Merytorycznie miałki poziomem artykuł o giełdzie, opublikowany przez Krytykę Polityczną, podrażnił sporo inwestorów w mediach społecznościowych.
Jednocześnie uruchomił on dyskusję, w tym i na naszych blogach, na temat realnej dostępności do giełdowych zysków. Świetnie, znakomita okazja by oczyścić atmosferę wokół tej kwestii.
Na stronie głównej Krytyki Politycznej widnieje baner z prośbą o poparcie wolnej debaty. Super, pomyślałem w takim razie że, skoro występują na pierwszej linii frontu walki o wolne debaty, to napiszę do redakcji z sugestią, że chciałbym odpowiedzieć polemicznie na ów pełen błędów tekst i akurat oni, jako forpoczta wolności, nie powinni odmówić. Cóż, na odpowiedź jakąkolwiek czekam do dziś i chyba z każdym dniem coraz mniej mam ochotę na tę dyskusje akurat na tamtych łamach. Ale problem niestety zostaje, nie można więc pozwolić by skonał na oczach tylu pobudzonych inwestorów, nawet jeśli uznają, że dyskusja z tak niskiej jakości tekstem nie ma sensu.
W zasadzie już samo dyskutowanie z publicystyką mija się z celem tam, gdzie potrzebna jest wiedza ekspercka, dane i fakty. A w artykule padają oskarżenia, wobec których brak rzeczowych danych lub źródeł na ich poparcie, natomiast fakty, z których zbudowano tezę, albo są nieprawdziwe, albo nielogiczne lub wyrwane z kontekstu, albo zastąpione modną dziś retoryką.
Zdajemy sobie raczej sprawę, że miejsce publikacji rzeczonego artykułu nie broni się przed skażeniem zasadniczej tezy określoną ideologią. Miało być przeciwko wolnemu rynkowi, kapitalistom, liberalizmowi, korporacjom i było. Bardzo siermiężnie zresztą. Zabrakło chyba jedynie w finale płomiennej odezwy o zamknięcie tego biznesu, nacjonalizację giełdy i instytucji finansowych, zakaz handlu i rozliczenie złodziei. Zapachniało lekko luddyzmem.
Mógłbym się założyć, że to rozgoryczenie autora ma silne podłoże w jakichś stratach finansowych, ale to byłoby pójście na łatwiznę. Podyskutujmy raczej czysto merytorycznie, choć z konieczności wyszło, że korespondencyjnie.
Otóż autor ma całkowitą rację co do objawów, ale okrutnie myli się co do przyczyn. Bo przecież nikomu zainteresowanemu giełdą nie są obce statystyki dotyczące procentowej ilości inwestorów, którym się nie powiodło. Bez trudu znajdziemy te liczby w oficjalnych publikacjach nadzoru, w literaturze, w pracach naukowych, w licznych artykułach. Problem zaczyna się wtedy, gdy zaczynamy tym nieszczęśnikom tłumaczyć ich niepowodzenia spiskowymi teoriami i ukrytym znaczeniem słów. W rezultacie wygląda to tak jakby katastrofy lotnicze badać za pomocą puszek coli i gotowanych parówek w publicystycznym sosie.
A więc tak, to najprawdziwsza prawda, że na giełdzie się traci. Nie trzeba jednak uciekać się z wyjaśnieniami w pokrętne tezy o spiskach. Wyjaśnienie tej tajemnicy jest nieco inne i bez problemu można je wyłowić choćby wśród dziesiątków wpisów na ten temat na tych blogach.
Otóż porażające fakty wyglądają tak, że inwestorzy tracą zasadniczo z powodu trzech czynników:
1/ BRAK WYSTARCZAJĄCEJ WIEDZY i KNOW-HOW.
2/ Brak wystarczającego doświadczenia, i to sporego jeśli chodzi o spekulację.
3/ Brak stosownych kompetencji mentalnych.
