„Rafał Woś ma rzadko spotykaną dziś cechę – jest wolny od dogmatów”. Tak podsumowuje książkę „To nie jest kraj dla pracowników” Rafał „Łona” Zieliński, raper i producent muzyczny. A ja wciąż zastanawiam się o co chodzi z tym zachwytem nad jego książką, choć dość jednostronnym bo właściwie widocznym wyłącznie od strony osób definiujących się jako „lewicowe” i co więcej w wielu przypadkach, nie interesującymi się głębiej ekonomią i finansami.
Zdają się narrację Rafała Wosia przyjmować bezkrytycznie tylko dlatego, że dołożył znienawidzonym kapitalistom, pracodawcom, czy też bardziej pogardliwie „neoliberalnym Januszom biznesu”.
Rafał faktycznie wydaje się być wolny od dogmatów. Zupełnie niedogmatycznie podchodzi do źródeł. Szatkuje, wycina i zdaje się wybierać wyłącznie to, co pasuje mu do tezy. Ponieważ w ostatnich dniach zaangażowałem się w kilka dyskusji dotyczących jego książki (głównie jej rzetelności, a nie stawianych tez) zauważyłem pewien ciekawy mechanizm. Gdy prezentuję sposoby manipulacji lub uproszczeń stosowane przez autora, słyszę na to, że przecież to tylko jeden przykład, ale temat jest tak ważny, że takie szczegóły nie powinny przesłaniać większej całości. Otóż były to tylko wybrane z wielu przykłady, na podstawie których chciałem pokazać jak wygląda ten proces. To nie była jedna, czy dwie drobnostki, które gdzieś tam się zdarzyły. To było znacznie, znacznie więcej. Po dwóch przeczytanych rozdziałach książki miałem dwanaście stron notatek – rzeczy do sprawdzenia, zweryfikowania, bo miałem co do nich poważne wątpliwości (najczęściej to były opinie prezentowane jak fakty).
Ci, którym książka się podoba i uważają, że obala dotychczasowe mity zapomnieli chyba o tym, że cel nie uświęca środków. I choćby nie wiem, jak słuszne były ostateczne tezy, to w imię uczciwości intelektualnej nie można posługiwać się manipulacjami.
Na samym początku książki Rafał próbuje rozprawić się z „mitem założycielskim kapitalizmu”, który jakoby – zdaniem zwolenników był głównym motorem postępu, a to zdaniem autora jest mit i nieprawda, a u wszystkiego stoi praca i jej traktowanie.
Otóż kapitalizm od samego początku miał pewien absolutnie zasadniczy feler: nie potrafił sobie poradzić z pracą. Nie umiał tego w roku 1816, 1916 i nie umie też w 2016. I ta nieumiejętność jest niestety bardzo kosztowna, ponieważ powoduje wielkie napięcia społeczne, kryzysy ekonomiczne, przemoc oraz wojny, którymi wspomniany okres (1816–2016) usiany jest niestety gęsto. Piewcy kapitalizmu nie chcą jednak przyznać, że ten problem istnieje.
I zaraz po tej konstatacji autor próbuje nas przekonać, że nawet w średniowieczu robotnik miał się o wiele lepiej, niż w kapitalizmie. Zdaniem Rafała, który oczywiście odwołuje się do źródeł (co ciekawe dość starych) średniowieczny pracownik – robotnik rolny, czy robotnik – swobodnie podchodził do pracy, wybierając sobie godziny pracy, korzystając z wolnych dni (których ze względu na święta kościelne było w nadmiarze), a przede wszystkim zarabiał wystarczająco, żeby pracę przyjmować lub nie.
