Czego może nauczyć stracony milion dolarów?

Będzie o książce, ale ponieważ trudno dyskutować o niej bez zdradzania treści, więc wolę uprzedzić tych, którzy mają zamiar po nią sięgnąć, a nie chcą psuć sobie przyjemności czytania.

A konkretnie będzie to wpis o:

„Jak straciłem na giełdzie milion dolarów i czego mnie to nauczyło”

wydanej przez Wydawnictwa Linia.

Przeczytałem o niej kilka recenzji w naszych mediach i zdziwiło mnie, że największym w nich problemem stało się to, czy książka powinna składać się tylko z pierwszej części, czy może tylko z drugiej. Spróbuję uzasadnić sens istnienia i polubienia obu.

Po przeczytaniu jej w wersji angielskiej kilka lat temu byłem pod wrażeniem jej świeżości, trafności i ponadczasowości. Wspomniałem o niej Grzegorzowi, ale choć sam uważałem ją za świetną, miałem wątpliwości czy przyjmie się na naszym dość wątłym rynku czytelniczym. Ucieszyłem się, że po kilku latach Grzesiek sam jednak doszedł do wniosku, że warto ją wydać. Nie spodziewałem się jednak, że czytający może podzielić akurat spór o to, która część jest lepsza lub niepotrzebna.

Pierwsza część to wspomnienia Jima Paula, które równie dobrze mogłyby stać na półce z literaturą przygodowo-awanturniczą, gdyby zostały wydane osobno. Ale wówczas z tytułu trzeba by wyciąć frazę ”i czego mnie to nauczyło”. Czyta się to z przyjemnością trzeba przyznać, jako że autor ma lekkie pióro, dużo swady i dystansu.

Nietrudno zgadnąć po tytule, o czym owa pierwsza część traktuje. To jednak, w jaki sposób Paul traci, nie jest specjalnie niczym odkrywczym dla inwestorów giełdowych. Może co najwyżej zabawnie wygląda to, jak wydaje w myślach niezarobione jeszcze pieniądze z jednej, naprawdę grubej transakcji na kontraktach terminowych, która początkowo okazała się na papierze mocno zyskowna, by na koniec puścić jej właściciela w skarpetkach. Taki trochę „Wilk z Wall Street” à rebours. Ale który z traderów nie przechodził przez to w początkach swojej kariery?

Najważniejszy przekaz, jaki dostajemy w tej części, dotyczy predyspozycji do bycia traderem. Sam autor pokazuje w swojej mini biografii jak całe życie potrafił „ogrywać system”, czyli jak się inteligentnie w każdych warunkach ustawiał, by profity i awanse same się do niego pchały bez większego wysiłku. To jednak okazało się zbyt niewystarczające w starciu z giełdową rzeczywistością, która wymaga innego rodzaju kompetencji niż tylko cwaniactwo i kombinowanie.

Tak skończyła się jego krótka kariera, która pokazała mu, że nie był wcale traderem, tylko po raz pierwszy został ograny przez system z powodu swojej niefrasobliwości i nieprzygotowania na straty. Mamy więc chwilę refleksji i to jest dobry start do części drugiej, w której  zawodowy trader Brendan Moynihan pokazuje na czym tak naprawdę inwestycje giełdowe polegają od strony psychologii, przygotowania, zrozumienia procesów i mechanizmów. I w ten sposób obie części się nawzajem potrzebują i uzupełniają: druga do pierwszej dodaje cenną edukację, pierwsza – akcję, narrację, emocje.

Część druga przeznaczona jest dla tych, którzy chcą się czegoś tanio i szybko nauczyć, bo na błędach innych taka nauka wypada ponoć najlepiej. To lektura nie tylko dla inwestorów, którzy nadal pozostają w grze, może bardziej dla tych, którzy podobnie jak Paul swoją przygodę skończyli. Od lat, również tutaj na blogu, prowadzę batalię o to, by odchodzący z giełdowego inwestowania skusili się na dłuższą chwilę refleksji. Przede wszystkim dlatego, żeby spróbować zrozumieć, dlaczego stracili, bo zwykle albo tego nie rozumieją ze względu na mały zasób wiedzy, albo dorabiają nieprzystającą do realiów spiskową teorię, która zamyka ich w traumie na lata. A przecież przegrać można tylko na jeden sposób, ale za to z wielu powodów, w tym w części od nas niezależnych, albo po prostu bardzo oczywistych, ale wymagających zrozumienia i przerobienia. W rezultacie niedoświadczeni wystarczająco inwestorzy kończą często swoje przygody z giełdą pod wpływem niewłaściwych motywów, zrażając się do tego typu zarządzania pieniędzmi na zawsze lub na długo.

Na części tych właśnie problemów odpowiada druga część książki.

