Od wielu lat zastanawiałem się, jak będzie wyglądał świat, gdy na rynek pracy wejdzie pokolenie, które było przekonane, że treści w internecie są za darmo, piractwo to tylko wymówka dla wielkich koncernów, które w niemoralny sposób zarabiają na nas wszystkich horrendalne pieniądze. Bo przecież zarabianie pieniędzy przez koncerny jest niemoralne. Co innego zarabianie przez nas. Zresztą my nawet nie musimy zarabiać, nam przydałyby się jakieś dotacje. Albo niech państwo nam coś zapewni.
Powoli moja ciekawość zaczyna być zaspokajana. W dziwny sposób wiąże się ona z coraz popularniejszymi wśród młodych tendencjami lewicującymi. Albo mówiąc wprost socjalistycznymi.
Gdy rozpoczynałem studia socjalizm jeszcze trwał. Chwilę później się zakończył. Za ustroju równości społecznej i powszechnej sprawiedliwości nie miałem zielonego pojęcia co będę robił. Na tokarkę się nie nadawałem. Mam dwie lewe ręce do prac fizycznych. Chciałem pisać, ale nie interesowała mnie polonistyka. Naczytałem się z amerykańskich książek o studiach, gdzie uczy się pisania, trenuje kreatywność, moi idole młodzieńczy studiowali architekturę, filozofię, psychologię, literaturę
Za chwilę upadł socjalizm i wciąż nie było wiadomo co robić, ale nagle pojawiły się dziesiątki możliwości. Trzeba tylko było zarabiać pieniądze na życie. Życie w Warszawie, w której wynajem kawalerki kosztował niemal tyle samo co dziś (uwzględniając denominację) więc płaciło się w dolarach; inflacja miesięczna wynosiła kilkadziesiąt procent. Marzyłem o pracy ciecia, żeby dostać jakiś kąt do mieszkania. Jeszcze w liceum pracowałem przy zbiorze truskawek, żeby zarobić na powiększalnik do zdjęć. Gdy rozpocząłem pracę na II roku studiów, dwie pierwsze firmy splajtowały i nie dostałem pensji. Trzecia splajtowała dzień po przyjęciu mnie (redakcja Cash). W czwartej (Gazeta Giełdy Parkiet) pracowałem latami na umowy o dzieło, sam opłacając składki na ZUS.
Pozwoliłem sobie na tę prywatę, żeby czytelnikom dać nieco tła, jak wyglądało życie dwudziestolatka, przed dwudziestoma laty.
Dziś czytam wywiad z autorem młodego pokolenia Kubą Wojtaszczykiem (rocznik ’86) i wreszcie zaczynam rozumieć, skąd te tendencje lewicowo-roszczeniowe. Ktoś powie – brutalny kapitalizm zniechęcił do siebie młodych. Ale to chyba nie o to chodzi. Zwłaszcza, że rozmawialiśmy niedawno w gronie osób związanych z rynkiem finansowym, że młodzi studenci z SGH-u nie są zainteresowani giełdą. Owszem startupy, praca w korporacjach. Tak. Ale rynek kapitałowy? Po co? Wróćmy do Kuby Wojtaszczyka.
„Pisarze niejednokrotnie też zmuszani są, w ramach promocji, do przełknięcia braku honorarium za drukowane teksty. Z drugiej strony, jak periodyki mają płacić, skoro im też trudno zdobyć dofinansowanie?”
Nie wiem, jak innych czytelników, ale mnie uderzyło ten zwrot „dofinansowanie”. Kilka lewicowych inicjatyw też żyje z dofinansowania. Przez państwo, czyli z naszych pieniędzy. Nie ze sponsoringu, pozyskiwania pieniędzy w zbiórkach prywatnych. Właśnie z dofinansowania. Jak można się nauczyć czegokolwiek o funkcjonowaniu rynku, skoro operuje się w kategoriach „muszę zdobyć dofinansowanie”.
Swoją drogą, jak się chciało darmowej muzyki, darmowych skanów książek, darmowych notowań to wrócę do pytania z początku – jak zamierzaliście w przyszłości zarabiać pieniądze?
