Czytając opinie na temat hossy na rynku surowcowym na każdym kroku trafia się na porównania z końcówką lat siedemdziesiątych XX wieku. Na porządku dziennym są analizy wskazujące, iż dzisiejsze ceny surowców przeliczone przez inflację, to – przepraszam za słowo, ale do tego często sprowadzają się opinie – pikuś.
W istocie mówi się, iż np. ówczesna wycena złota przeniesiona do naszych czasów dałaby około 2000 dolarów za uncję. Argumentem tym szafuje się na wielu rynkach surowcowych wskazując, iż historia uczy, że dla ceny surowców nie ma granic a dzisiejsze wyceny wydają się wysokie tylko z powodów psychologicznych. Zawsze lubiłem takie połowiczne analizy. Nie wiadomo czemu, w analizach wskazujących prosty zarobek na wzroście cen surowców używa się tylko prowzrostowych argumentów sprzed 30 lat.
W poprzednim wpisie starałem się uwrażliwić czytelników na to, iż zwyżkom na rynkach surowcowych towarzyszą fundamentalne opowieści a dane z różnych raportów dobiera się wedle klucza, które są wygodne do opisu rzeczywistości. Po czasie okazuje się, iż dane były cytowane zgodnie z trendem na rynku a analitycy krzyczący „sky is the limit” znikają gdzieś szukając nowego kamienia filozoficznego pozwalającego zamienić ołów w złoto. Inwestorzy zostają ze stratami w kieszeni i różnej odmiany opowieściami typu „oil peak„, które są tuż za rogiem.
Przypomnijmy zatem, iż w połowie lat siedemdziesiątych prezydentem Stanów Zjednoczonych został Jimmy Carter, który przeszedł do historii, jako uczciwy acz nieskuteczny polityk. Ameryka borykała się wówczas z rosnącą inflacją, recesją a na Bliskim Wchodzie do władzy dochodziły siły polityczne, które określa się mianem fundamentalistycznych. Skrajnym przykładem słabości Stanów Zjednoczonych była nieudana akcja odbicia zakładników z ambasady w Teheranie a książki o ropie, jako problemie świata, zalewały księgarnie – również te polskie.
Na porządku dziennym były wówczas opisy wskazujące, iż niestabilność kapitalizmu spowoduje, że Stany Zjednoczone i ich sojusznicy będą musieli ustąpić pola Związkowi Radzieckiemu, który jest bogaty w surowce i dzięki ich wysokim wycenom rozepchnie się na świecie. Nieco wrażliwsi na politykę międzynarodową czytelnicy bez trudu odnajdą w tym opisie elementy, które pojawiają się w analizach dzisiaj. Ameryka ma upaść, komunizm – tym razem w wydaniu chińskim – zwyciężyć.
W takiej niepewności pojawiają się różnej maści magicy, którzy mówią o pewnych zyskach w świecie zalanym przez chaos i niepewność. Grzegorz Zalewski w komentarzu do poprzedniego wpisu słusznie zwrócił uwagę na to, iż owe zwyżki cen i analizy idealnie nadają się do wrzucania wzrostów cen surowców do różnych reklam produktów finansowych, które mają być dziś lekarstwem na bessę na rynku. Po hossie małych i średnich spółek, hossie na rynkach wschodzących przyszedł czas na surowce, których cena – patrzcie tylko – wzrosła o setki procent i nie chce spadać.
No to rzućmy okiem na dwa wykresy gorącego dziś towaru, jakim jest złoto. W roku 1976 uncja złota kosztowała około 100 dolarów. W niespełna 4 lata rynek wymaszerował w rejon 900 dolarów za uncję. Zwyżce towarzyszyła inflacja, recesja i wysokie ceny ropy. W roku 2000 uncja złota kosztowała około 250 dolarów, by w zeszłym tygodniu dojść do poziomu 1000 dolarów za uncję. Właśnie tej części wykresów używa się najczęściej powołując się na analogię z latami siedemdziesiątymi.
