Człowiek nie jest istotą doskonałą. Chciwy, pazerny, mściwy, dbający o swój własny interes, skłonny do przemocy, wykorzystujący słabszych. Choć jest istotą społeczną i korzystniejsza dla niego jest współpraca z innymi, często pozwala sobie na nieczyste zagrania. Jeśli ma jakąś przewagę – choćby najprostszą, wynikającą z siły – w wielu sytuacjach nie omieszka z niej skorzystać. W rezultacie społeczeństwa tworzone przez ludzi nie są doskonałe. Systemy tworzone przez człowieka również.
Zdają się o tym zapominać ci wszyscy, którzy w ostatnich czasach głośno zaczynają mówić o końcu kapitalizmu. Koniecznie z dopowiedzeniem „kapitalizmu neoliberalnego” mając na myśli nie tylko ten w różnych krajach i występujących w wielu postaciach, ale szczególnie ten w Polsce. Za niemal wszystkie bolączki sytuacji w Polsce jest odpowiedzialny ów neoliberalny, wolnorynkowy kapitalizm. Nikt go co prawda nie widział, bo przecież wolny rynek w Polsce w ostatnich dwudziestu latach obciążony był znaczącym udziałem i wpływem państwa, ale to nie znaczy, że nie można przyjąć, że jednak to jest właśnie zło największe.
Cechą charakterystyczną krytyków tak pojmowanego kapitalizmu jest również przekonanie, że większy udział państwa pozwoliłby na niemal natychmiastowe rozwiązanie różnego rodzaju problemów – nierówności społecznych, dochodowych, biedy, ogromnej dysproporcji między zamożnymi a ubogimi, oraz oczywiście uporządkować rynek pracy, który stałby się uczciwy, rzetelny, wynagradzający wszystkich według podobnych zasług.
W tych idealnych wizjach brakuje jednak nieustannie jednego. Odpowiedzi na pytanie: „Państwo, czyli kto?”. Bo państwo w rzeczywistości jest sztucznym tworem, tworzonym przez ludzi. Państwo nie istnieje, a niedoskonały człowiek jak najbardziej. Kapitalizm nie jest systemem stworzonym przez siłę wyższą, jakiegoś demiurga, który się pomylił i należy zweryfikować wierzenia. Jest jedynie pewną umową społeczną, co do funkcjonowania ludzi. Ze wszystkimi ich wadami i oczywiście zaletami.
Anatolij Fiedosiejew był radzieckim inżynierem, odznaczonym medalem Bohatera Pracy Socjalistycznej, zdobywcą Nagrody Leninowskiej i … uciekinierem. W wieku 60 lat w 1971 roku uciekł ze Związku Radzieckiego do Anglii. W 1976 roku publikuje książkę „Zapadnia. Człowiek i socjalizm”. W której zamieszcza swoje przemyślenia na temat tego jak w praktyce funkcjonuje ten ustrój.
Wyobraźmy sobie ludzi, którzy – inaczej niż ty i twoi przyjaciele – nie chcą dbać o dobro państwa i narodu. Do władzy dążą wyłącznie w trosce o własne korzyści. Oczywiście system centralnie sterowany będzie dla nich wręcz idealny. Dlatego uczciwi ludzie świadomie lub nieświadomie nie chcą brać na siebie odpowiedzialności, której nie mogą wykorzystać dla dobra bliźniego, natomiast ludzie podli chętnie biorą udział w tej „grze” i – co więcej – wspierają ją.
Słowa pisane przez Fiedosiejewa ponad czterdzieści lat temu odnosiły się do socjalizmu, choć równie dobrze można by i dopasować je (po usunięciu fragmentu o centralnym planowaniu) do kapitalizmu. Bo pasują po prostu do ludzi. Tak! Wyobraźmy sobie ludzi, którzy nie są tak uczciwi, etyczni i odpowiedzialni za innych jak my. Bo przecież my mamy wyłącznie zalety. Wygląda na to, że nie wyobrażają sobie tego różnego rodzaju krytycy kapitalizmu.
Pozwalam sobie na ten, być może, przydługi wstęp, jako próbę ustosunkowania się do wywiadu, jaki przeprowadził Grzegorz Sroczyński z dr Hanną Szymborską pod tytułem Kapitalizm się chwieje. „Kolejny kryzys może być tak głęboki, że zatopi wszystkie łodzie”
Choć obiecałem sobie już jakiś czas temu, że będę unikał tekstów, w których szafuje się określeniem „neoliberalny”, jako hasłem określającym wszelkie zło, to dałem się skusić po raz kolejny i … No właśnie. Ja rozumiem, że wywiad, czy ogólnie publicystyka nie domaga się podawania źródeł, bo nie ma na to miejsca, ale wypadałoby czasem zachować pewną uczciwość intelektualną, a nie podawać przykłady, które co prawda potwierdzają nasze tezy, ale może nie do końca są zgodne z rzeczywistością. Pozwolę więc sobie zwrócić uwagę na kilka tez pojawiających się podczas tej rozmowy i krótki do nich komentarz.
