Na blogach bossy nie podjęliśmy tematu umowy zwanej ACTA, która wzbudziła wiele szumu. Dzięki temu udało nam się ominąć gorączkę pierwszych reakcji i walki na kije bez dokładnego rozeznania sprawy. Dziś, kiedy największy kurz medialny opadł, warto spojrzeć na pewne punkty styczne pomiędzy tzw. piractwem a spekulacją.
Jeśli spojrzeć na historię giełd, to spekulacje zawsze przeciwstawiano inwestowaniu. Spekulantów potępiano a inwestorów wynoszono na pomniki. Negatywna łatka wobec spekulacji pozostaje obecna i co kilka lat klasa polityczna próbuje uporządkować rejon rzeczywistości, który wymyka się kontroli. W sumie od zawsze uważałem, że walczący ze spekulacją są populistami. Na gruncie procesu politycznego sprawa wydaje się stosunkowo prosta i łatwa do przeprowadzenia. Korzystając z przewagi w dostępie do mediów można najpierw wykreować wroga w postaci finansjery a później obiecać walkę z nim kanalizując emocje społeczne. Przeciwna strona nie może się bronić, jak nie może bronić się żaden wykreowany twór, którego do wspólnego mianownika sprowadza tylko zdanie oskarżyciela. Dlatego tak łatwo ludzie dali sobie wmówić, że za kryzys roku 2008 odpowiadają głównie banki, kiedy uczciwie analizujący temat mówią o splocie czynników.
Dziś ten sam mechanizm próbuje zastosować wobec tzw. piractwa sieciowego, które sprowadza się do kradzieży. W istocie, dla mojego pokolenia jest to ledwie nowe wcielenie czegoś, co robiliśmy wszyscy w młodości. Kiedyś, jeśli ktoś kupił czarną płytę, to pożyczał koledze, który przegrywał na kasetę. Wbrew powszechnej opinii nie był to proceder polski, ale ogólnoświatowy. Oczywiście każdy z mojego pokolenia miał przekonanie, że dobra płyta jest wartością i jak tylko trafiała się okazja lub pieniądze kupowaliśmy płyty w sklepach traktując „przegrywanie”, w kategoriach czegoś tymczasowego. Dziś muzyka, która krąży w sieci znajduje nabywców innymi kanałami (PDF 230k). Jeśli jest dobra dla odbiorcy. Jeśli jest zła, zalega gdzieś na dyskach twardych zapomniana. Nie mam wątpliwości, iż terabajty danych ściąganych przez młodsze i starsze pokolenie nie są konsumowane, więc argumenty o tym, że i tak nie kupią płyt, które ściągnęli z sieci jest w pełni zrozumiały. Sam w młodości przegrywałem na kasety płyty, których nigdy później nie słuchałem a zabijałem gramofonem Mister Hit te ulubione.
Mimo ostatniej ofensywy medialnej walczących z piractwem jestem przekonany, iż showbiznes oraz ewidentnie służący mu dziś politycy muszą nauczyć się żyć w nowej rzeczywistości. W przeszłość odchodzą czasy, w których można było zostać milionerem bez jednego zagranego koncertu. Dziś płyta znów staje się częścią szerszej całości życia artysty. Wydanie płyty oznacza konieczność ruszenia w trasę i promowania własnej twórczości w bezpośredniej konfrontacji z odbiorcą oraz próbę zarobienia pieniędzy poprzez zapełnianie sal koncertowych. Czasy się zmieniły, ale część zwyczajnie nie chce dostrzec pełzającej rewolucji, która wymiata z rynku starych królów i kreuje nowych papieży. Tak, jak globalizacja zmiotła władzę państwa narodowego nad kapitałem, tak sieć zamiata model, w którym można było kreować miernoty na gwiazdy i jeszcze pozwalać im kupować własne samoloty. W dobie powszechnie dostępnych treści w sieci, kupujących nie da się okradać słabym towarem i – jak sądzę – z tym mają największy problem niedawni, wielcy tego świata. Konsument dostał władzę, której nie chciano mu dać – może popróbować przed kupnem bez reklamowej ściemy.
Dla przeciwników ACTA, do których dumnie, choć biernie sam się zaliczam, mam pocieszenie – nie ma rządu, który wygrał ze spekulantami i nie będzie państwa, które wygra z piractwem w sieci. Przeszłość uczy, że elity potrafią przegapić moment, w którym świat się zmienia. Elity rzymskie przegapiły narodziny chrześcijaństwa, które prezentowało uniwersalniejsze treści niż panteon. Elity katolickie przegapiły klimat, jaki przygotował grunt pod powodzenie rewolucji Lutra. Dziś elity światowe i prowincjonalne przegapiają internet, który jest najważniejszym wydarzeniem początku XXI wieku. Młodym ludziom nie da się odebrać najważniejszego narzędzia w ich życiu a dla dzisiejszego 30-latka internet jest jedną z najważniejszych rzeczy w życiu. Dla 20-latka jest niczym pełne półki w supermarkecie – oczywistością. Oczywistością są również treści w internecie. Elity proponują powrót do świata, w którym na półkach byłby tylko ocet. Zwyczajnie nie da się pogodzić internetu z ofertą „mamy tylko ocet i proszę nie pytać dlaczego tak drogo?”.