To nie są kwestie, które można tak ot po prostu zaimplementować z innych dziedzin, usłyszeć w szkole, albo w telewizji, nabyć na obozie harcerskim, a potem już tylko czekać z nogami na blacie na zyski. Wszyscy potężnie zdziwiliby się, gdyby ktoś chciał bez przygotowania zrobić operację serca albo pilotować F-16, ale nikogo nie dziwi, jeśli ktoś chce bez przygotowania zająć się giełdową spekulacją! A przecież wszystkie te trzy dziedziny wymagają eksperckiego przygotowania! Ja rozumiem, że tego można nie wiedzieć, ale nie da się tego w żadnym razie zakrzyczeć publicznie teoriami spiskowymi. Zdumiewające, że w omawianym artykule ani słowo nie padło o którymkolwiek z wymienionych wyżej 3 filarów udanego inwestowania giełdowego lub spekulacji.
Tyle w kwestii zasadniczej tezy. Natomiast w detalach trzeba by się przyczepić do szeregu nieprawdziwych informacji, w oparciu o które autor zbudował swoją teorię. Pal sześć, że tej swojej tezy nie zmieni nawet wówczas, gdy zrozumie (?) jak poplątał fakty, jednakże te ostatnie domagają się sprostowania, inaczej na zawsze utopimy się w powodzi pseudo eksperckich wynurzeń. Krótko więc, seria cytatów i najważniejszych sprostowań poniżej (nie na wszystkie starczy miejsca i cierpliwości czytających).
Jednak z posiadania niewielkiej liczby akcji, czyli małego kawałka jakiejś dużej firmy, pożytek jest żaden. Po co zatem ludzie kupują akcje? Jedynie po to, aby próbować sprzedać je drożej niż je kupili – czyli spekulować.
Pożytek z małego pakietu akcji jest dokładnie taki sam jak z posiadania dużej ich liczby.
Spekulacja nie polega jedynie na tym, że akcje sprzedaje się drożej niż kupuje. W artykule mamy kompletne pomieszanie pozycyjnego inwestowania z aktywną spekulacją, które odróżniać powinien już początkujący inwestor. W obu przypadkach akcje trzeba kiedyś sprzedać z zyskiem.
Eugene Fama dostał Nobla za teorię efektywności rynkowej, wg której „spekulacja” nie przynosi zysków wyższych niż „posiadanie”. Z kilkoma wyjątkami teoria choć kontrowersyjna, to sprawdza się w praktyce. Dlatego największy pożytek płynie właśnie z „posiadania”.
Co prawda niektóre spółki giełdowe wypłacają akcjonariuszom część swoich zysków (dywidenda), jednak per saldo nie ma to większego znaczenia, gdyż akcje tych firm tuż po wypłacie dywidendy znacząco tanieją.
Ktoś twierdzący, że dywidenda nie ma znaczenia, nigdy nie widział stóp zwrotu indeksu WIG20TR, uwzględniającego właśnie dywidendy, i którego zyski przekraczają zmiany normalnego indeksu WIG20 bezdywidendowego.
To, że akcje tanieją po wypłacie dywidendy to normalna praktyka uregulowana przepisami giełd. Skoro część majątku spółki wypłacono inwestorom, to należy wycenę rynkową spółki skorygować. Absolutne abecadło. Jednak jeśli jest w tym spadku jakiś inny mechanizm poza wspomnianym, to natychmiast stałby się obiektem zyskownej gry, np. krótka sprzedaż przed spadkiem albo sprzedażą akcji chwilę przed i odkupem chwilę po. Poza tym nie ma nic prostszego, by się przed „stratą” uchronić, jak po prostu pozbycie się akcji na czas wypłaty dywidendy.
Jednak w zakładach tych obstawiamy wyniki realnych zdarzeń, a wiedza ekspercka o tych zdarzeniach zwiększa szansę na wygraną. Przy spekulacji akcjami zaś owymi zdarzeniami, które mają wpływ na to, czy nasza spekulacja się uda, czy nie, jest nieprzewidywalne zachowanie innych graczy.
Rzeczywistość w bukmacherce, bo tego dotyczył ten fragment, jest dużo brutalniejsza niż się wydaje autorowi artykułu.
