Pirackie statki działały jak spółki a ich kapitan musiał umieć zarządzać ryzykiem

Statki pirackie działały jak spółki pracownicze, a kapitan morskich rozbójników musiał umieć zarządzać ryzykiem – wynika z idealnej na lato książki „The Invisible Hook. The Hidden Economics of Pirates” autorstwa Petera L. Leesona.

Statek piracki był jak spółka pracownicza tzn. jej udziałowcy (czyli piraci) zarabiali tylko wówczas, gdy pozyskano łupy. Niepewność wypłaty rekompensowano jej wysokością. Ja wynika z publikacji (jej polski tytuł to „Niewidzialny hak. Ukryta ekonomia piratów”) w 1695 r. flota piracka Henrego Every zrabowała skarb składający się ze szlachetnych metali i drogich kamieni, o wartości 600 tys. funtów. W efekcie na każdego z członków załogi przypadło po 1 tys. funtów, czyli równowartość czterdziestu lat pracy przeciętnego marynarza.

Aby zdać sobie sprawy, ile to pieniędzy, warto to porównać do średniej płacy w Polsce ( w 2019 r. wynosiła ona miesięcznie 3515 zł netto). Tak więc piracki łup dla zwykłego pirata oznaczał tyle, ile otrzymanie przez przeciętnego Polaka jednorazowo kwoty 1,7 mln zł (3515 zł x 480 miesięcy – bo tyle miesięcy jest w 40 latach). Ale łup ten mógł być większy. Przykładowo w 1720 r. drużyna piratów kapitana Christophera Condenta nagrabiła tyle łupów, że każdy członek załogi otrzymał 3 tys. funtów (to równowartość 120 lat pracy marynarza a więc tyle ile 5 mln zł dla statystycznego Polaka ).

Warto zestawić te stawki z tym, ile zarabiali legalnie pracujący marynarze. Można bowiem podejrzewać, że piraci przed podjęciem decyzji o rozpoczęciu pirackiego procederu ważyli, czy jest on bardziej czy mniej opłacalny, niż legalna praca. I tak od 1689 r. do 1740 r. przeciętna miesięczna płaca marynarza wynosiła od 25 do 55 shillingów, co przekłada się na od 15 do 33 funtów rocznego dochodu. To z kolei równowartość od 4 tys. do 8,8 tys. współczesnych dolarów, czyli od 15 tys. zł do 33,2 tys. zł rocznie.

To oznacza, że miesięczna pensja marynarza na statku kupieckim na przełomie XVII w i XVIII w. wynosiła od 1,25 tys. zł do 2,75 tys. zł. Choć warto zauważyć, że gdy miały miejsce działania wojenne popyt na marynarzy rósł a wraz z nim ich pensje a w czasach pokoju pensji bliżej było tej dolnej granicy. Ten mechanizm można było zauważyć w 1713 r., gdyż rok przez zakończeniem tzw. wojny o sukcesje hiszpańską, angielska marynarka zatrudniała 50 tys. osób. Rok później było to już tylko 13 tys. osób. Wysp takiej liczby bezrobotnych marynarzy musiał spowodować istotne obniżenie rynkowych stawek za ich pracę.

Od załóg pirackich statków można się także dużo nauczyć jeżeli chodzi o zarządzanie ryzykiem. Otóż dobry kapitan piratów to taki, który potrafił doprowadzić do zdobycia łupów jak najniższym kosztem, czyli przy minimalnych ofiarach własnych. Trzeba bowiem wiedzieć, że zanim dochodziło do podziału zdobytych skarbów z łupów finansowano wypłaty za rany odniesione w bitwie, w szczególności takie, które utrudniały albo uniemożliwiały dalszą pracę.

Niektórym może być trudno w to uwierzyć, ale morscy bandyci mieli więc coś w rodzaju ZUS. Ile wynosiły pirackie renty? Na przykład za stratę prawego ramienia należało się 600 dolarów hiszpańskich jednorazowej wypłaty (równowartość dzisiejszych 156 tys. USD, czyli ok. 588 tys. zł) albo sześciu niewolników. Z kolei za stratę jednego palca wypłacano 100 dolarów hiszpańskich (czyli 26 tys. USD, czyli ok. 98 tys. zł) albo jednego niewolnika. Patrząc na te kwoty nie trudno się domyślić, że dobrzy przywódcy pirackich statków chcieli za wszelką cenę uniknąć konfrontacji.

