Robiłem zakupy w sklepie i przy kasie obsłużył mnie doradca ds. lokowania nadwyżek finansowych. Był tak profesjonalny, że zaproponował mi kartę rabatową, dzięki której dostanę 2% zniżki na wybrane produkty. W drogerii obok, doradca ds. chemii na moje pytanie, czy mógłby znaleźć mi jakąś piankę do golenia do delikatnej skóry wybrał mi produkt, który najlepiej będzie pasował do moich indywidualnych wymagań. Praktycznie został pomyślany z myślą o mnie.
Godzinę później tankowałem samochód – doradca ds. rynku ropy zasugerował mi rewelacyjną szczotkę do odśnieżania okien. Unikalny produkt dopasowany do moich potrzeb.
Już w kiosku pod domem doradca medialny do codziennej porcji gazet dołączył gumę do żucia. Niewykluczone, że rozszerza działalność na rynek produktów cukierniczych.
Tak wyglądałby świat, gdyby zastosować do niego kryteria, które jeszcze niedawno widzieliśmy dookoła w rozmaitej formie. Firmy sprzedażowe oferujące kredyty, fundusze inwestycyjne i inne produkty finansowe nazwały siebie firmami doradczymi.
Swoich pracowników nie nazywały sprzedawcami czy akwizytorami (za to określenie oburzały się najbardziej) tylko doradcami finansowymi. Taki doradca, tuż po skończonych studiach i 4 godzinach szkoleń na temat „jak-najszybciej-sprzedać-dowolny-produkt-naszej-firmy-każdemu” stawał się bardziej wybitny i biegły w sprawach finansowych, niż ludzie z kilkunastoletnim stażem na rynku. W mediach zaczęli pojawiać się coraz częściej nie maklerzy i licencjonowaniu doradcy inwestycyjni z domów maklerskich, funduszy inwestycyjnych i banków, tylko „doradcy finansowi”. Znali się na wszystkim -akcjach, obligacjach, towarach, nieruchmościach.
Wystarczyło kilka miesięcy bessy, żeby okazało się, że doradcy tak naprawdę niczego nie doradzali tylko oferowali klientom wybór – a to „sam klient przecież podejmował decyzję„. To najczęstsza forma obrony, gdy zwraca się uwagę niektórym firmom, że to ich agresywne działania sprzedażowe produktów wysokiego ryzyka doprowadziły mnóstwo ludzi – nie przygotowanych na takie ryzyko – do ogromnych strat. Finansowych i psychicznych.
Identyczną linię przyjęły banki tłumacząc swoich pracowników, którzy oferowali przedsiębiorcom usługi „doradcze w zakresie zabezpieczeń”.
„Nasz Doradca w przejrzysty sposób przeprowadzi Cię przez świat finansów i dobierze rozwiązanie optymalne dla Twojej firmy.„
„Doradca zaproponuje Ci rozwiązanie, które pomoże zrealizować Twoje plany, dostosowując raty do możliwości finansowych Twojej firmy.”
„Bank oferuje zakres innowacyjnych instrumentów pozwalających przedsiębiorcom minimalizować ryzyko związane z niekorzystnymi zmianami kursów walut, stóp procentowych, cen towarów, indeksów giełdowych i kursów akcji. Rolą doradcy jest wskazanie rozwiązań dopasowanych do indywidualnych potrzeb.„
„Bank zapewnia bezpłatny, pełen serwis dotyczący obsługi ryzyka cenowego, począwszy od jego identyfikacji, aż po jego likwidację, czy też ograniczenie poprzez zawarcie transakcji zabezpieczających„
„Bank oferuje nowoczesne i sprawdzone rozwiązania z zakresu aktywnego zarządzania ryzykiem stopy procentowej, które – dzięki grupie wyspecjalizowanych doradców – można z łatwością dopasować do specyfiki działalności i potrzeb Państwa firmy„
To kilka cytatów ze stron wybranych banków. Jak widać oferta mówi o DORADZTWIE. Tymczasem ostatnio, gdy mówi się o odpowiedzialności banków za zaoferowanie złych produktów przedsiębiorcom, słyszy się głównie o głupocie firm i tych co podpisywali umowy, bo przecież „trzeba rozumieć co się podpisuje„.
W efekcie do kolejnych umiejętności Polaków, poza tym jak się kładzie glazurę (zatrudniony doradca do spraw budownictwa może coś schrzanić), parkiet (tu może zawalić sprawę doradca leśny) i innych rzeczy związanych z budownictwem, dojdzie głęboka znajomość świata finansów. Bo doradca okazuje się wyłącznie sprzedawcą i umywa ręce, gdy coś pójdzie nie tak z produktem. Dokładnie jak kasjer w supermarkecie, który nie odpowiada za to, że sprzedane mięso jest nieświeże.
Ciekawe tylko kiedy banki, firmy „doradztwa finansowego” zorientują się, że zaufanie trudno im będzie odbudować.
Ciekawostka ze Słownika Języka Polskiego
doradca
1. ten, kto udziela porad
2. człowiek lub czynnik wywierający na kogoś dobry lub zły wpływ
48 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
O jakim zaufaniu piszesz ?
Poszedłeś do sklepu kupić piankę a nie do doradcy…Przy okazji on tam był…
Firmy będą się zabezpieczać, ludzie brać kredyty, nie kojarzę aby TFI w moim otoczeniu miało jakiś szacunek kiedykolwiek, o OFE nie wspomnę…
Mimo to mam trzeci filar {z ubezpieczeniem- patrz zabezpieczenie rodziny, miewałem TFI też z różnych powodów} a OFE muszę mieć.
Jedyna różnica to większy odsetek tych niewierzących niż był…co nie zmienia tego że piankę kupisz, glazurę położysz itp.