Wygląda jednak na to, że mieszkańcy średniowiecznego Zachodu zachowywali się wówczas zupełnie inaczej niż dzisiejszy pracownik przyuczony do życia w kapitalizmie. Dzisiaj bowiem, gdy popyt na pracę rośnie, teoretycznie zaczyna się „rynek pracownika”. Czyli (znów teoretycznie, bo w praktyce to różnie bywa) płace powinny iść w górę. W średniowieczu też szły, co sprawiało, że ówczesny robotnik szybciej zarabiał wystarczającą z jego punktu widzenia sumę. A wtedy odmawiał dalszej pracy, jeszcze wydłużając czas odpoczynku. Z dzisiejszej perspektywy jest to posunięcie raczej nietypowe, co tylko dowodzi, że kierat jest zjawiskiem jak najbardziej realnym, a większość z nas nie wyobraża sobie nawet, że mogłoby być inaczej.
Intuicyjnie nie zgadzało mi się to, więc postanowiłem sprawdzić co na ten temat piszą inni. Sięgnąłem do prac jednego z wybitniejszych mediewistów – zmarłego przed trzema laty Jacquesa Le Goffa.
Oddam mu głos.
„Często przedstawiano płace jako jedno z głównych narzędzi niszczących system nazywany feudalnym. Tymczasem, podobnie jak przeważnie moneta, tak też płaca dość łatwo wpisywała się w funkcjonowanie systemu feudalnego i to dość wcześniej – gdyż już od lat sześćdziesiątych XIII wieku wybuchały strajki i żądano podwyżek wynagrodzeń.
[…]
Skutkiem niżu demograficznego, pogłębiającego się od 1348 roku, czyli od wybuchu epidemii dżumy, stał się niedostatek siły roboczej, co wywołało z kolei wzrost wynagrodzeń w latach 1350-1450. […] Wskaźnik wynagrodzeń wynoszący 94 w latach 1340-1359, wzrósł do 105 w latach 1360-1379 i do 122 w latach 1380-1399. Królowie Anglii i Francji starali się ograniczyć ten wzrost, wydając w 1361 roku statuty pracownicze. Suwereni chcieli powrotu do poziomu wynagrodzeń z 1348 roku.”
Narracja o tym, że to kapitalizm wprowadził regulowane płace i że to kapitalistyczny pracodawca wyznaczał ich wielkość zaczyna się dość mocno chwiać.
Co jeszcze przeczytamy u Le Goffa:
„Konferencja historyków europejskich w 2007 roku w Barcelonie badała płace z końca średniowiecza. […] Czas pracy był regulowany statutowo, świadcząc o wpływie zapłaty w monetach na koncepcję czasu i jego wykorzystanie. Na przykład w Pistoi czas pracy latem i zimą różnił się, jego podstawową jednostką był okres dwudziestu minut, a wynagrodzenie zmniejszano, jeśli robotnik się spóźnił.”
Czyli mamy regulowaną pracę, z czasem, wynagrodzeniami, które zresztą były zbyt niskie co przyczyniało się do wzrostu napięć.
Na jakie jeszcze wady kapitalizmu zwraca uwagę Rafał Woś:
Kopalnie sprzed ery progresywnej (czyli sprzed nastania obu Rooseveltów, a zwłaszcza Theodore’a) były takimi właśnie monopsonami, to znaczy mówiły bezrobotnym: jesteście wolnymi ludźmi i proszę bardzo, możecie dla nas pracować. Ale… musicie kupić od nas kilof i inne narzędzia oraz skorzystać z naszej infrastruktury transportowej. Dopiero wtedy my zapłacimy wam za towar, oczywiście potrącając sobie cenę, którą sami wyznaczymy. A że jesteśmy jedynym odbiorcą, sami rozumiecie, że nie będziecie mogli się targować. Echa tamtych praktyk widać tu i ówdzie w literaturze. Na przykład w jednej z pierwszych scen powieści Palę Paryż Brunona Jasieńskiego główny bohater traci robotę, a gdy potrącają mu z pensji za ubranie i narzędzia, to właściwie nic nie zostaje. Rzecz dzieje się w stolicy Francji w roku 1928.
