Zacznijmy od prostego pytania: czy chciał(a)byś aby twoje dzieci były uczone podstaw finansów w szkole państwowej?

 

Bo tak na ten przykład  pan z linku poniżej, na którego trafiłem z rekomendacji innego pana, nie chciałby:

http://www.edukacjafinansowadlarodzicow.pl/dlaczego-edukacja-finansowa-nie-powinna-zostac-przedmiotem-szkolnym/

I podpiera swoje przekonanie pięcioma argumentami. Nie znam się na pedagogice i szkolnictwie, ale przyznam, że tak absurdalnych tez w tym temacie jeszcze nigdy wcześniej nie czytałem. Pójdę jednak modnym ostatnio szlakiem i skoro „nie znam się, więc zabiorę głos”. Choć na obronę miałbym jedno uzasadnienie – cokolwiek nauczyłem się już o finansach na studiach ekonomicznych i przez 20 lat na rynku. A w kwestii wychowawczej myślę, że najlepszym głosem będą sami rodzice, a więc i w tej grupie nasi Czytelnicy.

Ja przede wszystkim odniosłem wrażenie, że marketing w tekście jest mylony z podstawami wiedzy i pewnymi standardami obowiązującymi powszechnie w codziennym życiu finansowym. Zdziwiłem się też nieco faktem tego, że w ramach przedmiotu „wiedza o przedsiębiorczości” nie naucza się również kanonów finansowych, bo jak inaczej jedno bez drugiego praktykować? Na koniec przeraziłem się nieco refleksją: czy czasem podobnego rodzaju myślenie nie panuje wśród nauczycieli, albo co gorsza w Ministerstwie Edukacji Narodowej?

A generalnie nie zgodziłbym się z żadnym z pięciu postawionych argumentów.

Obowiązkowe lekcje finansów miałyby być szybko zapomniane jak wiele innych przedmiotów? Nie ma nawet takiej szansy! Wzory, twierdzenia, daty lub fakty z dziedzin, które nie są w życiu już nigdy praktycznie używane, ulegają naturalnemu zatarciu w pamięci. Ale nie wiedza, którą trzeba używać na okrągło! Każdy z nas niemal co dzień wchodzi w relacje finansowe, dokonując choćby zakupów czy w każdy inny sposób wydając pieniądze. Ignorancja w dziedzinie finansów jest nie tylko szkodliwa dla samego kupującego, ale również dla jego rodziny i społeczeństwa, ile tragedii bowiem pojawia się gdy nierozważne zakupy nie są kompensowane przychodami.

A poza tym w dzisiejszych czasach temat pieniędzy jest niesamowicie atrakcyjny dla nastolatków i nikłe są szanse, że przedmiot uczący o ich zarządzaniu może być nudny kiedy dookoła atakują reklamy, promocje i modne gadżety. Zresztą akurat przedmiot finansów (nie samej mamony jednak) można podawać w bardzo atrakcyjnej formie, np. gier, jak choćby klasyczny „Monopol”, szczególnie w wersji audio-wideo. Sam pamiętam zresztą jaką frajdą w szkole podstawowej była prosta książeczka oszczędnościowa tzw. SKO, w zapełnianiu której trwały ostre rywalizacje za pomocą naciągania własnych dziadków czy pchania wózków z makulaturą i butelkami. Pierwsza lekcja kapitalizmu w czasach socjalistycznej indoktrynacji, pamiętana do dziś.

Czy dzieci powinny uczyć się przez naśladowanie rodziców, a wiedza przyniesiona ze szkoły godziłaby w wartość rodziny? Biorąc pod uwagę, że spora część społeczeństwa nie radzi sobie nie tylko z podstawowymi pojęciami, ale i praktycznym zarządzaniem własnymi finansami, nauka przez naśladownictwo tylko generowałaby kolejne pokolenia analfabetów finansowych! Tym bardziej, że autor podkreśla, że w niektórych domach nie rozmawia się o tych tematach. To rodzice mieliby okazję nauczyć się od dzieci! Natomiast wytłumaczenie dzieciom różnic w dochodach między rodzinami powinno złagodzić bardzo niezdrowe powody do prześladowań, które w szkole są zjawiskiem nagminnym.

Czy tematyka finansowa jest nieobiektywna i stawia ludziom zbyt wiele opcji do wyboru? Jak może być nieobiektywna stopa odsetek kredytu, oprocentowanie rachunku oszczędnościowego czy składka ubezpieczenia? Jak analiza możliwych decyzji może być szkodliwa? Chyba ocieramy się o dno absurdu.

Kredyt jest najczęściej zły a dźwignia finansowa przy zakupie mieszkania dobra?! Autor sam dobitnie zdaje się udowadniać swoją osobą i poglądami, że finansowa edukacja w Polsce jest zaniedbana i natychmiast NIEZBĘDNA! Oczywiście nie w wykonaniu Szymona Majewskiego, który miałby przychodzić na lekcje o bankach, lecz profesjonalnie wyszkolonej kadry, zupełnie tak jak w innych przedmiotach, co chyba w szkole państwowej zdaje się nadal nie jest niczym nadzwyczajnym.

Finanse rozwijają się szybciej niż program szkolny więc powinny być zabronione? W takim razie informatyka powinna natychmiast znaleźć się na indeksie nauk zakazanych! No chyba, że piszący owe „złote myśli” (i to dosłownie jak widzę w notce na stronie) chciałby uczyć o derywatach? To raczej zaproszę na stronę http://bossa.pl/edukacja niż karać samych nauczycieli koniecznością wychodzenia poza niezbędny zbiór wiedzy, kiedy sami profesorowie mają z tym kłopoty w praktyce (vide Eurogeddon).

Według psychologów najlepszy wiek to 6-12 lat by pokazać dziecku tajniki wiedzy finansowej. Oczywiście tej najprostszej typu nominały monet i banknotów, ceny w sklepie i wydawanie reszty czy skąd rodzice biorą pieniądze, a ja dołożyłbym znaczenie reklam. Natomiast nastolatek u progu dorosłości musi wiedzieć jak działa bank, kredyt, ubezpieczenie i karty kredytowe. I wcale nie uważałbym za fanaberię pokazanie jak działa giełda, obligacje i fundusze, to już jest abecadło nowoczesnego świata. Praktycznie rzecz biorąc wypuszczając absolwenta ze szkoły bez finansowej wiedzy sami sobie urządzamy kraj podwykonawców.

Skoro jest temat, to domyślam się, że dziś szkoła nie prowadzi edukacji z zakresu finansów. Autentycznie mnie to martwi, to znaczy również, że o kolejnych Amber Gold będziemy tu dyskutować bez końca…

—kat—

19 Komentarzy

  1. darkh

    Kathay zapewne nie miales przyjemnosci uczeszczac do SP na przelomie lat 80 i 90-tych kiedy to inflacja zazerala sie oszczednosciami z SKO jak dzieciaki frytkami w owym czasie.. jak wiec widzisz pierwsze wspomnienie kapitalizmu moze byc bardzo rozne ;] (off top w zasadzie)

  2. gzalewski

    „A poza tym w dzisiejszych czasach temat pieniędzy jest niesamowicie atrakcyjny dla nastolatków i nikłe są szanse, że przedmiot uczący o ich zarządzaniu może być nudny kiedy dookoła atakują reklamy, promocje i modne gadżety. ”

    oj Kat, jak dziecko, jak dziecko.
    WIesz, do tego potrzeby jest jeszcze nauczyciel i podręcznik. gdybyś zobaczył podręcznik do przedsiębiorczości to byś szybko zrozumiał dlaczego jednak ten przedmiot BĘDZIE nieatrakcyjny.
    A druga sprawa – miałem kiedyś wykład dla nauczycieli przedsiębiorczości. Nie chcę tu stawiać żadnych ocen, ale był to najtrudniejszy wykład jaki miałem. po raz pierwszy miałem do czynienia z grupą, która nie wykazywała ŻADNEJ interakcji.