Czyżbym się mylił tym wywodem ?
calkiem slusznie..sprawa dotyczy moralnosci sprzedazy..sam to mialem : na przykladzie CIRSów JPYPLN : po pokazaniu 2giej nogi i symulacji ewentualnych strat – nie sprzedalem zadnej sztuki – rzecz jasna, z centrali uszlyszalem „moze zwiekszyc skale ryzyka”, „moze cos zle sprzedajesz”. Mowie, ze pokazuje ryzyka..”to zmien model sprzedazy”..generalnie prace zmienilem 🙂 ale wiem, ze gdybym chcial to kilka sztuk bym pchnał pokazujac odsetki na plus i nie wspominajac o kapitale – sam widzialem, jak aby łatwo nadgonic wynik robiono w ten sposob cirsy – bo chetni sie znajda, jak mobliny doradca czy dyrektor mowia o nizszych odsetkach nie wspominajac o kapitalach. oczywiscie byli tacy co poki zaraiali to rozumieli, bo zamykali wczesniej netto i rozumieli rozliczenie dwoch nog swapa – a jak wpadli w strate to ‚zapominali’ o co chodzi.. ottakie zwierzenia bylego pana od treasury z banku :] w ramach spowiedzi sluze pomoca, jak od kuchnii trzeba cos wyjasni /o ile bede mogl ujawnic/
Szczególnie spodobało mi się ostatnie zdanie o odbudowie zaufania; myślę , że firmy niczego się nie nauczyły; może zdarzyć się, że jakiś prezes czy dyrektor chciałby to zmienić, ale plany sprzedażowe są nieubłagane – klient uświadomiony o ryzyku może odejść z kwitkiem ; ta okrutna prawda rozciąga się i poza sektor finansowy; najlepsze co się może wydarzyć to bankructwo firm, banków, instytucji finansowych a może nawet całego niewydolnego układu gospodarczo- politycznego wtedy może pojawi się nadzieja czyli prawdziwy kapitalizm gdzie ponosi sie odpowiedzialnosc za swoje czyny.
@ DAPI
Ty to rozrozniasz. Ale postaw sie w sytuacji setek ludzi z podejsciem „ja sie na tym nie znam bo to trudne”, ktorzy dostają się w łapy wlasnie tych, ktorzyzaczeli sie nazywac doradcami. A ich wiedza, wybacz byla mniej niz zero
@dead_eye
napisz do mnie na priv z kontaktem. 😉 g.zalewski na futures kropka pl
@ elgreco
prawdziwy kapitalizm zdaje sie przestaje istniec nawet w kolebkach prawdziwego kapitalizmu 🙂
@ gzalewski
Nie chciałem w sumie się wyróżnić ale przyznaję Ci rację że patrzę na sprawe przez swój pryzmat.
Tylko to nie zmienia sytuacji że ludzie będą brać kredyty – bo muszą, firmy zabezpieczać – bo muszą.
Muszą spotkać się z przedstawicielem banku, bo ktoś musi im to sprzedac/dać.
Wszystkie banki dały …. {ciała}. Więc ta sytuacja moim zdaniem nic nie zmienia.
Ludzie pewne rzeczy muszą -a nie chcą. Jak ida do banku to najczęściej muszą.
O taki głos do tej dyskusji mi chodziło. Nic to nie zmienia w kwestii PR. I banki to wiedzą i powiem więcej jak przyjdzie czas to to wykorzystają na swoją korzyść reklamowo.
@DAPI
ale ja uwazam ze wystarczyloby tylko jedno. Kampania edukacyjna ze strony KNF oraz mediów (ale te same są – mowiac dosadnie – głupie) dotyczaca „za darmo Ci doradzimy”. Zeby ludzie zrozumieli, ze za to darmo wlasnie teraz płaca.
Wtedy sami szybko by zrozumieli jaka jest rola tych „doradcow”
Firmy inwestycyjne mają targety sprzedażowe, cele prowizyjne i temu podobne pułapy do przekroczenia.
Sprzedawca/doradca/akwizytor ma wybór: sprzedać i zarobić na paliwo/chleb/ratę kredytu czy nie sprzedać i nie zarobić.
Tak jest wszędzie
Grzegorz kurcze to jest gra jak w Gamboni. Ty próbujesz z tym walczyć. Ja tylko wykorzystać na swoją korzyść.
Szanuję to robisz.
Tylko cholera ja już widzę dalszy ciąg jak się poprawi sytuacja. I te nastepne rzuty tych samych sytuacji i ludzi.
KNF to by musiał puszczać jak reklamy tych samych leków co roku 🙂
@ Dominik J.
OK. Ale niech szary klient ktory przychodzi wie, skąd jest skubany. I ze doradcy nie są doradcami. Ze sposrod setek kredytow wybiorą wcale ani lepszy ani gorszy. WYbiorą jakis, tak jak ja z setek proszkó do prania tez wybiore jakis
Przyznaję, że osobiście jestem cięty na tego typu „doradców” – w szczególności, gdy ich główną umiejętnością jest np. wyłudzanie oszczędności od samotnych emerytek. I w związku z tym większą wagę przykładają do glancowania własnych butów, aniżeli do rzeczywistego doradztwa (choćby w kwestii uświadomienia wysokości prowizji – „to już jest w folderze, proszę pani”).
Ale jakie mamy możliwości rozwiązania tego problemu? „Kampanie edukacyjne organizowane przez KNF”? Naprawdę, bardzo delikatnie mówiąc, podejście chyba idealistyczne. No to może pojedziemy w drugą stronę? Tylko i wyłącznie ci „licencjonowani”, bankowcy, maklerzy po kursach, po szkołach i certyfikatach? Aha, to czemu wolą doradzać, zamiast sami inwestować, skoro tacy mocni? I co, tworzyć kolejne zawodowo hermetyczne kręgi, z wielką władzą i zerową odpowiedzialnością? Pojęcie „doradcy inwestycyjnego” samo w sobie zawiera ogromną sprzeczność, a przynajmniej nieścisłość.
Niestety żyjemy w takiej rzeczywistości, że sprowadza się ona do tego, o czym pisze Dapi: jest jak jest, jak być musi. I tylko można pomarzyć o tym, aby weszło prawo stanowiące, iż w razie wpadki „doradca” uczestniczy procentowo w stracie – co? Taka sama utopia, jak wszystko inne.
ps. Reputacja? Zmienić nazwę i adres firmy. Reputacja będzie działać od tego momentu, od którego nie doradcy, a klienci zaczną uważać ją za konieczną. Teraz chyba mają za dużo innych rzeczy na głowie.