Politycy są jacy są, ale przynajmniej wybieramy ich demokratycznie. Gdy mieli narzędzia, żeby ingerować w gospodarkę, mogli to robić w imieniu dużych grup wyborców, czyli klasy średniej. Państwo pilnowało, żeby wzrost płac nie omijał większości. Dziś po dekadach deregulacji rządy uważają, że z problemem stagnacji płac niewiele można zrobić. „To nie nasza sprawa, tylko wolnego rynku” – mówią politycy.
Naprawdę chciałbym dowiedzieć się o konkretach. W jaki sposób rządy w krajach kapitalistycznych pilnowały wzrostu płac dla wszystkich grup społecznych. Naprawdę, jestem ciekaw. Ale zanim doczekam się kiedykolwiek odpowiedzi na to pytanie sięgnę do Fiedosiejewa
Opracowanie systemu obiektywnego wynagradzania, o którym większość z nas marzy, jest niemożliwe. […] Aby odsunąć od siebie brak obiektywizmu, zastosowano w ZSRR zabawną metodę. Otóż nie pozwolono na odbiór pracy mistrzom i kierownikom, a więc tym, którzy ją zlecali, a powierzono go specjalnie wyznaczonemu „specjaliście od norm”, którego zadanie polegało na porównywaniu cech produktu z normami. Z reguły te stanowiska piastowali ludzie słabo wykształceni i mało kompetentni. […]aby wypłacić robotnikowi pensję, trzeba było zebrać całe mnóstwo podpisów. A jak wiadomo, odpowiedzialność wieloosobowa to odpowiedzialność rozmyta
Odnoszę wrażenie, że rozmówczyni Grzegorza Sroczyńskiego patrzy na świat przez pryzmat odpowiednio skadrowanych pocztówek, nie widząc szerokiego kontekstu. A ten najszerszy możliwy to – cóż za zaskoczenie – człowiek, z jego ograniczeniami.
Biznes jest motywowany zyskiem, szuka więc tańszej siły roboczej. Raz będzie to przenoszenie produkcji do Chin, Bangladeszu, a innym razem sprowadzanie do Wielkiej Brytanii imigrantów z Polski.
Ja rozumiem takie zerojedynkowe spojrzenie na świat, ale ów zły biznes odpowiada na zapotrzebowanie klientów i (nie bójmy się tego powiedzieć) rozpasanego konsumpcjonizmu oraz oczekiwania niskich cen. Klienci nie chcą płacić za t-shirt 100 złotych tylko 20, więc trzeba znaleźć miejsca, gdzie to jest możliwe, żeby wyprodukować jak najtaniej. A jak dołożymy do tego potrzebę (absurdalną moim zdaniem) utożsamiania się z marką to mamy właśnie to co mamy.
Rozumiem, że ostatni fragment tego cytatu miał być tylko figurą retoryczną. Bo masowa emigracja z Polski do Wielkiej Brytanii to była indywidualna decyzja ludzi. Biznes nikogo nie sprowadził.
Okazało się, że firmy wcale nie wydają pieniędzy, tylko je gromadzą. A potem z powrotem wkładają do banków jako własne inwestycje finansowe. Dochodzi do absurdów. Koncern motoryzacyjny woli przeznaczyć miliardy dolarów na kupno krótkoterminowych instrumentów finansowych, niż zbudować nową fabrykę i trzymać się swojej podstawowej działalności, czyli produkować auta.
Mam nadzieję, że również tu miało to być pokazanie wyłącznie pewnego mechanizmu, niestety rozmówczyni chyba nie do końca z trafiła z przykładem. Poza niezbyt aktualnymi (2000-2012) statystykami dotyczącymi liczby fabryk samochodów, z których wynika wzrost liczby fabryk przejrzałem strony największych producentów aut na świecie. Trudno jest znaleźć info o fabrykach, łatwiej jest o produkcji samochodów. A ta stale rośnie. Czyżby wydajność przemysłu aż tak skoczyła, że spada liczba fabryk, a rośnie produkcja samochodów?