„jeden z głównych bohaterów powieści, pół-Brytyjczyk, absolwent poznańskiej ASP i niegdyś świetnie zapowiadający się rzeźbiarz. Jednak odkąd związał się z Adamem, i odkąd z nim współprowadzi hipsterską kwiaciarnię „Angielska róża”, artyzm z niego uleciał, co budzi frustrację i każe kwestionować jego czteroletni związek”
Tak, ja wiem, że chodzi o prozę. Co więcej swego rodzaju groteskę (jeszcze nie czytałem powieści), ale ten wywiad to swego rodzaju głos autora i przynajmniej części pokolenia. Odkąd prowadzi kwiaciarnię uleciał z niego artyzm…. Faktury, dostawcy, rozliczenia, zus. A miało być przecież tak hipstersko. A jednak siedzenie przy kawie za 15 pln różni się od zapewnienia tej kawy klientom. Jakie to niesprawiedliwe. Podobnie jak praca w McDonalds czy innych miejscach, gdzie młody człowiek ma szansę nabrać pokory.
„Weronika, czyli wspomniana przez ciebie waleczna doktorantka, próbuje ze wszystkich sił nadać swojej pracy naukowej znamiona istotności; niestety, oprócz rodziców nikt tak jej doktoratu nie odbiera, nawet promotorka dziewczyny.”
Na studiach nie uczyli jej o krzywej Gaussa? Że większość jest przeciętna? A może w swoim egotyzmie Weronika zapomniała, że jest ich dziesiątki, a może setki doktorantów. Wszyscy mają być istotni i wybitni? To kto będzie robił tę kawe. I podawał hamburgery.
„Odpowiedź posiada np. wspomniany Standing; twierdzi on, że sposobem na powstrzymanie eksplozji prekariatu jest wypłacanie renty w postaci dochodu podstawowego – niskiej, stałej pensji dla wszystkich obywateli, którą mogliby uzupełniać doraźną pracą. Na pewno jest to jakieś rozwiązanie…”
Nie znam prac Standinga. Już wpisałem na listę, choć nie bez obaw. Idea już mi się podoba. Jest taka ładna. Socjalistyczna. A może ci młodzi brodaci hipsterzy poczytaliby o komunach hipisowskich? Ale nie, bo one się nie do końca udały. Za dużo było tych co chcieli tylko jarać trawkę, a za mało tych, co zajmowali się doraźną pracą.
„Wydaje mi się, że obecnie nie tyle trudno nam znaleźć ujście dla kreatywności, co stworzyć coś innowacyjnego.”
Jak wszyscy będą innowacyjni, to nikt nie będzie. Pozwolę sobie sparafrazować Syndroma z filmu Iniemamocni. Nie dość, że mają problemy z prostą statystyką to również z podstawową logiką. Każdy chce być innowacyjny. Sami artyści, pisarze, twórcy. A kto będzie robił kawę. I podawał hamburgery.
„Zdaje się, że niemal każdy chce być fotografem, reżyserem, pisarzem[…]Wytwarzamy zatem więcej, niż przyjmujemy.”
Za PRL-u słyszałem takie stwierdzenie, że w socjalizmie nie ma niczego, ale wszyscy chcą to kupić. Zaś w kapitalizmie, jest wszystko tylko nie wiadomo jak to sprzedać.
Był kilka lat temu taki dość głośny list maturzystki, narzekającej na matematykę na maturze. Po co nam matma? Nam przyszłym dziennikarzom, twórcom, humanistom? (nie mogę znaleźć linka). No właśnie. Po co? Jeśli państwo nam zapewni, to my nie musimy liczyć.
Inna brutalna prawda – a co jeśli nie jesteś innowacyjny. Po prostu nie jesteś. Tobie młody człowieku może się wydaje, że jesteś, ale jakoś nikt tego pomysłu nie kupi. Wiesz ludzie nie chcą płacić za treści. Chcą mieć za darmo. Przecież piractwo to tylko wymysł koncernów.
