Wszyscy przecieramy oczy ze zdziwienia. Epidemia może zmienić się w pandemię, z wielu krajów ciągle nie ma wiarygodnych danych, a chińskie, z epicentrum zamieszania, okazują raczej szacunkami niż twardymi liczbami. Jednak akcje drożeją ignorując ryzyka. Również chińskie.
Nie ma wątpliwości, iż inwestorzy mają problem z epidemią, która zaczęła się w Chinach. Po pierwszych, przesadzonych reakcjach wykorzystali spadki akcji do zakupów, a kiedy dane pokazały, iż wstępne szacunki zasięgu wirusa były skrajnie optymistyczne, postanowili epidemię ignorować. Efektem jest wymarsz wielu średnich na historyczne maksima, które w przypadku Wall Street tłumaczy się postrzeganiem amerykańskich spółek w kategoriach bezpiecznych przystani. Całkiem duży wygibas intelektualny, gdy Chiny pozostają największą fabryką świata. Ciekawostką jest, iż odbicia po styczniowej panice nie omijają rynku najbardziej narażonego na wirusowe zapalenie – samych Chin. Poniższy wykres pokazuje miesięczne przebiegi notowań „chińskich” ETF-ów – iShares MSCI China ETF (MCHI), iShares China Large-Cap ETF (FXI), iShares MSCI China Small-Cap ETF (ECNS) oraz iShares MSCI Emerging Markets ETF (EEM), a więc koszyka dedykowanego rynkom wschodzącym w całości. Zmianom daleko do siły Wall Street, ale nie ma wątpliwości, iż „Chińcykom” daleko do paniki.
(źródło: stooq.pl)

Klauzula informacyjna