Jeśli masz na kogoś liczyć to licz na siebie

Jeśli ktoś już znużył się natłokiem informacji o problemach GetBacku to czeka go kilka trudnych miesięcy. Myślę, że w najbliższym czasie ta sprawa angażować będzie uwagę inwestorów, mediów biznesowych a zapewne także polityków.

KNF poinformowała, że nominalna wartość obligacji, które spółka ma do wykupienia to prawie 2,6 mld złotych. Posiada je bezpośrednio ponad 9 tysięcy indywidualnych inwestorów. Parkiet szacuje, że mogło do nich trafić nawet 85% wszystkich obligacji co w połączeniu z danymi KNF dałoby papiery dłużne o wartości 2,2 mld zł.

Z oceną całej historii GetBacku warto się wstrzymać do publikacji wyników za 2017 rok, które umożliwią stwierdzenie czy jest to historia agresywnego modelu rozwoju, który poniósł spektakularną porażkę czy jest w tej historii coś poważniejszego i coś ewidentnie niezgodnego z prawem. To zastrzeżenie dotyczy kwestii GetBacku jako spółki. Kwestii obligacji spółki nie można rozpatrywać w kategorii zwykłego zdarzenia kredytowego (defaultu) choćby ze względu na wiarygodne doniesienia o epidemii missellingu tych aktywów czy ze względu na drastyczne nadużycie mechanizmu emisji prywatnej. Aż 90% wszystkich obligacji GetBacku wyemitowano w ramach emisji prywatnych.

W przypadku GetBacku tak jak w innych przypadkach nieuczciwych praktyk sprzedażowych w sektorze finansowym opinia publiczna dosyć szybko podzieliła się na dwa obozy: jeden z nich podkreśla odpowiedzialność instytucji finansowych i domaga się drastycznych akcji regulacyjnych a drugi kładzie nacisk na indywidualną odpowiedzialność inwestorów. Moim zdaniem ten podział jest zupełnie niepotrzebny a pomiędzy wspomnianymi postawami nie ma ewidentnej sprzeczności.

Myślę, że można jednocześnie zwracać uwagę na nieetyczne zachowanie instytucji finansowych, ganić opieszałość regulatorów i domagać się zdecydowanych akcji oraz przypominać inwestorom, że to oni sami powinni zadbać o własne bezpieczeństwo finansowe. Zilustruję ten tok rozumowania analizą kilku relacji poszkodowanych klientów, które zostały nadesłane do Parkietu.

Jedna z poszkodowanych napisała, że jej długoletnia opiekunka klienta w banku namówiła ją na zakup obligacji GetBack. Zrobiła to choć wiedziała, że klientka ma dużą niechęć do ryzyka i interesują ją tylko bezpieczne lokaty bankowe. Oprocentowane na 5,5% obligacje GetBack przedstawiła klientce jako produkt całkowicie bezpieczny, porównywalny z lokatami.

Nie mam wątpliwości, że doszło w tym wypadku do missellingu. To mógł być wynik rażąco niskich standardów etycznych albo rażącej niekompetencji. Po kilku spotkaniach z pracownikami dużych polskich banków obsługujących segment inwestycyjny (przy okazji składania zapisów na wezwania) nie zdziwiłbym się gdyby się okazało, że tysiące opiekunów klienta w Polsce autentycznie wierzy, że obligacje są równie bezpieczne co lokaty bankowe. Prezesi banków chwalą się w listach do akcjonariuszy dyscypliną kosztową. Te działania mają swoje konsekwencje w dziedzinie standardów obsługi klienta.

Zwrócę jednak uwagę na dwa inne szczegóły. Nie potrzeba eksperckiej wiedzy finansowej by zauważyć, że coś jest nie tak z ideą, że oprocentowane na 5,5% (w przypadku GetBacku także na 8% czy 10%) obligacje są równie bezpieczną inwestycją co oprocentowane na 2% lokaty. Wystarczy zdrowy rozsądek i elementarna wiedza ekonomiczna by zacząć doszukiwać się tu jakiegoś podstępu, by nabrać wątpliwości.