Po pierwsze wiedza ekspercka na niewiele się przydaje przy zdarzeniach o mocno losowym charakterze. Po drugie – procent tych, którzy tam przegrali zdaje się nie odbiega od obserwowanych w inwestowaniu. Po trzecie – wynik zdarzeń sportowych i sukces obstawiających na nie graczy zależy od nieprzewidywalnego zachowania zawodników biorących w nich udział. A więc dokładnie tak samo jak w spekulacji. Przewaga tej drugiej polega na tym, że owo ryzyko nieprzewidywalności można kontrolować, tak długo jak inwestor nie zamknie pozycji. Bukmacherzy zamykają pozycje przymusowo, takie są po prostu zasady, ryzyka nie da się więc dalej kontrolować. Autor albo niespecjalnie wie o zarządzaniu ryzykiem na giełdzie, albo próbuje wiedzę ukryć, ponieważ ani razu o nim nie wspomina. A przecież to ryzyko jest największym wrogiem inwestującego, a nie jedynie wyimaginowane działania spiskowe, natomiast zarządzanie ryzykiem jego największym atutem.
Obstawiając w zakładach bukmacherskich wiemy więc – na podstawie notowań – jakie decyzje podjęli inni gracze. Na giełdzie dostęp do takich informacji jest znacznie ograniczony, a zresztą większość indywidualnych giełdowych graczy i tak się nimi nie interesuje, bo kupuje gotowe, skomponowane przez ekspertów produkty finansowe.
Informacja o decyzjach innych graczy na giełdzie jest dostępna bez przerwy i jest nią zmieniający się kurs papierów wartościowych i wolumen, dokładnie tak jak zmiany stawek bukmacherskich, nikt tego nie ogranicza. Co mają do tego gotowe produkty finansowe i jak skomponowane to chyba tylko i wyłącznie tajemnica autora artykułu.
Większy dostęp do informacji o sytuacji na giełdzie mają za to pośrednicy – domy inwestycyjne, biura maklerskie, towarzystwa funduszy inwestycyjnych – którzy potrafią tę wiedzę wykorzystać do zyskownej gry przeciwko swoim klientom.
Jeśli autor wie o np. jakichś TFI grających przeciwko swoim klientom, to powinien natychmiast zgłosić to do KNF lub prokuratury.
Przypomnę casus banku Lehman Brothers jako przykład wykorzystania większego dostępu do informacji. Kilka innych banków zostało wówczas przejętych przed upadkiem. Albo ruch na franku szwajcarskim po decyzji o rezygnacji z jego obrony, w wyniku którego upadło kilku brokerów.
Dostęp do informacji o spółkach giełdowych jest niby regulowany, ale przecież menadżerowie korporacji wiedzą zdecydowanie więcej (i wcześniej) niż przeciętni giełdowi gracze, a podmioty dysponujące dużymi pieniędzmi (szczególnie banki) mogą wpływać na kursy akcji. To z tych powodów gra na giełdzie przez indywidualnych graczy jest (używając języka teorii gier) grą o sumie ujemnej.
Na kursy akcji wpływ mają wszyscy, bez względu na kapitał. Składanie nawet niewielkich zleceń na niepłynnych spółkach natychmiast rusza gwałtownie kursem. Nie da się na giełdzie uniknąć dużych zleceń, aby je zamortyzować stosuje się transakcje blokami czy używa specjalne algorytmy transakcyjne.
Działania menadżerów i manipulujących kursami są uregulowane prawem i penalizowane. Zdarzają się w tej branży patologie, dokładnie tak jak w każdej innej, nawet tej ‚świętej’.
Wpływ zleceń to ostatnia z przyczyn niepowodzeń inwestorów, którzy zawsze mogą zmienić swoją aktywność na pasywne inwestowanie.
Dane mówią nam, że ludzie rezygnują zazwyczaj wtedy, gdy stracą zaraz po rozpoczęciu przygody z giełdą.
Wskazanie choćby już tylko tego jednego źródła danych byłoby wielce pożądane. Pytanie czego mają dowieść? Związki między stratą a rezygnacją z działania dotyczą większości ludzkich aktywności.
Znów – gdyby ludzie zachowywali się inaczej, kasyna przynosiłyby straty.
Kasyna nie zarabiają dlatego, że klienci zachowują się w ten czy inny sposób, to nie jest żadne ryzyko dla kasyna. Kasyna zarabiają dlatego, że gry są tak skonstruowane, iż statystyczne szanse wygranej leżą po ich stronie. Dlatego żadne racjonalne zachowania klientów nie są w stanie spowodować strat kasyn.