Skonfrontujmy to ze średniowieczem według Le Goffa:
Historia żyjącego pod koniec XIII wieku kupca bławatnego pokazuje przede wszystkim jego dominację nad zwykłymi ludźmi z miasta, a pierwszą przyczyną jego potęgi było bez wątpienia posiadanie pieniędzy, pożyczanie ich i bezlitosne wymaganie od dłużników niesłusznie zawyżanych spłat. Jego potęga wszakże opierała się też na innych podstawach. Dawał pracę, zatrudniając – u siebie lub w ich domostwach – robotników i robotnice, którym płacił mało, źle lub wcale. Posiadał też pewną liczbę lokali, w których mieszkali jego robotnicy, klienci i zaopatrzeniowcy, przez co ich zależność od niego była jeszcze większa.”
Z kolei Giovanni Cherubini pisze o ogromnym zróżnicowaniu chłopstwa w średniowiecznej Europie, również pod względem zależności od możnych, ale całość podsumowuje (Chłop i życie na wsi):
„Dla środowisk chłopskich złoty wiek w świecie wyobrażeń tkwił gdzieś w odległej przeszłości, nie zaś w bliżej nieokreślonej i niemożliwej do bliższego sprecyzowania przyszłości. Z tego powodu świat chłopskich odczuć wiązał się z powszechnym przekonaniem, iż w toku dziejów rzeczywistość staje się coraz gorsza i zmierza ku upadkowi.”
Rafał Woś w swoim zacietrzewieniu (nie potrafię tego inaczej nazwać) wobec kapitalizmu napisał na nowo historię. Jest w niej 200 ostatnich „przeklętych lat kapitalizmu” oraz stulecia szczęśliwości wcześniej. Nie istnieje kilka tysięcy lat niewolnictwa, wyzysku słabych, masowych rzezi, wydziedziczania, przejmowania ziemi. Nie istnieje natura ludzka. Istnieje wyłącznie natura neoliberalnego kapitalisty. Można by zadedykować autorowi „To nie jest kraj dla pracowników” słowa Stevena Pinkera:
„Mamy wiele powodów, by sądzić, że ludzka przemoc nie jest (w dosłownym znaczeniu) chorobą ani zatruciem, ale częścią naszej naturalnej konstrukcji.”
Podczas rozmowy Rafała Wosia z Witoldem Gadomskim (Tok Fm) ten pierwszy zarzucił drugiemu, że widzi pojedyncze drzewa, nie widząc lasu. Być może zwracanie uwagi na takie szczegóły, jak te dotyczące średniowiecza są właśnie takim spojrzeniem Zbyt szczegółowym, którym nie powinniśmy przejmować się wszak chodzi o WIĘKSZĄ IDEĘ. Jednak jeśli zamiast drzew widzi się potwory, to i las przestaje być lasem drzew, a staje się złudzeniem.
Zwłaszcza, że nie chodzi tu wyłącznie o dyskusję o średniowieczną wizję świata dwóch osób. Bo takich uproszczeń, czy przeinaczeń jest mnóstwo. Ot choćby ten dotyczący „etosu pracy robotnika w PRLu”, który zaniknął w naszym krwiożerczym kapitalizmie czy swobodne żonglowanie statystykami.
Rafał Woś w imię obalania mitu neoliberalnego kapitalizmu, stworzył (w książce) dziesiątki małych legend i podań i co więcej uważa, że reszta jest na tyle niemądra, że nie zauważa tego wszystkiego. Więc on zapala przed wszystkimi kaganek oświaty. Niestety bazując na uproszczeniach, przeinaczeniach, a czasem nieprawdach nie da się bronić najlepszej nawet sprawy. Przynajmniej ja nie chciałbym takiego obrońcy.
A już po przesłuchaniu wspomnianej rozmowy, myślę, że nie chodzi tu o żadne idee, tylko chęć bycia na fali pewnej popularności. W 41 minucie Rafał Woś konstatuje „proszę dać mi się nacieszyć tym momentem płynięcia w głównym nurcie, w którym pan (Witold Gadomski) płynął ponad dwadzieścia lat”.