  3. NieObliczalny

    Niejako w temacie, ciekaw jestem Waszych opinii na temat zastąpienia kieszonkowego wydawaniem juniorowi (powiedzmy od 10-12 go roku życia) pewnego kapitału początkowego. Zasady dysponowania tymże byłyby następujące:

    1. możesz dysponować pieniędzmi wedle uznania, następna kasa za rok, chyba że wykonując extra prace domowe coś zarobisz
    2. możesz próbować powiększyć pulę na FX. Tatuś udostępni Ci rachunek na mikroloty, wytłumaczy co trzeba, odeśle do literatury. Jeśli stracisz, patrz punkt pierwszy.

    Moje rozumowanie jest takie, że skoro dziecko i tak spędzi w młodych lat setki godzin przed ekranem, to może warto ukierunkować jego uwagę na aktywność, która opanowywana w dorosłych latach potrafi kosztować znacznie, znacznie więcej….

  4. _dorota

    Wchodzimy właściwie w temat całkowicie offtopicowy dla blogów finansowych: czego powinna uczyć szkoła, a czego dom. Bo „wyrównywanie” cywilizacyjne powinno odbywać się w wielu dziedzinach (np. Polacy generalnie sie nie domywają: czy to powinien być temat dla szkolnictwa? przecież istotnie wpływa na jakość życia i epidemiologię).

    Może po prostu 25 lat kapitalizmu to jest za mało, żeby naród wyedukował się naturalnie z tego, co mu najbardziej potrzebne. Może należy pozostawić to edukacji domowej, tak jak kontakt z kulturą, jakość wypoczynku, etc. Zaakceptować normalne różnice między klasami społecznym.

    Argument za pozostawieniem sprawy w spokoju jest moim zdaniem istotny: ledwo piśmiennym ludziom i tak nie wciśnie się wiedzy o polityce pienieżnej banku centralnego. A podstawy – np. przyzwyczajenie do planowania wydatków – powinni wynieść z domu, z obserwacji poczynań rodziców. Inaczej tego nauczyć się nie da.

    PS. Ja mam zupełnie inne wpomnienia co do SKO. W moim chyba nie najgorzej wyedukowanym finansowo domu SKO było pomijane pogardliwym miczeniem – jako kolejny kretyński obowiązek narzucany przez władze. Coś, co trzeba odbębnić, żeby mieć spokój.
    Rzeczywista edukacja finansowa odbywa się na innym poziomie.

  5. NieObliczalny

    Ja mam wątpliwości co do edukacji finansowej w ramach realizacji obowiązku szkolnego. Braki w warsztacie analitycznym to zdaje się jedna z kilku, wcale nie najistotniejsza przyczyna, dla której ludzie tracą duże pieniądze.

    Częściej chodzi o uleganie czarowi „doradcy finansowego”/instytucji/reklamie, owczemu pędowi do zysków itp itd. Słowem, o zwykłą naiwność i frajerstwo.
    Kojarzycie przykład prof. Pileckiego (członek PAN, inżynier), tonącego kolejno w WGI, Finroyal, oraz Amber Gold ?

    http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,15897907,Profesor_PAN_stracil_dorobek_zycia_w_trzech_piramidach.html

    Jako MEN forsowałbym do oporu obowiązkową edukację w naukach ścisłych. Nie dlatego, by chroniła ona przed stratami tylko dla szeregu innych jej zalet.

    Jako MEN forsowałbym nau

  6. lesserwisser

    @ kathay

    „Nie znam się na pedagogice i szkolnictwie, ale przyznam, że tak absurdalnych tez w tym temacie jeszcze nigdy wcześniej nie czytałem.”

    Przeczytałem ten dyskryminowany tekst, i trochę innych wpisów na blogu jego autora, i szczerze mówiąc nie widzę w nim niż aż tak absurdalnego, wręcz przeciwnie widzę w nim sporo sensu i życiowej prawdy.

    Kathay twoje argumenty mnie wcale nie przekonują aż tak, chociaż wcale absurdalne nie są, ale ciekaw jestem też co myślą inni.

  7. lesserwisser

    @ NieObliczalny

    „Jako MEN forsowałbym do oporu obowiązkową edukację w naukach ścisłych. Nie dlatego, by chroniła ona przed stratami tylko dla szeregu innych jej zalet.”

    Postulat słuszny ale sama wiedza z zakresu nauk ścisłych nie uchroni przed stratami – vide cytowany przykład profesora Pileckiego, więc i trochę edukacji finansowej nie zaszkodzi.

    A i tak, jak widać, człowiek w swoich decyzjach bywa nieobliczalny!

  8. NieObliczalny

    @ lesserwisser

    Żadna wiedza nie uchroni przed stratami. W przeciwieństwie do zdrowego rozsądku, sceptycyzmu, konserwatyzmu, podejrzliwości. Inna sprawa, że takie cechy zapobiegają zwykle spektakularnym zyskom.

    Wracając do tematu to jestem zdania, że szkoła osiągnęła by więcej na polu „ochrony przed stratami”” zaszczepiając absolwentom w/w cechy niż dostarczając im choćby najlepszą edukację w zakresie finansów.
    Wyznawcy zasady, że darmowy to był co najwyżej prysznic w Oświęcimiu są raczej kłopotliwą i wymagającą grupą klientów instytucji finansowych: niezależnie od zdobytego poziomu i zakresu formalnej edukacji.

  9. Jack

    @ „Autentycznie mnie to martwi, to znaczy również, że o kolejnych Amber Gold będziemy tu dyskutować bez końca…”

    Można przytaczać wiele wyników badań wskazujących, że edukacja finansowa ma ograniczony lub zerowy wpływ na późniejsze decyzje podejmowane przez ludzi. Taki już jest nasz bagaż ewolucyjny i należy się z tym po prostu pogodzić (lub wprowadzać regulacje prawne, jeśli koszty społeczne stają się trudne do zaakceptowania). Afery tulipanowa, Kompanii Missisipi, Amber Gold czy tysiące innych podobnych miały miejsce w historii i nadal będą występować. Szkoda więc czasu na bezsensowne przedmioty szkolne, które i tak niczego nie zmienią.

  10. Jac-

    jasne… trzeba się z tym pogodzić i już. Bo zawsze będą Amber Goldy obiecujące 30% zysku i taki ledwo piśmienny zaniesie do niego swoje oszczędności, bo po co mu jakaś tam wiedza o stopach procentowych..
    LOL

  11. _dorota

    „bo po co mu jakaś tam wiedza o stopach procentowych..”
    Błogosławiona naiwności sądząca, że jak poinformujemy ludzi (w szkole) o zagrożeniach, to na pewno ich unikną…

    Choć myślę, że elementy matematyki finansowej w liceum możnaby umieścić. Wedle zasady, że człowiek z maturą (czyli, hm, dojrzały umysłowo?) nie powinien być zupełnym analfabetą finansowym. Wcześniej chyba naprawdę nie ma sensu.

    W Polsce jest do zrobienia cywilizacyjna praca u podstaw. Nauczmy ludzi myć ręce (na początek), zwalczmy wszawicę w szkołach. Najpierw obcięcie kołtuna, potem karty kredytowe.