W czasie każdej sesji giełdowej wartość akcji sprzedanych jest równa wartości akcji kupionych. Ci, którzy dane akcje kupują liczą na to, że będą one zwyżkować, zaś sprzedający je prognozują przeciwnie. Połowa graczy musi się zatem mylić. Wygrana jednych odbywa się zawsze kosztem innych.
Nie istnieje coś takiego jak „połowa graczy”. Po jednej stronie może stać jeden inwestor kupujący a po drugiej setka sprzedających. Rzadko jest ich równa ilość po obu stronach. Jeśli jeden inwestor sprzeda z zyskiem akcje drugiemu inwestorowi, ponieważ uznał, że to optymalny moment, a ów drugi sprzedał je chwilę potem również z zyskiem, to która z tych wygranych odbyła się „kosztem”?
Gra na giełdzie ma w dużej mierze charakter losowy
Zapewne tak, jeśli ktoś podchodzi do tego bez konkretnego know-how, bez planu, bez strategii. Można by powiedzieć, że w ten sposób inwestorzy sami sobie zgotowali taki los.
Podmioty, które zarabiają na giełdzie, nie eksponują rzecz jasna tego stanu rzeczy.
Niniejsze blogi należące do DM BOŚ wskazują na coś przeciwnego.
Na przykład pakiety akcji nazywa się „produktami finansowymi”, co sugeruje, że firmy oferujące te pakiety, to rodzaj „sklepu”. A przecież w sklepach sprzedaje się towary, które są nam potrzebne…
Zapewne podobną teorię spiskową jak wyżej autor stworzy gdy dowie się, że produktami finansowymi są również kredyt, rata, pożyczka, ubezpieczenie czy leasing. Tam to się traci w 100% przypadków, na opłatach czy odsetkach.
Ważną rolę w zachęcaniu do gry na giełdzie pełnią państwowe obligacje. Umieszczone w specjalnie spreparowanych pakietach akcji mają spowodować, że zainwestowanie w nie pieniędzy wyda się ludziom bezpieczniejsze. Nie jest to racjonalne podobnie jak nie jest sensownie zakładać, że ryzyko uprawiania niebezpiecznego sportu, na przykład boksu, będzie mniejsze przez to, że bokser będzie także grać w szachy.
Absolutna retoryka, pozbawiona nieco sensu ze względu na język. Aktywna alokacja, czyli budowanie portfeli akcji wraz z obligacjami to najbardziej racjonalne zachowanie inwestorów giełdowych, powoduje bowiem znaczącą redukcję ryzyka i nie jest to tylko widzimisię, ale są na to twarde dowody matematyczne.
Przykładem takiej wiary speców od inwestowania w korzystną, bo „stabilizującą” rolę państwowych obligacji są Otwarte Fundusze Emerytalne. Przez wiele lat obowiązywała zasada kupowania za znaczną część składek emerytalnych właśnie tych obligacji. Dopiero po wielu latach dostrzeżono absurdalność tej zasady powodującej, że polskie władze zachowywały się jak ktoś, kto bierze pożyczkę po to, aby założyć lokatę. Trudno powiedzieć, czy było to świadomym działaniem na szkodę Polek i Polaków, czy też zwykłą głupotą.
Przypomnijmy: składki do OFE były wysyłane za pośrednictwem ZUS, który przejmował je z braku środków na własne cele, a w zamian państwo emitowało obligacje, by dziury w ZUS pokryć i przelać kasę do OFE. Gdyby składki były przesyłane bezpośrednio do OFE, nie byłoby mowy o absurdach. A jeśli już to o tych w ZUS, a nie OFE.
OFE są za to dobrym, choć kosztownym testem na skuteczność ekspertów od „inwestowania”. Test ten wypada słabo, gdyż średnie wyniki wszystkich OFE są zbliżone do inwestowania w WIG.
Biorąc pod uwagę, że spora część portfela OFE to obligacje, zwroty z jednostek na poziomie WIG to sukces. Oczywiście przyjmując, że zwroty z WIG są przyzwoite, bo tak stara się chyba sugerować autor.
Zarabiają też pośrednicy (na prowizji) i banki, które dysponują nieograniczonym dostępem do pieniędzy, przez co sterują kursami giełdowymi i te pieniądze pomnażają.
