Na samym początku ustalmy jedno. Inwestorska Arkadia nie istnieje. Kraina szczęścia i idealnej sprzedaży na samym szczycie trendu wzrostowego to mrzonka. No dobra zdarzają się wędrowcy, którym wydaje się, że dokonali cudu tego odkrycia, lecz zwykle okazywało się to zaledwie chwilową mrzonką.
Na moim symbolicznym wykresie obszar, o którym marzą inwestorzy zaznaczony został w taki sposób, żeby szczytu niemal nie było widać. To dla naszego rozsądku i bezpieczeństwa. Odwołując się ponownie do symboli mitologicznych, staram się zachować jak Odyseusz, który tuż przed przepłynięciem obok wyspy Syren, swoim współtowarzyszom podróży kazał zalepić uszy woskiem. W tym wypadku nie będę tak brutalny, ale po co macie to widzieć.
Znacznie bardziej interesuje mnie obszar zaznaczony na żółto. To miejsce realnych zmagań inwestorów z rynkiem. Choć pozwoliłem je sobie w tym modelu ujednolicić, ten obszar ma mnóstwo odcieni. Szczególnie dla uczestników rynku. Najbardziej oczywisty podział to ten – przed oraz po osiągnięciu szczytu. Zacznę od tego po prawej stronie, czyli jesteśmy już w trakcie spadków. Naturalnie nie mamy pojęcia, czy to trwalsza tendencja, czy też kolejna znacząca korekta. Ważniejsze jest jednak to, że jeśli stosujemy najprostsze nawet metody zarządzania ryzykiem, w postaci różnego rodzaju stopów, to prawdopodobnie pozycja została już zamknięta.
Nie zajmuję się przy tym kwestią tego, jaką procentową rozpiętość ma ten obszar, ani ile czasu trwa. Dla przejrzystości naszych rozważań przyjmijmy, że jest on na tyle znaczący, że jakiś czas później, gdy dołki są coraz niżej, mówimy sobie z zadowoleniem: „ale miałem nosa”. Naturalnie tak będzie dopiero później. Tuż po zamknięciu naszej pozycji – nawet jeśli odbyło się zgodnie z planem, czyli na wyznaczonych poziomach – możemy rozważać, czy jednak nie stało się to za wcześnie, czy to nie kolejna pułapka. Owe frustracje będą silne zwłaszcza wśród graczy podejmujących decyzje uznaniowo, bez precyzyjnych (mechanicznych) kryteriów wchodzenia i wychodzenia z rynku.
A teraz spójrzmy na tych wszystkich po lewej stronie szczytu. Tych, którzy znajdują się w świecie „za wcześnie”. Za wcześnie sprzedali i rynek zdołał osiągnąć nowe szczyty. Oczywiście również są w tej grupie, tacy, którzy działali intuicyjnie oraz tacy, którzy wyszli z rynku ponieważ zostały osiągnięte jakieś kryteria – zadziałała realizacja zysków (take-profit), zbytnio wzrosła zmienność, brak jest potwierdzeń trendu z innych stron. Niemniej, tuż po decyzji, okazuje się, że trend wzrostowy nadal trwa. Jeśli owa fala jest dynamiczna lub dłuższa frustracja będzie zrozumiała. Niewielu jest twardzieli, którzy są w stanie wówczas położyć nogi na stole i powiedzieć „zrealizowałem co chciałem”. Większość zastanawia się nad skutecznością własnych metod, pomysłów, systemów. A im zmiany cen są bardziej dynamiczne tym złość, irytacja i ogólny dyskomfort są większe.
Gdy spojrzymy na obie grupy inwestorów z dystansu i po długim czasie od szczytu, zobaczymy (przy założeniu, że kupowali w podobnym miejscu), że ich wynik z inwestycji jest identyczny. Wyszli na podobnych poziomach. Jedni jednak „za wcześnie”, inni zaś „za późno”. Naturalnie w odniesieniu do szczytu.
Która sytuacja dla Szanownych Czytelników wiąże się z większymi kosztami emocjonalnymi – za wcześnie, czy za późno?
Która sytuacja dla Was jest bardziej frustrujaca?