Na marginesie, udało mi się znaleźć informacje o największym światowym producencie, jakim jest Toyota. W 1987 roku miała 38 fabryk, w 2012 – 91.
Firmy nie są dziś nastawione na inwestycje długoterminowe, które wymagają zamrażania większego kapitału początkowego i dużej cierpliwości. Badania podstawowe, nowe technologie, nowa infrastruktura to są zawsze inwestycje obarczone wieloletnim ryzykiem. Coraz więcej korporacji woli inwestować nadwyżki w instrumenty finansowe. Akcjonariuszy nie interesuje, żeby Ford, Volvo czy GM koniecznie produkowały samochody, mogą równie dobrze zarabiać na zakupie opcji na ryż na giełdzie w Szanghaju, jeśli tylko daje to odpowiedni zwrot z kapitału.
Po pierwsze nie wiem dlaczego autorka wzięła na celownik właśnie producentów samochodów (o wiele lepszym przykładem byłoby chyba Apple). Firmy pod marką produkują wszystko od jogurtów, przez koszulki, po samochody. Dodatkowo nadwyżki inwestują w różnego rodzaju instrumenty. Chyba nikogo to nie dziwi. Mają budować cały czas fabryki? Nawet jeśli rynek jest nimi nasycony? I zatrudniać ludzi i zalewać rynek niechcianymi samochodami? Mówienie o braku wieloletnich inwestycji jest wyłącznie publicystyką. Gdyby nie działy badań i rozwoju, nie mielibyśmy nie tylko samochodów autonomicznych, ale tych wszystkich rozwiązań, które poprawiają nasz komfort i bezpieczeństwo jazdy. Choć akurat to przekonanie rozmówczyni jest zgodne z tym, co mówi dalej:
Od lat 80. po wycofaniu się państw z gospodarki spada tempo innowacyjności. Większość firm woli ograniczać się do wymyślania nowych technik marketingowych, żeby atrakcyjnie opakować i sprzedać technologie, które od dawna istnieją. Nie inwestują aż tyle w badania podstawowe, ile kiedyś inwestowały państwa.
Drapię się mocno w głowę, rozglądam po świecie dookoła, przypominam sobie to co było 20, 30 lat temu i zastanawiam się jakie wskaźniki pokazują SPADEK tempa innowacyjności? Tak nie przeczę marketing jest kolosalny, ale pisanie, że od lat 80 spadło tempo innowacyjności….?
W latach 80 na rynku muzycznym obowiązywały winyle i kasety magnetofonowe. Płyty ebonitowe powstały pod koniec XIX wieku, po pół wieku zastąpiono go polichlorkiem winylu. To był szczyt innowacyjności. Taśma magnetofonowa pojawia się pod koniec lat 20. XX wieku. po czterdziestu latach udaje się zmniejszyć jej format do poręcznej kasety. Zaś odtwarzacze są duże i niezbyt wygodne. Mija zaledwie 15 lat i mamy poręcznego „walkmana”. Naprawdę nastąpił spadek innowacyjności? W ciągu tylko ostatniej dekady sposób „słuchania” muzyki zmienił się już kilkukrotnie, z uwagi na zmiany w technologiach.
Telefon w formie, jaką znałem z dzieciństwa istniał od dziesięcioleci. Innowacyjnością był coraz dłuższy przewód (upraszczam). Ostatnie dwie dekady to zmiana radykalna w tym czym jest telefon. Przy czym zmiana odbywa się niemal co roku.
Naturalnie Hanna Szymborska ma wiele racji jeśli chodzi o krótkoterminowe patrzenie na wyniki i „wartość dla akcjonariuszy”. Ale wbrew temu, nie jest tak, że nagle młode pokolenie to zauważyło. Od lat krytykiem tego krótkoterminowego podejścia jest choćby osiemdziesięciodziewięcioletni John Bogle (Dość, oskarżam!). Na pewno młody duchem, ale czy to jest nowe pokolenie?
Politycy muszą przypomnieć sobie, jak skutecznym inwestorem jest państwo.
Niech pan spojrzy na swoją komórkę. Ekran dotykowy, bateria litowo-jonowa, system GPS i kilkanaście innych technologii powstało dzięki inwestycjom państwowym. Te technologie były wiele lat rozwijane z państwowych dotacji – głównie dla wojska. Biznes znalazł dla nich rynkowe zastosowanie dopiero później.