„Warszawa mami fajnymi, znanymi miejscami. Kto nie chciałby w nich pracować? Wynieść się z poznańskiej mikroskopijnej redakcji periodyku dla szkół, o którym nawet nauczyciele nie słyszeli, i zacząć pracować w miesięczniku o designie; albo rozpocząć karierę projektanta graficznego w modnej agencji reklamowej, której szef nosi brodę drwala, ma wytatuowane rękawy i przyjeżdża do pracy na rowerze. […]”
Jeszcze raz zapytam. Kto będzie mi podawał kawę. I hamburgera. Cholera sami projektanci, kreatorzy twórcy. W Polsce B marzy się o pracy w budżetówce, w A w korpo albo w miesięczniku o designie. A ja marzyłem o cieciowaniu, w zamian za podłą kawalerkę. Oj ja głupi.
Swoją drogą znam ludzi z modnych agencji reklamowych. Tak, szef przyjeżdża do roboty na rowerze, a na wakacje jeździ na Malediwy. Ale młodzi zasuwają po 14 godzin dziennie. To nie tak miało być? Myśleliście, że da wam stałą robotę, w zamian za doraźną pracę?
„Z drugiej strony, jak trochę się przemęczymy, ubłagamy rodzinę o dotację, to może zrobimy tę upragnioną karierę. Ponownie generalizuję, ale z moich obserwacji często tak to wygląda.”
Znów dotacje! Znaczy najpierw doisz z kasy rodzinę, później państwo. Ładna perspektywa. A kto będzie pracował? A zapomniałem, w socjalizmie się udawało, że się pracuje i dlatego tak sobie ładnie nie poradził.
No chyba, że to będzie dobry socjalizm. Taki jak w Szwecji. Ale to dość dokładnie omówił P.J.O’Rourke w Wykończyć bogatych! (zapraszam do przeczytania moich refleksji o tej książce na speculatio.pl)
Przepraszam za generalizację. Oczywiście nie całe pokolenie ma takie roszczeniowe podejście. Ale jest ono faktycznie coraz mocniej widoczne. Po przeczytaniu takich wyjaśnień, coraz bardzie zaczynam rozumieć, skąd takie poglądy się biorą. I nic z tym nie zrobię. Posiedzę sobie i popatrzę, jak to dalej się rozwinie.
źródło: Fistaszki zebrane, 1973-1974, Charles M. Schulz (Nasza Księgarnia)
Cała rozmowa z Kubą Wojtaszczykiem:
24 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
„Był kilka lat temu taki dość głośny list maturzystki, narzekającej na matematykę na maturze. Po co nam matma? Nam przyszłym dziennikarzom, twórcom, humanistom?”
Pamiętam ten list doskonale, też mnie wtedy zaszokował swoim brakiem logiki (a i matura z polskiego była wtedy banalnie prosta, więc ten max punktów pani piszącej list to żaden wyczyn):
http://wyborcza.pl/1,95892,9882464,Nie_jestem_glupia_czy_leniwa___list.html
Swoją drogą o negatywnym podatku dochodowym pisał wprost Milton Friedman w „Wolnym wyborze”, a to jest już coś zbliżonego do bezwarunkowego dochodu podstawowego – o tym ostatnim przebąkiwał F.A. Hayek w „Konstytucji wolności”, więc może ci socjaliści naczytali się po prostu wybiórczo neoliberałów? 😉
dzieki za tę linkę. Nostalgiczny ten list za każdym razem 🙂
Ten humanizm chwyta za serce.
Może taki ma być „humanistyczny” jak niektórzy autorytatywnie twierdzą o tej Gazecie „Obcej” dla Polaków .
W końcu ktoś tę kawę musi parzyć wiec trzeba se go wychować 🙂
no przecież cała legenda UE na tym sie opiera, gdyby nie nasz akces nie byłoby dróg, kanalizacji,chodników,aquaparków:)) dotacje są dobre:))) nasza gospodarka się do tego akomodowała i przeciętna płaca w administracji jest wyzsza niz w sektorze produkcyjnym, S.KIsielewski mawiał,że z kazdego psa hodowanego pod szafą wyrośnie jamnik no i mamy jamników na pęczki:))
eeee tam, dramatyzujesz 🙂 Jak tak dalej pójdzie to podawanie kawy przyszłym Jobsom i Zuckerbergom stanie się na tyle dobrym biznesem że sytuacja wróci do normy. Wspomniana cena 15 zł za filiżankę pokazuje że już prawa rynku zaczynają działać.
A to nie jest zwykła optymalizacja przychodów (zdobycia pieniędzy na „życie”) do kosztów (trudności ich pozyskania)?
