To w giełdzie wielu upatruje swoje szanse zyskania wolności finansowej, czasem rzucając nawet pracę, albo przynajmniej marząc o takim ruchu. Czy słusznie?
Aby odpowiedzieć na to pytanie potrzebujemy najpierw odpowiedzieć sobie na inne:
Co tak naprawdę oznacza owa wolność finansowa?
Nie chcąc się wikłać w jakieś wielopoziomowe definicje i przy tym w najprostszy sposób odwołać się do finansów, proponuję wyjść od idei, że każdy rodzaj wolności jest „Od czegoś” i „Do czegoś”. W przypadku wolności finansowej „do” oznacza to przynamniej:
Swobodne prowadzenie pożądanego modelu życia nieskrępowane podstawowymi ograniczeniami i zobowiązaniami pieniężnymi.
Nie mylmy tego jednak z bogactwem, które oznacza brak jakichkolwiek ograniczeń w realizacji zachcianek. Tu natomiast bardziej chodzi o wolność wyboru, czyli możliwość osiągania takiego przychodu, który nie zmusza do wikłania się w zależności typu etat czy biznes.
Druga strona, czyli wolność „od”, posiada więcej zmiennych, które są zależne od indywidualnych preferencji każdego z nas. Można je jednak sprowadzić do kilku ogólnych limitów i ograniczeń, czyli w przypadku inwestora giełdowego to wyobrażana wolność przynajmniej OD rzeczy typu:
– konieczność posiadania zatrudnienia czy prowadzenia własnej działalności,
– uczestniczenie w hierarchii, w zależności od przełożonych, innych współpracowników czy klientów,
– uczestniczenie w „wyścigu szczurów”,
– ograniczenia w dysponowaniu własnym czasem i miejscem w przestrzeni,
– niedobory pieniężne ważne dla regulacji bieżących, nieplanowanych i doraźnych potrzeb,
– psychologiczne uwikłania, stres związany z zapewnieniem egzystencji, niepewna przyszłość ekonomiczna,
– zobowiązania, np. typu kredyt.
Ideał w realizacji tak rozumianej wolności to pasywny przychód, niewymagający wikłania się w nieustanne podejmowanie decyzji alokacyjnych. Ile potrzeba tego przychodu, aby zapewnił minimum wolności, przy założeniu, że pochodzi on z inwestycji w ETFy czy fundusze lub inne instrumenty indeksowane?
Średnioroczny zwrot musi:
Po pierwsze – zapewnić nam realne nieumniejszanie się kapitału w relacji do inflacji. W takim razie na chwilę obecną to ok. 6% rocznie, bo tyle właśnie wynosi inflacja.
Po drugie – zapewnić pokrycie wydatków życiowych. To oczywiście kwestia indywidualna, ale powiedzmy, że absolutnym minimum powinna tu być najniższa krajowa pensja, czyli 3221 zł netto. Dodajmy podatek, co daje ok 4000 zł netto (48.000 zł rocznie).
Szybko i na okrągło licząc, posiadając dziś 1 mln zł kapitału potrzebujemy stopy zwrotu ok. 14% aby oba powyższe minima zapewnić. Ale przecież nie o minimum chodzi, aby poczuć się naprawdę wolnym, choć może i są tacy gotowi nawet na taki kompromis byle mieć spokój.
Ja jednak chciałem zwrócić uwagę na inny aspekt tej łamigłówki. Otóż bardzo często zdarzyło mi się trafić na Fintwit na nawoływania popularnych influencerów amerykańskich, którzy tę wolność widzą przez pryzmat TRADINGU. Wystarczy wg nich dobra strategia aktywna, dyscyplina, cierpliwość i ład emocjonalny, a „freedom” staje się ciałem. Te opinie zbierają tysiące lajków. Przestrzegam, że to jest niestety pułapka, amerykański sen mokrego spekulanta!
Wprawdzie realizujemy w ten sposób wolność „do”, ale zamiast wymienionych wyżej wolności „od” dostajemy inne, nowe, przemilczane ograniczenia, które stają się swego rodzaju „złotą klatką”.
Te inne, a do tego niezbędne ograniczenia, które ukradną nam złudną wolność, to przede wszystkim:
– konieczność zrobienia co miesiąc (albo choćby co kwartał lub rok) wyniku! To nie pasywne inwestowanie, gdzie pieniądze same się mnożą jak króliki,
– intensyfikacja działań, gdy pojawiają się straty, duże obsunięcia,
– zapewnienie strategiom ciągłej przewagi (pozytywnej wartości oczekiwanej), co na mocno zmieniających się rynkach nie jest takie pewne,
– zdyscyplinowane, czyli systematyczne, bez wyjątku realizowanie wskazań strategii, także wówczas, gdy teoretycznie możemy zrobić sobie wolne (jedna pominięta transakcja może zniweczyć cały wysiłek),
– nieustanna presja emocjonalna,
– brak wolności od dodatkowych ryzyk; w pasywnym inwestowaniu mamy tylko ryzyko rynkowe, tutaj dochodzi cały szereg innych (choćby ryzyko samej strategii),
– płynne połączenie z platformą tradingową, co wcale nie jest takie pewne pod każdą palmą na świecie oraz harmonijne godziny handlu (Amerykanie wstają w nocy na sesję europejską),
– mylenie wolności z rozrywką, co zaburza jasność myślenia i przewagę,
– zapewnienie minimalnej płynności transakcji i finansowania w trudnych okresach życiowych (np. choroba, tragedia, problemy rodzinne).