Po drugie, z relacji poszkodowanej wynika, że do kontaktu z bankiem doszło pod koniec lutego a przelewu dokonała 6 marca. To cztery dni po pierwszym dużym tąpnięciu kursu GetBacku związanym z zapowiedzią dużych emisji akcji. Wystarczyło wpisać GetBack w wyszukiwarkę internetową by trafić na dziesiątki artykułów omawiających czarne chmury na horyzoncie rozwoju spółki. Kilkadziesiąt minut poświęcone na zapoznanie się z sytuacją spółki powinno przekonać potencjalnego inwestora, że na pewno nie ma do czynienia z inwestycją bezpieczną jak lokata bankowa.

Inny poszkodowany przyznał w Parkiecie, że zainwestował 150 tysięcy złotych w obligacje GetBack choć był przekonany, że zakłada lokatę bankową. O nabyciu obligacji dowiedział się z listu z domu maklerskiego, w którym gratulowano mu wybranie obligacji GetBack. Nie przejął się tym nieporozumieniem. Tak długo jak otrzymywał odsetki wszystko było dla niego w porządku. Problemy zaczęły się gdy odsetki nie wpłynęły na konto.

Jeśli pracownik banku sprzedaje klientowi obligacje a ten jest przekonany, że zakłada lokatę to można stwierdzić, że proces sprzedaży był skrajnie nieprofesjonalny, być może skrajnie nieuczciwy. Takie praktyki wołają więc o szybką i stanowczą interwencję regulatora.

Ale co można powiedzieć o kliencie, który tak niefrasobliwie dysponuje sporymi oszczędnościami? W końcu 150 tysięcy to niemal czterokrotność przeciętnego portfela indywidualnego inwestora na GPW. Czy ktoś kto kupił obligacje w przekonaniu, że założył lokatę a później machnął ręką na tę pomyłkę poważnie podchodzi do zarządzania osobistym majątkiem?

Na forach internetowych i grupach wsparcia posiadacze obligacji GetBack zadają elementarne pytania: co oznacza litera (oznaczenie emisji) przy obligacjach? czy seria, którą posiadają jest zabezpieczona? jakie są warunki wcześniejszego wykupu tej serii? Mam wrażenie, że duża część z nich nie przeczytała nawet jednej strony dokumentów towarzyszących emisji prywatnej, w której wzięli udział. A nie chodzi przecież o pozycję w zdywersyfikowanym portfelu tylko o aktywa, w które zaparkowali większość albo całość swoich oszczędności.

Pisałem na blogu, że wielu ludzi potrafi poświęcić więcej czasu na wybór butów do biegania albo hotelu na majówkę niż na wybór sposobu zainwestowania swoich życiowych oszczędności. Ludzie są gotowi przeczytać dziesiątki recenzji, anonimowych opinii, obejrzeć setki zdjęć, prowadzić wyczerpującą korespondencję ze sprzedawcą gdy w grę wchodzi nowy gadżet albo oczekiwane wakacje. Jednocześnie brak im czasu na zbadanie inwestycji, w której parkują oszczędności życia czy dekady.

Nie chciałbym nadmiernie krytykować posiadaczy obligacji GetBack. Kredyty walutowe, polisolokaty czy produkty strukturyzowane pokazały, że zdolni i pracowici ludzie mogą popełniać kosztowne błędy finansowe. To mogą być nasi znajomi albo członkowie rodzin. Jeśli sytuacja z obligacjami GetBack może czegoś nauczyć indywidualnych inwestorów to jest to realistyczna konstatacja, że to na nich spoczywa odpowiedzialność za rozsądne decyzje inwestycyjne. Za każdym razem gdy delegują tę odpowiedzialność do opiekuna klienta biorą na siebie poważne ryzyko, że ich finansami zarządzać będzie ktoś nierzetelny, niekompetentny lub nieuczciwy. Minie wiele lat zanim wyeliminowane zostaną najbardziej drastyczne formy missellingu produktów finansowych i to przy założeniu determinacji oraz kompetencji regulatorów. Nawet wtedy zostanie problem konfliktu interesów, którego z sektora usług finansowych nie da się całkowicie wyeliminować. W tej sytuacji wzięcie na siebie odpowiedzialności za bezpieczeństwo swoich inwestycji wydaje się najbezpieczniejszą opcją.