W latach 90-tych:
* kraj był bankrutem, stąd koszt pozyskania dotacji był ekstremalnie trudny (całe pokolenie zostało nauczone, że liczenie na państwo jest nieopłacalne)
* społeczeństwo było biedne (koszt pozyskania środków od poprzedniego pokolenia nierealny)
* praca była trudno dostępna (choćby posada ciecia była pożądana). Jednak w praktyce to była jedyna droga dla pokolenia jako takiego.
Teraz mamy:
* państwo ma o wiele większe środki niż wtedy. Stąd koszt pozyskania się obniżył. Do tego jest/była? niska konkurencja (bo poprzednie pokolenie odpuściło ten temat)
* część poprzedniego pokolenia ma środki. „Darmowe staże” jest dobrym uzasadnieniem do dotacji od rodziny (taka „praca” jest przyjemniejsza, niż faktyczna praca).
* „zmywak w Anglii” generuje wyższą różnicę między przychodami i kosztami niż w Polsce
* pozostaje też zwykła praca w Polsce. Ale to już nie jest jedyny wybór jak pokolenie temu.
Pamiętam czasy po upadku komuny. Wystarczyło cokolwiek produkować, a to schodziło, rynek był taki chłonny. Do tego było zapotrzebowanie na specjalistów. Brali każdego po studiach, bez doświadczenia. Nie to co teraz. Młodzi nawet jak są dobrzy to mają problem ze znalezieniem pracy, bo każdy chce już pracownika z przynajmniej dwuletnim doświadczeniem. Nic dziwnego że sporo z nich wyjeżdża.
Internet zjada wszystko, prasę telewizję itd. Uber zje taksówkarzy, a blablacar przewozy na większe odległości. Każdy kto ma samochód będzie tam dorywczo pracował za mały procent zysku które połkną te korporacje za dostarczenie apki.
Nie musisz się martwić tym że nie będzie ludzi do parzenia kawy. Są takie automaty co się wrzuca forsę i one same parzą. Podawanie hamburgera też łatwo zautomatyzować. Po drugie zadziała prawo popytu i podaży, jak nikt nie będzie chciał podawać hamburgerów to ceny za podawanie wzrosną i znajdą się chętni.
problemem jest ze kapitalizm się wali (automatyzacja pracy więc ludzie nie mają forsy, więc nie mogą nic kupować). Jedyne rozwiązanie to powoli przechodzić na komunizm z gwarantowanym dochodem podstawowym.
Stanę w pewnej pozycji w obronie tych młodych, którzy nie znają krzywej Gaussa, prawa trzech sigm, odchylenia standardowego i całego tego anturażu, który – jeśli miałby być traktowany poważnie – nakazuje każdemu być przeciętnym. Statystycznie rzecz biorąc zostanie jednostką wybitną i docenioną prestiżem i pieniędzmi jednocześnie jest tak małe, iż należałoby na starcie życiowej ścieżki wybierać zawody nudne i stabilne.
Jak kończyłem podstawówkę, to poinformowano mnie, że z badań wyszło, iż nadaję się na elektromechanika. Oczywiście nikt ze mną nie rozmawiał na ten temat. Domyślam się z późniejszych lektur, że wpadłem w jakieś sito badań cybernetycznych, które wówczas były modne na uczelniach i postanowiono planować przyszłość gospodarki sterując kwalifikacjami siły roboczej. Dzisiaj słyszę o tym samym tylko na poziome zawodowym (przy okazji podpowiadam, że w Niemczech, na które nasi reformatorzy tak się powołują – system szkolenia zawodowego jest możliwy, bo gospodarka ma masę miejsc pracy w przemyśle, również innowacyjnym i przyszli specjaliści odbywają praktykę w firmach, jakich w Polsce nie ma).
Szczęśliwie nie posłuchałem porady starszego od siebie, ze szkiełkiem i okiem, który znał siłę rozkładu normalnego. Pomijam już fakt, że prognozował dla mnie życie w świecie, który za kilka lat upadł, jak upadła idea cybernetycznego sterowania procesami gospodarczymi. Pewnie sam był zaskoczony. Oczywiście nie mam wielkiej sympatii dla mentalności zsmp-owskiej młodego pokolenia, ale są proporcjonalnie naiwni do wielkości bród, które noszą – miło ich się ogląda.