Rzadko jednak w analizach cen sprzed blisko 30 lat przywołuje się dwa fakty. W dziesięć dni po ustaleniu rekordu – styczeń 1980 roku – cena złota spadła z 900 dolarów do 700 dolarów za uncję a 60 dni później uncja złota kosztowała już tylko 500 dolarów. Mówiąc inaczej rynek potrzebował tylko kwartału, by oddać około 40 procent wartości najlepszego towaru w świecie niepewności. Przestał się liczyć międzynarodowy chaos i inflacja w USA, która jeszcze w 1982 roku wynosiła przeszło 10 procent a dzisiejsze poziomy osiągnęła dopiero dwa lata później.
Spróbujcie znaleźć dziś analizy i reklamy produktów opartych o rynek surowcowy, które powiedzą wam, iż warunki gospodarcze zmienią się w dwa miesiące na tyle dynamicznie, by wyceny surowców spadły o 50 procent na kilkunastu sesjach. A jednak lata osiemdziesiąte pokazują, iż nie tylko jest to możliwe, ale bardzo prawdopodobne.
PS. Jeden z poprzednich wpisów dotyczył Australii i chińskiego zapotrzebowania na surowce. Dyskusja przeszła na chińską ekspansję w Afryce i nawet obiecałem wpis o inwestycjach Chińczyków w Afryce. W czwartek pojawił się jednak duży raport The Economist na ten temat, więc problem odkładam na półkę. Bezpłatna wersja raportu znajduje się na stronach The Economist. Raport zawiera także teksty o Australii i chińskich inwestycjach w Afryce. Polecam, bo to pierwszorzędne dziennikarstwo ekonomiczne za darmo.
18 Komentarzy
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
A policzylby Pan moze stosunek DJIA do ceny uncji zlota? Bo wtedy zauwazy Pan, ze na poczatku lat 80 jedna uncja zlota kupowala DJIA.
W 1999 roku 44 uncje.
W szczycie bessy naszej dekady 27 uncji.
Teraz 12 uncji.
Jest jeszcze sporo miejsca.
Pozdrawiam
Właśnie o takich argumentach mówię. Jeden z bohaterów książki Lema „Śledztwo” oddał to szafowanie statystykami na potrzeby argumentów zdaniem „Można mnożyć i dzielić przez siebie różne rzeczy, długość lasek przez szerokość kapeluszy, i mogą z tego wyniknąć różne stałe albo niestale”.
Właśnie wyszła książka Buy Gold Now: How a Real Estate Bust, our Bulging National Debt, and the Languishing Dollar Will Push Gold to Record Highs, w której autor odnotował, że wystarczy, by tylko 1 procent kapitału, który jest do zainwestowania na rynku, popłynął w kierunku złota a cena wystrzeli w stratosferę. Tylko najpierw musiałby ten 1 procent na ten rynek popłynąć.
Złoto nie zawsze idzie na północ, gdy jest recesyjne zagrożenie i proste relacje nie działają. Nie szukając daleko proszę zobaczyć spadek ceny złota o 20 procent w okresie bessy 2000-2001. Stopy procentowe spadały a złoto razem z nim. Już to pozwala powiedzieć, że argumenty typu „złoto będzie rosło, bo stopy procentowe spadają” można nazwać analitycznym bełkotem. Idę o zakład, że jakby stopy rosły i złoto rosło, to argument wyglądałby tak „złoto rośnie, bo stopy procentowe rosną a to grozi recesją”.
Szczerze mówiąc można dyskutować z analizami typu „jeśli X to Y” a nie z analizami typu „jeśli potencjalne X, to może potencjalne Y”.
Dla mnie przykładem nowej gorączki złota jest fakt, iż inwestowanie na rynku złota owocuje już książkami w serii „Dla opornych” (nowość na rynku z 5 lutego 2008 to „Precious Metals Investing For Dummies”). Szczęśliwie autorzy takich książek mają na tyle uczciwości, żeby mówić o dywersyfikacji a nie tylko wzrostach do nieba, bo dziś w stosunku do roku 1980 jest tanio.
