Ten tytuł wręcz prowokuje do metaforycznych tekstów obrazujących, co powinno się robić na rynku, gdy ceny akcji są już wysoko.
Naturalnie rzadko jest tak, że wysoko jest już „wszystko” stąd biorą się różnego rodzaju koncepcje i modele pokazujące, na przykład, że ostatnim etapem hossy jest ten, w którym do wzrostów dołączają spółki-śmieci. W poszukiwaniu czegokolwiek, co jeszcze nie wzrosło inwestorzy sięgają po wszelkie odpady i odrzuty. Tydzień temu sygnalizowałem, że ten etap jeszcze mamy przed sobą. Na razie wysoko są indeksy, a tym samym tylko część spółek wchodzących w ich skład.
Ten tekst chciałbym zadedykować przede wszystkim nowym, początkującym inwestorom, którzy jeszcze nie do końca wiedzą jak poruszać się na rynku, podatni są na mnóstwo narracji, podlegają dziesiątkom błędów poznawczych, a przede wszystkim podchodząc bardzo naiwnie do rynku, są przekonani, że tanie jest to, co jeszcze nie urosło, a drogie to z kolei te akcje, które urosły i właśnie notują kolejne szczyty.
Inspiracja do tej notki przyszła mi w trakcie pracy nad nową edycją książki, która ma już ponad dwadzieścia lat i dla wielu traderów była niezwykle przełomową pracą, jeśli chodzi o kwestie postrzegania ryzyka na rynkach. Chodzi o Giełda, wolność i pieniądze Van Tharpa (oryg. Trade Your Way to Financial Freedom). Z wieloma tezami (a przede wszystkim metodami) autora można się nie zgadzać, jednak to co najważniejsze było w tej książce to fakt, że elementem wspólnym dla traderów, którzy zarabiają pieniądze jest spójna metoda i zarządzanie ryzykiem. Przy czym nie ma znaczenia jaka to metoda – czy analiza fundamentalna, techniczna, czytanie z ruchów gwiazd, czy losowe wejścia, ważne, żeby wiedzieć na czym polega.
Ten przekaz oczywiście jest znany również z serii książek-rozmów Jacka Schwagera. Na marginesie, w pierwszej z nich (Czarodzieje rynków) znalazła się między innymi rozmowa z Van Tharpem, który już wówczas miał doświadczenie w pracy z traderami.
Wróćmy do handlu na szczytach rynków. Jedną z metod opisywanych przez Tharpa jest metoda, która święciła triumfy w latach 80. XX wieku, później „się skończyła”, co jakiś czas powracała do łask i nadal ma swoich zwolenników. Chodzi o wariację na temat tzw. wybicia z kanału, czyli osiągania przez rynki nowych maksimów, jako sygnałów zajmowania długich pozycji, oraz nowych minimów, jako sygnałów do otwierania pozycji krótkich.
Dla inwestorów, których przeświadczenie o rynku polega na tym, że aby odnieść sukces trzeba kupować w dołkach i sprzedawać na szczytach takie podejście mogło być szokiem. Tym bardziej, że w różnych opcjach tej metody mówiło się o ekstremach z 20, 40, czasami więcej dni.
Krótko mówiąc – jeśli coś rośnie od 40 dni i właśnie ma nowe maksimum kupuj. Jeśli spada od 40 dni (tu pojawiają się wariacje skracające ten okres, ze względu na inną dynamikę ruchów spadkowych) – sprzedawaj krótko.
Spójrzmy jak wyglądałoby to w przypadku indeksu WIG20 i kogoś, kto dopiero teraz zaczyna oceniać rynek i szuka okazji.
Jak wiemy jesteśmy po dość silnych i systematycznych wzrostach. Niedawno mieliśmy nowe maksima i właśnie panuje niewielki oddech. Niebieska linia na wykresie pokazuje poziom, na którym – po jej przebiciu dojdzie do ustalenia nowego maksimum. Czyli według tej metody sygnał kupna. Linia czerwona to sygnał sprzedaży.
W głowie niedoświadczonego inwestora może mieć miejsce w tym wypadku niezła kotłowanina.