Pewnie nie zdają sobie sprawy, że powielają świat, który już miał miejsce. Pokolenie brodatych dzieci kwiatów też zbuntowało się przeciwko swoim rodzicom, którzy wysyłali ich do Wietnamu i budowali zakłamany świat w latach 1945-1965. Jak sami doszli do władzy, to bombardowali Bośnię, zdradzali żony, brali łapówki, wysyłali wojska do Iraku i budowali majątek na skalę, która pewnie zawstydza nawet ich rodziców.
http://www.theguardian.com/commentisfree/2016/mar/15/blairs-property-empire-anger-housing-crisis
Oczywiście w tym jest dużo racji, gdyby nie młodzieńcze przekonanie o tym, że jesteśmy indywidualni i wyjątkowi to wielu rzeczy byśmy nie zrobili. O ile w przypadku 20 latków, dobra mają jeszcze czas. No to trzydziestolatkowie powinni już powoli konfronotować się z rzeczywistością.
Chociaż właściwie….
Jednak za pewne postawy trzeba będzie zapłacić. Tak czy owak.
Kultura punk też była w pewnym stopniu pochodną kryzysu lat 70. Tamci młodzi się wkurzyli i zaczęli protestować, buntować, anarchizować. Nie umieli grać, ale grali. A nasi zbuntowani lewicujący zachowują się, jakby nawet tego im się nie chciało. Żeby ktoś im ten bunt na ipady ładnie przesłał.
O ile z wypunktowaniem roszczeniowej postawy młodych się podpiszę wszystkimi kończynami, to zupełnie nie pchałbym do tego samego worka oczekiwań wobec darmowych treści.
Dorobek naukowy, kulturalny powinien być darmowy. Jeśli artysta produkuje coś wartościowego to zarobi w wszystkie możliwe inne sposoby – chociażby koncerty, szeroko pojęty merch powiązany. Wiele ludzi doceni edycje kolekcjonerskie, koszulki. Innymi słowy coś, co poza samą treścią niesie wartość dodatkową, emocjonalną, czy pozwala się wyróżnić. Problem jest z modelem biznesowym jaki praktykują dostawcy treści.
Jestem jednak w stanie zrozumieć konfuzję, gdyż symptomy zewnętrzne potrafią wyglądać identycznie („ma być już, teraz i za darmo”). Pomimo tego, że pierwsze kroki w życiu zawodowym są daleko za mną i stać mnie, aby pozwolić sobie na zakup chociażby muzyki, wciąż jestem gorącym zwolennikiem darmowego dostępu do dóbr kultury i nauki. Owszem, zdarza mi się kupić płytę czy książkę, jednak robię to wyłącznie, gdy taka jest wybitna i czuję się zobowiązany wobec autora, lub zwyczajnie czuję się dobrze posiadając coś wartosciowego na półce.
” Jeśli artysta produkuje coś wartościowego to zarobi w wszystkie możliwe inne sposoby – chociażby koncerty, szeroko pojęty merch powiązany. ”
Nie do końca. Nie wszyscy będą wielkimi gwiazdami, co nie oznacza, że nie produkują wartościowych treści. Na koncert U2 przyjdą tysiące, a na koncert kogoś mniej znanego już nie.
Część twórców już zobaczyła, jakim problemem jest choćby Spotify. Dla klient araj, dla twórcy – nieco ponad 0 przychodu.
Jeszcze raz zwrócę uwage na to, być może ludziom, którzy chcieli wszystko za darmo trudno jest zrozumieć, że staną po drugiej stronie barykady, gdy zaczną chcieć zarbić na tworzeniu. Skrajna sytuacja – wydawca nie płaci autorowi, dopóty, dopóki jego książka nie zarobi. Ale ona nie zarobi, bo klienci ciągną za darmo.
Prawo rynku, ot co. Jeśli treść jest nic nie warta (wg kupujących) to może lepiej zająć się inną branżą? Może właśnie lepiej zająć się robieniem tej kawy. I podawaniem hamburgerów.