Być może w amerykańskim podejściu te wyzwania nie przekreślają ich poczucia prawdziwej wolności. Mimo wszystko sugeruję je bardzo dobrze rozważyć przed zbyt pochopnym porzuceniem pracy.
—kat—
3 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
6% to nie jest średnioroczna inflacja w USA. W USA jest bliżej 4%, a przecież nikt rozsądny nie trzyma pieniędzy w PLN.
Historia ostatnich 40 lat (tyle mi brakuje do średniego oczekiwanego wieku śmierci) pokazuje, że trzymanie PLN to byłby błąd. Historia z 1944 do 1983 (40 wcześniejsze lata) też dowodzi, że trzymanie PLN to byłby błąd …
Na początku drogi chyba powszechny jest pogląd, ze "tu sobie kliknę i kasa będzie się robiła". Piszę z autopsji. Pi dwóch latach takich zmagań wyszedłem w okolicach zera,co poczytuję za sukces przy cfd. Przerzuciłem się na akcje. Wzialem na warsztat analizę fundamentalną (przychody, zyski, gotówka, prognozy, wycena) i okazało się, ze to bardzo czasochłonne. Realne oczekiwane stopy zwrotu, nawet gdybym miał wyniki Lyncha, powodują że jest to dla mnie całkowicie nieopłacalne. Z aktualnej działalności gosp. wyciągam o wiele więcej. Urealniłem sobie więc swój pomysł. Zarabiam ile się da i inwestuję to pasywnie. Może w horyzoncie 10 lat zbuduję jakiś sensowny kapitał, który zostawię dziweciom Wolnością finansową, która na początku mnie napędzała, już się obecnie nie przejmuję. Trzeba mieć jednak na uwadze to, że mam blisko 40 lat, a rynki wciągnęły mnie dopiero 3 lata temu. Jest to wspaniała rzecz, uwielbiam to. Gdybym miał teraz ok 20 lat mniej poszedłbym w to all in, jako karierę zawodową.
Gdzieś tam kiedyś przeczytałem, ze najwazniejszych zyciowych wyborów dokonujemy będąc jeszcze nieświadomymi ich wagi dzieciekami. Coś jest na rzeczy.
Wyjątkowo trafne spostrzeżenia dot. opłacalności giełdy względem biznesu czy pracy na etacie. Mam podobną historię z cfd. Zacząłem ponad 10 lat temu w wieku 25 lat odchodząc z korpo mając całkiem niezłą na tle rówieśników pensję i kapitał w wysokości ok. 100k PLN (co wtedy wydawało mi się zupełnie wystarczające, bo przecież na giełdach zrobię bez problemu zwrot kilkadziesiąt procent każdego roku :D). Pierwsze 3 lata były bardzo ciężkie finansowo. Wynikało to z niewiedzy (wydawało mi się, że bardzo podstawowa wiedza teoretyczna ze studiów ekonomicznych + 3 lata w korporacji powiązanej z rynkami kapitałowymi to bardzo solidny fundament) oraz ze zbyt małego kapitału startowego, co wymuszało zbyt duży poziom ryzyka na transakcję. Dopiero po kilku latach ostrego cięcia kosztów życiowych (pomogła mi w tym rodzina, u której mogłem mieszkać oraz narzeczona, która dała mi czas na spróbowanie takiego trybu życia) zacząłem wychodzić na swoje. Teraz (po ponad 10 latach) dopiero dogoniłem ówczesną pensję z korpo (nie mówmy o inflacji w tym okresie ;p) i mam świadomość, że gdybym został na etacie, to dzisiaj zarabiałbym znacznie znacznie więcej. Wyniki z giełd stają się z roku na rok coraz lepsze i, co najważniejsze, powtarzalne i jest to coś, co chciałem zawsze robić. Każdemu jednak zawsze powtarzam jak o tym rozmawiamy, że gdybym patrzył głównie na pieniądze i chęć szybkiego dojścia do dochodu pasywnego, to znacznie lepszym rozwiązaniem w tym okresie byłaby praca dla kogoś lub biznes. Kwestia czego się oczekuje od życia. Czuję się znacznie bardziej wolny niż te 10 lat temu, ale prawda jest taka że żyję w podobnym trybie – pracuję nie mniej, przez 5,5 dnia w tygodniu. Dla wielu osób nie byłaby to wymarzona wolność. Dla mnie jest 🙂