Mistrzowie nauczania, część 2

W jaki inny sposób można sprawdzić kwalifikacje potencjalnego nauczyciela inwestowania/tradingu gdy samo okazanie wyniku na rachunku inwestycyjnym nie rozwiązuje w zasadzie sprawy wiarygodności, co pokazywałem w poprzednim wpisie?

 

Oczywiście najprostszym rozwiązaniem jakie może przychodzić na myśl to sprawdzenie wszelkich innych dostępnych informacji, w czym pomocny będzie przede wszystkim internet. Poza materiałami reklamowymi, które co prawda zakreślą obszar spodziewanych korzyści to jednak i tak niewiele podpowiedzą w kwestii wiarygodności, najprzydatniejszą informację możemy uzyskać od tych osób, które w kursach/szkoleniach/warsztatach brały już udział. I tu niestety ponownie czeka nas kilka niewiadomych.

Najdonioślejszym świadectwem skuteczności nauczania danego Mistrza byłyby wyniki inwestycyjne jego uczniów. Uzyskanie ich to jednak mrzonka, nie mówiąc o tym, że obciąża je wszystkie 7 wad wymienionych przeze mnie w poprzednim wpisie. Ale już np. w USA doradcy inwestycyjni budując swój prestiż gromadzą dossier z wynikami klientów, którym pomagają inwestować. Być może tego rodzaju trend dotrze i do nas, tyle że ponownie należy wówczas zwrócić uwagę na wiarygodność i kompletność tego rodzaju materiałów.

I trzeba pamiętać, że nie każdy doradca ma tę samą rangę. Dużej wiarygodności można oczekiwać od CTA (Commodity Trading Advisors) ściśle nadzorowanych przez organizację NFA, prowadzącą kartotekę każdego z nich (dostępne w internecie). Nie ma tam co prawda wyników, ale znajdują się informacje o wszystkich wydarzeniach, które wymagały interwencji nadzoru. Podobnie jak w archiwach CFTC i SEC. Nawet co niektórzy celebryci inwestowania mają tam zapaskudzone życiorysy takimi wpadkami jak np. nieuczciwy marketing. Tego rodzaju nadzór utrzymuje wysokie standardy w branży, których dodatkowo pilnuje na zlecenie klientów armia prawników, gotowa rzucić się do gardła nierzetelnym doradcom.

2 przykłady, które utkwiły mi w pamięci:

George Angell -> link

Jacob Bernstein – > link

Wróćmy do uczestników kursów/szkoleń. Innym słabym punktem informacyjnym może być wiarygodność informacji o rzeczywistym uczestnictwie. Internet zniesie wszystko, z nadmuchanymi informacjami reklamowymi w szczególności, również takimi sprawiającymi wrażenie autentyczności. Nie chodzi przy tym jedynie o tzw. testimonials czyli dość często kuriozalne peany na cześć szkolącego, wychodzące spod piór jego „zadowolonych klientów”, najczęściej wieńczące reklamy czy strony internetowe. Technologia poszła dużo dalej: dziś można wynająć firmę, która profesjonalnie przeprowadzi dowolnego rodzaju akcję promocyjną, w tym za pomocą wcielenia się w uczestników forum dyskusyjnego czy grupy społecznościowej, budując im historię, posługując się branżowym słownictwem i dla podkreślenia autentyczności robiąc nawet błędy. Dla równowagi głosy deprecjonujące mogą pochodzić w podobny sposób choćby od konkurencji. Generalnie jednak inwestycyjne fora dyskusyjne z tego co widzę radzą sobie z identyfikacją nieszczerych wypowiedzi, to więc „w miarę” solidne źródła informacji.

Celowo wyrażenie „w miarę” biorę w cudzysłów. Nie znamy na podstawie małej ilości głosów (często jednego czy dwóch) rzeczywistej reprezentacji uczestniczących w szkoleniach, choć możemy wstępnie wyrobić sobie jakąś opinię. Ale nie mniej ważna jest tu sprawa oczekiwań i ich realizacji, z powodu których opinie mogą być nie zawsze obiektywne.

Najczęstszym oczekiwaniem jest oczywiście zdobycie takiej wiedzy i umiejętności pod okiem Mistrza, które pozwolą zyskownie wejść w trading/inwestowanie na własny rachunek. Nie zawsze jednak będzie to możliwe i skuteczne. Z kilku powodów, z których wymienię dwa istotne (zaobserwowane przeze mnie na realnych przypadkach):

1/ Niedopasowanie mentalne lub merytoryczne

To drugie wynika najczęściej z braku stosownej wiedzy. Ktoś mało doświadczony i nie znający wystarczająco zasad samej giełdy i rynku może mieć problem z zaawansowanym poziomem kursu. Poznałem człowieka, który wydał pieniądze na szkolenie z zakresu kontraktów terminowych nie mając o nich zielonego pojęcia.

