Jeśli spojrzeć na zamieszanie, jakie w komentarzach rynkowych wywołało doniesienie, iż opozycja w USA zamierza uruchomić proces prowadzący do odwołania prezydenta Trumpa ze stanowiska, to mieliśmy do czynienia z wydarzeniem o wielkiej skali. Jeśli jednak spojrzeć na historię, to procedury impeachmentu są wydarzeniami, które można pomijać.
Zacznijmy od przypomnienia, iż w historii amerykańskiej prezydentury zagrożeni odwołaniem ze stanowiska byli ledwie trzej prezydenci. W połowie XIX wieku procedurę wszczęto wobec Andrew Johnsona. Ostatecznie próba skończyła się porażką, a jednym z argumentów przeciwników usunięcia prezydenta ze stanowiska była obawa, iż konsekwencje będą znacznie większe dla przyszłości niż teraźniejszości. Inaczej mówiąc amerykańscy parlamentarzyści bali się, iż usunięcie konkretnego prezydenta ze stanowiska skończy się osłabieniem instytucji i otworzy bramę do kolejnych tego typu działań w przyszłości. Nie można pominąć faktu, iż działania, za które próbowano odwołać Johnsona zostały później uznane za zgodne z prawem.
Kolejnym prezydentem, któremu groziło usunięcie był Richard Nixon, za – szeroko rysując – aferę Watergate. Dziennikarze lubią prezentować Watergate jako swój sukces, ale gdy procedurę uruchomiono i groziła kompromitacją prezydenta, Nixon zwyczajnie zrezygnował ze stanowiska. Inaczej mówiąc, kiedy szanse na domknięcie procedury odwołaniem ze stanowiska i były już skrajnie wysokie Nixon przekazał urząd swojemu wiceprezydentowi Gerardowi Fordowi, który później sam został prezydentem i zwyczajnie uniewinnił Nixona z wszystkich zarzutów. W efekcie całość sprowadziła się do głośnego medialnie zamieszania, ale bez jakiejś wielkiego bum. Emocji było dużo, ale nikomu nie stała się większa krzywda.
Trzecim przypadkiem był Bill Clinton, którego również próbowano odwołać ze stanowiska, ale podobnie, jak w przypadku Andrew Johnsona skończyło się wielką dawką medialnego szumu i porażką całej procedury, gdy przyszło do liczenia szabel w dwóch izbach amerykańskiego parlamentu. Zamieszanie wokół Clintona jest znane sporej części inwestorów – zwyczajnie mogą je pamiętać równolegle do własnej obecności na rynku – więc tylko skrótowo odnotujmy, iż Clinton doczekał końca swojej prezydentury na stanowisku i jeszcze miał na tyle siły politycznej, by karierę zrobiła jego żona, która była bliska zostania pierwszą kobietą prezydentem w historii USA.
Wyciąganie jakichkolwiek wniosków na temat prawidłowości na bazie trzech przypadków jest skrajnie niebezpieczne, ale daje się sprowadzić do jakiegoś wspólnego mianownika. Generalnie amerykańscy politycy – jak ich polscy koledzy, dlatego nie marzcie o Norymberdze w Polsce – mogą kąsać swoich konkurentów, ale nie robią im krzywdy. Wreszcie szacunek dla instytucji może w finale okazać się większy niż nadzieje na krótkookresowe zyski polityczne. Na bazie powyższego i historycznych próbek można powiedzieć, iż medialny szum, który tak lubi odbijać się echem na rynkach, zwyczajnie nie ma szans skończyć się odwołaniem Donalda Trumpa ze stanowiska.
Jeszcze gorzej dla próby „grania impeachmentu” wypada zachowanie rynków. Andrew Johnsona możemy pominąć, bo wiarygodnych danych rynkowych z tego okresu zwyczajnie nie ma. W przypadku Richarda Nixona mamy prezydenturę w dekadzie generalnie słabej dla amerykańskiej gospodarki, zniszczonej przez szoki paliwowe i inflacyjne napięcia. Na tym tle dekada Billa Clintona jest okresem dynamicznego wzrostu gospodarki i rynków, którym poważnej krzywdy nie był w stanie zrobić nawet kryzys związany z upadkiem funduszu LTCM. Mamy zatem ledwie dwa zdarzenia, które różni dosłownie wszystko i różnią też zmiany procentowe indeksów. Naprawdę zachowanie giełd w czasie budowania oskarżeń dla Nixona i Clintona miało zerowy związek z grą polityczną. I tak samo będzie tym razem.
Gdyby ktoś chciał poczytać teksty, o zachowaniu rynków z nieco inaczej rozłożonymi akcentami, to polecam serwis Barron’s (1 i 2), których wnioski są generalnie zbliżone do notki na blogu. Nie mogą być inne.
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.