  12. Paweł Gie

    A ja się z Kathaiem zgodzę. Wiedza o finansach jest w szkole bardzo potrzebna, ale taka praktyczna, żeby młodzież uczyła się jak działa konto bankowe, karta kredytowa, ile naprawdę kosztuje kredyt i że branie go w obcej walucie nie jest najlepszym pomysłem. Tylko, że jeszcze w grę wchodzi to, co napisał w komentarzu Grzegorz Zalewski: że do tego potrzebny jest jeszcze odpowiedni podręcznik oraz nauczyciel, który umiałby zainteresować młodzież tematem. Pamiętam jak jeszcze chodziłem do szkoły i miałem lekcje podstaw przedsiębiorczości, to sporo ludzi wykorzystywało ten czas do odrobienia matmy, bo była nudna jak flaki z olejem i nie było na nich nic sensownego. Nie róbmy też przeginki w drugą stronę, czyli wtłaczanie dzieciom do głowy „mundrości” Roberta Kiyosaki, który miał dwóch ojców (tak, u mnie też to budzi obrzydliwe skojarzenia) i twierdzi, że najlepszym biznesem jest MLM (Multi Level Marketing albo jak kto woli Manipuluj Ludźmi Maksymalnie) 🙂

  13. kathay (Post autora)

    Nie wchodziłbym w naukę optymalizacji decyzji finansowych bo najpierw trzeba nauczyć dzieciaki matematyki i logiki, a z tym jak widać po maturach jest blisko katastrofy. Chodzi o rzeczy naprawdę podstawowe. Gdzieś ostatnio mignął mi tekst, w którym przepytywano ludzi o to jak policzyć odsetki od pożyczki w jakimś śmiesznie prostym przykładzie. Poprawnych odpowiedzi bylo jak na lekarstwo. Kilkanaście procent stwierdziło nawet, że w ogóle żadnych odsetek nie trzeba płacić.

    @dorota
    Miałem kiedyś okazję zawodowo zajmować się finansami zwykłych ludzi. Poziom niewiedzy mnie przygniótł, zmiażdżył, wrył w ziemię. My na to patrzymy trochę jak turyści z autobusu, ale wierz mi jest tragicznie. Bieda bierze się również stąd, że stan niewiedzy i bezsilność wobec niezrozumiałego świata się petryfikuje.

    @Nieobliczalny
    Nie każ dziecku sięgać do literatury, w tej dziedzinie nic tam nie znajdzie.bAle pomysł dobry bo forex widziany oczami dziecka może cię zakoczyć:) A jeśli spryt ma po tracie to sobie poradzi.

  14. Jack

    @ kathay

    „Poziom niewiedzy mnie przygniótł, zmiażdżył, wrył w ziemię.”

    Nie ma się tu w ogóle czemu dziwić. Jest to zjawisko normalne u naszego gatunku zdeterminowane procesem ewolucji i naszymi neurologiczno-biologicznymi uwarunkowaniami. Dobór naturalny nie działał na wzmacnianie cech poprawiających zdolności rozwiązywania skomplikowanych zadań matematycznych, problemów z zakresu rachunku prawdopodobieństwa, czy wyliczania procentu składanego. Umiejętności tego rodzaju nigdy nie były potrzebne naszym przodkom, a osobniki, które statystycznie wyróżniały się w tym względzie mogły nawet zmniejszyć swoje szanse przeżycia. Dogłębna analiza problemu/sytuacji wymaga bowiem z jednej strony większych nakładów energetycznych (mózg zużywa aż 20% całej energii dostarczanej organizmowi, a zwiększenie „okablowania” mózgu np. na poprawę pamięci lub zdolności kognitywnych wymaga większych nakładów energetycznych na jego funkcjonowanie), a z drugiej dłuższego czasu pracy na znalezienie optymalnego rozwiązania. Przy ciągłym zagrożeniu ze strony drapieżników takie rozwiązania ewolucyjne nie dawały szans przetrwania. Przeżycie wymagało więc zupełnie innych cech fenotypowych. Oświeceniowi utopiści błędnie wierzyli, że człowiek to tabula rasa, którą można dowolnie kształować, modelować i nauczać dla jego indywidualnego lub społecznego dobra. Wprowadzanie do programów szkolnych dodatkowych zajęć i próby nauczania ludzi, że np. trójkąt Kanizsy jest złudzeniem i nie istnieje jest skazane na niepowodzenie, ponieważ każdy włącznie z prowadzącym zajęcia będzie go wciąż widział i to po setkach czy tysiącach godzin procesu nauczania. Takie jest działanie naszego mózgu i taka jest nasza natura. Z takimi trójkątami Kanizsy każdy człowiek ma do czynienia na co dzień, czy to prowadząc samochód, przechodząc przez przejście dla pieszych, korzystając z pomocy lekarza bądź znachora lub w końcu podejmując mniej lub bardziej skomplikowane decyzje finansowe.

  15. _dorota

    „mózg zużywa aż 20% całej energii dostarczanej organizmowi”
    Wg Achima Petersa („Samolubny mózg”) nawet więcej (koncepcja selfish brain warta jest zresztą zapoznania się).

    „Oświeceniowi utopiści błędnie wierzyli”
    Gdyby pomysł nauczania finansów w szkołach wywodził się tylko z idealistycznego przekonania, że można kagankiem wiedzy oświecić klasy niższe, to byłoby pół biedy. Ale tu są możliwe motywacje daleko mniej bezinteresowne: pieniądze za opracowanie programu i podręcznika, pozyskanie i podział ewentualnych środków unijnych, zatrudnienie dla nadmiarowych nauczycieli.
    Z tych powodów pozamerytorycznych nienajlepszy pomysł może się jednak doczekać realizacji.

  16. Wojciech Głąbiński

    Jako autor omawianego tu postu poczułem się wywołany do tablicy, tym bardziej, że użyte argumenty przez mojego oponenta są miejscami nadinterpretacją, tudzież manipulacją moich słów i świadectwem niskiej wiedzy w poruszanym temacie.

    Czytałem inne Pana wpisy i jestem pod wrażeniem ogromu Pana wiedzy w dziedzinie inwestowania i znajomości rynków kapitałowych. Z całym szacunkiem dla Pana wiedzy, fakt, iż jest Pan specjalistą w jednej dziedzinie, nie oznacza automatycznie, że będzie Pan nim w innej dziedzinie, nawet pozornie tożsamej, jaką jest edukacja finansowa. Przykładowo, inwestowanie to coś zupełnie innego niż uczenie o inwestowaniu, tak samo jak nauka rządzi się zupełnie innymi prawami niż popularyzowanie nauki. Prosta zależność: nie każdy naukowiec umie popularyzować badania swoje czy innych naukowców, podobnie nie każdy skuteczny inwestor potrafi prowadzić szkolenia i przekazywać cenną wiedzę.

    Ja niemal całe zawodowe życie spędziłem w branży edukacyjnej, Pan w branży finansowej. Znamy inne realia, mamy inną wiedzę, którą możemy się dzielić i dla obopólnych korzyści, i dobra publicznego. Szanujmy się jednak nawzajem, skupiając się na merytoryce, a tego mi właśnie zabrakło w Pana wypowiedzi.

    Poniżej postaram się merytorycznie ustosunkować do najważniejszych poruszonych w Pana artykule kwestii. A więc po kolei:

    1) Pisze Pan: „Nie znam się na pedagogice i szkolnictwie, ale przyznam, że tak absurdalnych tez w tym temacie jeszcze nigdy wcześniej nie czytałem.”

    Jeśli moje tezy są dla Pana absurdalne, to proszę wykazać ich absurdalność na bazie merytorycznych argumentów. Dla przypomnienia tym, którzy nie czytali mojego postu – brzmią one następująco:

    – Teza 1: Uczniowie starają się jedynie zaliczyć to, co obowiązkowe w szkole – a potem jak najszybciej zapomnieć.

