Dwa miesiące temu pisałem o nieuniknioności ryzyka: w życiu osobistym, zawodowym i finansowym. Nieuniknioność polega na tym, że osoby za wszelką cenę minimalizujące wszelkie ryzyka narażają się na ryzyko, że ich ostrożna postawa sprawi, że nie osiągną tego, co chciałyby osiągnąć i co mogłyby osiągnąć, biorąc pod uwagę ich umiejętności i zaangażowanie. Wskazałem wtedy, że traktowanie otrzymywanych od życia szans jak kupony na loterię jest rozsądną postawą. Nawet jeśli szansa na spektakularny sukces jest niewielka, ale „kupon” kosztuje relatywnie niewiele (ewentualna strata ma ograniczony charakter), wzięcie tej szansy ma sens, nawet jeśli przyjmuje się ryzyko niepowodzenia.
W innym tekście zwróciłem uwagę na dwa przykłady nadmiernego unikania ryzyka: niechęć do kredytów i niechęć do dźwigni finansowej. Dziś chciałbym zwrócić uwagę na to, jak bardzo agresywna może być postawa inwestycyjna, którą w pewnych warunkach można uznać za rozsądną. Poruszyłem ten wątek w historii inżyniera z OpenAI, który stworzył interesującą tezę inwestycyjną – ceny nieruchomości runą w dół w „drogich miastach, których sukces zbudowany jest na zgromadzeniu w nich dużej ilości kapitału ludzkiego”. By zdobyć kapitał na realizację tej tezy inwestycyjnej, sprzedał swój dom.
W konwencjonalnym podejściu popełnił podręcznikowy błąd. Wszyscy znamy przecież, z reguły niezbyt szczęśliwie kończące się historie ludzi, którzy sprzedali swoje domy, by w czasie hossy inwestować na rynku akcyjnym. W konwencjonalnym podejściu taki ruch wydaje się nierozsądny i agresywny. Bohater historii jest jednak młodym człowiekiem, z niezwykle poszukiwanymi na rynku umiejętnościami, mieszkającym w regionie, w którym takie umiejętności są bardzo dobrze wynagradzane. W czasie swojej kariery zawodowej zapewne zarobi na kilka nieruchomości takich jak ta, którą sprzedał, zwłaszcza jeśli obejmą go hojne w spółkach technologicznych programy motywacyjne. Innymi słowy, bohater może sobie pozwolić na utratę kapitału, który przeznaczył na realizację swojej tezy inwestycyjnej, ponieważ jego całkowity życiowy kapitał będzie wielokrotnie większy.
Wszystkie podejścia do zarządzania ryzykiem inwestycyjnym zakładają, że znamy wartość kapitału, którym dysponujemy. Tym, z czym mamy problem, jest ustalenie wartości oczekiwanej i rzeczywistej niepewności związanej z podejmowaną inwestycją. Na rynku akcyjnym korzystamy przy tym często z historycznych danych o stopach zwrotu i zmienności.
Na problem ten zwrócił uwagę Byrne Hobart w artykule „What’s the True Bankroll?„. Punktem wyjścia była sytuacja zarządzających w dużych funduszach hedge, stosujących wiele strategii jednocześnie. Poszczególni zarządzający otrzymują do dyspozycji kapitał, który mają inwestować. Wiele z tych funduszy ma drakońskie i zaskakujące poziomy dopuszczalnych strat, po osiągnięciu których kapitał zarządzającego jest zmniejszany, a zarządzający jest zwalniany. Ten drugi poziom to między 5% a 10%, a pierwszy to mniej więcej połowa pierwszego. Dziesięcioprocentowa strata portfela oznacza koniec zarządzającego – albo zwolnienie, albo degradacja na niższe stanowisko, np. analityka.
Hobart zauważa, że zrozumienie, jaki jest prawdziwy kapitał zarządzającego, dramatycznie zmienia optymalną wielkość otwieranych pozycji. Teoretyczny kapitał zarządzającego to powiedzmy 100 mln USD. Ale przy 10% stracie zarządzający kończy swoją pracę. Tak więc za rzeczywisty kapitał można uznać 10 mln USD. Przy zastosowaniu prostych metod zarządzania ryzykiem, takich jak kryterium Kelly’ego, otrzymamy zupełnie różne optymalne poziomy wielkości pozycji.