24 Komentarzy

  1. Deo Gratias

    Smutny to obraz wiedzy finansowej w naszym społeczeństwie…

  2. darkh

    zaczynają już pojawiać się pierwsze "wyroki"
    https://www.youtube.com/watch?v=PfLqgOTJIk0

  3. Grzegorz Zalewski

    Regulatorzy (zwłaszcza w Polsce) stoją na stanowisku, że więcej papierków, zabezpieczeń i ograniczeń wpłynie na zmniejszenie liczby oszustw, nierzetelnej sprzedaży itp. Tymczasem większa liberalizacja wraz z uświadamianiem – CZYTAJ WSZYSTKO. JEŚLI NIE ROZUMIESZ – unikaj mogłaby doprowadzić do większej odpowiedzialności za czyny (i ponoszenia konsekwencji).
    Tymczasem takie zacieśnianie pasa regulacyjnego sprawia, że ludziom się zdaje że są chronieni i idą jak w dym, za gładkimi słówkami doradców.

    1. _dorota

      Przypominam sobie podobną konkluzję przy niegdysiejszej rozmowie na bossowych blogach o aferze Amber Gold. I już wtedy uderzyła mnie jej brutalna celność.

      Jak widać sprawdza się hipoteza cykliczności większych afer. Kiedy publika zapomina o poprzedniej, jest grunt pod budowanie kolejnej. Da capo al fine (termin z notacji nutowej).

    2. trystero (Post autora)

      @ Grzegorz Zalewski

      Dostrzegam intelektualną atrakcyjność tej idei ale nie przypisuję jej tak dużych konsekwencji. Efekt kompensacji ryzyka (kojarzony z Peltzmanem) bez wątpienia istnieje. Ludzie są mniej ostrożni w regulowanym środowisku.

      Myślę jednak, że całościowe efekty są takie jak w przypadku pasów bezpieczeństwa. Ludzie jeżdżą odrobinę mniej bezpiecznie ale pasy bezpieczeństwa robią co do nich należy i całościowy efekt jest taki, że jest mniej ofiar wypadków drogowych.

      To nie jest tak, że na NewConnect ludzie nie tracą pieniędzy bo wiedzą, że jest słabszy reżim regulacyjny i są bardziej uważni. W państwach o słabych regulacjach kwitną biznesy typu piramidy finansowe choć pozbawieni regulacyjnego złudzenia bezpieczeństwa ludzie powinni być bardzo ostrożni. W kompletnie nieregulowanym segmencie krypto praktycznie roi się od przekrętów.

      Nie zgadzam się więc z ideą, że brak regulacji cudownie przekona wszystkich ludzi, że obowiązuje prawo dżungli i muszą być super-ostrożni i nie będą się łapać na nieetyczne praktyki sprzedażowe czy przekręty.

      1. Grzegorz Zalewski

        Nie chodzi o zupełny brak regulacji. Raczej o przekonanie, że kilkudziesięciostronicowe ankiety coś zmienią.
        A regulacje pomwinny być przede wszystkim mądre.
        Jeśli domy maklerskie muszą spełniać setki warunków, żeby klientowi powiedzieć, że w ogóle może coś robić. A w tym samym czasie sieć banku pod płaszczykiem "pierwotnej emisji" zbiera paczki po 150 klientów, to chyba komuś coś umkło w trakcie regulowania.

        1. trystero (Post autora)

          @ Grzegorz Zalewski

          Wszyscy jesteśmy za mądrymi regulacjami.