Ponownie apeluję o zgłoszenie banku sterującego kursami do nadzoru lub prokuratury. Ukrywanie tego typu informacji również jest karalne.
Wszystkie te wymienione w artykule, pełne cudzysłowów argumenty, zbudowane na sensacyjnych teoriach, to tak naprawdę didaskalia, niewielka część całego wspomnianego przeze mnie wyżej filara wiedzy, którą trzeba przyswoić, aby w tej branży rozwinąć skrzydła. Kiedy jednak poda się je odpowiednio spreparowane nieznającym realiów przeciwnikom zgniłego liberalizmu, efekt pewnie zrywa berety. Dla weteranów to chleb powszedni, niezajmujące wiele uwagi składniki codzienności. W dniu 27 października BOŚ organizuje ponownie spotkanie z forexowymi milionerami, czyli inwestorami, którzy zarobili przynajmniej milion złotych. Proszę ich spytać jak bardzo przeszkodziło im w tym sukcesie reklamowanie emisji akcji na stronach banków, zarabianie przez brokerów na prowizjach, to że ktoś prognozował spadki a inny wzrosty, albo nazwanie czegoś produktem inwestycyjnym. Pewnie się zdrowo uśmieją.
————
Ponieważ ze względu na objętość tekstu nie zmieści się już temat realnego zarabiania i nieskrywanych sympatii do tezy zamieszczonej w tym artykule, dlatego ciąg dalszy przenoszę do kolejnego wpisu.
—kat—-
14 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
Inwestowanie w akcje na GPW, rynku który jest w ostatnich 10 latach jak to określił trystero w trendzie bocznym przypomina mnie – inwestorce indywidualnej poruszanie się po polu minowym. Gdzie wielcy (grubasy)strzelają do siebie z ostrej amunicji i nie spoglądają na to,że ktoś tam przycupnął przy krzaczku aby włożyć do koszyka znaleziony grzybek. Owszem można czasem coś uzbierać przy odrobinie szczęścia, ale co z tego jak za chwile straci się nogę albo życie. Oczywiście autor może uważać, że nadzór działa tak jak powinien, przekręty, nieczyste zagrania, wykorzystywanie nielegalnych informacji, to zdarzenia sporadyczne, a gdy się pojawią to KNF odpowiednio reaguje, a sądy szybko i dotkliwie karają winowajców. Autor ma prawo też sądzić, że zarządy i rady nadzorcze spółek działają w interesie wszystkich akcjonariuszy, i nie są uwikłane w różne gierki i machloje. Ale tak nie jest. I niestety, ten gangsteryzm rynku akcyjnego w moim odczuciu postępuje, i co najgorsze bierze w nim udział nawet państwo. (przypadek Bogdanki o którym pisał tu na blogu Pan Zalewski).Dlatego tekst taki jak powyższy budzi we mnie, (a czytając blogi i fora internetowe) można wnioskować że również wielu innych drobnych inwestorów złość i politowanie. Jeśli nie jest on wyrazem swoistej poprawności branżowej autora, to świadczy co najmniej o oderwaniu od polskiej giełdowej rzeczywistości.
Autor nie jest oderwany, sam posiada "produkty inwestycyjne" z polskiego rynku, wielokrotnie o tym tutaj wspominał.
Jednocześnie w żadnym miejscu nie napisał, że patologie na giełdzie są fajne. Poprawność mnie nie obowiązuje, a Grzegorz moze zaświadczyć, że ręka w rękę piętnujemy wszystkie lokalne i światowe machinacje.
Jeśli już to autor chciał raczej wskazać, że przed patologiami nie uciekniemy w żadną branżę, a branża giełdowa ma chyba jedną z większych transparentności (nie mylić ze skutecznoscią nadzoru). Jednocześnie największym gangsterem na giełdzie jest nierzadko państwo, które przy odrobinie złej woli może pozbawić ją resztek tej transparentności czy funkcjonalności w ogóle (co zresztą dzieje się od lat).
A wybór jest prosty, jak mówią amerykanie: "adapt or die". Nie bez powodu lawina inwestorów uciekła z GPW w inne "produkty". Żeby jednak sobie poradzić tu czy tam nie da się oszukać przeznaczenia – albo zdasz egzamin we wszystkich 3 wymienionych zadaniach (3 filary) albo przenieś kasę od razu na lokatę i ciesz się życiem.