Hobart podaje też, podobny do historii inżyniera z OpenAI, przykład młodego człowieka, który skończył sensowne studia, zaczyna karierę zawodową i chce zainwestować swoje pierwsze 10 000 USD oszczędności. Czy ta kwota to jego rzeczywisty kapitał, który może ryzykować w ramach inwestycji na rynku finansowym? A może jego rzeczywisty kapitał jest znacznie większy, bo zalicza się do niego bieżąca wartość netto jego przyszłych dochodów? Nawet jeśli założymy, że jego kapitał jest gdzieś pomiędzy wspomnianymi wyżej wartościami, to dojdziemy do zupełnie odmiennych wniosków co do tego, jak agresywna powinna być jego strategia inwestycyjna, niż gdybyśmy założyli, że jego kapitał to tylko obecne oszczędności.
Tak wygląda dosyć skomplikowane uzasadnienie idei, którą wielu ludzi intuicyjnie rozumie: młodzi ludzie mogą inwestować bardziej agresywnie, niż wskazuje na to aktualny stan ich rachunku inwestycyjnego. Najczęściej tę ideę uzasadniamy tym, że młodzi ludzie mają dużo czasu, by odbudować swój kapitał po ewentualnych stratach. Okazuje się też, że młodzi ludzie mają dużo wyższy rzeczywisty kapitał niż ich aktualne oszczędności.
Takie podejście do określania akceptowalnego ryzyka inwestycyjnego może uzasadnić inwestycyjne wybory młodych ludzi, które w konwencjonalnym podejściu wydają się nierozsądne i agresywne. Na przykład skoncentrowanie się na rynku akcyjnym, prowadzenie skoncentrowanego portfela, a nawet zainteresowanie akcjami lub aktywami (do głowy przychodzą kryptowaluty, zwłaszcza te alternatywne) z loteryjnym modelem wypłaty.
Oczywiście każda indywidualna decyzja o poziomie ryzyka inwestycyjnego powinna także uwzględniać emocjonalne preferencje inwestora. Nie jest moim celem przekonywanie młodych ludzi, by wkładali wszystkie swoje oszczędności w memecoiny. Chciałem zwrócić uwagę, że przez błędny szacunek wielkości kapitału, którym dysponują, młodzi ludzie wybierają zbyt ostrożne strategie inwestycyjne.
4 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
Wliczanie do "rzeczywistego kapitału" przyszłych wpływów jest budowaniem zamków na piasku. Wiele się może zdarzyć: wypadek, wczesny rak, drobna kontuzja ze skutkiem uzależnienia od środków przeciwbólowych, wszelkie inne uzależnienia.
Należałoby przetrzepać statystyki i ustalić, ilu młodych rzeczywiście robi karierę, w podziale na klasy społeczne, środowiska zawodowe etc. I tym wskaźnikiem skorygować oczekiwania.
Niemniej: tak, coś w rodzaju "wartości obecnej przyszłych wpływów" istnieje w świadomości społecznej szeroko. Dlatego np. studenci prawa (choć jeszcze nie zarabiają) mają olbrzymie powodzenie wśród dziewczyn po zawodówkach (z czego zresztą bezwzględnie korzystają).
@ dorota
A ignorowanie przyszłych dochodów jest niepotrzebnym ograniczaniem się w fazie życia, w której można podejmować najwięcej finansowego ryzyka. Nikt nie sugeruje traktowania całego potencjalnego strumienia dochodów netto jako kapitału. Chodzi raczej o zrozumienie, że ma się więcej niż to co jest w banku/na rachunku inwestycyjnym.
Zgoda. Chciałam zwrócić uwagę na to, że jednak to "ma się więcej" jest obarczone jakimś ryzykiem. No i z drugiej strony zauważyłam, że społeczeństwo ten potencjalny strumień dochodów wycenia od dawien dawna.
Fajne porównanie Dorota, ja uważam że powodzenie u dziewczyn wiąże się też z wyglądem charakterem i podejściem do życia i wcale nie trzeba być studentem prawa:) wystarczy jeszcze być zaradnym życiowo i nawet wykształcenie średnie jest ok. Ja jak zaczynałem z giełdą miałem około 20lat były wzloty i upadki ale to mnie mobilizowalo i nauczyło żeby rozwijać swoje kwalifikacje zawodowe i nie łudzić się tylko giełdą i powiem szczerze że właśnie to doświadczenie jest czy było bardzo dobre, najważniejsze żeby wyciągać wnioski odpowiednie, ale znam też wielu którzy nie potrafią się czasami podnieść mimo młodego wieku po porażkach giełdowych więc wszystko zależy od silnego charakteru i woli walki:)