Sektor finansowy aktywnie pracuje na to by klienci i potencjalni klienci darzyli go ograniczonym zaufaniem. Od segmentu kredytów po segment usług inwestycyjnych odsłaniane są mniejsze i większe patologie.

Dlatego popularnym motywem wielu historii z peryferii lub alternatyw dla konwencjonalnego sektora finansowego są problemy ludzi, którzy uciekając od patologii konwencjonalnego sektora finansowego trafili z deszczu pod rynnę. Po globalnym kryzysie finansowym wiele ofiar różnego rodzaju inwestycyjnych oszustw deklarowało, że wzięła swoje pieniądze poza tradycyjny sektor finansowy ponieważ utraciło do niego zaufanie. Czy to jest rzeczywisty powód, dla którego ludzie wypłacali pieniądze z bankowych lokat i wpłacali je na dużo lepiej oprocentowane lokaty w quasi-bankach albo pseudo-bankach? A może kluczową rolę odgrywała tu stara, dobra chęć ekstra-zysków, chęć bycia sprytniejszym od sąsiadów i znajomych? A historie o braku zaufania i wynikających z niego pomyłkach mają jedynie wzbudzić społeczną sympatię?

Jeśli problem braku zaufania do tradycyjnego sektora finansowego rzeczywiście odgrywa ważną rolę we wspomnianych decyzjach to mamy do czynienia z interesującym zjawiskiem: osoby, które z łatwością dostrzegają konflikty interesów czy skrajnie nieuczciwy marketing w tradycyjnym sektorze finansowym są jednocześnie totalnie niezdolne do zidentyfikowania oczywistych, rażących sygnałów ostrzegawczych w usługodawcach z sektora quasi-finansowego. Nie jest to problem dotyczący jedynie usług finansowych. Na co dzień spotykamy osoby, całkiem słusznie, wątpiące w rzetelność mainstreamowych mediów i jednocześnie łykające jak pelikan rybę piramidalne bzdury z alternatywnych serwisów. Osoby sceptyczne i krytyczne wobec terapii oferowanych przez tradycyjną medycynę gotowe są powierzyć swoje zdrowie przypadkowym ludziom z Internetu oferującym kompletnie niesprawdzone terapie.

Jestem przekonany, że z bardzo podobnym zjawiskiem mamy do czynienia w sektorze kryptowalutowym, który w ostatnich latach spektakularnie się rozrósł i zaczął oferować szeroki wachlarz usług finansowych – alternatywnych dla tych, które oferuje konwencjonalny sektor finansowy. Nie zajmuję się na blogu sektorem kryptowalut bo nie jestem jego aktywnym użytkownikiem. W ostatnim czasie przeczytałem jednak dwie historie, w których skala patologii zrobiła na mnie tak duże wrażenie, że postanowiłem je przybliżyć.

Pierwszą z nich opisał Matt Levine w ubiegłym tygodniu. Dotyczy giełdy kryptowalutowej CoinFlex. Jak wiele innych giełd czy platform kryptowalutowych CoinFlex prowadziła też działalność kredytową: pożyczała pomiędzy klientów innym klientom. Ci ostatni używali ich jako dźwigni w swoich aktywnościach spekulacyjnych.

CoinFlex zawiesiła wypłaty dla klientów ponieważ jeden z kredytobiorców nie uregulował zobowiązania na 47 mln USD. Levine zauważył, że suma zgromadzonych przez platformę depozytów to 145 mln USD tak więc CoinFlex pożyczył prawie 1/3 pieniędzy klientów jednemu podmiotowi. Co więcej według przedstawicieli CoinFlex tym kredytobiorcą jest Roger Ver jeden z inwestorów w CoinFlex (Roger Ver zdementował te doniesienia). To nie wszystko, CoinFlex oficjalnie przyznało, że Roger Ver był klientem specjalnego rodzaju, który posiadał konto odporne na likwidację w przypadku negatywnego kapitału netto.

Wyobrażacie sobie sytuację, w której bank albo firma inwestycyjna pożycza 1/3 środków klientów swojemu znaczącemu akcjonariuszowi i to dysponującemu klauzulą uniemożliwiającą likwidację jego pozycji nawet w sytuacji, w której przestaje regulować swoje zobowiązania? Myślę, że nawet w państwach o przeciętnych standardach regulacyjnych tego rodzaju praktyki spotkałyby się z oburzeniem i reakcją organów nadzorczych.