    Nawet jeśli nie zna się Pan na pedagogice, przypuszczam, że słyszał Pan o tzw. testocentryzmie. Powszechnie wiadomo, że dzieci uczą się pod testy, całe gimnazjum to trzyletni kurs przygotowawczy to egzaminu gimnazjalnego (zresztą szaleństwo testów zaczyna się już w trzeciej klasie SP). Jeśli wg. Pana to argument absurdalny, śmiem przypuszczać, że nie zna Pan realiów panujących w szkołach publicznych i idealizuje Pan środowisko szkolne. A my chyba żyjemy w innych rzeczywistościach. A tak przy okazji, czy ma Pan świadomość tego, jak wyglądają lekcje w szkołach podstawowych i gimnazjach w Polsce? Przeładowany program, zestresowani uczniowie, trudności nauczycieli w zapanowaniu nad klasą, powszechna standaryzacja i równanie do średniej, i uczniowie ślęczący godzinami nad zadaniami w domu, lub obłożeni masą zajęć dodatkowych lub korepetycji. Czy w takich warunkach i w takich systemie oświatowym edukacja finansowa miałaby sens, czy jednak nie warto rozważyć innych alternatyw?

    – Teza 2: Finanse nie mogą być uczone w oderwaniu od rodziców i ich sytuacji finansowej.

    Pamiętajmy, że nawyki finansowe wynosi się z domu, co oznacza, że bez uwzględnienia rodzica w procesie szkolnej edukacji finansowej taka edukacja mijałaby się z celem, bo nie zmieniałaby nawyków u dzieci/młodzieży, których podstawy (ale nie same nawyki) są już nieźle wykształcone u siedmiolatków, o czym piszą David Whitebread i Sue Bingham [1], autorzy metaanalizy „Habit formation and learning in young children” [2]. W kwestii angażowania rodzica w edukację dziecka świetnym, pozytywnym przykładem są niektóre Uniwersytety Dziecięce, w których obok zajęć dla dzieci (także o tematyce finansowej) odbywają się równolegle warsztaty psychologiczne i wychowawcze dla rodziców.

    – Teza 3: Nie istnieje jeden słuszny model nauczania finansów osobistych.

    Jeśli wg. Pana istnieje – czekam na uzasadnienie tej „absurdalnej” tezy i przykład/propozycję – tym bardziej jestem ciekaw, że z innych Pana wpisów wnioskuję, że jest Pan świetnie obeznany z ekonomią behawioralną, a jej główne przesłanie to konstatacja, że nasze zachowania w kwestiach finansowych są często irracjonalne, intuicja nas zwodzi, a liczne błędy poznawcze w znaczący sposób wpływają na jakość podejmowanych przez nas decyzji. Jednocześnie ekonomia behawioralna, mimo Nobla dla Kahnemana w 2002 roku, jest nadal poza mainstreamem i z trudem przebija się do szerszej świadomości, a większość obywateli nigdy nie słyszała o żadnym błędzie poznawczym. Ciekawostka: większość programów edukacji finansowej na świecie nie uwzględnia czynnika irracjonalności w naszych zachowaniach (wyjątek: eksperyment w Brazylii) [3]. W końcu klasyczna ekonomia to ponoć racjonalne zachowania konsumentów na racjonalnych rynkach. A bez wiedzy o błędach poznawczych, z czym przypuszczam, że się Pan zgodzi, trudno mówić o w miarę rzetelnym programie edukacji finansowej.

    Inna kwestia: czy Pana zdaniem, gdyby wprowadzono do szkół obowiązkowy program edukacji finansowej, byłby on jeden dla wszystkich (tzw. podstawa programowa), czy byłby zróżnicowany i dopasowany do indywidualnych preferencji/możliwości/sytuacji dziecka? Osobiście wątpię w to drugie, zresztą wystarczy wspomnieć o wprowadzanym do szkół od września 2014 jednolitym (darmowym) podręczniku do klasy pierwszej, opracowanym przez MEN, co może sugerować, że edukacja państwowa zmierza w kierunku umasowienia i ujednolicenia programów, a nie ich zróżnicowania. Po drugie, jakikolwiek program edukacji finansowej będzie wynikiem prac jakiegoś gremium ekspertów, tylko że sam termin „ekspert” już jest sygnałem ostrzegawczym (vide: słynne badania Philipa Tetlocka [4] czy znany spór [5] Kahnemana z Kleinem nt. intuicji eksperckiej).

    – Teza 4: Program szkolny zawsze będzie nieaktualny wobec rzeczywistości.

    To pewne uogólnienie, ale w poście dwa zadania dalej znajdzie Pan moje dopowiedzenie: „podstawowa wiedza może aż tak bardzo się nie zmienia, ale panuje coraz większe zamieszanie, jakie decyzje finansowe są słuszne, a które nie”. Brać kredyt czy nie? Inwestować na giełdzie czy nie? Teraz czy później? Zakładać firmę czy nie? Do tego dodajmy fakt, że sama wiedza to za mało, by zmienić nasze nawyki finansowe wyniesione z domu. Co więcej, powszechnie wiadomo, że w szkołach dzieci nie uczą się praktycznych umiejętności życiowych (np. korzystania z produktów bankowych i instytucji finansowych, pisania CV czy selekcjonowania informacji) ani nie uczą się umiejętności miękkich, które ułatwiają poruszanie się po skomplikowanym świecie finansów (logiczne i krytyczne myślenie, analizowanie, prowadzenie prezentacji, erystyka, porównywanie, negocjowanie, szacowanie ryzyka, wiedza o błędach poznawczych). I wreszcie: jak można w szkołach uczyć niezależnego myślenia, jeśli prowadzi ono do podważania autorytetów, a w szkole autorytetów=nauczycieli podważać nie można?

    – Teza 5: Finanse osobiste to w dużej mierze zbiór osobistych i rodzinnych nawyków finansowych:

    Nie nawołuję do tego, aby cała edukacja finansowa sprowadzała się do środowiska rodzinnego, wskazuję tylko na fakt, że dzieci uczą się przez naśladownictwo, i w pierwszej kolejności przejmują nawyki od rodziców, a dopiero później mają styczność ze środowiskiem szkolnym – problemem jest więc tu nawyk. Badania pokazują, że nawyku nie jesteśmy w stanie całkowicie usunąć, możemy go tylko zastąpić nowym, ale ten stary cały czas siedzi w ukryciu i czeka na reaktywację (polecam źródło [6], na której zresztą oparta jest książka „Siła nawyku” Charlesa Duhigga) [7] Teraz wyobraźmy sobie najlepszego specjalistę, który prowadzi zajęcia z edukacji finansowej dla dzieci/młodzieży i przekazuje wiedzę o finansach w najlepszy możliwy sposób, a po takiej lekcji dziecko wraca do domu, gdzie rodzice od lat podejmują na oczach dziecka decyzje finansowe stojące w całkowitej sprzeczności ze świeżo poznaną wiedzą na lekcji o finansach. Jak Pan myśli, czy istnieje większa szanse, że dziecko nadal będzie powielać (nieświadomie) błędne stereotypy myślowe wyniesione z domu rodzinnego, czy nagle, pod wpływem jednego wykładowcy i jednej lekcji zacznie podejmować decyzje finansowe inne niż w domu, co niesie dodatkowo ryzyko umniejszenia w pewien sposób autorytetu rodzica. Warto też pamiętać, że w obecnych czasach młodzieży nie tak łatwo usamodzielnić się finansowo, co powoduje trzymanie się pewnych kompromisów na linii dziecko-rodzic, co dodatkowo komplikuje całą kwestię.

    2)Pisze Pan: „Pójdę jednak modnym ostatnio szlakiem i skoro „nie znam się, więc zabiorę głos”.

    Zaczął Pan najgorzej, jak można: jeśli nie zna się Pan na pedagogice i szkolnictwie, jaką wartość mają Pana kontrargumenty w temacie obowiązkowej edukacji finansowej w szkołach publicznych (bo tego dotyczy mój post)? Jakimi wiarygodnymi dowodami, poza osobistymi refleksjami, jest Pan w stanie podeprzeć swoją argumentację? Co wie Pan na temat polityki państwa w kwestii edukacji finansowej? (ciekawostka: mamy nawet wiceministra odpowiedzialnego za … edukację finansową)[8] Co wie Pan na temat innych programów edukacji finansowej na świecie, na bazie których można szukać punktów odniesienia?