          Wiesz, idea, że mówienie klientowi, że obligacje z ratingiem spekulacyjnym są równie bezpieczne co lokata, jest niedopuszczalne, nie jest kontrowersyjna. Będzie mieć szerokie poparcie i większość będzie chciała ostrej reakcji regulatora. Ale po za tą reakcją chcę też szczerego mówienia ludziom, że to na nich w ostateczności spoczywa odpowiedzialność za to co robią ze swoimi pieniądzmi. W poważnym sprawach medycznych, rozsądni ludzie idą po 2 czy 3 opinię (ja na przykład tak robię). Nie widzę powodu by z finansami miało być inaczej tym bardziej, że opiekunowie klientów nie mają 7 lat wkuwania i przysięgi 🙂

          1. Grzegorz Zalewski

            Zgadzamy się w 100%
            Twój przykład jest fantastyczny, bo w wielu książkach dot inwestowania się go raz po raz przypomina. Ludzie chcą kupić jakiś drobny sprzęt AGD – suszarke, coś tam. Nawet telewizor. Siedzą przy necie porównują parametry, które w gruncie rzeczy nie mają znaczenia. Spędzają godziny, żeby wybrać najlepiej. A jak przychodzi co do inwestowania – przyjmują na wiarę to co powie im SPRZEDAWCA.

  4. podtworca

    Jest tylko jeden sposób, żeby radykalnie ukrócić podobne afery – pieniądze uzyskane z przekrętu muszą zostać zwrócone. Nie ważne przez ile słupów przeszły, każdy z nich musiałby oddać co zarobił. Jakoś klienci wrobieni przez piramidę Madoffa mogli odzyskać 72% pieniędzy:

    http://www.rp.pl/Biznes/170909225-Klienci-Bernarda-Madoffa-odzyskali-juz-okolo-72-proc-pieniedzy.html

    a w Polsce nigdy się to nie udaje. Tymczasem idąc po kolejnych elementach łańcucha niemal zawsze na końcu znajdziemy tych samych ludzi.

    Nie mam i nie miałem obligacji Getbacka, nie uważam też, że należy karać banki za udostępnianie ryzykownych "produtów". Chodzi mi o wyciąganie konsekwencji z jawnego kłamania, że obligacje śmieciowe są tak samo bezpieczne jak lokaty i nachalnego namawiania ludzi do lokowania w nie oszczędności.

    Pod koniec marca zadzwonili do mnie z Getbacka proponując spotkanie z doradcą inwestycyjnym, napisałem wtedy tweeta:

    "Dzwonili do mnie z Getbacka z propozycją porozmawiania z doradcą inwestycyjnym. Niech zgadnę: można kupić super oprocentowane i bezpieczne obligacje.."

    Mój kolega pokazał mi maila, w którym taki doradca namawiał go na obligacje GBK + jakiś fundusz nieruchomości (jak znam życie upychają ludziom budynki, z których zeszły ekipy, bo deweloper bankrutuje).

    Uważam, że w normalnym kraju nie byłoby problemu z udowodnieniem, że organizatorzy masowej sprzedaży obligacji GBK (na dowolnym szczeblu) znali problemy spółki i celowo rozprowadzali dług na tysiące Polaków. A wtedy każdy, kto na tym zarobił musiałby zwracać pieniądze uzyskane z przekrętu.

    1. _dorota

      "Pod koniec marca zadzwonili do mnie z Getbacka proponując spotkanie z doradcą inwestycyjnym"

      Samo to jest złamaniem prawa. "Doradca inwestycyjny" to zawód regulowany, nazwa odnosi się do osób, które uzyskały uprawnienia (+ wpis na listę). Ponieważ takich osób jest niewiele, to wątpię, żeby to oni wciskali obligacje GBK klientom przez telefon.

      Postraszyłabym ich odpowiedzialnością za samo bezprawne użycie nazwy. I rozmowa wtedy albo się kończy albo zaczyna być zabawna 🙂 (raczej to pierwsze).

      1. podtworca

        Niestety nie mogę potwierdzić czy to był "inwestycyjny", czy "finansowy", bo już nie pamiętam. Znam różnicę w wykorzystywaniu obu terminów, wydaje mi się, że użyli w rozmowie "inwestycyjny" ponieważ zdziwiło mnie to kiedy pisałem na szybko tweeta. Moje wrażenie z tamtego okresu było takie, że jest z nimi naprawdę kiepsko, skoro wydzwaniają do ludzi i namawiają do.. inwestowania. Raczej spodziewałbym się propozycji wykupienia niezapłaconych faktur (miałem już takie telefony z innych firm), ewentualnie straszenia jakimś wyimaginowanym długiem, co też jest nagminne w tej branży.