[Photo by Andrea Piacquadio from Pexels]
9 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
Przyznam szczerze że już nie mam takich rozterek, jakoś się z nich wyleczyłem – kwestia metody jaką się wypracowało – jeśli wiem że moja metoda już jutro, ewentualnie pojutrze da mi kolejny setup to się nie spinam jeśli wyjdę za wcześnie. 2 tyg. temu miałem transakcję na której zarobiłem 11 krotność ryzykowanej kwoty a rynek dojechał do poziomu 21 krotności. Byłem bardzo zadowolony i tak, a kolejnego dnia i w następnych znów były okazje. Gdybym był bardziej długoterminowym inwestorem to pewnie bardziej bym to odczuwał.
Zgadza się. To jest jeden z plusów doświadczenia (i metody/systemu). Nie traktowanie pojedynczych transakcji, jako podstawy "do ścigania się" z wykresem. Jeśli zarobiłem na transakcji X (i to mnie satysfakcjonuje), to żałowanie, że nie było to 2X czy 3X jest cokolwiek nierozsądne.
Fajne pytanie:) Przeważnie sobie wchodzę i wychodzę stopniowo i trwa to jakiś czas – wiec nie jestem nigdy zupełnie w jakims miejscu konkretnym na wykresie (na który nie patrzę jako romantyk-fundamentalista). Kupuje od jakiegoś upatrzonego poziomu i jak idzie w dół to kupuje dalej. Jak idzie w gore i przekroczy poziom mojego kupna to przestaje kupować. Sprzedaje od mojego poziomu sprzedaży i jak idzie w gore to stopniowo sprzedaje. Te poziomy kupna sprzedaży się zmieniają w czasie bo nowe informacje dochodzą i przemyślenia. Nie mam problemu ze sprzedam w pewnym momencie calosc a cena idzie dalej w górę – w tych wyższych cenach dla mnie za duże ryzyko już.
Frustruje mnie najbardziej jak kupuje i uważam ze jest potencjał na 100% zarobku, po czym cena idzie powiedzmy 50% do góry – a ja nic nie robię tylko czekam żeby doszło do np. 70% – a tu spadnie do gdzies tam poziomów mojego kupna – to mnie taki zarobek co sprzed nosa zniknął frustruje mocno. Też mnie frustruję trochę jak coś się udało zarobić – no to wtedy się człowiek frustruje że więcej tego nie kupił, że się agresywniejszym nie było…oczywiście jak się straci to się człowiek cieszy, że się więcej nie kupiło…Frustruje mnie tez oczywiście trend boczny – jak ceny się mało wahają…Mam skrzywienie w kierunku ostrożności – generalnie mało mam strat a o wiele więcej pominiętych sytuacji – no i one mnie potem frustrują, ale z wiekem widze u siebie wzrost agresji giełdowej, więc się stopniowo dokalibrowuję…
Kończąc temat – jeszcze mam frustrację antycypowaną – kiedyś wyceny pójdą mocno w górę na gpw – zrobi się bańka – ceny oderwą się znacząco od fundamentów – to wtedy się będę frustrował, że jako fundamentalista sprzedałem za wcześnie…:)
Profesjonalista ocenia na chłodno. Polecam wykłady na TJS na temat psychologii inwestowania szczególnie wykład 'Pułapki psychologiczne tradingu' Rafała Zaorskiego To wieloletni praktyk, który sporo takich sytuacji przepracował. Też kiedyś się frustrowałem takimi sytuacjami – dziś dużo mniej. Cieszę się z tego co dał mi rynek, koncentruje się na następnym wejściu – być może nawet w spółkę, która mi odjechała starając się wziąć jak najwięcej przy jak najmniejszym ryzyku…
Każdy, nawet najdłuższy stażem praktyk, wie, że ów chłód, niestety czasami topi się pod wpływem emocji, które istnieją mimo lat treningu.