A konkretnie można z niej pobrać nauki, które w skrócie streścił bym w takie oto punkty:

1. Hazard wymaga wyraźnego odróżnienia od prawdziwego inwestowania, dostajemy więc kilka podpowiedzi jak to zrobić.

2. Blef z rynkiem nie jest dobrą strategią.

3. Zyskowną transakcję może wykonać nawet skończony idiota, do tego nie trzeba wiedzy, wystarczy szczęście. Kiedy jednak chcemy robić to z sukcesem przez lata, potrzeba wiedzy i umiejętności. Dokładnie tak samo jak w przypadku chirurga, muzyka czy pilota. To pewien minus tradingu, że transakcje może robić każdy i czasem mieć szczęście, na co chirurg i pilot nie mogą sobie pozwolić. Ale pełen proces odsiewa w długim terminie przypadkowych traderów od w pełni przygotowanych.

4. Oczekiwanie czegoś od rynku bez przygotowania, wiedzy, planu, narzędzi, bazy psychologicznej, to zwykła głupota.

5.  Straty w tradingu to nierozłączna część biznesu, tak zresztą jak w przypadku każdego innego przedsięwzięcia. Strat należy oczekiwać, być na nie przygotowanym i je ZAAKCEPTOWAĆ. Tylko wtedy można nauczyć się radzenia z nimi.

6. Wielu początkujących traderów traktuje straty jako błędy. To fatalne podejście, chyba że rzeczywiście błąd robimy. W każdej innej sytuacji to integralna część procesu decyzyjnego. Trzeba wyrzucić z głowy mylne przekonanie, że strata to coś złego, czego należy unikać.

7. Nie mamy żadnego wpływu na to kiedy ani jak często powstanie strata. Mamy pełen wpływ na to jak ją określić i nią zarządzać.

8. Mieć albo nie mieć racji to nie są dobre wskaźniki w inwestowaniu. Tu potrzebny jest dobrze zrealizowany plan, który czasem może się skończyć stratą.

9. Wiedza o tym, ile chcemy wygrać (i na co to przeznaczymy), to marna wiedza, o ile nie mamy zdefiniowanej w planie wielkości każdorazowej straty.

10. Czym innym jest poszukiwanie wiedzy o tym, dlaczego rynek spada lub rośnie, i wyciąganie wniosków, a czym innym racjonalizowanie, czyli poszukiwanie na rynku uzasadnienia dla dalszego utrzymywania stratnej pozycji, a potem powtarzanie tego mało sensownego procederu.

—kat–

3 Komentarzy

  1. GZalewski

    Milion jest świetny ale ten podział co się komu podoba, zaistniał nawet w redakcji 🙂

  2. lesserwisser

    Ostatecznie można przeczytać ale uczucia mam mieszane, bo jest trochę nierówna książka.

    Mamy tam dosyć egzotyczne, dla polskiego czytelnika, wspominki o stelażach podatkowych i spreadach kalendarzowych, przy czym dobre zrozumienie istoty ryzyka tych ostatnich wymaga jednak pewnej wiedzy (której nie dostajemy).

    Z drugiej strony jest przydatna próba wprowadzenia rozróżnienia podstawowych pojęć takich jak inwestowanie, spekulacja i hazard, choć nie do końca udana, moim zdaniem.

    O ile inwestowanie jest tu całkiem udatnie zdefiniowane (w przeciwieństwie do typowych prób wprowadzenia w błąd klientów poprzez zrównanie go ze spekulacją), o tyle spekulacja i hazard już nie bardzo.

    Natomiast nie zaszkodzi przeczytać o typowe przyczynach strat tradingowych.

    PS

    "Hazard wymaga wyraźnego odróżnienia od prawdziwego inwestowania, dostajemy więc kilka podpowiedzi jak to zrobić."

    To cuś nie tak, hazard wymaga odróżnienia od nastojaszczej spekulacji zaś ta wymaga odróżnienia od prawdziwego inwestowania. 🙂

  3. AlGebroid

    > nastojaszczej

    A można prosić po polsku?

Skomentuj GZalewski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Twoje dane osobowe będą przetwarzane przez Dom Maklerski Banku Ochrony Środowiska S.A. w celu: zapewnienia najwyższej jakości naszych usług oraz dla zabezpieczenia roszczeń. Masz prawo dostępu do treści swoich danych osobowych oraz ich sprostowania, a jeżeli prawo na to pozwala także żądania ich usunięcia lub ograniczenia przetwarzania oraz wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania. Masz także prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Więcej informacji w sekcji "Blogi: osoby komentujące i zostawiające opinie we wpisach" w zakładce
"Dane osobowe".

Proszę podać wartość CAPTCHA: *