Zerknąłem z ciekawości na historię ekranów dotykowych oraz baterii . Narracja zgrabna o udziale państwa, ale w gruncie rzeczy idee powstawały na uczelniach, wymyślane nie przez państwo tylko konkretne osoby. Część z nich faktycznie finansowana jest przez wojsko, ale nikt nie ma problemu z późniejszą komercjalizacją wynalazków. Widać to choćby po fakcie, że pozwala się PRYWATNYM osobom na zarejestrowanie odpowiednich patentów. Mimo tego, że pracują na uczelniach często faktycznie dotowanych przez państwo. Nauka generalnie korzysta z biznesu i odwrotnie. Mamy tego zaniechać? Co więcej w wielu przypadkach trwał wyścig między prywatnym i publicznym. Napędzany nie tylko finansowaniem, ale ambicjami ludzi. Jako ciekawostkę zostawię link do wynalazków prywatnego laboratorium Bell Labs.
Naturalnie relacja biznes – nauka rodzi czasem patologie (ach ten ułomny człowiek), ale od tego społeczeństwa mają prawa, żeby na bieżąco reagować i te patologie ograniczać. W sytuacjach centralnej roli państwa patologie również powstają, ale wówczas trudniej jest je właśnie ograniczyć. Chyba, że jak pisał Fiedosiejew stworzmy (znów centralny i państwowy) urząd Kontroli, który będzie znów kontrolowany przez jakiś inny byt. A w gruncie rzeczy fantastycznie prowadzi do rozrostu biurokracji i korupcji.
I znów zapytam o to, na co zwraca rozmówczyni w pierwszym zdaniu cytatu – o skuteczne państwo. Czyli kto – urzędnicy, administracja, urzędy centralne, biurokracja?
Myślę, że zaufanie obywateli do takich wskaźników jak PKB i do tego, co o stanie gospodarki opowiadają eksperci w mediach zostało bardzo ograniczone.
Kluczowe w tym fragmencie moim zdaniem jest określenie „w mediach”. Wady wielu wskaźników ekonomicznych znane są od lat. Dyskutuje się o nich, są obozy zwolenników, jak i krytyków. Nie bez powodu powstało powiedzenie, że na każdego odpowiednio wykształconego ekonomistę przypada inny równie wykształcony ekonomista o doskonale przeciwnych poglądach. A eksperci w mediach…, no cóż. W ciągu trzech minut sprzedają się najlepiej skrajne poglądy i takie właśnie prezentowane są w mediach.
Dramatycznie wygląda wskaźnik zadłużenia sektora prywatnego, czyli firm i gospodarstw domowych. W historii światowej gospodarki tak duży wzrost prywatnego długu zawsze zapowiadał gigantyczne kłopoty. Tak było przed Wielką Depresją w latach 30. i podobnie przed ostatnim kryzysem. W niektórych krajach – jak Wielka Brytania – nie chodzi tylko o kredyty hipoteczne, ale też o zadłużenie na kartach kredytowych. Jest ono pod pewnymi względami bardziej niebezpieczne, bo wyżej oprocentowane.
Jeśli miałabym narysować wykres prywatnego zadłużenia, to linia idzie do góry od lat 80., w kryzysie 2007-2008 roku nieco spada, teraz znów błyskawicznie rośnie.
Napiszę tak – historia światowej gospodarki jest historią długu. Z tego powodu niemal zawsze będzie on gigantyczny. Ale jeśli spojrzymy dziś na dane sprzed 20, 30, 50 lat to dzisiejszy będzie „gigantyczniejszy”. Może więc warto zajrzeć do pism ówczesnych ekonomistów i zobaczyć, że byli przerażeni gigantycznym długiem.
Zadłużenie gospodarstw domowych rośnie. Ale ono częściowo jest podyktowane konsumpcjonizmem. Chcemy mieć więcej. Przy tej okazji pojawia się często argument, że największą częścią zadłużenia jest kredyt hipoteczny, a przecież ludzie muszą mieszkać. Ale przy tej okazji rzadko wspomina się o wzroście standardu życia i tego, jak zmieniła się powierzchnia mieszkań (a ta w USA wzrosła ze 148 metrów2 w 1975 roku do do 250 m2 w 2014). I to w dodatku przy spadającej wielkości rodzin.
Od lat 80. radykalnie zmienił się model zarządzania. Dawniej właściciel dużej firmy, który często był też jej prezesem, miał następującą hierarchię wartości: dobry produkt, zadowoleni klienci i oczywiście zysk.