Stoję po drugiej stronie barykady. Nie trzeba mi tego (argumentu) powtarzać, popełniłem swego czasu parę artykułów, teraz natomiast produkuję oprogramowanie. To co wiem, że się nie sprzeda, nie pcham absolutnie na siłę w gardła potencjalnych użytkowników, tylko udostępniam za darmo – a nóż komuś się to przyda. Natomiast rzeczy typowo zawodowe – te na które jest popyt – stanowią o moim dochodzie. Mechanizm jest ten sam – jest się dobrym, sprzeda się samo.
A „twórcy” którym to przeszkadza (utrata potencjalnych zysków) powinni się jednak zająć hamburgerami i kawą.
Ja, od kiedy przeczytałem o stop lossach, to grzecznie kupuję książki z Wydawnictwa Linia i inne 🙂
Ale mam teraz inne problemy:
1. Książki papierowe zajmują miejsce na półkach.
2. W książce w wersji PDF łatwo sobie wszystko pozakreślać ew. zlinkować do OneNote czy też zrobić print screen co ciekawszych fragmentów.
Gdy teraz patrzę na moją półkę z książkami, to zupełnie nie czuję potrzeby, aby stały tam cegły typu Atlas zbuntowany czy AT Murphy’ego. Nawet książki kucharskie bym wyrzucił, tylko najpierw muszę tableta sobie kupić, bo laptopa nie chce się targać do kuchni.
Jak żyć w takich warunkach?
nie ma wyjścia. Uwielbiając ebooki, niestety część książek – z pewną ilością diagramów, wykresów, zestawień – wygrywa wciąż w papierze . 😉
Cyt.: „Pozwoliłem sobie na tę prywatę, żeby czytelnikom dać nieco tła, jak wyglądało życie dwudziestolatka, przed dwudziestoma laty.”
Pozwolę sobie sprostować: jak wyglądało życie „słoika” przed laty. Ale też się mogłem dowiedzieć kilku ciekawostek, ponieważ jestem z tego miasta i miałem pojęcia o ówczesnych problemach „elementu napływowego”. Dziękuję.
Gdyby nie „elementy napływowe” metropolie, nie byłyby metropoliami, tylko źródłem „elementu napływowego” do innych miejsc.
Swoją drogą ta zawiść wobec słoików/elementu napływowego, też jest interesująca. Bardzo.
Gdyby nie słoiki to stolica byłaby zredukowana do wielkości Radomia. Nie byłby to żaden ewenement, w krajach rozwiniętych metropolie ze swoim ujemnym przyrostem naturalnym i ucieczką klasy średniej na przedmieścia rozwijają się właśnie dzięki elementom napływowym. Różnica jest taka, że w krajach Europy zach. i w Ameryce element napływowy to w znacznym stopniu także emigranci tworzący multikulti, natomiast naszą stolicą poza Wietnamczykami i mieszkańcami zza wschodniej granicy nikt się specjalnie tym miastem nie interesuje. Dla mnie bardziej interesujący jest natomiast sam fenomen powszechności terminu „słoik” co moim zdaniem świadczy o prowincjonalności w myśleniu „prawdziwych Warszawiaków” a może nawet o braku obycia, niedostosowaniu do warunków życia w metropolii. W normalnych warunkach wydaje mi się, że tego typu stosunek do przyjezdnych powinien być zredukowany powiedzmy do enklaw starej Pragi, tymczasem odnoszę wrażenie, że to media, niektóre gazety zaczęły na siłę rozpowszechniać taki a nie inny charakter relacji Warszawiacy-przyjezdni.
Po przeczytaniu tego wywiadu mam wątpliwości co mam rozumieć pod pojęciem prekariatu. Czy to są tylko humaniści, artyści czy także zwykli pracownicy magazynów, zakładów przemysłowych, którzy też często mają elastyczne formy zatrudnienia? Autor wywiadu zdaje się reprezentuje wyłącznie punkt widzenia artystów, chociażby w kontekście porównań Poznania do stolicy. Poznań ze swoim ogromnym zapleczem przemysłowym i logistycznym i jednocześnie niższymi kosztami życia wydaje się być stosunkowo atrakcyjnym miejscem do pracy dla pracowników przemysłu i logistyki w porównaniu do stolicy, gdzie przemysł już dawno przestał się rozwijać.
