Dawno na blogach bossy nie zaglądaliśmy do świata rewolucjonistów spod znaku Robinhooda.
Patrząc na notowania spółki HOOD 100 dni po debiucie (na rynku od 29 lipca) trudno nie pochwalić giełdy jako miernika realnej wartości. Na zakończeniu pierwszej sesji akcje Robinhood Markets kosztowały około 33 USD, by w pięć dni skoczyć rejon 85 USD. W połowie zakończonego tygodnia za akcje spółki płacono około 34 USD, a spojrzenie na wykres pozwala odnotować, nudny trend boczny, który zdominował notowania po początkowej gorączce. Uwzględniając inflację spółka przynosi jednak stratę inwestorom i jakoś nie chce drożeć w świecie, w którym drożeje dosłownie wszystko. Możemy spekulować na temat przyczyn relatywnej słabości akcentując ryzyko regulacyjne, które uderza w podstawy biznesu spółki, ale nie możemy zaprzeczyć, iż kupienie spółki na pierwszej sesji w historii nie było najlepszym strzałem, jeśli nie sprzedało się kilka dni od otwarcia. Na dziś rewolucjonizowanie Wall Street, bycie – modne słowo – disruptorem oraz jednorożcem jednocześnie nie chce płacić nikomu więcej niż założycielom i wczesnym inwestorom, co samo w sobie jest przypomnieniem, by ostrożnie podchodzić do obiecanek otaczających akcje w czasach debiutów i traktować modne łatki jako część rynkowego marketingu.

Klauzula informacyjna