Z drugiej strony mamy do czynienia z problemem dysonansu pomiędzy charakterem, usposobieniem i emocjonalnością uczestnika a nauczaną metodą. Np. nie każdy dysponuje mentalnymi warunkami, które pozwolą zatracić się w proponowanej strategii błyskawicznego skalpingu na kilku tikach/pipsach. Większość z prowadzących szkolenia podkreśla wyraźnie ten problem – nie każdy z chętnych nadaje się do każdego rodzaju strategii. Więcej o tym wkrótce.

2/ Jakość nauczanych metod

Można mi zarzucać, że nieustannie wałkuję słowa „przewaga” i „intuicja”, ale zarzuty tego typu nie zmienią rzeczywistości. Biorąc pod uwagę oba, można spróbować kategoryzować nauczane strategie i ocenić ich potencjalną skuteczność.

Jeśli przedmiotem nauki są jednoznaczne, w miarę obiektywnie definiowane strategie zajmowania pozycji i zarządzania ryzykiem oraz pozycjami (jako przykład podam znany eksperyment z grupą Żółwi) to istnieje szansa, że adepci dostają do ręki w pełni replikowalną i kompletną pod każdym względem metodę. Ryzyko w tym momencie leży po stronie nauczającego: po pierwsze dlatego, że w dobie komputerów łatwo sprawdzić skuteczność tak podawanej metody, po drugie – łatwo ją powielić i rozpowszechnić. Stąd klauzula o zachowaniu tajemnicy w umowie podpisywanej przez członków teamu Żółwi.

Jeśli natomiast przedmiotem nauczania są metody, w których część procesu wiąże się z intuicyjnym zastosowaniem zasad, nieostrymi warunkami dokonywania transakcji, subiektywnymi analizami, często brakiem metod zarządzania ryzykiem w ogóle, wówczas:

A/ Rzeczywista ich skuteczność jest nieznana i trudna do szybkiego zweryfikowania oraz podatna na losowość, wobec czego mało przydatna dla ewentualnych celów reklamacyjnych.

B/ Możliwości przyswojenia wiedzy i umiejętności stają się ograniczone. Można nauczyć się ogólnych zasad, ale samej intuicji nie przekazuje się przez indukcję. Można ją w sobie wyrobić w procesie długotrwałej praktyki, ale można też nigdy jej nie posiąść, co w dużej mierze zależy od posiadanych predyspozycji. To w miarę wygodna pozycja dla nauczającego.

Nie znaczy oczywiście, że skuteczne nauczanie pod okiem coacha, trenera czy mentora jest niemożliwe. W większości sytuacji nie istnieje tu jednakowy dla wszystkich szablon, wobec czego opinie różnych osób wobec tego samego szkolenia mogą być całkowicie odmienne. Znaczenie mają poszczególne, indywidualne przypadki. Jak ten, który krótko opiszę w ramach podsumowania.

Inspiracja do napisania tej oto, drugiej części w tym samym temacie, naszła mnie gdy jeden z Czytelników podesłał mi w weekend filmik nagrany przez niego podczas szkolenia technik zarabiania na forexie. Całodniowe, wyjazdowe, cena powiedzmy umiarkowana. Jednak dla niego zbyt wysoka jak na rozczarowanie, które przeżył. Nauczający chwalił się owszem wynikami, ale nikt nie był w stanie zweryfikować ich prawdziwości więc pominięto je milczącym akceptem. Całość podlana buńczucznymi obietnicami rodem z tanich grepsów korporacyjnych.

