jako śmieciowe, po nieliczną grupę tych, które dały suto zarobić. Ten krajobraz nie odbiega od wzorców, które statystyki wyliczają dla teoretycznie dużo mocniejszego rynku amerykańskiego. Tam w okresie ostatnich dziesiątków lat również tylko garstka spółek znacząco pokonała zmiany samego indeksu. Pokazywałem to lata temu w -> tej serii wpisów. Wykrycie przed faktem tych, które będą liderami, jest niemożliwe. Tak samo jak w porę wykrycie potencjalnych bankrutów lub śmieciowców, a tych jakby się namnożyło nam szczególnie przez ostatnie lata.
Spróbujmy wyciągnąć kilka wniosków i znaleźć jakieś sensowne rozwiązania.
Patrząc w tył z niesmakiem, stajemy się nieco zakładnikami błędu poznawczego. Dzisiaj narzekamy na słabość WIG20 i brak dynamicznych wzrostów, ale ponad 2 dekady temu należało być optymistą, a już szczególnie po dołączeniu do Unii Europejskiej. Mieliśmy dobre wzory zachowań indeksów z innych giełd, mieliśmy uzasadnione oczekiwania co do rozkwitu odbudowującej się gospodarki, znaliśmy najważniejsze modele i teorie zmian rynkowych, trudno było nie oczekiwać wzrostów przynajmniej w tempie wzrostu PKB.
I również teraz mamy prawo umiarkowanie optymistycznie patrzeć w przyszłość, nie jest to wcale nieracjonalne zachowanie. Niewykluczone, że za kolejne 20 lat indeksy podwoją swoją wartość. Tego nie wie nikt, tak jak nikt nie wiedział 2 dekady temu co się wydarzy. O ile ktoś nie pokłada w tym nadziei, to powinien zrezygnować z inwestowania na giełdzie. Ale jednocześnie powinien zostawić sobie wyryty gdzieś napis, który przeczyta za 20 lat: nie wierzę we wzrosty na GPW. Jeśli trafi, wygrał. Jeśli nie trafi, nie może mieć do siebie pretensji, podjął dobrą dla siebie decyzję w obecnych warunkach (zakładając, że przemyślaną z perspektywy swoich celów i wiedzy o rynku).
Jak bardzo można się w tych założeniach pomylić pokazał rynek amerykański. Po krachu dekadę temu spora liczba inwestorów nie wierzyła jeszcze przez lata w szybką odbudowę gospodarki, podtrzymywana zresztą w tym przekonaniu przez rzeszę analityków. Kursy tymczasem wspinały się coraz wyżej do jednej z najdłuższych hoss w historii. Prognozowanie zmian jest okrutnie zawodne, po prostu trzeba przyjąć automatyczne założenie, że jeśli rozwija się gospodarka, giełda będzie za nią prędzej czy później podążać.
Nie mieliśmy jednak z tym aż tyle szczęścia na GPW, a gigantyczne zwroty w USA tylko potęgowały dysonans. Nie odbiegaliśmy jednakże ze zwrotami od zmian na reszcie giełd wschodzących, po prostu druk pieniądza po krachu wyssał kapitał na giełdy rozwinięte, pompując kursy zalewem nadmiaru pieniądza. Jedynym i najprostszym rozwiązaniem dla każdego w skorzystaniu z tego trendu na naszym rynku były i są notowane u nas ETFy na S&P500 i DAX, nieperfekcyjne jeszcze, ale dające minimalną choćby ekspozycję na rynki rozwinięte.
W przyszłości prawdopodobnie dostęp do ETFów na tamte rynki będzie coraz łatwiejszy, jak również do funduszy TFI tam inwestujących. Nic prostszego i tańszego nie można sobie wyobrazić, dlatego ETFy zmieniły krajobraz inwestycyjny na całym świecie. Co oczywiście nie gwarantuje jeszcze zysków w najbliższej przyszłości, najpierw rynek niestety będzie musiał zrobić cykliczny reset, co z dużym prawdopodobieństwem wygeneruje jakąś bessę, a więc okazję do powolnego budowania długoterminowej pozycji.