@ Snake
Moze to podejscie idealistyczne, ale zawsze to coś zamiast niczego.
Przytocze kilka cytatow ze strony amerykanskiego SEC (wiem, wiem po aferze Madoffa to juz nie ten sam SEC 😉 )
To są wybrane cytaty z materiałów edukacyjnych dla inwestorów indywidualnych
o funduszach
„wszystkie fundusze inwestycyjne mają koszty, które obniżają twój wynik z inwestycji”
nie moge tego znalezc teraz, ale kiedys widzialem taki tekst w jakims ABC funduszy na stronach SEC „pamietaj, ze głównym celem funduszu jest zarabianie pieniedzy dla siebie, dopiero pozniej dla ciebie”
o doradztwie
„Zatrudniając doradcę (chodzi o tych co planują finanse – financial planner) powinieneś dokładnie wiedzieć, czego potrzebujesz, oraz znać jego ograniczenia w doradzaniu […]Dodatkowo powinieneś rozumieć za co płacisz. Doradcy (financial planners) mogą pobierać opłaty na kilka sposobów – niektórzy biorą stałą lub godzinową stawkę za przygotowanie planu finansowego, niektórzy są wynagradzani z prowizji od sprzedanych produktów, inni wykorzystują kombinację tych opłat i prowizji”
Myślę, że ludzie zaczeli by się bardziej zastanawiać, gdyby znali te podstawy.
No chyba, żeby wprowadzić ustawowo, że każdy akwiz… o, przepraszam – „doradca”, będzie miał powyższe hasła wypisane na wizytówce i że wygłosi to jak przysięgę jeszcze przed zdjęciem wyglancowanych butów. Coś jak ta fraza o „konsultacji z lekarzem bądź farmaceutą” – tylko że zaraz na wstępie. Wtedy tak, zgadzam się: taka „kampania” może by coś uskuteczniła.
taki doradca powinien posiadać określoną wiedzę; widzę to tylko poprzez zdanie państwowego egzaminu dla doradców finansowych i mogłoby to być nawet potraktowane jako przepustka do uprawiania wolnego zawodu doradcy finansowego
Kiedyś kupowałem rower. Dopiero, gdy w trzech sklepach sprzedawcy polecili mi ten sam model, to zdecydowałem się na zakup. Po pierwsze można wysłuchać kilku opinii, niezależnych od siebie. Po drugie, bez przesady, że nawet dla najuboższych muszą być do dyspozycji doradcy finansowi. Skoro ci sprzedawcy nie są profesjonalistami, to widocznie to nie jest interes dla profesjonalistów. Po trzecie to, że banki i inne instytucje finansowe lub parafinansowe uważają, że gwarantują zaufanie publiczne, to nie znaczy, że to jest prawda. Są instytucjami zaufania publicznego tylko wtedy, gdy mają w tym interes. Ostatnio pojawiały się częste głosy, że firmy zaufały swoim doradcom i wpakowały się w opcje. A co ich zwalniało z weryfkacji tego co słyszały? Czy jeżeli mamy telefon u jednego operatora przez 5 lat, to nie sprawdzamy oferty u innych? Cos takiego jak zaufanie w biznesie istnieje tylko wtedy, gdy da sie przeliczyć na pieniądze. Bezinteresownie nigdy.
P.S.
Gratuluję stwierdzenia, że media są głupie. Następnym krokiem będzie przekazanie uwag szefom wiadomej stacji biznesowej. Chociaż skoro tolerują to, co jest to wątpię w pozytywną reakcję.
„A to Polska właśnie…”
Z tego co zaserwowal na koniec wpisu Grzesiek, to slownik jezyka polskiego sugeruje, ze mamy 50% szans trafienia na dobrego doradce :-), czyli taki sam wynik jak w rzucie moneta
@elgreco, zdanie okreslonego egzaminu nie zawsze gwarantuje okreslony poziom uslug (wiedzy – owszem), choc na pewno go podnosi, taka wiedze trzeba bowiem uaktualniac i co wazniejsze.. umiec wykorzystac. Nie chcialbym spotkac na skrzyzowaniu kogos kto zdal egzamin na prawo jazdy, ale od 10 lat nie siedzial za kolkiem 🙂
A’propos firm i doradcow – zawsze jest tez cos takiego jak „zasada ograniczonego zaufania”, tylko nie wszyscy o niej pamietaja w praktyce
jtyszko, a chciałbyś na skrzyżowaniu spotkać kogoś kto nigdy nie był nawet na kursie prawa jazdy a dotej pory jeżdzil tylko motorówką :), ale zgadzam się , że zdany egzamin „nie zawsze gwarantuje okreslony poziom uslug „
@elgreco, teoretycznie nie powinno go tam byc 🙂 hm… to jak z opcjami, zyski dla firm tez mialy byc… przynajmniej teoretycznie
co to media robią z człowiekiem 🙂
@jtyszko: zero miało być, przecież to nie spekulacja 🙂
spotkania z kierowca nie da sie uniknac, ale doradcy mozna odmowic. tylko trzeba chciec.
bo moze ludzie nie sa jednak az tak niedoinformowani? moze raczej zdaja sobie sprawe z ryzyka ale kusi ich chocby ewentualnosc latwego zysku? ot, zwykla zachlannosc?
mozna ich ostrzegac, prowadzic kampanie, ale one zadzialaja co najwyzej w takim stopniu jak napisy „palenie zabija” na papierosach.
