W swoich ostatnich tekstach Trystero porusza temat walutowych umów kredytowych udzielanych przez polskie banki – w kontekście masowego dochodzenia roszczeń przez niezadowolonych klientów. Z pomocom klientom przychodzą sądy oraz ostatnio TSUE. Temat jest o tyle interesujący, że obie strony wydają się mieć swoje za uszami. Banki – stosując niedozwolone, pokrętne i często niezbyt uczciwe zapisy w umowach, dzięki czemu od samego początku były na wygranej pozycji. Klienci zaś – bo chętnie korzystali z kredytów frankowych, zupełnie się nie licząc z ryzykiem walutowym przy obliczaniu zdolności kredytowej i wysokości rat lub go nie rozumiejąc. A gdy to ryzyko wreszcie się urzeczywistniło, postanowili przypomnieć bankom, że jednak umowy nie były rzetelne.

Na marginesie – bo nie należy to do tematu tego tekstu – uważam, że nikt nie był w stanie wówczas na podstawie dostępnych narzędzi zakładać, że osłabienie waluty będzie aż tak drastyczne. Modele mogły dopuszczać 10–20% zmian kursu złotego, ale nie 50%.

Trystero zastanawia się, kto w tym sporze ma rację i próbuje zrozumieć powód niechęci wobec frankowiczów. Być może ta niechęć związana jest z jednoznacznym braniem strony klientów przez sądy i TSUE. Dodatkowo zdaniem wielu osób, takie faworyzowanie klientów, którzy przecież podpisywali dobrowolnie umowy kredytowe, uderza w podstawy systemu bankowego i jest zagrożeniem dla jego stabilności.

Gdy kryzys finansowy – będący konsekwencją zapaści kredytów hipotecznych w USA w 2008 roku –rozlał się na niemal cały świat, Islandia podeszła do niego inaczej niż większość krajów. Zamiast ratować sektor bankowy, skupiono się na ratowaniu obywateli. Rząd wymusił na przedstawicielach banków ugodę, w wyniku której umarzano długi przekraczające 110% wartości nieruchomości, dodatkowo zaś w czerwcu 2010 roku islandzki Sąd Najwyższy uznał za nielegalne kredyty indeksowane w walutach obcych.

Można spokojnie powiedzieć, że Islandia ustanowiła rekord świata w redukcji zadłużenia gospodarstw domowych” powiedział Lars Christensen z Danske Bank. „Islandia działa zgodnie z podręcznikowymi wytycznymi, co trzeba robić w czasie kryzysu. Zgodzi się z tym każdy ekonomista. (źródło: Forsal)

Często się podkreśla, że Islandia mogła sobie na to pozwolić, bo jest niewielkim krajem. Tym niemniej dwudziestu sześciu przedstawicieli najwyższego kierownictwa islandzkich banków zostało wówczas skazanych na wyroki od 2 do 5 lat więzienia, między innymi za malwersacje, manipulowanie rynkiem oraz, co szczególnie interesujące, „za nadużycie zaufania publicznego”.

Gdy kilka lat temu brałem udział w konferencji dotyczącej kryzysu zaufania do instytucji finansowych, jeden z obecnych tam panelistów, piastujący ważne stanowisko w jednym z banków, zaczął tłumaczyć, że może faktycznie doszło do pewnych nieprawidłowości; że sprzedawane były nierzetelne produkty. Czyli coś się działo, ktoś coś robił. Kto? Nie wiadomo. Jakiś ktoś.
Nic o tym, że konkretne osoby na kierowniczych stanowiskach ustalały plany sprzedażowe, motywowały pracowników atrakcyjnym systemem premiowo-prowizyjnym od uzależnionym od wartości sprzedaży niespecjalnie rzetelnych produktów (np. polis inwestycyjnych, kart kredytowych). To nie Islandia, żeby szukać osób odpowiedzialnych, przecież system bankowy musi być stabilny. A bank to nie człowiek, do więzienia nie pójdzie.

Przykro nam. To nie my. To potwór. Bank to nie człowiek.

Tak, ale bank to przecie też ludzie.

Nie, mylicie się, mylicie się zupełnie. Bank to nie ludzie, to zupełnie co innego. Bywa i tak, że wszyscy pracownicy banku nienawidzą tego, co bank robi, a on mimo to robi swoje. Bank to nie ludzie, to coś więcej. To potwór. Ludzie go stworzyli, ale nie mają nad nim władzy.

