Istnieją powody, dla których aktywni inwestorzy mogą być zainteresowani segmentem małych spółek albo mikro spółek. Powody związane są z dużymi nieefektywnościami, które występują w tym segmencie, a które mogą stanowić atrakcyjne okazje inwestycyjne.
Z lektury giełdowych forów lub mediów społecznościowych wynika jednak, że wielu drobnych inwestorów koncentruje się na najmniejszych spółkach ze względu na oczekiwania bardzo wysokich stóp zwrotu. Chcą przebyć z wybraną spółkę drogę z kilkunastu czy kilkudziesięciu milionów złotych kapitalizacji do „rynkowej pierwszej ligi” i tym samym skorzystać z trzycyfrowych lub czterocyfrowych stóp zwrotu. Ich zdaniem duże spółki nie oferują możliwości zrealizowania spektakularnych stóp zwrotu. W takim podejściu można dostrzec symptomy nierealistycznych oczekiwań, które często prowadzą do bardzo nieefektywnych postaw inwestycyjnych opierających się na skakaniu z jednej gorącej branży na drugą.
Wielu inwestorów uważa, że inwestowanie w segmencie blue chipów jest nudne bo rynkowe olbrzymy, tak jak wielkie tankowce, potrzebują wiele czasu i energii by zmienić lub przyśpieszyć kurs. Artykuł w Financial Times zainspirował mnie do zastanowienia się nad sensownością przekonania, że duże spółki nie zapewniają atrakcyjnych stóp zwrotu. Patrick McGee i Guy Chazan zwrócili uwagę, że kapitalizacja rynkowa Apple (1,4 biliona USD) jest już większa niż łączna kapitalizacja rynkowa wszystkich trzydziestu uczestników niemieckiego indeksu blue chipów DAX.
Dziennikarze przypomnieli, że gdy w 1997 roku Steve Jobs powrócił do Apple rynkowa wartość spółki wynosiła 3 mld USD – zaledwie jedną dziesiątą kapitalizacji Siemensa czyli największej grupy przemysłowej w Europie. Po dwudziestu trzech latach Apple warty jest więcej niż trzydzieści pereł niemieckiej gospodarki razem wziętych. To zestawienie powinno być moim zdaniem inspiracją do zastanowienia się nad tym czy przekonanie o „świetnym modelu zarządzania niemiecką gospodarką” nie powstało zbyt wcześnie i czy następne dekady nie pokażą, że w długim terminie nasi zachodni sąsiedzi popełnili strategiczne błędy. Nie o tym jednak traktuje dzisiejszy tekst.
Nie zamierzam też podawać przykładu Apple i rajdu z 3 mld kapitalizacji w 1997 do 1,4 bln kapitalizacji w 2020, Między innymi dlatego, że formalnie w 1997 roku Apple był „mid capem”, spółką o średniej wielkości.
Artykuł w Financial Times skłonił mnie do tego by sprawdzić jak Apple spisało się w ostatnich kilku latach czyli w okresie, w którym było już największą giełdową korporacją na świecie (albo walczyło o ten tytuł). Inną inspiracją były coraz popularniejsze opinie o tym, że Satya Nadella, prezes Microsoftu od lutego 2014, jest autorem jednego z najbardziej spektakularnych „uzdrowień” biznesowych (turnaround). Uzdrowienia zasługującego na szacunek bo przeprowadzonego na jednej z największych korporacji na świecie. Do Apple i Microsoftu dodałem „dobrych znajomych” Google i Amazon a horyzont czasowy ustawiłem na 5 lat.
Proszę zwrócić uwagę, że pięć lat temu najmniejszą firmą w tym zestawieniu był Amazon z kapitalizacją 180 mld USD. Microsoft wyceniany był na 290 mld USD, Alphabet (czyli Google) na 360 mld USD a Apple na 480 mld USD. Wykres dnia pokazuje stopy zwrotu z tych czterech nudnych, nieatrakcyjnych giełdowych olbrzymów:
Ostatnia dekada dostarcza wiele przykładów sugerujących, że duże spółki, dobrze zarządzane, znajdujące się w trendzie dynamicznego, organicznego wzrostu biznesu mogą być bardzo atrakcyjnymi inwestycjami. Inwestorzy nie powinni traktować wysokiej kapitalizacji rynkowej jako argumentu, że spółka nie będzie w stanie generować atrakcyjnych stóp zwrotu. Odkąd Satya Nadella został prezesem Microsoftu i rozpoczął reformę organizacji akcje spółki zyskały około 550%. A zrobiły to z poziomu rynkowej kapitalizacji na poziomie 300 mld USD.
Na warszawskiej giełdzie brak podstaw do „inwestycyjnego lęku przed wysoką wartością rynkową” pokazuje zachowanie liderów branży producentów gier, o którym pisałem na Blogach Bossy. Surowa kapitalizacja rynkowa jest raczej inwestycyjną wymówką niż inwestycyjnym kryterium przy wyborze spółek do portfela.
Przykłady ciekawe, jednak musisz pamiętać, że odnosisz się do amerykańskiego rynku pompowanego dodrukiem i masowym skupem akcji oraz do spółek growth. Ciekaw jestem jak takie podejście ma się do polskiego rynku, tj. WIG20? W ostatnim czasie widzę tylko przykłady Dino i CDR, czyli spółki bez kapitału państwowego / lub nie będących bankami.
Obydwa rynki w zasadzie mają swoje nieefektywności (czynniki zewnętrzne i wewnętrzne), które wpływają na taki a nie inny trend na nich i tu jest powstaje pytanie, kiedy te czynniki spowodują zmianę trendu?