Cięte, mocne, ze swadą…..początek wyjęty wręcz z jakiejś ‚świetlikowszczyzny’. Świetne, Panie Grzegorzu! :))))))))))))))))))))
Co do „doradców”. Jak w starym żydowskim kawale : „Biznes to rozumieć różnicę pomiędzy przychodami a kosztami i działać tak, aby te drugie były niższe od tych pierwszych”. Analogicznie do „doradców” – najpierw posłuchajmy, jak mamusia dba o pełną lodówkę, a potem skonfrontujmy to z ich poradami;))))
Generalnie można by było poprocesować się z kilkoma instytucjami (i wydrzeć nieco „pomocy kryzysowej”), ale praktycznie to trudne. Dlatego, w miarę możliwości, warto obnażać niewiedzę tych absolwentów ‚zarządzania’ po weekendowym kursie sprzedaży…..:)
Nie chciałbym być źle zrozumiany, uważam blogi na bossa.pl za świetną sprawę, a ich twórcy bez wątpienia mają ogromną wiedzę, tylko niestety jak pokazują wyniki wiedza ta nie przekłada się na wyniki tych, którzy im zaufali.
http://bossa.pl/oferta/portfele/wyniki.html
Jeżeli dobrze kojarzę również wyniki za 2007 nie były przekonujące.
Jeżel uwzględnimy prowizję za zarządzanie, wyniki IMHO są po prostu kiepskie lub
bardzo kiepskie.
Na koniec dla jasności, nie powierzyłem swoich środków w zarządzanie BOŚ.
Mój wniosek jest taki, że jedynymi wygranymi są Ci, którzy otrzymują
swoją pensję z prowizji za zarządzanie.
@Robi76, gwoli scislosci, zaden z autorow blogow nie pracuje w dziale zarzadzania aktywami DM BOS, o stategii inwestycyjnej i wynikach mozesz porozmawiac z naszymi zarzadzajacymi, poza tym dla pelnego obrazu wypadaloby je porownac z konkurencja i benchmarkiem
@jtyszko, gwoli ścisłości, porównanie z benchmarkiem znajduje się w ostatniej kolumnie
tabeli w linku, który zawarłem w wiadomości.
http://bossa.pl/oferta/portfele/wyniki.html
„Różnica w stosunku do benchmarku”. W 10 na 15 przypadków zarządzający BOS odnotowali gorsze
wyniki od benchmarku (nie uwzględniam opłaty za zarządzanie).
@Robi76, taki pelniejszy wpis to rozumiem, bo samo komentowanie wynikow bez odnosnikow i porownania, nic nikomu nie mowi, jesli jeszcze porownasz to z konkurencja bede calkiem szczesliwy, powtorze jeszcze raz – zaden z autorow blogow nie pracuje w dziale zarzadzania aktywami DM BOS, jesli temat interesuje Cie blizej to odsylam do naszego Wydzialu Zarzadzania Aktywami (kontakt dostepny na stronie)
@Robi
Wysnuwasz tezę, że wyniki zarządzających, z którymi nie mamy kompletnie nic wspólnego, są nieciekawe bo nie czytają nas albo może czytają i nic z tego nie wynika?
Odpowiedź jest dużo prostsza- my zajmujemy się głównie spekulacją, oni inwestowaniem, to 2 różne światy, podejścia, narzędzia itd.
Panie Jacku nie za bardzo rozumiem fragment Pańskiego posta „@Robi76, taki pelniejszy wpis to rozumiem, bo samo komentowanie wynikow bez odnosnikow i porownania, nic nikomu nie mowi”. Już w pierwszym poście zawarłem link do wyników. Proszę rzucić okiem na pierwszy post.
http://bossa.pl/oferta/portfele/wyniki.html
Kathay ja tylko wysnuwam wniosek, że wysoko wykwalifikowani specjaliści z BOS osiągnęli bardzo kiepskie wyniki. W 10
z 15 prezentowanych aktualnie na stronie przypadków gorsze od benchmarku, jezeli uwzględnimy 2-3% prowizji za zarządzanie, dojdziemy do wniosku, iż jedynymi zadowolonymi mogą być sami zarządzający, którzy z prowizji otrzymują swoje pensje.
Ja dostrzegam pewną analogię między tzw. „doradcami finansowymi” o których była mowa artykule, a zarządzającymi powierzonymi im środkami z BOS. Moim zdaniem i jedni, i drudzy zawiedli tych, którzy im zaufali. Jeżeli zarządzający w BOS, w roku 2008 w zrównoważonym portfelu osiągają wyniki o 2,33% gorsze od benchmarku (50%WiG20+50%BS-52) to ktoś mógłby zadać pytanie, czy rzeczywiście zarządzali w sposób zasługujący na pobieranie wynagrodzenia za zarządzanie?
Na koniec, moim celem nie było „atakowanie” nikogo, niezwykle cenię blog na bossa.
Pozdrawiam,
Robert
@Robi76, chodzilo mi o to, ze oceniajac wyniki jakiejkolwiej instytucji (nie tylko DM BOS) nalezy odnosic to z jednej strony do rynku, z drugiej do konkurencji (inaczej osoba postronna moze wyciagac bledne wnioski, jesli otrzymuje liczby, ktore nie posiadaja zadnego zakotwiczenia) – w pierwszym wpisie mi tego zabraklo, potem bylo juz ok i to mi sie spodobalo 🙂 Pozdrawiam
@j.tyszko
Rozumiem ta retoryke z porownywaniem sie z rynkiem i z benchmarkami, bo jest mocno zakorzeniona w swiecie zarzadzajacych aktywami na calym swiecie. Chcialbym jednak zwrocic uwage na 2 rzeczy:
1. Co jesli wszyscy zarzadzajacy w polsce mieliby wyniki gorsze od rynku i benchmarkow? Czy wowczas nadal moznaby twierdzic ze ich istnienie ma sens?
2. Ja jestem pewien ze klienta dajacego swoje srodki w zarzadzanie zawsze interesuje absolute return. Oczywiscie pytanie czy jest swiadomy ze na inwestycji moze stracic, czy tez go omamiono wizja zyskow, itd. ale to sa kwestie wtorne. Podstawowa sprawa moim zdaniem jest to ze jesli ktos przypisuje sobie tytul profesjonalisty i zdaje jakies „madre” egzaminy, to powinny za tym isc pewne umiejetnosci, a mianowicie umiejetnosc zarabiania kasy dla swoich klientow, a nie wykrecanie sie benchmarkami, rynkiem, etc.