Ale ogromne znaczenie ma oczywiście metoda. To co opisałem to model raczej obowiązujący wsrod graczy akcyjnych (tylko długa strona) raczej z dłuższą perspektywą
Dziękuję za ten wpis. Od jakiegoś czasu próbuję przekonać swój mózg, żeby przestał analizować popełnianie "pseudo błędy" na rynku i irracjonalne wyrzuty sumienia z tytułu zbyt wczesnej sprzedaży, zbyt późnego wyjścia, rezygnacji z zakupu z uwagi na zbyt duże ryzyko, zbyt nisko ustawionego koszyka i pociągu który odjechał itd. Jest to dość ciekawe i trudne zarazem, żeby używając intelektu wpływać na własne emocje. W przypadku gry bez konkretnego systemu ("uznaniowej") na rynku podejmujemy dziesiątki (jak nie setki) drobnych decyzji każdego dnia (za takie przyjmuję analizę najdrobniejszych sygnałów z rynku, które mogą mieć nawet pośredni związek z naszą strategią, czytając informacje bieżące, analizując zachowanie kursu). Z uwagi na wolumen decyzji siłą rzeczy będzie wśród nich mnóstwo nieprawidłowych. Już nawet w tak banalnej sytuacji, jak dodając sobie spółkę do kręgu zainteresowań po to, żeby o niej poczytać dokładniej i ew. póżniej dokonać zakupu, już następnego dnia taką błachą decyzję możemy odchorować jeśli okaże się, że ta spółka właśnie urosła o 20% w dniu kolejnym po korzystnej informacji. W pewnym sensie giełda to piekło na ziemi dla perfekcjonistów 🙂 bo nie da się seryjnie wybierać zawsze najoptymalniejszych spółek, wchodzić w dołkach, wychodzić na górkach itd.
To co mi osobiście nieco przynosi ukojenie to porównywanie swoich wyników do benchmarku WIG20TR. Jeśli bym nie grął na giełdzie, to bym inwestował w ETFa. Dla własnego zdrowia psychicznego i po to, żeby nie mieć do siebie pretensji czemu nie wybrałem jednego z setek innych pasywnych instrumentów które akurat w danym okresie performują lepiej, ten najbliższy jest dla mnie benchmarkiem. Ten benchmark pokazuje mi ile realnie wypracowałem wartości poświęcając swój cenny czas (i rodziny) i czy cała ta zabawa ma sens. Jeśli mam serię kiepskich decyzji, to sprawdzam swoje wyniki względem benchmarku wówczas zazwyczaj okazuje się, że nie jest już tak źle. I wtedy łatwiej też przychodzi mi oswoić się z tym, że np. owszem Taurona wywaliłem miesiąc temu po 1.15, ale miałem też jeszcze cały worek innych pomysłów zakupowych, które wyszłyby różnie, więc sumarycznie tragicznie nie wyszło.
Podpiszę się jeszcze pod tą samą taktyką, którą napisał przedmówca. Też kupuję na raty i sprzedaję na raty, stosując take profit i zostawiając sobie mniejsze pakiety na wypadek większych wzrostów. Mózg tego nie ogarnia, że go oszukuję (własny mózg!): jak maksymalna cena akcji w wyniku wzrostu to jest powiedzmy 100, a ja średnio sprzedaję już swój pakiet od ceny 50, ze średnią ważoną dajmy na to 70, to jak tylko zostawię sobie mini pakiecik który dociągnie do 90, to mój mózg traktuje to tak jakbym… dociągnął całość do 90. W konsekwencji: ryzyko zredukowane, ten kawałek perfekcjonisty który wymaga dobicia do 90 osiąga swoje, wilk syty i owca cała.
Tak jak piszesz, emocje czasami bardzo trudno jest opanować. Ja ze swoją niezbyt odporną psychiką, wybieram zdecydowanie strategie swingowe – czasami jestem kilkukrotnie na spółce podczas jej trendu. Szukanie wieloletnich górek i dołków to wyjątkowo frustrujące zajęcie. Gdy skupię się na tym, że jestem spekulantem, który zarabia na różnicy cen – mniej myślę o przewidywaniu przyszłości (góra dołek itp) a bardziej skupiam się na poprawnym zamykaniu pozycji, zgodnie ze swoją strategią…
Widać, że Grzegorz zna trochę życie… Prawda jest taka, że emocje to waluta, którą płacimy za swoje decyzje ( a pewnie i za ich brak).