Tyle tylko, że owe 3 zadania czy jakiekolwiek inne zdroworozsądkowe zasady, przestają mieć znaczenie gdy się gra w gamboni w przydrożnej karczmie. Zamiast pojechać do Las Vegas na World Series of Poker.
Sperandeo, który spopularyzował grę w Gamboni, nie jest w stanie na emeryturze wydać tego co zarobił na giełdzie.
Podczas edycji wpisu ucięło mi osatni akapit. Zorientowałem się przed chwilą i dodałem, dla wychwycenia zaznaczając zielonym kolorem. Bez niego wpis może wyglądać na niepełny.
Problemem tego tekstu jest to, ze jest napisany na poziomie kogoś, kto zupełnie nie ma pojęcia, ale wypowiada się z wyżyn eksperckości.
Tekst jest godny napietnowania. Ale tez link podany w tym poscie do "milionerow", a tam na dzien dobry tekst "Poznaj tajemnicę inwestycji na rynku FX" tez wyglada bardzo marnie. :-/ Bo jak juz ujawniona zostanie ta tajemnica, to bedziemy miec wysyp milionerow? Slabe to.
Poznanie tajemnicy to nie to samo co wprowadzenie jej w czyn. Książek o tym jak zostać milionerem jest sporo, w tym takie napisane przez samych milionerów. I jakoś nie ma wysypu naśladowców 🙁
Pamietam jak kilka miesiecy temu jeden z prelegentow zaopowiadanej uroczystosci robil niemal live trading na facebook. Miala padnac wielka wygrana, tuz po zamknieciu pozycji mial byc oczywiscie live i fanfary. Zamiast tego byla spektakularna porazka, wtopa mocno przekraczajaca podobno milion zlotych (niestety z wtopa nie chcial sie chetnie podzielic, jak to miewa w zwyczaju, wiec mozna tylko spekulowac), a live niestety odwolano. Nie sledzilem tego az z tak wielka naboznoscia, wiec moze ktos cos tu dopowie do tej historii. Nie stoi jednak nic na przeszkodzie, by w mediach rozpisywac sie o owym "traderze" jak o Livermoorze znad Wisly. Brokerzy w to ida, bo to super lep na muchy. Niestety szkoda, ze i bossa podaza ta droga na skroty.
Linda Raschke miala racje, mowiac o tych "live" traderach, ze oni tego nie robia z dobroci serca, checi edukowania innych. Wrecz kpila, ze nie wyobraza sobie Tudora Jones'a, ktory w internecie oglasza wlasnie otwierana pozycje na rynku.
Ale dlaczego droga na skróty? Inwestorzy chcą kontaktu z tym o kim piszesz. Dlaczego należy go sekować? Robi coś nielegalnego? Nieetycznego? On reprezentuje siebie a nie BOŚ, o ile się błaźni to na własny rachunek i jeśli chce się poddać publicznej ocenie, co w tym złego? Jest okazja by zadać mu pytanie o to, o czym wspominasz 🙂
Jesli komus nie przeszkadza rynsztokowy jezyk, dziwne zachowania a'la Merlin, oraz niepohamowane parcie na szklo, to OK. 🙂 Z braku laku. 🙂
JL – daj mi szansę, jako prowadzącemu. W ubiegłych latach prowadząc te spotkania (które są oczywiście marketingiem) starałem się jednak zadawać pytania w taki sposób i na taki temat, żeby ludzie obecni na sali, nie wychodzili z przekonaniem "łatwizna, od jutra ja też"
Rozumiem marketing. Rozumiem, ze broker ma biznes, musi zarabiac. Nic w zdroznego. Cenie tez to, ze m.in. Ty edukowales tu wielu, w tym i mnie, pokazujac to, co w tej branzy wczesniej bylo tabu.
Ale rzeczony prelegent to albo ewenement swiatowy, albo po prostu jedna wielka lipa kreujaca sie na tradera. Przy tym swietny marketingowiec. Moje skromne doswiadczenie i kontakty z mniej watpliwymi etycznie osobami ze swiata tradingu, sklaniaja mnie ku opcji numer dwa.
Wiec powodzenia w roli adwokata diabla. 🙂
A przepraszam — spekulant, nie trader. 🙂