P.S. Ja rowniez nic nie mam ani do zarzadzajacych w DM BOS, ani do autorow piszacych tu blogi.
Na razie spuszczam zasłonę milczenia, na sprzedawców z OF, czy Expandera, którzy ?ludzi z ulicy? mamili wielkimi zyskami. Sugerowali wprost np. 100% kredyt hipoteczny i zainwestowanie własnych środków/wkładu własnego w fundusze akcyjne. O ?latających pieniądzach? w przekazach reklamowych z WBK Arki nie wspomnę. Jednym zdaniem, chciwość zaślepiła obydwie strony. Niemniej uważam, że decydenci funduszy zdawali sobie doskonale sprawę, że z balonu musi ujść powietrze, tyle tylko, że nie spodziewali się, że ujdzie, ciśnie mi się na usta pierd…ie tak bardzo. Po prostu wydoi się standardowo ?leszczy? i po sprawie, a tutaj zabolało nas wszystkich…
Uważam, że wynagrodznie zarządzających powierzonymi im pieniądzmi powinno być uzależnione od wyników. Ustalamy wspólnie ryzyko, które podejmuję, skład mojego portfela itd. Jezeli nie udało się osiągnać założonych wyników, nie ma opłaty za zarzadzanie.
Przy okazji mam pytanie, czy prowizji za przystąpienie do funduszy w Polsce są średnio rzecz biorąc % znaczaco wyższe niż ma to miejsce w ?zachodniej Europy?, czy USA?
Pozdrowienia dla Pana Jacka, którego zawsze z uwagą słuchałem i czytałem począwszy od studiów, które to ukończyłem już ładnych parę lat temu. Pewnie to również dzięki słuchaniu Pańskich poglądów, zdecydowałem się w odpowiednim momencie na lokaty.
@ Robi
>Uważam, że wynagrodznie zarządzających powierzonymi im pieniądzmi powinno być uzależnione od wyników.
To nic nie da. Co z tego, ze nie zaplaciles 3-4% oplaty za zarzadzanie, jak straciles 50% ?
Portfele AM zachowuja sie dokladnie tak samo (albo gorzej) jak Otwarte Fundusze Inwestycyjne.
W jednym przypadku i drugim – sam musisz poprosic Zarzadzajacego, aby ci go zlikwidowal w przypadku, gdy strata przewyzsza akceptowany przez ciebie poziom ryzyka.
Nie ma zadnego znaczenia, ze w momencie zawierania umowy wypelnisz 20 ankiet, w ktorych na pytanie „jaka strate jestes w stanie zaakceptowac” – dokladnie okresliles jej poziom. Nikt na to nie zwraca uwagi.
To co napisales to marzenia teoretyka 🙂
@Robi76, miło mi, że ktoś korzysta czasem z moich rad, choc i ja nie zawsze mam rację (mam nadzieje że zakładałeś lokaty jeszcze w grudniu, kiedy rentowności był najwyższe i kiedy namawiałem, żeby zdążyć przed 31 grudnia, zanim banki zmnienią ofertę po grudniowej obniżce stóp)
@AlicjaS, jeśli klient wybierze taką opcję to wynagrodzenie zarządzających może być uzależnione od wyników, są takie możliwości
Owszem, moze, ale i tak klient bedzie zawsze placil oplate za zarzadzanie, tylko w mniejszej wysokosci.
Stary baca gadoł: jak sie nie przewrócisz to sie nie naucys. Ciała dały banki i cały sector bankowy. Ciężko to odchorują. My zaś, mieszkańcy najjaśniejszej, nie wolni od pokus i wiary, że polak potrafi itp dyrdymały sami pakujemy siebie i bliźnich w kłopoty. RP to jak nie zaorana ziemia, gdzie nam z finezją rozwiązań i sztuczek z jakimi przychodzi się zmierzyć. Czy KNF jest w stanie stanąć na wysokości w obliczu zagrożeń ot choćby takich jakim uległo miliony zaawansowanych w kapitaliźmie i demokracji amerkanom. Kto jest w stanie przetrącić kręgosłup tej spekule spod znaku pięcioramiennej gwaizdy ale nie tylko.
Jeszcze jeden punkt.
@j.tyszko pisze
„1. Co jesli wszyscy zarzadzajacy w polsce mieliby wyniki gorsze od rynku i benchmarkow? Czy wowczas nadal moznaby twierdzic ze ich istnienie ma sens?”
Dla mnie to jest argument za pasywnym inwestowaniem.
„Na świecie pasywne inwestowanie ma się więc całkiem dobrze. Tym bardziej, że są dowody na jego wyższość nad zarządzaniem aktywnym. Kilkanaście lat temu Mark Carhart z Uniwersytetu w Chicago zbadał wyniki 1892 amerykańskich funduszy akcji działających między 1961 a 1993 rokiem. Okazało się, że fundusze indeksowe miały wyniki lepsze od tych zarządzanych aktywnie przeciętnie o 1,8 pkt proc. w skali roku. Wcześniej inni naukowcy z USA takim analizom poddali 143 fundusze obligacji działające między 1965 a 1984 rokiem. Wynik podobny: przewaga funduszy pasywnych nad aktywnymi, w tym przypadku o prawie 1,6 pkt proc.W Polsce trudno wykonać takie porównanie. A to dlatego że nie mamy funduszy indeksowych. Kilka lat temu takim funduszem zarządzało Pioneer Pekao TFI – w 2003 został wcielony do „zwykłego” funduszu akcji. Skąd ta luka? Można się tylko domyślać, że fundusz indeksowy nie jest dla TFI tak rentowny jak fundusz aktywnie zarządzany – po prostu nie ma podstaw, by pobierać wysokie, w polskich warynkach 4-procentowe, opłaty za zarządzanie. Co więcej, mogłoby się okazać, że taki fundusz radzi sobie lepiej niż ten aktywnie zarządzany, a to już trudno byłoby wytłumaczyć inwestorom. Można natomiast przyjrzeć się wynikom aktywnie zarządzanych fundusz akcji i porównać je z indeksem giełdowym WIG . Na dłuższą metą nieliczne fundusze są w stanie pokonać indeks. W okresie 5-letnim udało się to tylko Arce BZ WBK Akcji oraz Commercial Union Polskich Akcji na 15 działających w tym czasie funduszy akcyjnych.”
http://maciejkossowski.bblog.pl/wpis,wsiasc;do;pociagu;nie;byle ;jakiego,5820.html
Jak dobre jest aktywne zarządzanie zależy od zarządzającego.