Nasze indeksy cierpiały dodatkowo z powodu polityki krajowej (OFE, zmiana rządu w 2015 i jego priorytetów), ale i polityki zagranicznej (zadłużenie USA, kłopoty Grecji i Londynu) oraz światowych problemów gospodarczych (Chiny). Przy czym odbijało się to na nas dużo mocniej niż na tamtejszych rynkach, a to dlatego, że mamy status peryferyjnej, drogiej, mało płynnej giełdy, coraz bardziej omijanej przez tamtejsze kapitały. Czy podobne problemy pojawią się z podobną siłą w kolejnych dekadach? Całkiem możliwe, nie unikniemy tego w żaden sposób, giełda jest najbardziej wrażliwym instrumentem na tego typu zdarzenia. Choć najważniejsze pytanie, jakie możemy sobie postawić, to właśnie perspektywa samej GPW: czy zjedzie ze swoim statusem na dno, czy uda jej się odnaleźć jakąś siłę choćby do błysku w naszym rejonie Europy?
Osobne pytanie dotyczy tego, czy giełda efektywnie odzwierciedla czy nie jakość naszej gospodarki? Nie podejmę się odpowiedzi. Być może wcale nie jesteśmy na dziś jakoś przesadnie niedowartościowani, a może to słabość samej GPW a nie ocena gospodarki nie pozwala indeksom się rozwinąć. Dodatkowa ekspozycja na giełdy zagraniczne jest więc wskazana w tej niepewnej sytuacji.
Wbrew pozorom rynek giełdowy na świecie uległ nieco poprawie, mimo że co jakiś czas słyszymy w mediach o patologiach. Dzięki technologiom stał się wydajniejszy i łatwiej dostępny. Dzięki komputerom i badaniom big data coraz dokładniej go rozumiemy. Na lepsze zmieniła się jakość obsługi. Proszę sobie przypomnieć jaki skok jakościowy mamy w porównaniu do czasów Jesse Livermora, gdzie manipulacje nie były nawet w jakiś sposób procesem zakazanym. Ale świat nadal cały czas uczy się rynku kapitałowego, co chwilę bowiem pojawiają się nieznane sytuacje i trudno chyba nawet liczyć, że dojdziemy kiedyś do jakiegoś stanu stabilnego, kiedy nie trzeba będzie narzekać na owe patologie.
Pojawiły się w międzyczasie algorytmy, które przejęły już niemal połowę obrotów i wprowadziły nowy rodzaj nieprawidłowości, choć długoterminowi inwestorzy nie powinni tego odczuwać. Nadzory próbują za tym dość opieszale nadążyć, ale najlepiej rynek w tym segmencie reguluje się sam dzięki silnej konkurencji. Z kolei UE prze do przodu z regulacjami zwiększającymi bezpieczeństwo, czego może nie czuć na co dzień, ale zmiany są rozpoznawalne porównując do tych sprzed 10-20 lat.
My mamy pewnie jakiegoś pecha z naszym nadzorem, o którym chyba nikt nie powie dobrego słowa, i nawet chyba nadziei na lepsze nie widać, co pokazała obecna afera Getback. Ale jak pisałem w komentarzu pod poprzednim wpisem, w takiej chwili możemy zrobić tylko to, co podpowiada amerykańska dewiza: adapt or die (zaadaptuj się lub giń). Skoro nie możemy liczyć na władze, musimy sami się bronić. Najprostszym rozwiązaniem jest przechodzenie z inwestowania w pojedyncze akcje do alokacji bardziej ogólnej, a nawet globalnej. Oszczędzi to rozczarowań, pozwoli uniknąć bankructw i przekrętów, pozwoli odejść od nieustannego monitoringu rynku. Ekspozycja na indeksy za pośrednictwem funduszy (ETFów i coraz tańszych TFI) może nie przyniesie takich zwrotów jak w same akcje, ale powinno dać większe bezpieczeństwo. Indeksy mogą tanieć, ale przynajmniej nie bankrutują.
Ani spekulacja (timing) ani wybieranie akcji (stock picking) nie są i nigdy nie były dla przeciętnego Kowalskiego. Inwestował w nie, ponieważ nie miał innego wyboru na naszym podwórku. Dodatkowo robił to po najmniejszej linii oporu na zasadzie „kup, a potem jakoś będzie”. Ale to jest już anachroniczne podejście od dawna. Millenialsi z pewnością zrozumieją, że potrzeba do tego nieco sensowniejszego podejścia, więcej wiedzy, z użyciem aplikacji (choćby automaty doradzające podział kapitału – tzw. robo advisors).