    3)Pisze Pan: „A w kwestii wychowawczej myślę, że najlepszym głosem będą sami rodzice, a więc i w tej grupie nasi Czytelnicy.”

    Podobnie jak Pan uważam, że głos rodziców w debacie na temat edukacji finansowej jest zaniedbywany. Co dopuszcza też różnorodność merytorycznych opinii. Zastawiające, ale większość czytelników w komentarzach pod Pana artykułem nie zgadza się z Pana argumentacją – daje do myślenia. Po drugie, sam Pan sobie zaprzecza: pisze Pan, że dzieci nie powinny naśladować rodziców, a tu pisze Pan, że „w kwestii wychowawczej najlepszym głosem będą sami rodzice” (rozumiem, jako wzór do naśladowania?). Więc jaka jest w końcu Pana opinia?

    4) Pisze Pan: „Zdziwiłem się też nieco faktem tego, że w ramach przedmiotu „wiedza o przedsiębiorczości” nie naucza się również kanonów finansowych, bo jak inaczej jedno bez drugiego praktykować? Na koniec przeraziłem się nieco refleksją: czy czasem podobnego rodzaju myślenie nie panuje wśród nauczycieli, albo co gorsza w Ministerstwie Edukacji Narodowej?”

    Zgadzam się z tym stanowiskiem, choć akurat o tym nic nie pisałem w moim poście. Zapytam tylko, co Pana zdaniem powinno być „kanonem wiedzy finansowej”? Bo tu jest sedno problemu. W zależności od interesariusza stojącego za opracowywaniem/wdrażaniem jakiegokolwiek programu edukacji finansowej, każdorazowo będzie on preferował (prawdopodobnie uznaniowo) inny kanon. Po drugie, nie można pominąć kwestii, że interesariusz zawsze jest i ma wpływ na jakikolwiek powszechny program oświatowy (a o tym cały czas mówimy).

    5) Pisze Pan: „Obowiązkowe lekcje finansów miałyby być szybko zapomniane jak wiele innych przedmiotów? Nie ma nawet takiej szansy! Wzory, twierdzenia, daty lub fakty z dziedzin, które nie są w życiu już nigdy praktycznie używane, ulegają naturalnemu zatarciu w pamięci. Ale nie wiedza, którą trzeba używać na okrągło! Każdy z nas niemal co dzień wchodzi w relacje finansowe, dokonując choćby zakupów czy w każdy inny sposób wydając pieniądze. Ignorancja w dziedzinie finansów jest nie tylko szkodliwa dla samego kupującego, ale również dla jego rodziny i społeczeństwa, ile tragedii bowiem pojawia się gdy nierozważne zakupy nie są kompensowane przychodami.”

    Już w pierwszych dwóch zdaniach zdążył Pan sobie zaprzeczyć. W pierwszym zdaniu pisze Pan, że dzieci nie zapomną wiedzy o finansach wyniesionej ze szkoły (skąd ta pewność), a w drugim czytamy, że wiele twardych faktów nauczanych w szkole i tak zapominamy. Argumentuje Pan dalej, że wiedzy praktycznej nie zapominamy, gdy stale jej używamy. Tylko że w szkole uczymy się teorii, praktyki jest bardzo mało. Ale najbardziej smutne, i dające do myślenia, są wyniki badań [9], które pokazują, że sama wiedza finansowa nie ma bezpośredniego przełożenia na jakość decyzji finansowych. Okazuje się, że po pierwsze im więcej posiadamy wiedzy, tym bardziej uaktywnia się jeden z błędów poznawczych, jakim jest efekt nadmiernej pewności siebie – w efekcie złudzenie posiadania wystarczającej dawki wiedzy powoduje nadmierną ekspozycję na ryzyko. Mówiąc bardziej obrazowo, im bardziej jesteśmy pewni siebie, tym większe ryzyko jesteśmy w stanie podjąć. Po drugie, kluczowe decyzje finansowe podejmuje się kilka, czasem kilkanaście lat po zakończeniu edukacji szkolnej, co powoduje, że nie pamiętamy wiele z lekcji sprzed wielu lat. Co ciekawe, inne badania [10] wskazują, że największy sens (w aspekcie edukacji finansowej) mają kursy poprzedzające podjęcie ważnej decyzji finansowej, gdy wiedza jest świeża w pamięci i ukierunkowana na wąską tematykę, np. przed zaciągnięciem kredytu mieszkaniowego (u nas takich kursów raczej nie ma).

    6) Pisze Pan: „A poza tym w dzisiejszych czasach temat pieniędzy jest niesamowicie atrakcyjny dla nastolatków i nikłe są szanse, że przedmiot uczący o ich zarządzaniu może być nudny kiedy dookoła atakują reklamy, promocje i modne gadżety. ”

    Popełnił Pan właśnie błąd polegający na szukaniu związków przyczynowo-skutkowych tam, gdzie ich nie ma. Sugeruje Pan, że lekcje o finansach osobistych w szkole nie mogą być nudne, bo żyjemy w świecie reklam i promocji. A co ma wspólnego jedno z drugim? Jaka jest zależność między nimi? Jeśli Pan kwituje moje tezy jako z założenia absurdalne, to co ja mam powiedzieć o Pana tezie? Pozostaje mi zacytować Pana: ” tak absurdalnych tez w tym temacie jeszcze nigdy wcześniej nie czytałem”.

    7) Pisze Pan: „Zresztą akurat przedmiot finansów (nie samej mamony jednak) można podawać w bardzo atrakcyjnej formie, np. gier, jak choćby klasyczny „Monopol”, szczególnie w wersji audio-wideo. ”

    Monopol w wersji audio-wideo? Chodzi Panu zapewne o wersję komputerową/na smartfony? Co do atrakcyjności formy, jestem za, ale tylko wtedy, gdy mamy podstawy (badania naukowe), by sądzić, że atrakcyjność formy zajęć ma bezpośredni wpływ na większą skuteczność nauczanych treści. Nie wiem, czy Pan zdaje sobie sprawę, że tablice interkatywne lub tablety na lekcjach nie zmieniają wiele w recepcji wiedzy przez uczniów, bo nadal jest to formula przekazu transmisyjnego, gdzie nauczyciel 1/posiada wiedzę 2/przekazuję wiedzę uczniom 3/oczekuje od uczniów nabycia tej wiedzy 4/miarą przyswojenia wiedzy jest test. Tu akurat technologia nie pomaga, pomóc mogą nowe metody nauczania (np. blended learning), jednak ich wprowadzenie do państwowego systemu oświatowego nie jest takie proste. A przypomnę, że edukacja finansowa miałaby stać się elementem składowym obecnego systemu oświatowego, ze wszystkimi jego niedoskonałościami i błędami.

    8) Pisze Pan: „Czy dzieci powinny uczyć się przez naśladowanie rodziców, a wiedza przyniesiona ze szkoły godziłaby w wartość rodziny? Biorąc pod uwagę, że spora część społeczeństwa nie radzi sobie nie tylko z podstawowymi pojęciami, ale i praktycznym zarządzaniem własnymi finansami, nauka przez naśladownictwo tylko generowałaby kolejne pokolenia analfabetów finansowych! Tym bardziej, że autor podkreśla, że w niektórych domach nie rozmawia się o tych tematach. To rodzice mieliby okazję nauczyć się od dzieci! ”

    To, że dzieci uczą się od rodziców poprzez naśladowanie zachowania, jest faktem naukowym, i to o tym mówię. Nigdzie jednak nie napisałem, że dzieci powinny uczyć się o finansach poprzez naśladowanie rodziców, ale zwracam uwagę, że tak się właśnie dzieje, dlatego rodzice muszą być uwzględniani przy projektowaniu i prowadzeniu programów edukacji finansowej. A teza, że dzieci mogłyby nauczać rodziców jest atrakcyjna, ale chyba mało realistyczna: Jak niby dziecko miałoby zwrócić uwagę rodzicowi, że biorąc kolejny kredyt konsumpcyjny, popełnia on błąd, jeśli samo będzie beneficjentem tego kredytu? Jak dziecko miałoby uczyć rodzica o finansach w sytuacji, gdy rodzic ma przewagę doświadczenia, którego nie ma dziecko. I najważniejsze, dziecko pouczające rodzica to podważanie autorytetu rodzicielskiego, i to też duża bariera w takim transferze wiedzy.