Pasywny fundusz jest bardzo wygodny dla zarządzającego. I mniej skarg i zażaleń.
Pasywne zarządzanie prowadzi także do strat.
@Robi76, ja nic takiego nie pisalem 🙂
@Robi76
To tzw. pasywne inwestowanie, najczęściej ma sie dobrze wyłacznie w podręcznikach i opracowaniach. Dlaczego? ano dlatego, ze bazuje wylacznie na jednym – wyniku po nastu- latach. A tymczasem w miedzyczasie indeks zanurkuje 40/50/60 % czyli tyle wyniosloby obsuniecie. I naprawde trzeba byc nieslychanie twardym, zeby to przetrzymac. Ze juz nie wspomne o przypadkach losowych – czyli potrzebie kasy wlasnie wtedy gdy rynek najbardziej spadł
@ gzalewski
Kiedy przyglądam się wynikom FA za ostatni rok to mam wrażenie, że to tąpnięcie jest właśnie 40/50/60 procentówe.
M. in. UniSektor Nieruchomości: Nowa Europa (-72%), DWS Polska FIO Top 25 Małych Spółek (-64%), WIOF Russian, Opportunities Fund (-61%), BPH Subfundusz Akcji Dynamicznych Spółek (-57%), PKO/CREDIT SUISSE Akcji FIO (-55%), (AIG FIO Małych i Średnich Spółek (-55%), BOS Akcji (-45%), DWS Sektora Infrastruktury i Informatyki (-52%) itd itd itd.
Są tacy, którzy głęboko wierzą, że ich „systemy” na ogół systemy progresji są skuteczne w kasynie, ale tylko w krótkim, średnim horyzoncie czasowym…
Kiedy mój znajomy dowiedzial się,że interesuje się rynkami kapitałowymi zaproponował mi współpracę jako „doradca finansowy”.Odbyłem tzw.”szkolenia”- koszmar.Zero kompetencji ludzi,którzy je prowadzili.Nie będę się rozpisywał na temat ich profesjonalizmu.Nikomu nie polecam tych sprzedawców.Wiem ,że nikt na blogu z ich porad nie korzysta,bo tu obecni posiadają wiedzę na temat inwestowania.A osoby bez tej wiedzy tutaj nie zaglądają.Szkoda.
Żal mi osób ,które wpadły,wpadają i wpadną w ich sidła.
Moja kariera jako sprzedawcy nigdy się nie zaczęła.
Ale udało mi się ostrzec kilkunastu potęcjalnych klientów przed takimi psełdo doradcami – czytać prospekt,regulamin.
Zadać sobie pytanie czy rozumię co kupuję,czy tego chcę.Policzyć prowizje,zapoanać się z warunkami odstąpienia od umowy itd.
A dołonczając do wątku o zarządzających muszę z przykrością stwierdzić,że mają wspólną cechę z „doradcami”- liczy się tylko zysk,a nie dobro klienta – nie ważne czy klient zarabia,czy traci,oni zawsze zarabiają na prowizji.
Bo wezmy przykład funduszy aktywnej alokacji(z nazwy wynikałoby,że zarządzający szybko reagują na zmiany na rynku)
A co się okazuje .Wartość tych funduszy leci na łeb na szyję,tak jak cała reszta.
Wniosek.Trzymają akcje spółek dywidendowych – zarabiają na dywidendzie(tą częścią zysku przecież nie dzielą się z klientem) i mają gdzieś Kowalskiego.
„…stawał się bardziej wybitny i biegły w sprawach finansowych, niż ludzie z kilkunastoletnim stażem na rynku…”
Trafiłem tu przypadkowo (szukałem notowań na Bloombergu i wyświetliło ten blog). Czytam i dochodzę do wniosku, że autor w przeszłości musiał być molestowany przez jakiegoś doradcę, ew. doradca odszedł w siną dal z jego ukochaną. Totalna, zajadła nienawiść pomieszana z narcyzmem i własną nieomylnością. Jesooo!
Żeby było jasne, jestem doradcą od 5 lat (pracuję od 11), nie kończyłem studiów ekonomicznych, nie gram na walutach i nie wierzę w ZUS. Jestem praktykiem – inwestuję własne pieniądze, zaciągam kredyty, kupuję nieruchomości i po tych wszystkich latach mogę stwierdzić, że 90% tych specjalistów z wieloletnim stażem potrafi błyszczeć tylko w wąskim spektrum swoich zainteresowań. Czy autor potrafi obliczyć stopę zwrotu z nieruchomości kupionej na kreskę? Jak potrafi, to punkt dla niego – większość tych „doświadczonych ze stażem” nie potrafi – wiem, bo są moimi klientami. O rynku Forex, swapach potrafią wygłaszać płomienne przemówienia – zrobić kosztorys wykończenia łazienki – już nie.
Cashflow – to jest zadanie doradcy finansowego. Nie miałem i nie mam aspiracji bycia doradcą inwestycyjnym – autor wrzuca wszystkich do jednego worka, ustala kryterium selekcji i losuje, z triumfem oświadczając: widzicie, ten się nie nadaje i ten też nie, sami oszuści. To tak, jakby stwierdzić, że lekarzem, może być tylko kardiochirurg, a wszyscy interniści to banda oszustów, bo nie potrafią przeprowadzić operacji na otwartym sercu i wszystkim przepisują aspirynę.
Smutny blog, smutnego pana…
„dochodzę do wniosku, że autor w przeszłości musiał być molestowany przez jakiegoś doradcę, ew. doradca odszedł w siną dal z jego ukochaną. Totalna, zajadła nienawiść pomieszana z narcyzmem i własną nieomylnością.”