  5. Adam Stańczak

    W takich wydarzeniach jest zawsze tak samo. Winny ma być nadzór, cynizm emitentów, umiejętność sprzedawców i analfabetyzm klientów. Dlatego zdanie GZalewskiego – nie rozumiesz, to nie kupuj – jest najważniejsze.

    Jeśli ktoś ma się czegoś z tej dyskusji nauczyć, to niech zapamięta tylko dwa zalecenia i wbije sobie do głowy proste sprzężenie zwrotne:

    1. KUPUJĘ TYLKO TO, CO ROZUMIEM.
    2. JEŚLI CZEGOŚ NIE ROZUMIEM – PATRZ PKT 1.

    Wbicie sobie do głowy tej prostej zasady owocuje potrzebą nauki lub zgodą na niewiedzę, której konsekwencją jest bezpieczeństwo – nikt nigdy nie sprzeda mi czegoś, czego nie rozumiem, bo zwyczajnie tego nie kupię.

    Osobiście nie rozumiem, jak można kupić dług spółki, kiedy np. wcześniej nie miało się np. akcji żadnej spółki. Dług spółek – mimo skojarzenia z bezpiecznym rynkiem obligacji – to jest znacznie wyższa szkoła jazdy niż kupowanie akcji na rynku. Może ludziom się to jakoś zlewa? Że mamy "bezpieczne obligacje skarbowe", to każda obligacja jest bezpieczna?

    Nie zgadzam się z autorem, że ludzie wybierają lepiej buty niż obligacje. Im się wydaje, że lepiej wybierają. Czytanie w internecie nie ma żadnego wpływu na wiedzę o tym, czy dany produkt jest dobry, czy zły. Przymierzenie gitary roweru czy butów na YouTube to jest pornografia, a nie zdobywanie wiedzy o towarze, który chce się kupić. To jest ciąg ślinotoku, który pozwala zagnieździć się potrzebie kupienia w głowie. Impuls zmienia się w stałe brzęczenie – muszę to mieć. Sieć jest zalana marketingiem, a oglądanie w sieci rzeczy jest tylko poddawaniem się całemu ciągowi sprzedawania produktu.

    BTW – nie wiem, czy wiecie – w polskiej wikipedii nie ma tłumaczenia określenia buyer's remorse. Najwyraźniej jeszcze nie dotarliśmy do tego punktu w edukacji społeczeństwa konsumpcyjnego.

    1. Deo Gratias

      A co zrobić jeśli mnie się tylko wydaje, że rozumiem, a tak naprawdę nie rozumiem? Patrz kredyt w CHF 13 lat temu, który miał być bezpieczny, stabilny, tani itd. a okazało się, że wcale taki nie jest*

      * żeby było jasne, to moim kredytem martwić się zacznę, gdy CHF będzie po 30 PLN, a płakać, gdy 1 CHF = 50 PLN.

      1. podtworca

        Musisz po prostu założyć, że idąc w Polsce do banku trafiasz na przekręt. Lokata wcale nie musi oznaczać lokaty, może to być np. lokata strukturyzowana, a obligacja to niekoniecznie obligacja państwowa. Zapewnienia i gwarancje doradców służą uśpieniu twojej czujności, a nie informowaniu o realnym ryzyku "produktu". My, którzy zjedliśmy zęby na GPW raczej nie damy się zrobić w konia, ale reszta będzie strzyżona, ponieważ nie istnieje w państwie mechanizm karania organizatorów przekrętów finansowych.

    2. _dorota

      "Jeśli ktoś ma się czegoś z tej dyskusji nauczyć"
      Czytelnicy tak specjalistycznych stron, jak blogi bossowe chyba to wiedzą, a ci, którym tej wiedzy brakuje takich miejsc nie znają.