Kolejna „pocztówka”. Jak rozumiem, przez latami osiemdziesiątymi nie istniali pazerni i chciwi bogacze nastawieni wyłącznie na zysk. Wszyscy produkowali produkty o ponadprzeciętnej jakości, zaś klienci byli zadowoleni i bez pretensji. Cóż mogło pójść nie tak w tych latach 80.! A może jednak świat idealny wcześniej, nie był tak idealny? Może fałszowano produkty sprowadzane z zamorskich kolonii, żeby zarobić więcej, wykorzystywano monopol państwa lub księstw by zarabiać więcej i więcej. Ach ci źli neoliberalni monarchowie w całej historii świata!
Jeśli jest pan prezesem rozliczanym w ten sposób, to co będzie dla pana bezpieczniejsze? Wyłożyć pięć miliardów dolarów na nową fabrykę, która zacznie działać za dwa lata, a ewentualny zysk zacznie przynosić za lat dziesięć, czy raczej włożyć te pieniądze do funduszu hedgingowego, który wypracuje 7 proc. zysku za rok? Prezesi coraz częściej robią to drugie.
Kolejna „pocztówka”. Idealny świat bez ryzyka. Mityczne fundusze, które ZAWSZE zarabiają 7 procent rocznie. Mam pewną propozycję dla pani Hanny Szymborskiej. Choć nie pada to w wywiadzie, ale podskórnie czuję, że jest pani zwolenniczką dochodu gwarantowanego. Otóż wystarczy nadwyżki w kasie Skarbu Państwa przekazać do funduszy hedge, które zarobią te 7 procent i już. Magia! Kaska się pojawia co roku na rachunkach. Bez szarpania się z podatkami, bogaczami, którzy nie chcą ich płacić. I już możemy wypłacać ludziom gwarantowane pensje.
Pierwszy scenariusz przewiduje, że pożar wybuchnie tym razem w krajach rozwijających się. Chiny, Turcja, Indie, Argentyna, Brazylia. Tamtejsze firmy są zadłużone w innych walutach niż waluty krajowe. Najczęściej w dolarach. I osłabienie lokalnych walut – tureckiej liry, argentyńskiego peso, chińskiego yuana – może uruchomić lawinę bankructw.
To po co firmy w krajach rozwijających się biorą kredyty w dolarach!?
Bo inaczej nie miałyby dostępu do kapitału. Inwestorzy – czyli ci, którzy za pośrednictwem banków dają pieniądze – chcą trzymać swoje aktywa w dolarach. I kraje rozwijające się akceptują ten układ.
Momentami chciałbym wierzyć, że to są uproszczenia wynikające z braku dociekliwości pytającego (G. Sroczyński) na potrzeby wywiadu, który się będzie klikał. Ale proszę mi powiedzieć, dlaczego producent czegoś, jakiegoś produktu, surowca, no czegokolwiek miałby przyjąć od argentyńskiej firmy płatność w peso? W tej chwili rozmawiam z pewną firmą z Brazylii zainteresowaną pewnym moim produktem. Z wielu powodów wolę, żeby mi zapłacili w dolarach lub euro, a nie w realu, peso, czy nawet w złotych.
Kapitalizm ma mnóstwo wad i zwraca na nie uwagę rozmówczyni. Można podejmować próby zmiany pewnych sytuacji i trendów (znając skłonności ludzi). Ale rozwiązania socjalistyczne są nieskuteczne. Wymagają albo mnóstwa pieniędzy, albo wykreowania dyktatur. Jestem przekonany, że szybciej uda się kapitalizm z ludzką twarzą, niż udałby się socjalizm z ludzką twarzą.
3 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
Tylko czy gdyby ktoś miał poglądy, że trzeba postawić dużo na edukację (efekt za wiele lat) żeby miał kto startupy zakładać i kto w nich pracować to czy ktoś by to czytał? Łatwiej jest stwierdzić, że wszystkiemu jest winny jakiś pazerny człowiek i gdyby nie on to ludziom by się żyło lepiej.
Edukacja, edukacje, kultura i edukacja to nam jest wszystkim potrzebne. A Sroczyński mega-gigant w swojej przenikliwości i dogłębnym zrozumieniu otaczającej go przyrody i oczywiście doborze wybitnych erudytów do swoich jakże zacnych i pouczających wywiadów. Ciekawe ile jeszcze tych wywiadów powstanie – kiedy to się mu znudzi. Tak jak tutaj opisany jak rozumiem iluzjo-lament pt kiedyś już było tak jak powinno być, ale przyszli źli właściciele firm i popsuli…
Jak ten cały lament o dzisiejszym kapitaliźmie ma się do kilkutysięcznej historii światowej gospodarki? Nigdy wcześniej nie żyliśmy tak wygodnie, mając wszystko na wyciągnięcie ręki.