Dorzucę do tego wszystkiego zgrabniutkie fragmenty P.J. O’Rourke z „Wykończyć bogatych!”
„dla uniwersyteckich nonkonformistów nie ma nic bardziej żałlosnego niż chodzenie na zajęcia z biznesu. Wszyscy byliśmy ponad to. Studiowaliśmy literaturę, antropologię i technikę wyrobu ceramiki. […}NIe postało nam w głowie, że prawdziwymi intelektualistami były owe kujon, które biegały na wykłądy z ekonomii. Nigdy nie uświadomiliśmy sobie, że borykanie się z koncepcją zagregowanej podaży i popytu było zadaniem ambitniejszym niż pisanie pracy na temat „wpływ cool jazzu na poezję Edgara Alana Poe”.
Jeśli studenci biznesu chodziliy na wykłady „Miłość i śmierć”, bylibyśmy razem z nimi. Ale pieniądze to osobna sprawa. Nas one nie interesowały. W istocie jednak nie interesowała nas praca”
Dobrzy artyści się obronią w tym „nowym” pokoleniu. Różne badania pokazują, że najwięcej piracący jednocześnie wydają więcej na kulturę niż inni konsumenci.
1. Wszyscy się zgodzili, że pani maturzystka z wywiadu to głuptasek, a ja bym jej trochę broniła. Jak to się stało, że naród, który wydał szkołę lwowską i pogromców Enigmy nagle tak zgłupiał matematycznie? Epidemia dyskalkulii?
Zapytajcie raczej tych, którzy tę panią uczyli matematyki. Dlaczego ona mówi o „robieniu arkuszy”? Dlaczego mówi o wdrażaniu wzorców rozwiązywania zadań na lekcjach matematyki?
Wyuczona „robić arkusze” według schematu; potem przychodzi jakieś zaskoczenie i klops – traci głowę. Gdyby rozumiała zadanie, to by tego nie było.
2. Nie martwiłabym się o podawanie kawy (tamta pani maturzystka pewnie już to robi). Martwi mnie raczej to, kto w przyszłości zaprojektuje mosty.
3. Są może podobni do dzieci-kwiatów (a brody są takie seksowne), ale się nie zbuntują.
Wyżali się jeden z drugim na fejsie, a tysiąc innych to zalajkuje. Nawet jeśli kilku z nich przebije barierę realnego kontaktu (żeby się zebrać i omówić sprawę), to reszta się nie przyłączy.
Rewolucja skończy się eventem (bo ma być przyjemnie).
4. Prekariat nie istnieje. Niepewność zatrudnienia jest immanentną cechą gospodarki rynkowej:
http://kulturaliberalna.pl/2015/06/30/prekariat-nie-istnieje/
Ad 4. No własnie, ale nowi socjalisci zaczynają coś mówić o powszechnym dostepie do pracy. To już przecież było. I zdaje się, że się nie udało.
Standing:
http://wiadomosci.wp.pl/kat,141202,title,Bezwarunkowy-dochod-podstawowy-Prof-Guy-Standing-kazdemu-sie-nalezy,wid,17923766,martykul.html
Troche mi się włosy jeżą.
„Kolejny element jest taki, że grupa ta jest pierwszą w historii, która skazana jest do wykonywania pracy poniżej swojego poziomu wykształcenia. Poza tym jest wyzyskiwana także poza godzinami pracy zawodowej. To odróżnia ją od proletariatu, który wyzyskiwany był w miejscu pracy. ”
Ja nie jestem socjologiem, ani ekonomistą. Ale na moje oko, to ten pan nieźle manipuluje. 🙂
Nie bardzo rozumiem, w którym momencie autor wpisu pokazał, że rozumie młodych socjalistów. Chyba, że ze zrozumienia autora płynie wniosek i zarazem zalecenie „idźcie pracować”. Czy może mnie ktoś upewnić, że dobrze to zrozumiałem?
po pierwsze”chyba” rozumiem
po drugie, zaczynam rozumiec, czemu pewne socjalistyczne idee w tym pokoleniu 20-30 tak zaczynają być popularne. Na to się nakladają inne moje obserwacje. Ale całość jakiś kształt przybiera.
Najmniejszym problemem jest „idzcie pracowac” o wiele większym jest „czemu uważacie, że cokolwiek wam się należy”