Nie oszukujmy się też, że to obecny polski rząd jest specjalnie zły. Zwyczajnie trafiło na obecną ekipę. Każdy inny premier i minister kultury robiliby to samo, jak robiły to inne rządy przymuszone obawami i – pewnie – szantażem ze strony większych państw. W istocie trudno być zdziwionym, że USA angażują w ACTA swoje ambasady. Ameryka ma trzy, może cztery branże, które kreują markę i bogactwo państwa. Przemysł zbrojeniowy, paliwowy, nowe technologie, sektor finansowy – który się chwieje – i wreszcie showbiznes. W przypadku ACTA nie idzie więc o górnolotne tezy „kradzież jest zła”, ale o obronę jednego z największych towarów, jakie zostały w USA, na których można zarobić na eksporcie. Koniec obecnego modelu będzie też oznaczał koniec konkretnego źródła pieniędzy budujących wielkość kraju. Dlatego po upadku ACTA politycy amerykańscy wymyślą kolejny sposób na walkę z piractwem, ale poniosą porażkę za porażką.
Spekulanci przechodzili ścieżkę, którą dziś kroczy tzw. piractwo sieciowe i wygrali. Czy ktoś jeszcze pamięta, że Georga Sorosa również chciano wsadzać do więzień? Za spekulacje walutami. Dziś Soros poucza w Davos polityków a ci grzecznie słuchają jego autorytetu. Potrzebował tylko 20 lat, by z pozycji pirata rzucającego na kolana Wielką Brytanię i Azję stać się bohaterem zapraszanym na salony. Nie byłoby tak, gdyby historia nie przyznała Sorosowi racji. Politycy, których Soros upokarzał w ostatnich dekadach XX wieku, już dawno nie liczą się na świecie a spekulanci mają się dobrze. Dlatego w gronie dzisiejszych piratów sieciowych szukałbym przyszłych liderów nowej rzeczywistości.
60 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
@Corwin
Ja z ta historia sie wychowywałem.
Nad OS/2 pracowali wspólnie IBM i Microsoft.
To, że pracownicy sobie migrowali nie zmienia tu niczego wszak to była współpraca partnerów.
Czytałem gdzieś wspomnienia pracowników. Podobno MS dawał do współpracy nad OS/2 swych najgorszych programistów bo koncentrował sie na produkcie rozłamu czyli 98.
CNET pisze tutaj o tajemnej ugodzie za 800 mln. $, aby IBM nie miało roszczeń co do wspólnej linii OS/2 v.3 czyli NT, XP, 7 i jako pewne zadośćuczynienie za posądzenie o zawłaszczenie kodu.
http://news.cnet.com/2100-1014_3-5771535.html
@Pit65 nie będziemy dłużej ciągnęli tego wątku tylko by nie zaburzać znajomości historii innym przeleję (dla czystego sumienia): „By the early 1990s, conflicts developed in the Microsoft/IBM relationship. They cooperated with each other in developing their PC operating systems, and had access to each others’ code. Microsoft wanted to further develop Windows, while IBM desired for future work to be based on OS/2. In an attempt to resolve this tension, IBM and Microsoft agreed that IBM would develop OS/2 2.0, to replace OS/2 1.3 and Windows 3.0, while Microsoft would develop a new operating system, OS/2 3.0, to later succeed OS/2 2.0.
This agreement soon however fell apart, and the Microsoft/IBM relationship was terminated. IBM continued to develop OS/2, while Microsoft changed the name of its (as yet unreleased) OS/2 3.0 to Windows NT. Both retained the rights to use OS/2 and Windows technology developed up to the termination of the agreement; Windows NT, however, was to be written anew, mostly independently (see below).”
@Corwin
OK-i
Ale zawsze warto wracać do historii bo ludzie maja tendencje do mitologizowania i stawiania pomników swojej wiary. Niektórzy rodzą sie , żyja i umieraja w przeświadczeniu ,że komputer wynalazł niejaki Gates , podczas gdy był to niezwykle sprawny organizator z żyłka handlową i nie tylko 🙂 .Co żeśmy niniejszym przedstawili mam nadzieję.Wszelkie pretensje zgłaszać do Bila.
Wracając do meritum i zostawiając informatykę. czytałem ostatniego newsweeka i faktycznie metody tworzenia państwa policyjnego w internecie nie są sposobem na rozwiązanie sytuacji. Tj kiedyś rzeczywistość miała problemy z dostosowaniem się do szybszego rozprzestrzeniania się informacji dzięki dziełu Gutenberga taki sam dziś efekt daje Internet. Myślę, że jakimś rozwiązaniem są w miarę tanie i rozsądne usługi video on demand (VoD). Lub model taki jak ma np. ipla w zamian za oglądanie reklam, wtedy wilk będzie syty i owca cała. Np usługę VOD ma UPC, która jest najprawdopodobniej kiepsko wykorzystywana bo filmy są drogie nawet 15 zł za wypożyczenie filmu na 2 dni. Zamiast narzekać na piractwo, bo jego do końca się nie da wyeliminować i do pewnego stopnia jest to zdrowe zjawisko w sensie, że poza aspektem pejoratywnym wskazuje na pewien problem, typu praktycznie wieczne lub dożywotnie prawa autorskie oraz wyśrubowane ceny dla końcowego użytkownika.