Rozczarowanie pierwsze: szkolący pokazywał wprawdzie swoje transakcje, robione w teorii i na żywo z różnym skutkiem, ale Czytelnik miał nadzieję, że to słuchacze będą również ich dokonywać pod okiem fachowca. Po wspólnej analizie materiałów reklamowych okazało się jednak, że opacznie zrozumiał tego rodzaju obietnicę. Jego drugie rozczarowanie – trading, dość krótkoterminowy, oparty był głównie na Analizie technicznej, którą sam nazywam „quasi-obiektywną” (fale Elliota, Fibonacci, klasyczne formacje) czyli to co uda się narysować na wykresie zależy tylko od rysującego, a więc wyniki analizy oraz podejmowane decyzje wyglądają dla każdego praktykującego nieco odmiennie. Jednak jak przyznał mi Czytelnik, dla niego najważniejsze miało być poznanie w praktyce sposobów zarządzania ryzykiem. Owszem pokazano je, ale jego zdaniem nieprzyzwoicie uznaniowo (przyznałem mu ostrożnie rację ponieważ filmik nie obejmował całości i opierałem się na jego relacji). W rezultacie szkolenie okazało się dla niego jak sam to określił: „niewiele użyteczną lekcją majstrowania przy wykresach dla naiwnych i zdesperowanych”. Pomimo szczerych chęci i pilnego studiowania poznanego materiału nie udało mu się w realnej grze zyskać choćby na zwrot poniesionych kosztów. Dziękuję jednak, że zechciał się podzielić doświadczeniem i pozwolił zacytować swoje opinie na tym blogu.

—kat—

26 Komentarzy

  1. Warszawiak

    Szanowny Panie Tomaszu!

    Kwalifikacje potencjalnego nauczyciela inwestowania/tradingu można w b. prosty sposób sprawdzić a to w ten sposób, ze pierwszy kurs czy szkolenie przykładowo metody czy systemu inwestowania czy spekulacji dany Mistrz przeprowadza dla grona osób powszechnie znanych, szanowanych i co najważniejsze wiarygodnych…. po tym szkoleniu nasz Mistrz otwiera konto demo przykładowo na bossa.pl a kursanci tego pierwszego szkolenia otrzymują hasło do tego konta i przykładowo przez miesiąc czy 4 tygodnie mają możliwość obserwacji Mistrza w praktyce… a na swoim koncie demo sprawdzają też tą metodę….. po tych czterech tygodniach ci wiarygodni kursanci i obserwatorzy oceniają przydatność tego kursu…. chociaż stan konta będzie świadczyło o tym Mistrzu najlepiej….

    Dopiero wtedy dany Mistrz ma moralne prawo szkolić innych mając na piśmie ocenę przydatności tego kursu… i w dalszym ciągu stosuje tą zasadę, że po każdym kursie uczestnicy danego kursu są po zakończeniu tego kursu obserwatorami Mistrza w akcji na demo….

    Krótko i konkretnie… jeżeli Pan, Panie Tomaszu na bazie informacji uzyskanych od IronMana chciałby takie szkolenie prowadzić, to na pierwszych kursantów proponuję Panów:

    Adama Stańczaka
    Grzegorza Zalewskiego
    Jacka Tyszko
    Michał Wojciechowskiego
    Trystero
    Lesserwissera

    Serdecznie pozdrawiam, Warszawiak.

    1. astanczak

      @ Warszawiak

      Szanowny Panie z Warszawy,

      Od Pana Adama Stańczaka – jak zechciał Pan mnie nazwać – nauczył Pan się dzisiaj głównie tego, jak w wieku 11 lat zapewnić dziecku możliwość studiowania na dowolnie wybranej uczelni na świecie. W tym cyklu koniunkturalnym nie nie zajmuje mnie nic innego niż to, żeby w wieku 13 lat dziecko miało taką możliwość zanim zechce nawet myśleć o tym, co będzie studiowało. Dodam tylko, iż 100 procent środków na ten cel jest zainwestowane na rynkach akcji (niestety poza Polską, ale o to już proszę mieć pretensje nie do mojej osoby, tylko do osób odpowiedzialnych za degradację polskiego rynku kapitałowego). Jak Pan znajdzie taki drugi przypadek w Polsce, to chętnie wymienię doświadczenia.

  2. Warszawiak

    Drogi Panie Adamie!

    Pan, Panie Adamie raczy sobie żartować twierdząc, że w dniu wczorajszym mnie czy kogokolwiek czegokolwiek nauczył…. Pan Szanowny tylko poinformował o swoich ew sukcesach giełdowych ale jak już pisałem:

    „…. Mistrz przeprowadza dla grona osób powszechnie znanych, szanowanych i co najważniejsze wiarygodnych…”

    a jeżeli tak, to swoim powyższym wpisem Pan, Panie Adamie swojej wiarygodności nie potwierdził…. a jeżeli tak, to gdybym miał taką techniczną możliwość, to wykreśliłbym Pana z proponowanej listy uczestników pierwszego ew. kursu przeprowadzonego przez Pana Tomasza na bazie wiedzy, którą zdobył od IronMam….

    Serdecznie pozdrawiam, Warszawiak.

