Jak być bogatym i niczego (formalnie) nie posiadać

”Tak naprawdę to nigdy nie zostajesz właścicielem zegarka Patek Philippe. Ty tylko dbasz o niego zanim nie przejmie go kolejne pokolenie”. Ten cytat z reklamy luksusowych czasomierzy idealnie oddaje filozofię wyznawaną przez bardzo wiele zamożnych osób, które – na papierze – niczego wartościowego nie posiadają. Pisze o tym Nicholas Shaxson w książce „The Finance Curse: How global finance is making us all poorer”.

17 września 2007 r. Richard Murphy, brytyjski komentator i wykwalifikowany audytor, opublikował na blogu krótką notkę o dziwnych rzeczach jakie odnalazł w księgowości brytyjskiego banku Northern Rock. Jak opisuje autor w publikacji ( jej polski tytuł to „Przekleństwo finansów: jak globalny sektor finansowy sprawia, że jesteśmy biedniejsi”) niedługo potem przez tym bankiem zaczęły tworzyć się kolejki klientów chcących wypłacić swoje pieniądze, co zapoczątkowało pierwszy od 1866 r. run na bank w Wielkiej Brytanii.

Murphy odkrył, że bank zarabiał na ryzykownych kredytach hipotecznych, których nie wykazywał w swoim bilansie. Otóż bank formalnie ich nie posiadał tychże kredytów (wycenianych na 40 mld funtów), tylko kontrolował podmioty, które je posiadały. Kredyty hipoteczne należały formalnie do trustu, którego beneficjentem była organizacja charytatywna Północno-Wschodnie Stowarzyszenie na Rzecz Osób z Zespołem Downa (ang. Down’s Syndrome North East Association – w skrócie DSNE), o czym nie wiedziała prawie żadna z pracujące w siedzibie organizacji znajdującej się w domku jednorodzinnym na przedmieściach Newcastle. W praktyce fundacja otrzymała z banku jednorazową wpłatę w 2001 r., której źródłem była zbiórka dokonana przez pracowników Northern Rock.

Aby zrozumieć dlaczego warte 40 mld funtów kredyty hipoteczne trafiły do organizacji pomagającej osobom z zespołem Downa musimy cofnąć się aż o kilkaset lat, do średniowiecza. Właśnie w tej epoce wyruszający na krucjaty rycerze pozostawiali swoje majątki zarządcom. Ci jednak po powrocie prawowitego właściciela mogli nie chcieć oddać mu jego własności. Aby zapobiec takim przypadkom stworzono instytucje trustów. Trusty nie są firmami tylko formą umowy między właścicielami majątku a zarządcami i beneficjentami(czyli tymi, którzy otrzymują pożytki z fortuny).

Istota trustu polega na tym, że zarządca staje się formalnie właścicielem majątku a były właściciel przestaje nim być. A skoro się nie posiada majątku to nie trzeba płacić od niego podatków, w szczególności podatku spadkowego. Tu autorowi przypominała się reklama popularnej marki luksusowych zegarków Patek Philippe:”Tak naprawdę to nigdy nie zostajesz właścicielem Patek Philippe. Ty tylko dbasz o niego zanim nie przejmie go kolejne pokolenie”.

Nie bez powodu w Wielkiej Brytanii gdzie co roku kolejne pokolenie przejmuje majątek wart 100-150 mld funtów, z podatku spadkowego do budżetu wpływa zaledwie 5 mld funtów rocznie (dla porównania, kiedy w 1965 r. zmarł Winston Churchill to jego spadkobiercy oddali fiskusowi 56 mln funtów z 86 mln funtów, które otrzymali). I to jest właśnie filozofia, która stoi za instytucją trustów. Inną korzyścią jest to, że majątku nie można wówczas stracić w przypadku na przykład procesu sądowego (choćby o alimenty dla byłej żony).

Z drugiej strony są sposoby by były właściciel korzystał z majątku, który już formalnie do niego nie należy. Trust może na przykład pozwolić mu mieszkać w luksusowym domu będącym częścią jego majątku. Z tych wszystkich powodów tylko na Wyspie Jersey (terytorium zależne Wielkiej Brytanii) klienci trzymają w formie trustów równowartość PKB Hiszpanii. Właśnie dzięki trustom Willbur Ross, sekretarz ds. handlu w administracji prezydenta USA Donalda Trumpa, mógł twierdzić że nie posiada majątku o wartości dwóch miliardów dolarów.