Złoto jest rzeczywiście bardzo specyficznym aktywem. Jego specyfika wynika z faktu, iż ma ogromny stosunek stock to flow (zapas do obrotu). Tym wyróżnia się od wszystkich innych dóbr w gospodarce. Gdybyśmy dzisiaj zaprzestali wydobywać i recyklingować złoto, wystarczyłoby go na następne 50 lat! Całe złoto wydobyte w ciągu cywilizowanej historii (z wyjątkiem kilku zatopionych hiszpańskich galeonów) jest gdzieś na rynku. Ten zapas działa jak ogromny bufor, stabilizator. Kiedy zdamy sobie z tego sprawę powinniśmy być zaskoczeni dlaczego nominalna cena złota ma tak ogromną zmienność. Przecież na zdrowy rozum w sytuacji kiedy mamy dostępny tak ogromny zapas, nawet znaczny wzrost popyt czy spadek podaży powinien mieć tylko niewielki wpływ na cenę.
Dlatego uważam, za Robertem Mundellem, że dużo wygodniej jest wyobrazić sobie, iż zmieniająca się nominalna cena złota jest wyrazem tego, że zmienia się wartość pieniądza w którym ta cena jest wyrażona niż że zmienia się realna wartość złota. Więcej na ten temat można przeczytać tutaj, omówiono jest tam też epizod z historii dolara 1980-1982 kiedy drastycznie spadła cena złota.
http://www.nbp.pl/Home.aspx?f=publikacje/materialy_i_studia/2003.html
Jeśli teoria Mundella jest prawdziwa wszyscy, którzy kupują złoto w istocie obstawiają, że FED będzie dalej produkował inflację. Myślę, że w chwili kiedy inflacja w wyraźny sposób pojawi się w CPI, nastąpi zmiana kursu. Kiedy to będzie, nie wiem.
>Ten zapas działa jak ogromny bufor, stabilizator.
Problem w tym, że całkiem spora część złota nie jest w obrocie i kiedy pojawia się dynamiczny popyt na rynku, to cena rośnie. Odważyłbym się na tezę, że obecne zwyżki złota są jednak pochodną rozwoju nowych sposobów inwestowania na rynku a przywołany Fed obniżając stopy procentowe mimowolnie funduje nową bańkę spekulacyjną w tej części rynku. Poniżej wiele mówiący wykres (chyba z Financial Times ze stycznia tego roku, przepraszam za brak dokładnego źródła, ale zapisałem na dysku bez większego opisu).
https://blogi.bossa.pl/wp-content/uploads/2008/03/zloto.png
A zarobił Pan coś na tej hossie złota czy bał się jak teraz przez cały czas i sceptycznie patrzył z boku ?
@appfunds
a strachu na rynku pisałem na portalu futures.pl: http://www.futures.pl/?did=275
Utrzymując się jednak w konwencji pytań „a czy Pan?” zadam pytanie, czy słyszał Pan kiedyś o słowie dywersyfikacja, które w praktyce ma dwie strony – pozwala unikać strat a zarazem nie podniecać się wzrostami po 100 procent? Jeśli nie, to polecam blog Tomasza Symonowicza – tam będzie można dowiedzieć się kilku spraw, które pokazują, jak być ponad 100 procentowe wzrosty i spadki, które są podnietą dla ludzi lubujących się w analizach zdań typu „wiedziałem, że tak będzie”. Pytanie jednak padło, więc informuje, że na rynku złota nie zarobiłem złotówki. Utrzymuję dystans do zwyżki złota od czasów, gdy cena sięgnęła 500 dolarów za uncję. Dla własnego samopoczucia może mnie Pan nazwać słowami, które oddadzą pańskie poczucie racji.
@appfunds
Gdyby zarobił to znaczyłoby, że się zna? A może jakby stracił to byłby większym fachowcem?
"Nie boją się tylko idioci i malutkie dzieci".
No offence.
Nie bardzo wiem, jak cena złota mogłaby spaść, skoro Fed nadrukował tyle banknotów. Przecież jeśli któremuś bankowi zabraknie teraz pieniędzy, będzie mógł wziąć z banku centralnego tyle pustych pieniędzy ile tylko będzie chciał. Ludzie nie są głupi i widzą, że dolar traci gwałtownie zaufanie i wartość. A złoto jest w związku z tym sposobem tezauryzacji. Ergo, za kadencji Bernanke mało prawdopodobne że cena złota z powrotem spadnie do 200 dolarów za uncję.