    PS. Warszawiak jest moim nickiem…. nigdy nie mieszkałem i nie mieszkam w Warszawie….

  3. astanczak

    @ Warszawiak

    Szanowny Panie, Pan nie rozumie, że sukcesy na rynku w przypadku inwestorów indywidualnych mierzy się wyłącznie subiektywnymi metodami i ocenia przez to, jak realizują cele, z jakimi przychodziło się na rynek. Bicie rynku, wygrywanie z rynkiem, przewaga, której tak dużo uwagi wszyscy poświęcają, są w szerszej perspektywie pomijalne.

    Uważa Pan, że po dwóch dekadach na rynku odczuwam potrzebę udowadniania komuś czegokolwiek i oceniania kogokolwiek? Naprawdę nie odczuwam. Nie odczuwam również potrzeby oceniania moich znajomych – zwyczajnie z rozmów wiem, czy są tymi, za kogo uchodzą w prezentacjach publicznych. Konkursy, oceny czyjegoś talentu, to fajna rozrywka dla miłośników talent-show. W przypadku krasnala lepiej, żeby nie było miejsca na takie sprawy, bo to społeczny kontekst, który rozprasza i odciąga od kluczowej sprawy, jaką jest cel, z jakim wchodzi się na rynek.

    W sumie inwestowanie na rynku jest stosunkowo proste, pod warunkiem, że się go nie komplikuje zawracaniem sobie głowy głupotami w stylu, ile zarobił X? Czy Y jest taki dobry, na jakiego wygląda? Naprawdę po wielu latach przebywania w środowisku inwestorów, nie musi Pan nikomu zaglądać na rachunek, żeby wiedzieć, czy X dokłada do tego interesu, czy raczej z niego wyjmuje. Czy gra na rynku, czy jest gawędziarzem. Czy przejada wszystko na zabawę, czy raczej kumuluje. Co naprawdę X-a interesuje w tym zamieszaniu. W sumie codzienne życie mówi więcej o tym niż pokazanie wyników z jakiegoś odcinka czasu.

    Pisałem już kiedyś, że w dłuższej jednostce czasu najważniejszymi zmiennymi w tym, co się robi na rynku są nie są wcale wysoko wyspecjalizowane narzędzia, ale pozarynkowe elementy. Jak się jest młodym człowiekiem to ekspozycja na ryzyko może być znacznie wyższa niż osoby, która jest w grupie sandwich generation i od jej kapitału zależy już nie tylko jego sukces, ale jeszcze jakość życia kilku innych osób. Często znacznie ważniejsze są takie banały, jako urodziny kolejnego dziecka, konieczność kupna nowego samochodu albo rozwód niż to, czy umie się wyciągnąć z rynku kilkanaście procent rocznie czy może tylko 7.

    Jak się jest inwestowało w czasach, w których nie było komputerów i handlu online, to całość tego zamieszania również wyglądała inaczej niż dzisiaj, ale core-business był ciągle taki sam – znaleźć w tym własną ścieżkę w kontekście własnej biografii.

    Mimo tego, że siedzę po 18 godzin przed 5 monitorami, jutro jestem wstanie wrócić do zabawy w oparciu o czytanie jednej gazety dziennie, wykres kreślony ołówkiem na papierze milimetrowym i teletext z notowaniami opóźnionymi o 15 minut. Sądzę, że część osób nie potrafiłaby już tego robić, bo przecież każde wejście na rynek muszą oprzeć o setki wskaźników, uzasadnić głębokimi badaniami na danych historycznych, dokonać na Facebooku sporu o to, czy trend został przebity w skali logarytmicznej, czy tylko liniowej, ustawić automatycznego stoplossa i oczywiście założyć kask oraz zapiąć pasy.

  4. pit65

    @astanczak

    W sumie Panie Adamie do przeciętnego jednomonitorowca „like me” może Pan mówić „call me Guru” 🙂

  5. astanczak

    @ pit65

    Osobiście oglądam notowania na 4 monitorach od (chyba) 1999-2000 roku, więc gra tu też banalne przyzwyczajenie.

    Znacznie ciekawszym tematem – już w kontekście notki, pod którą dyskutujemy – są szersze pytania „Kto to jest właściwie rynkowy guru?” i „Dlaczego ludzie potrzebują guru?”