Nawet jednak w celu podstawowego, długoterminowego inwestowania trzeba poszerzyć nieco wiedzę, której w szkole nie wykładają, a która nie jest znów aż taka niedostępna ani niezrozumiała. A przy tym pomoże zyskiwać nieco lepiej tam, gdzie indeksy nie zmieniają się wystarczająco dynamicznie. Zwroty powinny być mniej zmienne i może nieco wyższe jeśli wprowadzimy do arsenału działań choćby najprostsze techniki typu:
– DCA czyli kupowanie na raty, co pozwoli więcej dokupować tańszych akcji czy ETFów/funduszy na spadkach i mniej na wzrostach (tutaj ->świetny przykład),
– taktyczną lub strategiczną alokację, która pozwala zdywersyfikować kapitał na więcej rynków (indeksy nasze i zagraniczne, obligacje, towary, fundusze różnego typu), co jest znacząco prostsze niż analizowanie setek spółek i ich timing,
– rebalancing, czyli cykliczna zmiana proporcji instrumentów w portfelu, co pozwala przy okazji automatem częściowo realizować zyski; najprostszy dotyczy portfela 70% obligacje/ 30% akcje (indeksy akcyjne).
To nie jest już wiedza tajemna, niedostępna, a przy tym opiera się na najprostszej matematyce, nie wymaga przy tym codziennego śledzenia i analizowania rynków. Nawet na naszych blogach pisaliśmy o tych technikach wielokrotnie. Ostatnio wszystkie je opisywaliśmy w biuletynach, które BOŚ robił na potrzeby inwestowania w fundusze.
Naprawdę nie istnieje konieczność inwestowania tylko w pojedyncze akcje, co przypomina coraz bardziej pole minowe i wymaga wcale nie tak prostej wiedzy i innych kompetencji (mentalnych przede wszystkim). Narzekania więc, chociaż uzasadnione, staną się przeszłością jeśli wyjdziemy poza paradygmat inwestowania jedynie w akcje.
—kat—
4 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
". Szerszy indeks WIG urósł w tym samym czasie z 20 tysięcy do 58 tysięcy, a więc to mniejsze spółki ciągnęły nasz rynek."
dywidendy. Dywidendy. WIG20TR wygląda niemal jak WIG
Dywidendy bez wątpienia, które ponoć są bez znaczenia wg. nowej doktryny Krytyki Politycznej 🙂
Mimo wszystko 50-200 punktów procentowych na korzyść małych spółek:
https://stooq.pl/q/?s=wig20tr&d=20181012&c=mx&t=l&a=lg&b=1&r=swig80
Litości, jak to "bez znaczenia"… Albo się je dodaje, albo nie. Prosta matematyka, która dla krytyki Politycznej zdaje się jest już reakcyjnym przeżytkiem 🙂
A cytowany wykres – jakby wziąć nieco dokładniej od dołka z początku 2009, to WIG20 nie wygląda źle.
https://stooq.pl/q/?s=wig20tr&d=20181012&c=10y&t=l&a=lg&b=1&r=swig80
W20tr wzrósł przez dywidendy… tylko kto na tym zyskal.Trzeba by doskonale wyselekcjonowac spółki i trzymac je minimum 10 lat nie patrzac na rynek.Kto by kupil orange 15 czy tauron kilka lat temu liczac na dywidendy bylby na ogromnym minusie.Zostalby wiec wlasnie tylko ETF i nic poza tym.Generalnie mozna sie zgodzic wlasciwie z kazdym slowem kat'a.
Co jednak najwazniejsze, zadane zostalo tez fundamentalne pytanie – czy gpw rzeczywiscie jest oderwana od gospodarki ? Ja uwazam ze wręcz doskonale ja pokazuje.Sprawa OFE jest mocno przereklamowana – to cos co moze zatrzymac rynek na max 3 lata jak pokazaly Wegry czy Chile.Polskie firmy sa wrecz rozpaczliwie zarzadzane i nie sa w stanie przejsc z poziomu maksymalnego wyzysku pracownika do gospodarki innowacyjnej.Przy najlepszej mozliwej koniunkturze traca pieniadze,przy gigantycznym pompowaniu z EU srodkow … bankrutuja.Czy ktos tu wie ze zalamanie z zeszlego tygodnia w USA spowodowal Morawiecki wchodzac do budynku NYSE ? W usa powiadaja – jak pojawia sie polak wszytko leci w dół…