Proszę, nie dość że doradca, to jeszcze terapeuta.
Niestety diagnoza błędna.
Autor miał do czynienia z bardzo wieloma doradcami. Z kilkoma utrzymuje kontakty uważając ich za rzetelnych, rozsądnych i nie zapatrzonych wyłącznie w swoje prowizje.
Niestety spora część, ztrudniana na zasadzie łapanki przez odpowiednie firmy jest poniżej minimalnego choćby poziomu wiedzy, by móc doradzać innym w tej kwestii.
To tak, jakby stwierdzić, że lekarzem, może być tylko kardiochirurg, a wszyscy interniści to banda oszustów, bo nie potrafią przeprowadzić operacji na otwartym sercu i wszystkim przepisują aspirynę
Autor raczej stwierdza, że lekarzami na pewno nie są ci, którzy zrobili korespondencyjny kurs „Leczenie w 24 godziny”, ani przedstawiciele handlowi sprzedający preparaty zołowe na wszystko
Generalnie to bym uwierzył w takie historie, gdyby nie fakt, iż tak od 6 miesięcy muszę odpowiadać na pytania w stylu doradca doradził mi to i to, straciłem 40 procent – co robić? Moim ulubionym jest jeden z 70-latków, którego wsadzono pod korek w fundusz małych i średnich spółek. Za coś takiego autentycznie wsadzałbym do więzienia, bo to trudno nawet nazwać niekompetencją. Każdy z tych produktów zawierał opisy dla kogo i jaką ma perspektywę. W żadnej z nich nie potrafiłbym umieścić 70-letniego emeryta z oszczędnościami rzędu 25.000 zł. Niestety polecono mu właśnie MiS-ie na 100 procent oszczędności. Zaopiekowali się jego nadwyżkami finansowymi w należytym rozmachem.
Zauważmy, że nasz terapeuta przywołał przykład łazienki. To ważny punkt, bo łączy zawód doradcy finansowego z zawodem projektanta wnętrz – w obu przypadkach wydaje się czyjeś pieniądze z ułańską fantazją nie ponosząc żadnych konsekwencji własnych czynów.
Generalnie to bym uwierzył w takie historie, gdyby nie fakt, iż tak od 6 miesięcy muszę odpowiadać na pytania w stylu doradca doradził mi to i to, straciłem 40 procent – co robić?
Wow, chylę czoła – rozumiem, że klienci astanczaka nie borykają się ze stratami. Niestety, obecna sytuacja makro sprawia, że ze świecą szukać takich, którzy pracując w branży, nie muszą odpowiadać na takie pytania (niekoniecznie swoich klientów). Z przykrością więc stwierdzam, że powyższe wyznanie autorowi posta splendoru nie dodaje poza wykazaniem oczywistej oczywistości. Prywatnie w doborze portfela kieruję się płynnością klienta i zdrowym rozsądkiem – opisy produktów to z pewnością ciekawe narzędzie, nie przesadzałbym jednak z jego interpretacją. Zwłaszcza dzisiaj. No chyba, że autorowi nie chodziło o opis w stylu: jak miś to na min 5 lat.
Na marginesie – mam pytanie, jak terapeuta, do terapeuty – co kolega doradził, szanownemu klientowi, który stracił owe 40% na misiu? Czy diagnoza i zaaplikowane antidotum pomogło? Czy skończyło się tylko na bezradnym rozłożeniu rąk i zrzuceniu winy, na terapeutę, którego kuracja była tak opłakana w skutkach?
Na koniec drobna uwaga socjotechniczna (nie moja – innego terapeuty o nazwisku Cialdini) – pisanie w liczbie mnogiej wśród inteligentnych czytelników interpretowane jest, jako próba podreperowania braku autorytetu za pomocą nieweryfikowalnej rzeszy podobnie myślących, acz nie istniejących osób. Metoda nagminnie stosowana w niektórych ustrojach politycznych :-). Czyżby jakieś naleciałości.
Polecam również (jako ekspert od terapii w weekend) 24-godzinny kurs czytania ze zrozumieniem (chyba że autor należy właśnie do owej grupy specjalistów od celów wyższych) – kosztorys, to zestawienie wydatków. Kosztorys nie jest projektem wnętrza :-). Taka subtelna różnica. Chodziło mi o wykazanie, że prostego zestawienia kosztów nie potrafią zrobić ci, którzy chełpią się wiedzą (na ogół teoretyczną) z szeroko pojętych rynków kapitałowych. Następnym razem napiszę to z wciśniętym Caps Lockiem :-).
Do gzalewskiego – zadałem sobie trud i przeczytałem trochę wpisów w niniejszym blogu. Z większością się zgadzam (w temacie doradców w 24h), podtrzymuję jednak zdanie, że stosowana proporcja tych dobrych, do terapeutów jest mocno krzywdząca i (z mojego doświadczenia) nie oddaje specyfiki rynku.
Z terapeutycznym pozdrowieniem,
>Wow, chylę czoła – rozumiem, że klienci astanczaka nie borykają się ze stratami.
Nie pierwszą bessę, tylko różnica jest taka, że już na wejściu dostawali informację o możliwości poniesienia strat.
>którzy pracując w branży
Na 100 procent to nie jest ta sama branża. Na sprzedawcę kłamstw nie potrzeba licencji – na prowadzenie biura maklerskiego owszem.
>co kolega doradził, szanownemu klientowi, który stracił owe 40% na misiu?
Nie zadawać się z oszustami.
… Nie pierwszą bessę, tylko różnica jest taka, że już na wejściu dostawali informację o możliwości poniesienia strat
Biorąc pod uwagę skalę zjawiska ze zdumieniem stwierdzam, że autor posta musi mieć już prawie 100 lat! Przy tak szacownym wieku dziwi mnie naiwna wiara w wypowiedzi klientów, którzy jak jeden mąż stwierdzają w przypadku straty, że o ryzyku nikt nigdy im nie mówił. Taka ludzka natura – mam papier, potwierdzający, że mojej wypowiedzi w kwestii zachowań konsumenckich są licencjonowane :-).