Źródła:
Rozmowa w Tok FM (Audycja Świat się chwieje)
Średniowiecze i pieniądze. Esej z antropologii historycznej, Jacques Le Goff, Czytelnik 2011
Człowiek średniowiecza, red. Jacques Le Goff, Marabut, 1996
Tabula rasa. Spory o naturę ludzką, Steven Pinker, GWP 2012
To nie jest kraj dla pracowników, Rafał Woś, WAB, 2017
4 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
"osób definiujących się jako „lewicowe” i co więcej w wielu przypadkach, nie interesującymi się głębiej ekonomią i finansami." – o to jest dobre to jest sedno:) – są właśnie takie osoby lewicujące i nie interesujące się głębiej:) – niewykluczone, że przed głębszym zainteresowaniem powstrzymuje ich to niekomfortowe uczucie zwane dysonansem poznawczym.
Wzywam wszystkie lewicujące osoby aby na znak protestu odmawiać korzystania z produktów kapitalizmu! Chociażby tych codziennego użytku i w ten sposób nie wypychać kiesy złym kapitalistom! Można pójść krok dalej i rozpocząć sprowadzanie wszystkich produktów z Korei Północnej!
Na marginesie książki Rafała Wosia!
Pan Grzegorz Sroczyński w swoim programie "Świat się chwieje przedstawiając Witolda Gadomskiego powiedział tak:
– zakuty łeb dziennikarstwa ekonomicznego
– ostatni neoliberalny beton w Europie a może i na Świecie
– czołowy piewca nadwiślańskiego kapitalizmu
– wierny sługus Balcerowicza
Kropka. Moja kropka.
Czy Pan, Panie Grzegorzu nie zauważył, że Pan Witold w tym programie był rozjechany czołgiem przez Pana Rafała…? i czy Pan, Panie Grzegorzu nie traci na swojej wiarygodności udając, ze nie zauważa merytorycznych racji, które głosi Pan Rafal a Pan Witold paląc Głupa unikał odpowiedzi na dany poruszany temat….
Proszę nie tarmosić nogawki Pana Rafała i po przeczytaniu jego książki postarać się przyznać Panu Rafałowi rację tam gdzie przyznanie tej racji jest konieczne….
Serdecznie pozdrawiam, Warszawiak.
PS. Od wczoraj książkę Wołosia mam na tablecie.
A przedstawiając Rafała Wosia co powiedział? Proszę zacytować? Bo to była swego rodzaju konwencja. Przedstawienia rozmówców na podstawie tego co piszą o nich krytycy (najczęściej anonimowi w sieci).
Nie zauważyłem, żeby WG został rozjechany. Wręcz przeciwnie to RW używa przymiotników, epitetów, żeby deprecjonwać poglądy przeciwnika. On nie dyskutuje, od oskarża.
Nie zauważyłem, żeby WG unikał odpowiedzi. Chyba, że uznamy, że ktoś kto wypowiada się czarno-biało i mając odpowiedzi na wszystko jest o wiele większym specjalistą, od kogoś, kto widzi świat zniuansowany, zdaje sobie ograniczeń z szukania odpowiedzi w jednym czynniku wyłącznie.
I jeszcze raz podkreślę – cel nie uświęca środków. Krótko mówiąc – może i RW ma rację pisząc o nierównościach na rynku pracy. Ale manipulowanie danymi, wybiórcze podejście do historii, selektywne patrzenie na rzeczywistość jest po prostu nieuczciwe.
Jeśli piszę manifest to ok. Mogą inni się do niego ustosunkować lub nie. Ale jeśli piszę coś co ma być "rozwianiem mitów" a następnie sam przekręcam wszystko to co się da, to nie ma sensu dyskutować na temat mojego manifestu.
Pan Grzegorz Sroczyński przedstawiając Rafała Wosia, powiedział tak:
"……i drugi gość:
– marksistowski Gówniarz
– Hunwejbin socjalizmu i etatyzmu
– ekonomiczny niedouk, który chciałby nas zabić wysokimi podatkami
Rafał Woś."
Moja prośba w dalszym ciągu aktualna a do tematu zapewne powrócimy gdy obaj i pozostali ew. dyskutanci przeczytają książkę.
Serdecznie pozdrawiam, Warszawiak