    9) Pisze Pan: „Czy tematyka finansowa jest nieobiektywna i stawia ludziom zbyt wiele opcji do wyboru? Jak może być nieobiektywna stopa odsetek kredytu, oprocentowanie rachunku oszczędnościowego czy składka ubezpieczenia? Jak analiza możliwych decyzji może być szkodliwa? Chyba ocieramy się o dno absurdu.”

    Tak, „ocieramy się od dno absurdu”, bo nie wiedzieć czemu nie przeczytał Pan ze zrozumieniem mojego tekstu i na bazie swojego niezrozumienia formułuje Pan daleko idące wnioski. Jeśli moim absurdem jest kwestionowanie nieefektywności obecnego systemu edukacji (i co za tym idzie wskazywanie, że obowiązkowa edukacja finansowa w ramach obecnego systemu edukacyjnego powielałaby te same błędy – model transmisyjny, testocentryzm, wiedza teoretyczna itd.), to Pana absurdem jest przekręcanie moich wypowiedzi, aby można je lepiej skrytykować. Nie napisałem, jak Pan sugeruje, że „tematyka finansowa jest nieobiektywna”, tylko „żeby tematykę finansową przedstawiać w takim świetle, trzeba by być niezwykle obiektywnym”. A to nie to samo.

    10) Pisze Pan: „Kredyt jest najczęściej zły a dźwignia finansowa przy zakupie mieszkania dobra?! Autor sam dobitnie zdaje się udowadniać swoją osobą i poglądami, że finansowa edukacja w Polsce jest zaniedbana i natychmiast NIEZBĘDNA!”

    Znowu muszę Pana sprostować, i ostrzec kolejny raz czytelników bloga bossa.pl przed manipulacjami, jakich wielokrotnie Pan się dopuścił w jednym, krótkim wpisie. Nie napisałem, że „dźwignia finansowa przy zakupie mieszkania jest dobra”, tylko napisałem, że „kredyt MOŻE być dobry jako dźwignia finansowa przy zakupie auta, mieszkania czy w biznesie”). Krótko mówiąc, wprowadza Pan w błąd czytelników, narzucając im swoją interpretacją zdań, które inaczej sformułowałem. Po drugie, edukacja, która dopuszcza jedną właściwą odpowiedź (obecny system edukacyjny), zgodną z oczekiwaniami nauczyciela, nie pasuje z definicji do nauczania finansów, gdzie w danej sytuacji każdy konsument może zachować się, i zapewne zachowa się, zupełnie inaczej niż jego kolega, sąsiad czy inna, obca osoba.
    A wracając do meritum, jakie poruszyłem w moim artykule: nawołuję do obiektywnej i skutecznej edukacji finansowej, i tyle, a Pan moje tezy uważa za absurdalne. Zgodnie z logiką, według Pana edukacja finansowa powinna być nieobiektywna? Jeśli nie, czekam na kontrpropozycję wobec edukacji obiektywnej i niezależnej.

    11) Pisze Pan: „Finanse rozwijają się szybciej niż program szkolny więc powinny być zabronione? W takim razie informatyka powinna natychmiast znaleźć się na indeksie nauk zakazanych! No chyba, że piszący owe „złote myśli” (i to dosłownie jak widzę w notce na stronie) chciałby uczyć o derywatach? To raczej zaproszę na stronę http://bossa.pl/edukacja niż karać samych nauczycieli koniecznością wychodzenia poza niezbędny zbiór wiedzy, kiedy sami profesorowie mają z tym kłopoty w praktyce (vide Eurogeddon).”

    Uff, gdzie ja napisałem, że „finanse powinny być zabronione (w szkole)”? Kolejny raz powtarzam, że opowiadam się za niezależną i obiektywną edukacją finansową i wskazuję, że wprowadzenie obowiązkowej edukacji finansowej do szkół skutkowałoby powieleniem błędów i pułapek obecnego systemu edukacji i niską skutecznością takiego programu. Stwierdzam kolejny raz, że Pana argumentacja jest rażąco niespójna, niemerytoryczna i pełna nadużyć. I wykazuje się Pan totalną nieznajomością tematu. Uczyć młodzież szkolną o derywatach? Znowu więc wracamy do kwestii kanonu: co miałoby być przedmiotem nauki dla poszczególnych grup wiekowych i kto mógłby bezstronnie skonstruować taki program, i na dodatek na bazie solidnych podstaw merytorycznych (badań naukowych), które gwarantowałyby skuteczność takiego programu. Ps. I niby ja miałbym chcieć uczyć o derywatach, na których się nie znam? Znowu nadinterpretacja.

    12) Pisze pan: „Według psychologów najlepszy wiek to 6-12 lat by pokazać dziecku tajniki wiedzy finansowej. Oczywiście tej najprostszej typu nominały monet i banknotów, ceny w sklepie i wydawanie reszty czy skąd rodzice biorą pieniądze, a ja dołożyłbym znaczenie reklam. Natomiast nastolatek u progu dorosłości musi wiedzieć jak działa bank, kredyt, ubezpieczenie i karty kredytowe. I wcale nie uważałbym za fanaberię pokazanie jak działa giełda, obligacje i fundusze, to już jest abecadło nowoczesnego świata. Praktycznie rzecz biorąc wypuszczając absolwenta ze szkoły bez finansowej wiedzy sami sobie urządzamy kraj podwykonawców.”

    Tu się zgadzam, ale z zastrzeżeniem, które jest niezwykle istotne. Jak wspomniałem wcześniej, badania naukowe [11] wskazują, że sama wiedza finansowa nie wystarcza, liczy się zmiana zachowania i zmiana nawyków wyniesionych z domu.

    13) Pisze Pan: „Skoro jest temat, to domyślam się, że dziś szkoła nie prowadzi edukacji z zakresu finansów. ”

    Znowu nie wstyd przyznać się Panu do zupełnej niewiedzy w temacie, w którym zabiera Pan głos. Tylko domyśla się Pan, że w szkołach nie ma edukacji z zakresu finansów. Tej z prawdziwego zdarzenia (obiektywnej, prowadzonej przez wysoko wykwalifikowanych wykładowców, ekspertów, nauczycieli i psychologów) nie ma. Ale są jej elementy, w bardzo zróżnicowanej formie, od okruchów wiedzy finansowej na matematyce po inicjatywy wspierane przez NBP i różne fundacje z ramienia banków i ubezpieczycieli. Tylko że w moim artykule mowa o obowiązkowej edukacji finansowej w szkołach, co próbuje się obecnie zrobić w Wielkiej Brytanii (ale nie jako osobny przedmiot, tylko w formie elementów wiedzy o finansach wplecionych w dwa przedmioty: matematykę i wiedzę o społeczeństwie)[12].

    Z jakim skutkiem, okaże się po latach, jednak trzeba pamiętać o jeszcze jednej kwestii związanej z edukacją finansową: nie istnieją obiektywne sposoby mierzenia wiedzy uzyskanej na takich zajęciach. Bo w prawdziwym życiu nie zaliczamy testów, takich jak w szkołach, tylko podejmujemy decyzje na bazie wielu czynników (presja otoczenia, obecna sytuacja, kontekst, emocje itd), a tego żaden program edukacji finansowej nie może z definicji uwzględnić.

