Po ubiegłotygodniowej opinii na temat książki Mateusza Ratajczaka Łowcy z kotłowni rozdzwonił się mój telefon. Dzwonili starzy znajomi z rynku, żeby potwierdzić, że kupili już książkę oraz … trochę ponarzekać. Nie było to nowe narzekanie, tylko wróciły te same tematy, które frustrują nas już od wielu lat i widzimy, że jesteśmy w jakimś totalnym klinczu i niezdolności do rozwiązania prostych w zasadzie spraw.
Niestety te rozmowy cały czas krążą wokół skuteczności, bądź nie naszego nadzoru. Działań, których ludzie z rynku nie rozumieją, ale żeby jednak się nie narazić, nie mówią o tym głośno, ani oficjalnie. Bo jak to ktoś powiedział – ludzie są tylko ludźmi. Od wielu, wielu lat – jeszcze za czasów dziennikarskich – opisuję wady pewnych rozwiązań rynkowych. Nie żeby krytykować kogoś osobiście (twórców, pomysłodawców) tylko po to, by rynek był lepszy, ciekawszy, atrakcyjniejszy.
Co ciekawe przynajmniej w trzech przypadkach, moje krytyczne opinie zaowocowały, najpierw wspólną rozmową, zaś później wieloletnią współpracą (np. DM BOŚ).
Ten być może przydługi wstęp daję po to, żeby wyjaśnić, że wiele osób z rynku nie krytykuje różnego rodzaju działań komisji (KNF), bo ma taką fantazję i się uwzięło, tylko dlatego, że naprawdę nam zależy na tym rynku. Naprawdę nie mamy ochoty być kojarzeni z przewalaczami, w stylu tych opisanych przez Mateusza Ratajczaka i wielu innych. Od wielu lat zdarza mi się zwracać uwagę na to, że choć idea Listy Ostrzeżeń Publicznych tworzonej przez KNF jest słuszna, to wykonanie i sens jej istnienia w takim kształcie jest co najmniej wątpliwe.
Czytaj dalej >