„Jak to! Zamiast kupować już teraz prawie 60 punktów niżej mam kupować na SZCZYCIE?!”
„JAK MOŻNA KUPOWAĆ COŚ CO WZROSŁO już 60%!!”
Ewentualnie
„jeśli rynek ma zamiar spadać, to DLACZEGO mam czekać na krótką pozycję i oddawać 160 punktów!”
Tak to są te ogromne bariery w stosowaniu technik podążania za trendem. Kupujemy drogo w nadziei, że sprzedamy jeszcze drożej. Ewentualnie sprzedajemy krótko tanio, żeby odkupić jeszcze taniej.
Wbrew intuicji, przeświadczeniom, że sukces to rozpoznanie szczytów i dołków.
Nie chcę zajmować się tu samą metodą wybicia z kanału i tego, czy wartości 20, 40, a może 100 sesji są skuteczniejsze, ewentualnie, czy działają na takim rynku jak nasz, czy może tylko na surowcach.
Ważniejsze jest co innego. W zasadzie moment wejścia nie będzie tak ważny, jeśli nie będziesz miał pojęcia, jakie ryzyko na siebie bierzesz.
Nie ma znaczenia, czy kupisz coś po cenie 10, 20, 30 czy 1000 złotych, jeśli w żadnym z tych wypadków nie określiłeś momentu, kiedy zamykasz pozycję, jeśli coś pójdzie nie tak.
Oczywiście tu pojawia się nowy problem. Zaakceptowanie, że na rynku coś może pójść niezgodnie z naszymi oczekiwaniami. Wiele osób uważa, że sukces giełdowy osiąga się, gdy wybiera się celnie inwestycje. Celnie, czyli takie, które rosną i przynoszą zysk. Niemal od razu.
Zaakceptowanie „stwórz plan B, gdyby coś poszło nie tak” dla wielu osób jest równoznaczne z powiedzeniem „twoja metoda jest do kitu, jeśli zakładasz stratę”.
Zbyt wielu i zbyt często porównywało już grę na giełdzie do gier hazardowych (m.in. pokera), choć naturalnie na naszym rynku owo skojarzenie „inwestowanie – gra” bardzo często budziło niechęć czy bunt. Nic to, że chodzi o prawdopodobieństwa, pomiary ryzyka, zmaganie się z niepewnością i losowością.
Jeśli zakładamy, że rynki poruszają się w trendach, to one mogą trwać pchając ceny 10, 20, 50 i wiele wiele procent więcej. Nie ma znaczenia w gruncie rzeczy, czy kupimy po takich wzrostach, jeśli jasno określimy „jeśli stracę na tej inwestycji X procent/Y PLN/Z USD – zamykam”. To jest ryzyko, które znam i akceptuję.
Nawet jeśli nie masz żadnej metody i zielonego pojęcia o tym, co na rynku się dzieje, to określenie wielkości dopuszczalnej straty pozwoli na pewien komfort. Komfort związany z tym, że wiesz co może się wydarzyć najgorszego. Niestety – o czym często zapominają inwestorzy – stres związany z niepewnością jest znacznie większy, niż stres wywołany nieprzyjemnym, choć spodziewanym doświadczeniem.
W pierwszym wypadku czeka nas paraliż decyzyjny, frustracja, lęk przed tym, czy będzie jeszcze gorzej, nadzieja (często złudna) na wyjście z zapaści, zaś w miarę powtarzania tych doświadczeń – oskarżanie za swoje porażki stosowanej metody, rynku czy „onych”.
Witam na szczytach. Od ciebie drogi inwestorze zależy, czy wejdziesz z mapą i w dobrych butach, czy w klapkach i ze smartfonem, w którym przestaje działać GPS, bo brak zasięgu.
[Photo by Saori Oya on Unsplash ]
3 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
Ukazało się już kilka książek w formie audiobooków z Pana wydawnictwa (super sprawa bo na słuchanie mam zdecydowanie więcej czasu niż czytanie:)), czy planujecie kolejne publikacje w tej formie, w tym „Czarodzieje rynków”.
zapytam o warunki. Nie obiecuję 🙂
Dziękuję, mam nadzieję, że jednak się uda:)