  6. gzalewski

    „Dlaczego ludzie potrzebują guru?”
    – bo nie lubią samodzielnie podejmować decyzji (i brać za nie odpowiedzialnosci)
    – bo myślą, że jak im ktoś coś podpowie to będą to „łatwe pieniądze”
    – bo mają na kogo zwalić w razie niepowodzenia
    – bo (jesli guru się potknie) powiedzą: no tak on jest taki sam jak reszta

  7. _dorota

    Drobna uwaga – zdanie: „jak w wieku 11 lat zapewnić dziecku możliwość studiowania” oznacza, że ktoś, kto ma 11 lat zapewnia itd. Cel ze wszech miar godny pochwały, ale pobieżna znajomość składni języka ojczystego też nie zawadzi.

    „jutro jestem wstanie wrócić do zabawy w oparciu o czytanie jednej gazety dziennie, wykres kreślony ołówkiem na papierze milimetrowym i teletext z notowaniami opóźnionymi o 15 minut.”
    Przyznam, że to jest myśl, która od czasu do czasu powraca do mnie. W formie nawet bardziej hardcorowej: wykres P&F w oparciu o notowania z poprzedniego dnia (z gazety np.). Na razie się nie odważę, ale jest pokusa, żeby wyeliminować szum całkowicie.
    PS. „W stanie” piszemy rozdzielnie.

  8. astanczak

    @ _dorota

    Dzięki za lekcję języka. Przyjmuję z pokorą. W środę wstałem o 4:00 – po 16 godzinach nie zawsze masz siłę na dbanie o styl i sprawdzanie, czy słownik FF czegoś nie przepuścił.

    Nie chodzi o jakiś HC, w stylu wszystko zrobię sam/sama odrzucając technologię, ale też o coś banalniejszego. Jeśli w jakimś okresie życia postanowisz zagrać strategię typu „moje umiejętności są moją najlepszą obligacją” i zaangażujesz się powiedzmy z pisanie doktoratu, zmianę zawodu czy szybką naukę języka, to wówczas naprawdę trzeba umieć być obecnym na rynku śledząc to wszystko nie więcej niż 2 godziny w tygodniu.

  9. pit65

    @astanczak

    przyzwyczajenie rzecz nabyta 🙂
    Ergonomia rzecz do zadbania.Forsa jest lub jej nie ma , a oczy mamy jedne.
    Moje przyzwyczajenie kształtowało się w 1999 r. poprzez brak środków na 4 monitory. MOże brak to złe słowo , chodziło bardziej o priorytety w zakresie inwestycji.
    Poza tym przyzwyczajenie do kilku pulpitów wirtualnych w systemie, który nie był jednopulpitowcem ze stajni GAtesa, tudziez osobiste preferencje w zakresie niemożności skupienia na kilku rzeczach naraz /aka rozproszenie/, choć tu zapewne dużą rolę gra sposób w jaki działamy.
    Dzisiaj to bajka bo wystarcza mi jeden 24 calowy, ergonomiczy i nie oczo.ebny /sory ale tak mówią/ Eizo.

    „wykres kreślony ołówkiem na papierze milimetrowym i teletext z notowaniami opóźnionymi o 15 minut.”

    Nie uogólniaj.
    Wszystko zależy od strategii.
    NA FW np to było dobre w 1998-2000 przy kursie jednolitym raz dziennie.
    Uczestniczyłem w tym rollercoaster, z dzisiejszą wiedzą to było IMO szaleństwo, ale jakoś przeżyłem poturbowany.
    NIe probój czegoś takiego na intra 15M.

    @_dorota
    „pokusa, żeby wyeliminować szum całkowicie.”

    Pokusy są po to by za nimi pójść.
    Ta akurat jest całkiem spoko.

    Całkowicie nie wyeliminujesz , bo nasza potrzeba emocji potrzebuje tych „kuluarów” rynkowych. Ploteczki itd.
    MYślę ,że chodzi o to by nie brać ich do tego jak tradujemy , jeżeli nie było to uwzględnione od początku w planie tego jak działamy.
    Osobiście ograniczyłem gazety, serwisy informacyjne, komentarze prawie do zera.NIe ma tam nic coby mi mogło pomóc.
    Dla rozrywki miedzy trejdowej jest np. bossablo od czasu do czasu 🙂

    Po tym jak podchodzi się do szumu, można poznać jakim zaufaniem darzy się swoją działalnośc na rynku IMO 🙂

  10. pit65

    @astanczak

    Powróćmy do guru.
    NIe korzystałem i raczej nie zamierzam korzystać z ich usług, ale:
    Co byś powiedział na takie dictum .
    Jest w polsko jezycznym necie kilku guru, którzy w swoim temacie /wycinku rynkowym/ wydają się byc jakimś tam guru.Przynajmniej wg. mojego oglądu.
    Po 20 latach , to jest jakoś tak ,że jak gościa poczytasz przez 5 minut to z dużym prawdopodobieństwem wiesz czy on ma Ci coś do powiedzenia ciekawego , czy nie, i czy jego słowa to nie ściema nie poparta osobistą praktyką. Bez zaglądania mu w depo.