      Pozostaję pesymistką co do możliwości upowszechnienia się podstawowej edukacji finansowej (nie ma komu, a część odbiorców i tak pozostanie oporna z powodu deficytów poznawczych). Niestety, jedyna instytucja, która mogłaby to zrobić: szkoła powszechna woli zajmować się rekolekcjami. Pan jest pasterzem moim, ale czasem braknie mi rozumu.

  6. Bartek

    Pamiętam jak ze 2 lata temu szkolono mnie jak sprzedawać produkty związane z rynkiem wierzytelności. Nie sprzedałem tego na szczęście nikomu, bo podczas mojej pracy w xxx (bez nazwy banku) skupiłem się tylko na kredytach firmowych, ale utkwiło mi w pamięci jak produktowiec/kołcz, który specjalnie przyjechał z Łodzi objaśniał jak "zbijać obiekcje klientów". Główną obiekcją było "a czy mogę stracić" i na to mieliśmy jak jeden mąż odpowiadać, że owszem, można stracić – jeśli nagle wszystkie banki przestaną pożyczać pieniądze. "Czy wyobraża sobie pan taki scenariusz?", mieliśmy pytać klientów. Gardziłem, gardzę i zawsze będę gardził takimi praktykami sprzedażowymi i z tego miejsca cieplutko pozdrawiam jeden z banków z grupy LC. Nawet nie wiem czy nie nagrałem kiedyś jednego takiego "szkolenia", a jestem pewien że mam z tego notatki. Podobne praktyki stosowano też w poprzednim banku, z zupełnie innym właścicielem. Tak jak Trystero pisze, część to był misselling, a uczciwej sprzedaży było koło 10-20%. Gdzie klient faktycznie wiedział, że to nie jest alternatywa dla lokaty i że same wyniki historyczne nie gwarantują zysku…

  7. Adam Stańczak

    > Patrz kredyt w CHF 13 lat temu

    Z kredytami w CHF jest inny problem. Brałem chwilę wcześniej kredyt – wówczas nie było jeszcze CHF, alternatywą były tylko kredyty w EUR. To był jakiś koszmar. W największym polskim banku Pani doradca doradzała mi kredyt w EUR na korytarzu biegnąć (dosłownie) do ubikacji zdaniem "w euro najtaniej". Z moich znajomych tylko jeden posłuchał mojego zalecenia wzięcia kredytu w PLN. Reszta była dosłownie głucha. To był jakiś zbiorowy amok. Szczerze mówiąc, ja nie do końca wierzę w ówczesną manipulację banków. Może na wysokim szczeblu ludzie wiedzieli, że pakują pokolenie na pole minowe. Na średnim mogli mieć świadomość ryzyka kursowego, ale i tak nie do końca znali temat z poziomu innego niż teoria w książkach. Sami sprzedawcy brali jednak takie same kredyty, jak sprzedawali.

    PS. w wolnej chwili warto jednak dokładnie policzyć, jak kształtowało się zadłużenie na przestrzeni tych 13 lat. Excel i troszkę pracy po godzinach, ale bez żadnego słodzenia. Jak układała się relacja długu w CHF łącznie z odsetkami na tle alternatywnego układu w PLN. Jaka była relacja do bieżących dochodów. Do rynku nieruchomości. Do cen nieruchomości w regionie, w którym się kupiło. Do jakości życia, która jest trudno wycenialna, ale którą trudno oszukać, patrząc sobie w oczy w lustro. Wówczas może się okazać, że wspomniane buyer's remorse jest przesadzone. Jak to mówią kretyni od motywacji – you can't fake results. Całość tego szumu wokół wpadki w CHF daje się sprowadzić do całkiem konkretnych liczb i pieniędzy.

    1. Deo Gratias

      Moja rodzina z BZ WBK brała tylko w PLN, więc przynajmniej niektórzy wiedzieli aby "brać w walucie, w której się zarabia". O ile mi pamięć służy to chyba wielu pracowników WBK brało tylko w PLN. Ale wtedy to chyba spore te procenty w PLN mieli – 4 albo 5%, jak nie więcej. W CHF było mniej.

    2. Deo Gratias

      Nie, no chyba jeszcze w USD były. Moja znajoma wzięła w USD po 5 PLN, a spłaciła gdy był po 3 PLN chyba. Dobry deal. Raczej niewiele wcześniej brała ode mnie – może 2004r., może 2003r.