…Na 100 procent to nie jest ta sama branża. Na sprzedawcę kłamstw nie potrzeba licencji…
Pierwsze słyszę o licencji na mówienie prawdy! O licencji na zabijanie słyszałem, ale na mówienie prawdy jeszcze nie. Widzę, że zostałem już zaszufladkowany, więc nie będę się kopał z koniem – skoro nie ta sama branża, to trudno. Stanę jednak w obronie innych profesji – umówmy się, że nie tylko prowadzenie biura maklerskiego jest zajęciem moralnie poprawnym. Taki np. ksiądz – też musi mieć licencję (w uproszczeniu). Niby z etyką wiele ma wspólnego, ale zbłądzić potrafi – czy w związku z tym wszyscy księża to kanalie? Albo kierowca autobusu szkolnego (a życie droższe od pieniędzy) niby licencję mieć musi, ale niejeden za kołnierz nie wylewa :-). Proponuję święty gniew zostawić na lepsze okazje i nie upierać się, że jeżeli iluś tam doradców to naciągacze, zatem wszyscy to naciągacze.
Gdyby zsumować starty poniesione przez klientów maklerów z klientami doradców (myślę o tych, do których szanowny przedmówca mnie zalicza), to ciekawe, jaki wyszedł by wynik. Zaskakujące, prawda? Etyczne zachowanie nie ma nic wspólnego z posiadaniem licencji, bądź jej brakiem. Podobnie jak wiedza nie jest zarezerwowana tylko dla tych, którym wydaje się, że posiadając kawałek papieru stają się z gruntu rzeczy lepsi od innych…
W nawiązaniu do poprzedniego posta należałoby napisać coś jeszcze o cyklistach i byłby komplet. Magiczna trójka odpowiedzialna za cyt.”wydawanie cudzych pieniędzy z ułańską fantazją” – doradcy finansowi, projektanci wnętrz i cykliści. Może da się podciągnąć pod nich również kryzys finansowy.
Na tym poście zakończę chyba swoją aktywność, choć zaczęło mi się podobać i w sumie to fajne przypadki można spotkać na takim blogu – ze mną włącznie, by nikt nie poczuł się urażony.
Pozdrawiam,
Szanowny Panie, Pan nie widzi Pan różnicy między księdzem a człowiekiem podającym się za księdza i pomiędzy pojęciem regulowanym prawnie – doradcą inwestycyjnym – a doradcą finansowym. Drudzy używają tego pojęcia w jednym celu – ukrycia faktu, iż są tylko sprzedawcami. Ja nazywam to oszustwem. Współczesny świat nazywa to marketingiem. Kolejny fakt, który wiele mówi o tym, kim są sprzedawcy to cytowanie Caldiniego. Każdy, kto musiał już na studiach czytać jego książkę wie, że psychologowie społeczni widzą ją, jako – delikatnie mówiąc – dwuznaczną. Caldini jest autorem książki, która z jednej strony obnaża mechanizmy manipulowania ludźmi – tylko która z potencjalnych ofiar ją przeczyta – a z drugiej taką, która jest jednym z podstawowych podręczników używanych do szkolenia manipulowania ludźmi. Jeśli chciał Pan błysnąć tym Caldinim, to dla mnie tylko Pan potwierdził fakt, iż jest sprzedawcą.
Owszem jestem sprzedawcą i nie wstydzę się do tego przyznać. Sprzedaję swoją wiedzę, doświadczenie, umiejętności – nie widzę powodów dla których miałbym robić to za darmo. Czy mam uwierzyć, że swoje usługi świadczy Pan nieodpłatnie? Czy nie pobiera Pan prowizji za transakcje? Czy jeśli w jednym BM opłata jest niższa niż w innym BM, to mamy handel? Owszem mamy. Ripostuję, bo nie zgadzam się z teoretycznym wizerunkiem świata (nijak nie przystającym do rzeczywistości), w którym istnieją tylko kolory czarny i biały. Jestem pragmatykiem i tyle.
Nawet gdyby założyć, że są tylko dwie strony: klient i licencjonowany finansista, to już przy pierwszej stracie obnażamy płytkość takich dywagacji, bo na kogo zwalić winę? Na marginesie – rozumiem, że spuściliśmy zasłonę milczenia na sumę start licencjonowanych vs nielicencjonowani :-).
Cialdiniego nie cytowałem w kontekście swojej pracy, lecz Pańskiej wypowiedzi. Czy jeśli zacytuję Hitlera, to znaczy, że jestem faszystą? Daleko idące uproszczenie…
Owszem widzę różnicę – napisałem to w swoim pierwszym poście, kim jestem i kim być nie zamierzam. Sęk w tym, iż nie zgadzam się z poglądem, że jedynie słuszną religią (jeśli już używamy nomenklatury teologicznej) jest ta, w której do głoszenia słowa bożego trzeba mieć licencję. Tak to postrzegam. Nie neguję wagi licencji jako takiej, kwestionuję jedynie jej wyższość i nieomylność. Na końcu zawsze jest człowiek. Polecam dzisiejszy artykuł w DF Gazety. Właśnie to starałem się podkreślić – etyczne zachowanie w biznesie nie jest przywilejem posiadaczy uprawnień – jest ich obowiązkiem. Rozumiem, żal, że niektórzy takowych nie mają i pieniądze zarabiają, ale wszystko regulują klienci. Poza tym nie mogę świadczyć części usług, które Pan oferuje – bo najzwyczajniej nie mam do tego uprawnień. Jeśli jednak w usługach powszechnie dostępnych mogę zaoferować więcej, to dlaczego miałbym tego nie robić. Jak powiedziałem – weryfikatorem jest rynek i klient, nie konkurencja (niezależnie od tego, jak bardzo wyszkolona i uprawomocniona).
Dziękuję za dyskusję.
Pingback: Blogi bossa.pl » Dzisiejszą notkę sponsoruje moneta pięciozłotowa