    NO i nie wiem bo mam mieszane uczucia, bo ci goście dorabiają ,że tak powiem na boku zdradzając niejako główny temat o którym nauczają, a o którym dysponują dużą wiedzą , którą nie wyczytali z podręczników dla geeków.
    Sądząc po stawkach , za oklepane już /przynajmniej dla mnie/ tematy , soft itd. to albo tak okropnie się cenią co bym rozumiał , albo z tego rynku to oni nie żyja bezpośrednio, na co sugerowały by ich wypowiedzi , zachowanie .
    Rozumiem rynek jest nieprzewidywalny itd , ale czuję okropny dysonans między ich słowami, a rzeczywistością.
    NIe wiem , ale może ja jakiś idealista jestem 🙂

  11. _dorota

    @ astanczak
    „być obecnym na rynku śledząc to wszystko nie więcej niż 2 godziny w tygodniu”
    Powody przyjęcia takiej strategii mogą być dwojakie; podajesz przykłady, gdzie zachodzi konieczność wymuszona brakiem czasu.

    Mnie jednak zajmuje też, czy jest sens dobrowolnego uproszczenia sposobu inwestowania, czy to niosłoby jakąś wartość samo w sobie.
    Ostatnio porządkując papiery czytam/czytam powtórnie różne rzeczy, a wśród nich i Darvasa („Jak zarobiłem (…)”). Ta pozornie prosta książeczka jest dla wielu odkryciem, bo znajdują tam swoje przemyślenia, ale i dlatego, że dopowiada pewną metodę.

    Czy w samym uproszczeniu jest wartość przez odsianie coraz większego szumu, czy wartoby je przyjąć nawet bez konieczności, oto jest pytanie. Każdy się instynktownie wzdraga, bo wydaje się, że utraci „rozpoznanie” rynku, że bez tej wielości informacji nie będzie mógł konkurować a innymi graczami. Boimy się (chyba mogę użyć liczby mnogiej) „wypadnięcia” z obiegu informacyjnego. I dlatego codziennie rano czytamy komentarze typu „w środę spadało, więc w czwartek odreaguje” 🙂

    PS. Przepraszam.

  12. _dorota

    @ pit65
    Akurat tą pokusę pójścia w sposobie inwestowania przeciw ogólnie przyjętej tendencji łatwo stłumić strachem: coś mnie ominie. A chodzi o sposób zarabiania na życie, więc strach jakby usprawiedliwony (przy tym bardzo dobrze uzasadniony psychologicznie w każdych okolicznościach).

    A „nie brać kuluarów rynkowych do tego, jak tradujemy” – to wymaga ściśle ilościowych strategii. Każda uznaniowość i każda miękka strategia będzie tu zbyt miękka, żeby się oprzeć kontekstowi.

    „Po tym jak podchodzi się do szumu, można poznać jakim zaufaniem darzy się swoją działalnośc na rynku”
    Słowo „zaufanie” zastąpiłabym słowem „pewność”. No i znowu mamy dylemat: czy mnie coś kluczowego nie omija.

  13. astanczak

    @ pit65

    Pamiętasz moje wyliczenia o wielkości kapitału w kontekście pytania, dlaczego ludzie robią wykłady? Dodałeś wówczas, że to jest pieniądz zarabiany bez ryzyka. W przypadku ludzi, którzy dają radę na rynku większość zwyczajnie musi podnieść pieniądz, który im rzeczywistość rzuca pod nogi, bo nie mają wystarczająco dużo własnego kapitału. To można rozszerzyć na książki, pisanie do gazet itp.

    W mojej opinii nie też ma żadnej zagadki w tym, dlaczego ci wszyscy wymiatacze, którzy od lat opowiadają o 100-procentowych stopach zwrotu są niewidoczni. Zwyczajnie nie istnieją. Sprawa jest prosta, jak w 1999 roku miałeś 20K PLN i udawało ci się z re-inwestycją zarabiać 25 procent rocznie, to dziś masz blisko 0,5 mln. Jak miałeś wówczas 50K, to dziś masz ponad 1 mln a przy 100K na starcie ponad 2,5 mln. Nie będziemy się chyba wzajemnie ośmieszali liczeniem tego samego dla stopy 100%.