      1. Deo Gratias

        Spojrzałem na wykres USDPLN. Musiało to być jednak kilka lat wcześniej (no i do 5 PLN trochę brakowało). Zresztą, kupiła <40 m^2, więc musiało to być dawno, zanim coś uskładała. Takie mieszkanie na start.

  8. Adam Stańczak

    > Pozostaję pesymistką co do możliwości upowszechnienia się podstawowej edukacji finansowej

    Ostatnio moje dziecko przyszło do mnie z prośbą o rachunek za energię elektryczną, bo nauczyciel, przy jakiejś okazji, wymusił na swoich uczniach analizę rachunku za energię z podziałem, co ile kosztuje i co jest czym w tym rachunku, więc może jednak powoli przesącza się to również do szkół…

  9. Maciej

    W zeszłym roku moja mama po tym jak powiedziałem, że mam trochę pieniędzy na giełdzie zaczęła trochę z przerażeniem na mnie patrzeć w sensie, że jak strasznie ryzykuję, i jako przeciwwagę powiedziała (w sensie "ucz się ode mnie"), że w banku namówili ją na coś z dobrym oprocentowaniem.
    Obejrzałem umowę i się okazało że to coś nieźle zakręconego, gwarantowane jest chyba 0,5%, a można mieć 3,5% jak się wygra kilka kwartalnych zakładów, że kurs CHF utrzyma się w pewnych widełkach – mi trudno było zrozumieć ten instrument, jego sens i ocenić szanse wygranej (pewnie nieźle poszło w las ostatnio).
    W sumie wyszło, że mama "gra na FOREXie". To chyba PKO BP tak dba o życiowe oszczędności emerytki…

    P.S.
    "klientka ma minimalną awersję do ryzyka i interesują ją tylko bezpieczne lokaty bankowe"

    sedno tego zdania bez trudnych słów to "minimalna niechęć do ryzyka", a przeciwieństwem tego byłaby "duża niechęć do ryzyka" przy której rozumiałbym trzymanie się bezpiecznych lokat bankowych, więc coś tu się nie zgadza…

    1. trystero (Post autora)

      @ Maciej

      Jasne. Dzieki.

    2. Deo Gratias

      To mnie tak 7 lat temu w Getin chcieli w Kwartalne Zyski wrobić (zakładałem całkiem spore lokaty). Jednak już w banku mi się liczby nie zgadzały (suma wpłacona i gwarantowana chyba). Poprosiłem o czas do namysłu, a w domu zacząłem szukać po sieci. Jako, że spryciarze zmienili nazwę produktu (poprzednio było Lucro i Pareto) nie było łatwo. Dobrze, że wpadłem na pomysł poszukania po nazwie referencyjnego indeksu, gdyż w ten sposób dotarłem do właściwych artykułów, które potwierdziły moje przypuszczenia. Bank zadzwonił i po mojej odmowie od razu zrezygnował z dalszej walki zanim zacząłem wytaczać wcześniej przygotowane działa 🙁 Jedyny bank jaki pamiętam, który był nie do przegadania przez telefon to był Polbank – marzyłem, aby być szkolonym przez ekipę, która przeszkoliła ich call centre. Mieli naprawdę niezłe sztuczki opanowane.

      Piękne czasy. Teraz to banków praktycznie nie chodzę 🙁

Skomentuj trystero Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Twoje dane osobowe będą przetwarzane przez Dom Maklerski Banku Ochrony Środowiska S.A. w celu: zapewnienia najwyższej jakości naszych usług oraz dla zabezpieczenia roszczeń. Masz prawo dostępu do treści swoich danych osobowych oraz ich sprostowania, a jeżeli prawo na to pozwala także żądania ich usunięcia lub ograniczenia przetwarzania oraz wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania. Masz także prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Więcej informacji w sekcji "Blogi: osoby komentujące i zostawiające opinie we wpisach" w zakładce
"Dane osobowe".

Proszę podać wartość CAPTCHA: *