>jak cena złota mogłaby spaść
Tak, jak spadały w przeszłości wszystkie rynki towarowe – wystarczy, że wyłoży się jeden duży fundusz i wszyscy zapomną o ochronie przed inflacją.
Przy okazji, japoński bank centralny drukuje pieniądze od lat a za dolara na rynku płaci się dziś mniej niż 100 jenów, więc warto takie proste połączenie zła polityka banku centralnego-słaba waluta oglądać również na innych rynkach. Mnie nie zajmuje tu rynek walutowy, ale wystarczy poczytać opinie zagranicznych komentatorów, by bez trudu trafić na sygnały, że obecna słabość dolara to bomba z opóźnionym zapłonem i za jakiś czas usłyszymy o upadkach agresywnych funduszy, które zrobiły za duży zakład na słabego dolara.
Polecam tekst G. Zalewskiego http://www.futures.pl/?did=254
Nie chodzi mo o poczucie racji, tylko proszę się zastanowić nad własnym podejściem do rynku.
Sam Pan przyznaje, że jest Pan sceptykiem od 500 $ za uncję złota.
W takim razie co Pan powie o analityku, który wieszczyłby nieuchronny krach na rynku akcji na GPW od poziomu 1900 do 3900 na WIG 20 i w końcu z radością wykrzyknął; Miałem rację ! ?
>proszę się zastanowić nad własnym podejściem do rynku
Chętnie, ale przykładem. Powiedzmy, że ma Pan w portfelu 50 różnych instrumentów (akcji różnych sektorów, towarów, funduszy nieruchomości, lokat). Z czego 2 procent to złoto. W tym kontekście zwyżka złota o 100 procent daje zysk w relacji do portfela rzędu 2 procent. Czy w takim kontekście uważa Pan, że okrzyk miałem rację lub nie miałem racji ma jakiś sens? I wzrost złota o 100 procent jest jakąś okazją życia, która przeszła obok nosa? Wybaczy Pan, ale ja nie widzę w tym wielkiego dramatu i powodu do strachu ani euforii. Wielkie emocje ze zwyżek po 100 procent są dostępne graczom, którzy są mocno zlewarowani w jednym segmencie rynku. Nie widzę też powodu do nazywania tego inwestowaniem – raczej hazardem. Nie mam nic przeciwko kupowaniu złota, ale bez obiecanek i oszukiwania się, że „only way is up”.
50 roznych instrumentow? Co to za portfolio? Globalny fundusz hedgingowy z kapitalem 20 mld $?
W indywidualnym portfolio, od kilkudziesiciu tysiecy do kilku milionow wiecej niz 10 instrumentow to blad. To leczenie niewiedzy dywersyfikacja.
To moja opinia.
Panie Trystero – przy 60 procentach kapitału w akcjach daje Pan 60 procent w jedną spółkę na jednym rynku związaną z jednym sektorem? Jeśli tak, to ja nie nazwałbym tego dywersyfikacją tylko oszukiwaniem się, że jest się zdywersyfikowanym – ale rozumiem wyłapanie nieścisłości. Wprawdzie moi nauczycieli mówili w takich momentach, że mogą to powiedzieć prościej, ale trwałoby to 10 razy dłużej.
Oczywiscie, ze nie daje 60% w jedna spolke, ani 60% z 60% w jedna spolke bo nie wiem jak mam rozumiec Pana wypowiedz. Ale z kilkuletniego (wiem, to nic w porownaniu z Panami) wiem, ze posiadanie w indywidualnym portfelu wiecej niz 10 instumentow nie jest zadna dywersyfikacja tylko rozpraszaniem odpowiedzialnosci.
Rzeczywiscie troche sie ‚czepilem’ – ale kwestia dywersyfikacji i ekspozycji na ryzyko (a wiec takze na zysk) jest wazna.
Pozdrawiam
Z „czepianiem się” nie ma nic złego – wymaga wysiłku i przypomina o tym, żeby pisać jasno.