  14. astanczak

    @ _dorota

    > coś mnie ominie

    Weź pod uwagę jeszcze jedno – dla wielu osób rynek to również hobby i śledzenie tego wszystkiego zwyczajnie sprawa im przyjemność. Widziałem kiedyś wyniki testów kilku osób, które poddano badaniom w kontekście motywacji do pracy. Dla części osób wyniki były zaskakujące – wykonywaliby zdania za darmo z takim samym zaangażowaniem. Giełdy jednak dają poczucie kontaktu ze światem, wymagają skupienia i zaangażowania. Organizują dzień, tydzień i porządkują rzeczywistość. Osobiście uznaję to za jedną z zalet tej branży. Niby bieżączka, ale całkiem przyjemna.

  15. pit65

    @astanczak

    Tak.

    PO tym jak dasz sobie radę z emocjami, wiedzą, uczeniem się, zaniedbywaniem /byc może/ bliskich i stajesz sie Guru swojej własnej osoby i metody, która wreszcie daje zarobić, przychodzi ta smutna sprawa , że nie masz wystarczających zasobów by należycie /z pożytkiem dla siebie i bliskich/ to wykorzystac , a dojście do nich wymaga nastu lub dziesiątków lat procentu składanego.
    Wtedy zdradzasz swe umiejętności bo okazuje się ,że byle chałtura niejako obok rynku jest bardziej strawna.
    A jeżeli na chałturze „biznes” wypali to w imię czego trading.
    Może dla sprawy, dla sportu, PR?
    JAkże to odmienne od tego z jakim wyobrażeniem startują początkujący.

    Trading to bardzo jak mówia Angole „complex” biznes.

  16. _dorota

    „Giełdy jednak dają poczucie kontaktu ze światem, wymagają skupienia i zaangażowania”
    Ja bym to nawet rozszerzyła: istnieją ludzie najzwyczajniej uzależnieni od „bycia podłączonym” (do obiegu informacji). Przy dzisiejszej obecności mediów w życiu codziennym – tych ludzi jest pewnie niemało. Jeżeli trafią na giełdę, to łatwo staje się ona dla nich środowiskiem naturalnym; ich intelektualne rozbudzenie trafia na odpowiednio ciekawy i złożony obiekt. Istniejąca już potrzeba znajduje bardzo zgrabne uzasadnienie (nawiasem mówiąc, łatwo przy tym o eksces w zachowaniu).

    Po przemyśleniu Darvasa zastanawiam się jednak czy nie lepsze dla samego procesu inwestycyjnego byłoby „odłączenie” się. Z całym początkowym bólem porzucania uzależnienia. I to zanim zostanę do tego zmuszona (np przez niemożność śledzenia info po kilkanaście godzin dziennie).

  17. astanczak

    @ _dorota

    > lepsze dla samego procesu inwestycyjnego

    Trading ma to do siebie, że w codziennym oglądaniu okazuje się najszybszym sposobem na spotkanie z wydarzeniami. Ile razy zdarzyło Ci się na rynku zobaczyć mocny ruch i szukać w serwisach newsowych przyczyny? Odpowiem – tysiące razy. Osobiście dotarłem do punktu, że właściwie nie mogę już czytać prasy codziennej w Polsce, bo rano są tam wiadomości, o których wiem od 12 lub 20 godzin.

  18. Klondike

    @astanczak
    „Boimy się (chyba mogę użyć liczby mnogiej) „wypadnięcia” z obiegu informacyjnego. I dlatego codziennie rano czytamy komentarze typu „w środę spadało, więc w czwartek odreaguje” 🙂 ”

    Tak czytam te i inne komentarze i odnoszę wrażenie, że jednak żyję w innej rzeczywistości. Czy coś tracę? Chyba niewiele. Giełda daje jakiś kontakt ze światem ale chyba jednak z jego małym wycinkiem. Dla wielu ludzi niezwiązanych z rynkami finansowymi jest to akwarium, w którym ryby żyją w swoim świecie. Podobny kontakt ze światem, tym razem przyrodniczym, daje nam przejażdżka rowerem do lasu gdzie zauważamy pierwsze oznaki zbliżającej się jesieni. Ja doszukiwałbym się tu pewnej formy uzależnienia, przemożnej chęci realizowania swojej pasji. Oderwanie się od tego nie musi jednak oznaczać jakiejś pustki, perspektywy braku rekompensaty w innej dziedzinie życia choć niewątpliwie niektórzy poczuliby się jak ryba wyrzucona z akwarium.