Druga historia dotyczy Voyager Digital – butiku finansowego w segmencie kryptowalut oferującego bardzo szeroki zakres usług finansowych. Tę historię opisała Frances Coppola. Voyager Digital też zawiesił możliwość jakichkolwiek wypłat, w tym wypłat w dolarach.

Jedną z linii biznesowych VD jest udzielanie kredytów. Książka kredytowa firmy to jakieś 50% wszystkich aktywów. Voyager Digital jako spółka jest notowana na giełdzie w Toronto i przez to jest dużo bardziej przejrzysta niż inne platformy kryptowalutowe. Zestawienie jej książki kredytów robi ogromne wrażenie:

Za Voyager Digital

Jak widać 90% kredytów udzielono dwóm podmiotom. Aż 58% udzielono jednemu podmiotowi. Pechowo dla klientów Voyager Digital okazał się nim znajdujący się w upadłości fundusz Three Arrows Capital.

Ale to nie jest najbardziej szokująca kwestia w historii Voyager Digital. W materiałach marketingowych spółka od dawna zapewnia klientów, że deponowane w niej dolary podlegają ochronie w ramach systemu ochrony depozytów (FDIC). Takie stwierdzenie jest rażącą manipulacją bo nawet jeśli Voyager trzyma pieniądze (dolary) klientów w banku uczestniczącym w FDIC to ochrona pieniędzy obejmuje jedynie niewypłacalność banku.

Ale Voyager Digital przekracza granicę manipulacji i w materiałach marketingowych informuje, że w przypadku gdy depozyty dolarowe klientów są zagrożone przez upadłość spółki czyli Voyagera albo partnerów bankowych, klienci mają zagwarantowaną wypłatę do 250 000 USD. Idea, że jeśli firma X trzyma pieniądze klientów w banku, w którym depozyty są objęte programem gwarancji depozytów to pieniądze te są także chronione w przypadku upadłości firmy X jest głupia poza granice śmieszności ale od kilku lat Voyager używa jej jako chwytu marketingowego.

Jak pokazują relacje klientów Voyagera, którzy próbowali kontaktować się z FDIC w sprawie swoich depozytów dolarowych wielu ludzi dało się na ten chwyt marketingowy nabrać.

Podsumujemy: firma inwestycyjna reklamuje się jako bezpieczna przystań dla pieniędzy klientów, których dolarowa część objęta jest programem gwarancji depozytów. W rzeczywistość 90% jej książki kredytowej stanowi finansowanie dla dwóch podmiotów a pieniądze klientów nie są objęte ochroną depozytów.

Nie napiszę, że to co odpływ odsłania teraz w sektorze kryptowalut pozwoli inwestorom docenić standardy w tradycyjnym sektorze finansowym bo myślę, że taka sugestia byłaby niesprawiedliwa dla konwencjonalnego sektora finansowego. Przynajmniej w kontekście ochrony środków klientów i standardów materiałów marketingowych. Na pewno jednak wspomniany odpływ pokazuje problem związany z uciekaniem z deszczu pod rynnę. Problem, który może stać się doświadczeniem wszystkich ludzi świadomych niedociągnięć w tradycyjnym sektorze finansowych i szukających jakiejś alternatywy.

1 Komentarz

  1. Tu de mun

    Pięknie opisane. Patologie trzeba piętnować.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Twoje dane osobowe będą przetwarzane przez Dom Maklerski Banku Ochrony Środowiska S.A. w celu: zapewnienia najwyższej jakości naszych usług oraz dla zabezpieczenia roszczeń. Masz prawo dostępu do treści swoich danych osobowych oraz ich sprostowania, a jeżeli prawo na to pozwala także żądania ich usunięcia lub ograniczenia przetwarzania oraz wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania. Masz także prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Więcej informacji w sekcji "Blogi: osoby komentujące i zostawiające opinie we wpisach" w zakładce
"Dane osobowe".

Proszę podać wartość CAPTCHA: *