    14) Pisze Pan: „Autentycznie mnie to martwi, to znaczy również, że o kolejnych Amber Gold będziemy tu dyskutować bez końca…”

    Badania pokazują, że sama wiedza finansowa nie gwarantuje sukcesu (podejmowania za każdym razem najlepszych, optymalnych decyzji), możemy jedynie przypuszczać (ale znowu brak twardych danych naukowych), że jedynie może nam pomóc uniknąć nam wielu pułapek i zagrożeń. W tym sensie obiektywne lekcje z finansów osobistych mają szanse ustrzec młode pokolenie przed piramidami finansowymi, tylko że istnieje wiele przesłanek wskazujących na to, że edukacja finansowa z założenia jest mniej skuteczna niż nam się intuicyjnie wydaje, bo, i tu główny zarzut wobec tradycyjnych programów edukacji finansowej, nie uwzględniają roli emocji w podejmowaniu decyzji finansowych. A decyzja podejmowana pod wpływem określonych emocji powoduje wystąpienie któregoś z licznych błędów poznawczych (lub inaczej heurystyk, czyli pójście na skróty), co prowadzi do tego, że nawet najwięksi eksperci finansowi podejmują fatalne w skutkach decyzje.

    A rozmawiać trzeba, tylko z klasą i merytorycznie.

    Dla zainteresowanych poruszaną tematyką, polecam trzy pozycje:

    1/ w kwestii edukacji szkolnej:
    Jak radzić sobie ze szkołą, Poradnik psychologiczny Polityki, tom 13, 2013,
    http://archiwum.polityka.pl/wydanie/0,19923.html

    2/ w kwestii edukacji i wiedzy finansowej:
    To boli, Paul Knott, Wyd. Linia, 2013
    Moja recenzja: http://ekonomiaprzetrwania.pl/to-boli-paul-knott-recenzja/

    3/ w kwestii błędów poznawczych:
    Pułapki myślenia, Daniel Kahneman, Media Rodzina, 2012

    Cytowane źródła:

    [1] Metanaliza 100 badań naukowych: „Habit formation and learning in young children” (Formowanie i nauka nawyków u małych dzieci), a jego autorami są dr David Whitebread oraz dr Sue Bingham z University of Cambridge.
    [2] Link i omówienie tej metaanalizy w: http://www.edukacjafinansowadlarodzicow.pl/czy-siedmioletnie-dziecko-ma-juz-wyksztalcone-nawyki-finansowe/
    [3] Eksperyment w Brazylii: http://siteresources.worldbank.org/NEWSLETTERS/Resources/442941-1360884692016/Financial_Education_IE_Feb_7_2013t.pdf
    [4] „Expert Political Judgment: How Good Is It? How Can We Know?”, 2006, Philip Tetlock, http://press.princeton.edu/titles/7959.html
    [5] „Conditions for intuitive expertise: A failure to disagree”, Kahneman, Daniel; Klein, Gary, American Psychologist, Vol 64(6), Sep 2009,http://psycnet.apa.org/journals/amp/64/6/515/ (dostęp płatny). Spór został tez obrazowano opisany w Pułapkach myślenia Daniela Kahnemana (Media Rodzina, 2012), str. 312-326)
    [6] „The Basal Ganglia and Chunking of Action Repertoires”, Ann M. Graybiel, 1998, Department of Brain and Cognitive Sciences, Massachusetts Institute of Technology,
    Cambridge, Massachusetts, http://www-symbiotic.cs.ou.edu/~fagg/umass/classes/691c/papers/Graybiel.pdf
    [7] Siła nawyku, Charles Duhigg, PWN, 2013
    [8] http://www.forbes.pl/izabela-leszczyna-nowa-wiceminister-finansow,artykuly,146799,1,1.html
    [9] „The Impact of Financial Literacy Education on Subsequent Financial Behavior”, Lewis Mandell and Linda Schmid Klein, Journal of Financial Counseling and Planning
    Volume 20, Issue 1 2009, http://www.afcpe.org/assets/pdf/lewis_mandell_linda_schmid_klein.pdf
    [10] „Psychology and economics”, Matthiew Rabin, Journal of Economic Literature, vol. 36, 1998, http://www.nyu.edu/econ/user/bisina/rabin_survey.pdf
    [11] „The Impact of Financial Literacy Education on Subsequent Financial Behavior”, Lewis Mandell and Linda Schmid Klein, Journal of Financial Counseling and Planning
    Volume 20, Issue 1 2009, http://www.afcpe.org/assets/pdf/lewis_mandell_linda_schmid_klein.pdf
    [12] http://www.telegraph.co.uk/finance/personalfinance/9855051/Personal-finance-education-to-be-compulsory.html

  17. astanczak

    @ Wojciech Głąbiński

    W imieniu blogów bossy dziękuję za polemikę – chyba najdłuższa, z jaką mieliśmy do czynienia na blogach.

    Wydaje mi się, że autor notki jest na krótkim odpoczynku od komputera, więc proszę o chwilę cierpliwości w czekaniu na odpowiedź.

  18. Wojciech Głąbiński

    @ gzalewski

    Właśnie. Skoro lekcje przedsiębiorczości są fikcją, a najczęściej są (wystarczy popytać znajomych albo przejrzeć fora), jaka jest gwarancja, że lekcje o finansach osobistych nie wyglądałyby identycznie? Przeszkolony nauczyciel lub wolontariusz prowadzący zajęcia z finansów to nie to samo co praktyk i specjalista w danej dziedzinie, tylko który praktyk i specjalista znajdzie czas i motywację, aby prowadzić takie zajęcia bezpłatnie lub za groszowe stawki? Ok, znajdzie się kliku zapaleńców, ale mówię cały czas o obowiązkowym programie edukacji finansowej w szkołach publicznych, a tu pojawiają się zupełnie inne kwestie do przebrnięcia: karta nauczyciela, grafik zajęć, podstawa programowa itd.

    @ NieObliczalny

    Jak dla mnie, pomysł kiepski. Bo między inwestowaniem a hazardem istnieje bardzo cienka granica, o której bardzo dobry artykuł napisał mój oponent, Tomasz Symonowicz: http://akcjonariatobywatelski.pl/pl/centrum-edukacyjne/blogi/1135,Gielda-a-hazard.html
    Ryzyko utraty kieszonkowe w imię bliżej nieokreślonych zysków na FX, gdzie według analiz tylko 3 % inwestorów indywidualnych jest na plusie? A jak się nie powiedzie, pokusa odrobienia strat może być na tyle silna („tym razem się uda”), że dziecko może uprosić tatę o kolejny zastrzyk gotówki na kolejną inwestycję/grę …

    @ _dorota

    „Rzeczywista edukacja finansowa odbywa się na innym poziomie”.

    Dokładnie tak, nawet gdyby dzieci miały zapewnioną edukację finansową w szkołach, to byłby to tylko jeden z elementów ich wiedzy, który i tak należałoby uzupełniać i poszerzać.
    Wiele wniosków wyciągamy dopiero na podstawie osobistych doświadczeń, i tego nie załatwi żaden program. Mógłby on jednak uczulić na pewne kwestie, tak aby nie popełniać prostych błędów, które rodzą później poważne problemy.

    „Argument za pozostawieniem sprawy w spokoju jest moim zdaniem istotny”

    W zasadzie tak dzieje się teraz, tylko kryzys z 2008 roku sprawił, że politycy na całym świecie zaczęli szukać winnych. Oberwało się instytucjom nadzoru, bankom, ale też instytucjom oświatowym, bo te nie zadbały o należyty poziom wiedzy w społeczeństwie. Stąd wiele inicjatyw, głównie rządowych, np. w UK, Brazylii czy Australii, by ten poziom podnieść. Ale paradoksalnie, badania pokazują, że programy edukacji finansowej są nieskuteczne, a idea, że im więcej wiedzy włożymy do głów, tym ludzie będą podejmowali lepsze decyzje finansowe, jest mitem. Powodów jest pewnie mnóstwo, a jednym z nich jest zapewne to, że wszelkie zajęcia z eduk. fin. są prowadzone identycznie jak zwykłe zajęcia szkolne, a ich efektywność jest niska – to wszystkie zainteresowane strony dobrze wiedzą.