  19. pit65

    @klondike

    JA żyję w tej samej rzeczywistości /tylko w sytuacji gdy spoglądam na rynek/ , a jak czytam komentarze to przenoszę sie do innej , tej za którą komentujący dostaje swoje wynagrodzenie.
    Tam jest „0” mojego wynagrodzenia z rynku więc jest to dla mnie neutralne i z czasem baaardzo nudne.

    Co do tego czy daje giełda kontakt ze światem to nie wiem, ale z graficzną reprezentacją ceny interesującego mnie waloru to juz bardziej .
    To czy jutro jakieś wydarzenie zaprzeczy lub potwierdzi ruch to jest zupełnie zbedne IMO, tak jak opinia 100 komentujących choćby zbliżali sie do sedna prawdy.

    „Ja doszukiwałbym się tu pewnej formy uzależnienia”

    JAsne 🙂

    Mnie uzależnia co miesiac co najmniej średnia krajowa, inaczej przez 3 ostatnie lata nie miałbym z czego żyć, ale kapitał do tego to „zbierałem” przez poprzednie naście lat.
    Większych uzależnien nie posiadam prócz małej ekspresji na bossablo co może niektórych drażnić /sory boys and girls/, ambicji milionera tudzież guru także niet.

  20. astanczak

    @ Klondike

    To były tezy _doroty, ale dla równowagi mój ulubiony fragment z Diabeł ubiera się u Prady, który powinien znaleźć się w jakimś filmie o giełdzie:

    http://www.youtube.com/watch?v=7ZNCNlJCkqI

  21. astanczak

    @ pit65

    „Nazywam się X i jestem uzależniony od wykresów” 😉

  22. jan

    „Nazywam się X i jestem uzależniony od wykresów” – hee, hee – to o mnie, czy to jest pasja czy obsesja

  23. _dorota

    „Nazywam się X i jestem uzależniony od wykresów”
    Zdaje się, że nam się zawiązuje jakaś grupa wsparcia 😉 Bo o terapii nikt nie myśli.

  24. GZalewski

    http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,138587,16704768,_Coaching_to_umowa_o_dzielo__Umawiamy_sie_na_pierwszej.html

  25. andrew_the_walker

    Ostatni link, czyli wywiad z panem Maciejem pełen jest uproszczeń (jasne). Niemniej jednak mi wydaje się, że zamiast rozjaśniać istotę sprawy tak zaciemniają. Np. porównanie z R. Lewandowskim jest chybione, w drużynie, tak jak w zarządzaniu ludźmi często ważniejszą rolę pełni system w jakim funkcjonuje jednostka, niż sama jednostka. Motywacja nie ma tutaj nic do rzeczy. Prowadzi do jednego wniosku – nie masz wyniku, nie chce Ci się. Chcesz wynik, musi Ci się zachcieć. Co jest niestety ponurym żartem.

    Jednym zdaniem, nie podoba mi się ten wywiad 🙂 Zamiast wyjaśniać różnice między coachingiem a psychologią, to tylko wprowadził zamęt pojęciowy.

    Kolejny przykład z rynkiem mieszkaniowym. Albo wyliczaniem osób które przeczytało książkę – to urąga wszelkim zasadom dobrze prowadzonej statystyki. No ale brzmieć musi dobrze…

    No i koniec:

    „Obecna kultura i gospodarka zbliżają się do jakiegoś punktu krańcowego. Musimy coraz głośniej zadawać sobie niektóre pytania… następnie „Myślę, że zadbanie o te elementy dzięki coachingowi może nas przenieść w lepszy świat.”

    Tak właśnie, coaching to nowy wspaniały świat…

    Łatwo wpaść w samouwielbienie i nawet coach nie odmówi sobie tej przyjemności (nie chodzi mi o samouwielbienie personalne tylko branżowe).

Skomentuj _dorota Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Twoje dane osobowe będą przetwarzane przez Dom Maklerski Banku Ochrony Środowiska S.A. w celu: zapewnienia najwyższej jakości naszych usług oraz dla zabezpieczenia roszczeń. Masz prawo dostępu do treści swoich danych osobowych oraz ich sprostowania, a jeżeli prawo na to pozwala także żądania ich usunięcia lub ograniczenia przetwarzania oraz wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania. Masz także prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Więcej informacji w sekcji "Blogi: osoby komentujące i zostawiające opinie we wpisach" w zakładce
"Dane osobowe".

Proszę podać wartość CAPTCHA: *