Grona gniewu, John Steinbeck

W 1996 roku przedsiębiorstwo Procter&Gamble zakończyło dwuletnią batalię przeciwko Bankers Trust w związku ze stratą, jaką poniosło na rzekomych transakcjach zabezpieczających. W ich wyniku straciło w przybliżeniu 160 milionów dolarów. Przedstawiciele Procter&Gamble w swoim pozwie zarzucali bankowi, że nigdy nie wyjaśnił im wystarczająco ryzyka związanego z zawieranymi transakcjami, a dodatkowo twierdzili, że przedstawiciele Bankers Trust dopuścili się zinstytucjonalizowanego oszustwa. Ten sam bank został oskarżony również przez Gibson Greetings, Inc.: o zachęcanie do wchodzenia w coraz bardziej złożone struktury swapowe, które okazały się znacznie bardziej ryzykowne i niestabilne, niż zapewniano o tym w rozmowach.
Przedstawiciele Gibson Greetings podkreślali, że byli zależni od wiedzy przedstawicieli banku oraz financially unsophisticated, co można przetłumaczyć jako „finansowo naiwni”.
W 1994 roku bankructwo ogłosiło amerykańskie hrabstwo Orange. Poinformowało o stracie, która wyniosła 1,6 miliarda dolarów. Hrabstwo inwestowało w obligacje o stałym oprocentowaniu, wykorzystując wysoką dźwignię. Dopóki stopy procentowe pozostawały stabilne, skarbnik hrabstwa był uważany za geniusza inwestycji. Gdy sytuacja na rynku stóp się zmieniła, doszło do załamania finansów hrabstwa. Ale mimo to hrabstwu Orange udało się doprowadzić do podpisania umowy z Merrill Lynch – bankiem oferującym produkty inwestycyjne. W wyniku ugody bank zapłacił hrabstwu Orange 400 milionów dolarów odszkodowania, a dodatkowo przez kilka kolejnych lat Merrill Lynch był na czarnej liście instytucji, z którymi nie wolno dokonywać żadnych transakcji.

Piszę o tych przypadkach, bo w zasadzie sytuacja jest analogiczna. Oto bank przychodzi do klienta ze złożonym produktem. Jest w nim zaszyte ryzyko. Klient może i o nim wie, ale nie docenia skali (w przypadku swapów oferowanych przez Bankers Trust chodziło o zmiany wykładnicze stóp procentowych, do tego wzmocnione dźwignią). Oferujący ten produkt z całą pewnością nie przedstawia klientowi najgorszego możliwego scenariusza. W końcu trudno taki nakreślić, jeśli oferuje się produkt mający stanowić zabezpieczenie. Ale zwróćmy uwagę, że w obu przypadkach firmy są na tyle duże i zamożne, że mogłyby zatrudnić specjalistów: do oceny ryzyka czy do rozmów z bankami. A jednak starają się zaufać, że dostaną rzetelny produkt. Tymczasem dzieje się coś innego. I w chwili realizacji negatywnego scenariusza walczą o przetrwanie. Podobnie jak frankowicze walczą o to, by nie mieć kredytów wartych więcej niż ich nieruchomości. I nie ma w tym momencie znaczenia, że „przecież bylibyście zadowoleni, gdyby nie specyficzna sytuacja rynkowa”.

Nie ma znaczenia, że transakcje przy wykorzystaniu instrumentów pochodnych są bardziej złożone niż kredyty hipoteczne. Gdy ryzyko zaczyna się materializować poza skalą wynikającą z modeli, problemem nie jest to, że to się stało, tylko to, czy na pewno wszyscy o tym wiedzieli. Również sprzedający. Czy może ignorowali ryzyko, bo zarobione prowizje zaburzały im zdolność osądu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Twoje dane osobowe będą przetwarzane przez Dom Maklerski Banku Ochrony Środowiska S.A. w celu: zapewnienia najwyższej jakości naszych usług oraz dla zabezpieczenia roszczeń. Masz prawo dostępu do treści swoich danych osobowych oraz ich sprostowania, a jeżeli prawo na to pozwala także żądania ich usunięcia lub ograniczenia przetwarzania oraz wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania. Masz także prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Więcej informacji w sekcji "Blogi: osoby komentujące i zostawiające opinie we wpisach" w zakładce
"Dane osobowe".

Proszę podać wartość CAPTCHA: *