Ten mój przykład był teoretyczny, żeby pokazać, że emocje związane ze wzrostami po 100 procent to błąd perspektywy. Trzymając się jednak tego przykładu. Powiedzmy, że mamy 10 procent portfela w metalach (złoto, platyna, srebro i jeszcze jakieś dwa przemysłowe) – trudno to nazwać 2 procentowym udziałem w portfelu i zdywersyfikowaniem na pięć instrumentów, bo skorelowanie pierwszych trzech jest bardzo wysokie a dwóch kolejnych z pierwszymi trzema istotne (przynajmniej ostatnio), ale de facto w złocie możemy mieć tylko 2 procent. Słusznie jednak Pan zauważył, że wielkość portfela ma wpływ na możliwość dywersyfikacji. Myślę, że tym bardziej problem potencjalnego spadku złota o 30 procent będzie ważny dla inwestora. Całość notki pomyślana była jako ostrzeżenie przed reklamami typu złoto wzrosło o 150 procent – kupujcie.
Myślę też, że mówienie ogólnie o dywersyfikacji jest zamydlaniem tematu (nie piszę już w odniesieniu do konkretnej wypowiedzi, tylko ogólnie). Nie ma jednego modelu. Nawet przy tak prostej zmiennej na wejściu jak wiek inwestora już część całkiem ciekawych opcji odpada. Przykładowo dywersyfikowanie portfela inwestora, który ma np. 65 lat przez zakup nieruchomości o planowanym okresie wyjścia z inwestycji 5 lat jest w jakiś sposób zwycięstwem nadziei nad zdrowym rozsądkiem.
Według mnie omawiana tu dywersyfikacja nie ma wiekszego sesnu, chyba, ze zalezy nam tylko na stabilności, a nie zarabianiu- w takim portfelu instrumenty są negatywnie ze sobą skorelowane, wiec wzrost jednych z reguły powoduje spadek innych i gdzie tu zarobek?
Lepszym chyba wyjsciem jest szukanie instrumentow, ktore bez względu na koniukture czy daną modę przynosza stabilne zyski/dywidendy itp.
Inną kwestia jets to, ze jesli naprawdechce sie zarobić wiecej to nie ma siły należy niekiedy postawić "na jedna kartę" lub też byc inwestorem z dużym doświadczeniem i jeszcze wiekszym kapitalem i korzystac z praw statystyki.
Jeszcze raz: nie rozmawiamy o dywersyfikacji i jej modelach, tylko o emocjach ze wzrostu po 100 procent, bo do tego odwołują się reklamy produktów opartych o 100-procentowe zwyżki np. złota. Niezależnie, jaki model dywersyfikacji się przyjmie, 100 procentowe wzrosty mogą wzbudzać emocje u osób nie stosujących dywersyfikacji. Tylko o to chodziło. O dywersyfikacji szerzej możemy rozmawiać, jak określimy warunki początkowe – wiek, oczekiwania, majątek inwestora i skłonność do ryzyka. Jak mamy osobę, która ma dług na hipotece i 10.000 zł do zainwestowania, to możemy rozmawiać o systematycznym oszczędzaniu. Jak mamy osobę, która ma w swoim zasobie 3 nieruchomości ponad tą, którą zamieszkuje i stanowi to 40 procent jego majątku dostępnego na inwestycje, to sytuacja jest skrajnie odmienna.
Zgadzam się. Reklamy produktów finasowych nie różnia sie niczym od proszków do prania-liczy sie sprzedaż.
Każda górka moze sie okazać chwilowym dołkiem, ale gdy ktoś jest mlodym czlowiekiem i widzi jakis sektor, instrument nie odkryty przez szerszą część spoleczeństwa to warto zainwestowac długoterminowe i sprzedać wtedy jak inni sie bedą emocjonowac zwyżką 100%.
nie wiem czy Pan zauważył, ale od jakiegoś czasu rozwijają sie instrumenty oparte o nowe źródła energii, chwilowo jest to reklamowane raczej dla "vipów", lecz za kilka miesiacy po pierwszym sukcesie tych instrumentow rozszerzy sie widownia.
Wszystkim życze Pogodnych Świąt.