    @ NieObliczalny

    Nauki ścisłe to jedno, to baza, chociażby matematyka, ale na błędne decyzje ma wpływ wiele czynników: nie tylko luki w wiedzy finansowej, ale też emocje, zależność kontekstowa i sytuacyjna, presja grupy, znajomych, sztuczki marketingowe i błędy poznawcze. Wątpię, by ktokolwiek wiedział obecnie na świecie, jak to poskładać razem. Ciekawostka: w Pułapkach myślenia Kahneman opisuje kilkuletnie próby stworzenia programu logicznego o krytycznego myślenia dla szkół, bodajże po siedmiu latach obradowania z innymi naukowcami – poddał się, uznając to za rzecz niewykonalną w jego mniemaniu. A on chciał tylko stworzyć jeden z elementó szeroko rozumianej edukacji finansowej – a jego porażka pokazuje skalę zagadnień i problemów, z jakimi trzeba się zmierzyć podczas tworzenia takich programów (jeśli dbamy o rzetelność naukową, rzecz jasna).

    @ lesserwisser

    Dziękuję za poparcie moich tez 🙂

    @ NieObliczalny

    „Żadna wiedza nie uchroni przed stratami. W przeciwieństwie do zdrowego rozsądku, sceptycyzmu, konserwatyzmu, podejrzliwości. Inna sprawa, że takie cechy zapobiegają zwykle spektakularnym zyskom.”

    To jest kwintesencja programu edukacji fin z prawdziwego zdarzenia. Moje credo jest w sumie podobne: „Nie da się przewidzieć sukcesu, ale można uniknąć porażki”. Nie ma gwarancji, że wiedza nas przed czymś złym uchroni, ale jest duże prawdopodobieństwo, że tak. Różnica matematyczna, ale w prawdziwym życiu zasadnicza. Bo z natury bardziej cenimy sobie awersję do strat niż skłonność do zysków. A inna sprawa to umiejętność kontrolowania i szacowania ryzyka, tylko że do tego potrzeba wiedzy o prawdopodobieństwie i statystyce – i znowu wracamy do podstaw, które powinny być łatwo dostępne i tłumaczone w zrozumiały sposób na lekcjach matematyki.

    @ Jac

    „trzeba się z tym pogodzić i już”

    Można i tak, ale mnie, jako rodzicowi, kończy się cierpliwość wobec indolencji władz oświatowych. Nikt nie kiwnie palcem w tej kwestii, bo wykracza to poza normalny, tradycyjny zakres obowiązków. Stąd moje zainteresowanie tym tematem.

    @ _dorota

    „W Polsce jest do zrobienia cywilizacyjna praca u podstaw”.

    Dokładnie tak, także w finansach osobistych i w matematyce, zresztą w innych krajach jest podobnie. W badaniach przeprowadzonych w USA aż 70 % respondentów nie potrafiło rozwiązać poprawnie takiego prostego testu, składającego się z trzech zadań.

    Całość jest dobrze opisana tutaj:
    http://www.bankier.pl/wiadomosc/Sprawdz-czy-jestes-finansowym-ignorantem-TEST-3139460.html

    W innych krajach nie było lepiej, poprawnych odpowiedzi udzieliło: np. w Niemczech – 53 % respondentów, w Szwajcarii – 50 %, w Szwecji – 21 %, we Włoszech – 25 %, w Japonii – 27 %, we Francji – 31 %.

    A przecież podejmowanie decyzji finansowych to złożony proces, gdy na jakimś etapie brak nam odpowiednich narzędzi (umiejętności i wiedzy), łatwiej popełnić katastrofalny błąd, a jeśli nie mamy ich na samym starcie, nasze szanse drastycznie maleją.

    @ Paweł Gie

    Podręcznik i nauczyciel – to dosyć tradycyjne podejście, gdzie skuteczność zdobywania wiedzy jest niska. To klasyczny model transmisyjny, gdzie nauczyciel nadaje, a uczeń odbiera (i reprodukuje na testach). Rozwiązaniem jest przekazanie większej swobody myślowej samym uczniom, forma zajęć, gdzie same odkrywają i debatują, a nauczyciel spełnia rolę moderatora i przewodnika, coś w rodzaju eksploratorium. To przyszłość edukacji, nawet jest kilka udanych eksperymentów w tym temacie.

    A Kiyosaki nie miał dwóch ojców, to fikcja literacka. Polecam:
    http://blog.krolartur.com/anty-guru-robert-kiyosaki/

    @ kathay

    Być może chodzi o ten eksperyment Anny Marii Lusardi, o którym pisałem chwilę wcześniej:
    http://www.bankier.pl/wiadomosc/Sprawdz-czy-jestes-finansowym-ignorantem-TEST-3139460.html

    @ Jack

    „Dobór naturalny nie działał na wzmacnianie cech poprawiających zdolności rozwiązywania skomplikowanych zadań matematycznych, problemów z zakresu rachunku prawdopodobieństwa, czy wyliczania procentu składanego. Umiejętności tego rodzaju nigdy nie były potrzebne naszym przodkom, a osobniki, które statystycznie wyróżniały się w tym względzie mogły nawet zmniejszyć swoje szanse przeżycia.”

    Świetny argument. W sumie o tym samym mówi Kahneman, pisząc o systemie 1 (działania szybkie, zautomatyzowane, nieświadome) i systemie 2 (świadomie działanie, analiza, namysł). Biorąc pod uwagę ewolucję i jej dwie główne cechy: przetrwanie i reprodukcję genów, liczyła się przede wszystkim umiejętność szybkiego reagowania na zagrożenia, a więc tzw. System 1. Umiejętności analityczne (i myślenie abstrakcyjne) to, w ujęciu ewolucyjnym, dosyć świeża cecha.

    Ps. Mała uwaga: warto wiedzieć, że autorem nazw: System 1 i System 2 nie jest Kahneman, tylko dwóch innych psychologów: Keith Stanovich i Richard West.

  19. alberg

    Dziwię się, że edukacja finansowa jeszcze nie znalazła się w podstawie programowej przynajmniej szkoły średniej. Z jedna strony mniejszy byłby odsetek ludzi którzy niezbyt racjonalnie ocenili swoją sytuację finansową oraz warunki makroekonomiczne zaciągając kredyt i nie byłoby takich sytuacji jak tu: http://www.kred.pl/20140122663/Wiadomosci/bedzie-pozew-zbiorowy-o-kredyt-hipoteczny-we-frankach.html
    Z drugiej strony zaryzykowałbym tezę, że nawet najbardziej staranna edukacja nie jest czasem w stanie przeciwdziałać niższego rzędu pobudkom, jak np. chciwość. Czasem wizja krociowych zysków zaburza właściwą percepcję sytuacji, co doświadczyło wielu klientów Amber Gold czy Fin Royal, w tym także i szacowni profesorowie akademiccy.

Skomentuj Wojciech Głąbiński Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Twoje dane osobowe będą przetwarzane przez Dom Maklerski Banku Ochrony Środowiska S.A. w celu: zapewnienia najwyższej jakości naszych usług oraz dla zabezpieczenia roszczeń. Masz prawo dostępu do treści swoich danych osobowych oraz ich sprostowania, a jeżeli prawo na to pozwala także żądania ich usunięcia lub ograniczenia przetwarzania oraz wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania. Masz także prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Więcej informacji w sekcji "Blogi: osoby komentujące i zostawiające opinie we wpisach" w zakładce
"Dane osobowe".

Proszę podać wartość CAPTCHA: *