Powyższy wątek to tylko jeden z wielu poruszanych w książce. Zwrócił moją uwagę także rozdział szósty zatytułowany „Celic Tiger” („Celtycki tygrys) będący przekrojową analizą prawdziwych powodów stojących za szybkim wzbogaceniem się Irlandczyków. A sprawa nie jest taka prosta jakby się wydawało. Autor stawia tezę, że nie żadnego związku między niskimi podatkami a szybkim wzrostem gospodarczym w Irlandii.

Niskie podatki były w tym kraju dekady wcześniej, niż miał miejscy szybki wzrost PKB. Już w 1956 r. wprowadzono w Irlandii zwolnienie z podatków towarów eksportowanych. Zatrudnienie w przemyśle rosło w mało imponującym tempie ok. 1 proc. rocznie. Niskie podatki nie przyciągnęły także inwestorów zagranicznych, ponieważ na początku lat 70. XX w. zaledwie 3 proc. Irlandczyków pracowało w firmach zagranicznych i to głównie na nisko opłacanych stanowiskach.

Od lat 50. aż do lat 80. (mimo wejścia do UE w 1973 r.) PKB na obywatela w Irlandii ciągle był na poziomie 60 proc. średniej dla pozostałych krajów unii a bezrobocie utrzymywało się na poziomie 15 proc. Co roku emigrował co setny obywatel. Dopiero w 1992 r. zaczął się szybki wzrost gospodarczy, który doprowadził do tego, że w 2007 r. PKB na obywatela Irlandii wynosiło już 130 proc. średnie UE.

Zdaniem autora boom gospodarczy został spowodowany przez zbieg siedmiu czy ośmiu czynników, z których najważniejszym było wejście w 1992 r. przez Irlandię do strefy europejskiego rynku jednolitego. To oznaczało, że firma mająca siedzibę w Irlandii mogła bez cała eksportować swoje towary bogatych krajów Europy.

Znaczną część tego rozdziału książki stanowi także mini biografia jednego z architektów irlandzkiej polityki z tego okresu Charlesa Haugheya, którą czyta się jak biografie kleptokratów z krajów trzeciego świata. Zmarły w 2006 r. Haughney znany był z zamiłowania do luksusowego trybu życia i odmawiał odpowiedzi na pytania w jaki sposób jest w stanie finansować go z rządowej pensji.

Kiedy w 2006 r. opublikowano raport na temat jego finansów okazało się, że od 1979 r. do 1986 r. otrzymał ok. 8 mln irlandzkich funtów od różnego rodzaju biznesmenów. W 1989 r. Haughney zrobił zbiórkę na rzeczy swojego kolegi, którzy przechodził transplantacje wątroby, a następnie z zebranych 270 tys. funtów przekazał mu tylko 70 tys. funtów.

„Trafiająca w sedno, dobrze napisana i pełna ciekawych informacji” – napisał o „The Finance Curse” dziennikarz „Financial Times” Marti Wolf. Gazeta wybrała też tę książkę „książką 2018 r.”. Czy słusznie? W mojej ocenie nie. „The Finance Curse” to już kolejna w serii książek jakie się ostatnio ukazały, które mają bardzo podobną wymowę: „najbogatsi nas okradają nie płacąc podatków i musimy coś z tym zrobić”.

O ile sama teza wygląda na słuszną, to pisanie kolejnej książki, która powiela te same tezy, tylko bazując na trochę innych przykładach, mija się z celem. Co oczywiście nie oznacza, że nie można w tej książce znaleźć interesujących fragmentów, z których najciekawsze zasygnalizowałem w powyższej recenzji. Podsumowując: książka tylko dla najbardziej zainteresowanych powyższą tematyką.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Twoje dane osobowe będą przetwarzane przez Dom Maklerski Banku Ochrony Środowiska S.A. w celu: zapewnienia najwyższej jakości naszych usług oraz dla zabezpieczenia roszczeń. Masz prawo dostępu do treści swoich danych osobowych oraz ich sprostowania, a jeżeli prawo na to pozwala także żądania ich usunięcia lub ograniczenia przetwarzania oraz wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania. Masz także prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Więcej informacji w sekcji "Blogi: osoby komentujące i zostawiające opinie we wpisach" w zakładce
"Dane osobowe".

Proszę podać wartość CAPTCHA: *