Jak jednak rabować bez walki? Otóż trzeba sprawić, by ofiary poddały się na sam nasz widok. Dlaczego miałyby to zrobić? Otóż dlatego, że byłyby przekonane, iż konsekwencje nieudanego oporu będą znacznie gorsze, niż utrata mienia. Słynna piracka flaga na którą składa się biała czaszka z piszczelami na czarnym tle (ang. Jolly Roger) była swego rodzaju logo morskich bandytów, który miał informować potencjalne ofiary: poddajcie się natychmiast albo zostaniecie wymordowani, choć oczywiście wywieszano ją dopiero wówczas gdy podpłynięto blisko do kupieckiego statku, tak by nie zdążył on uciec (pierwszy przypadek jej użycia odnotowano w 1700 r. na francuskim statku pirackim kapitana Emanuela Wynne`a).

O skuteczności tej strategii świadczy pokutujące nawet dzisiaj do dzisiaj powszechne przekonanie o bezwzględnym okrucieństwie morskich rozbójników. To znaczy, do okrutnych zbrodni dochodziło, ale zdarzały się one sporadycznie a ich główny cel był propagandowy (na przykład kapitan Edward Low obcinał uszy pojmanym za samą sugestię, iż mogliby się oni przeciwstawić swoim oprawcom).

Tytuł książki „Invisible Hook” nawiązuje do słynnej „niewidzialnej ręki” Adama Smitha. Wymowa książki jest taka, że piraci, podobnie jak „zwyczajni” ludzie podejmują takie a nie inne decyzje w reakcji na bodźce ekonomiczne. Ciekawe jest jednak, że z książki wynika iż system zarządzania pirackim statkiem stworzony oddolnie przez ludzi świadomie łamiących prawo zawiera wiele cech współczesnych państw opiekuńczych.

Nie chodzi tylko o wspomniane wcześniej „pirackie renty”. W innych rozdziałów publikacji dowiemy się m.in. że kapitan morskich rozbójników dostawał tylko o 100 proc. wyższą stawkę za prace, niż zwykły marynarz. Bosman i obsługujący działa otrzymywali dodatkowe 50 proc. (dla porównania, na statku kupieckim dowódca dostawał cztery do pięciu razy więcej, niż członek załogi). Dlaczego? Otóż dlatego, że mniejsze różnice w dochodach na pirackim statku minimalizowały liczbę konfliktów, które wśród silnych, agresywnych mężczyzn mogły mieć opłakane skutki.

39-letni Peter L. Leeson jest profesorem ekonomii na George Mason University w stanie Virginia, w USA. W rankingu RePEc (ang. Research Papers in Economics) mierzącym cytowalność prac naukowych umieszczany jest w 5 proc. najpopularniejszych ekonomistów świata. Leeson bez wątpienia ma kompetencje by pisać o ekonomi i to po „The Invisible Hook” widać. Książka łączy ciekawą analizę ze sporą ilością ciekawostek z życia piratów. Czuć w niej także pasję autora do tematu.

Naukowiec przyznaje we wstępie, iż pisanie tej publikacji dało mu największą frajdę jaką miał do tej pory w pracy naukowej, a zaznacza iż jako akademik zajmuje się tylko tematami, które go interesują. Podsumowując: bardzo polecam „The Invisible Hook”, bo to książka napisana z pomysłem, a przy tym daje solidną dawkę wiedzy mogącej dać do myślenia każdemu inwestorowi. A dodatkowo możliwość zabłyśnięcia anegdotą z ekonomicznego życia morskich rozbójników czy to na zawodowym czy prywatnym spotkaniu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Proszę podać wartość CAPTCHA: *

Klauzula informacyjna

Administratorem Pani/Pana danych osobowych jest Dom Maklerski Banku Ochrony Środowiska S.A. („My” lub „DM BOŚ”) z siedzibą w Warszawie (ul. Marszałkowska 78/80, 00-517 Warszawa). Będziemy przetwarzać, Pani/Pana dane na potrzeby udzielenia odpowiedzi na Pani/Pana zapytanie, możliwości skorzystania z usługi oferowanej przez DM BOŚ, a także realizacji naszych prawnie uzasadnionych interesów, tj. rozpatrywania skarg oraz obrony przed roszczeniami. Ma Pani/Pan prawo dostępu do danych, żądania ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania i przenoszenia. W dowolnym momencie może Pani/Pan także wnieść sprzeciw, z przyczyn związanych z Pani/Pana szczególną sytuacją, wobec przetwarzania Pani/Pana danych dla realizacji prawnie uzasadnionych interesów DM BOŚ. Może się Pani/Pan z nami skontaktować wysyłając e-mail na adres: makler@bossa.pl lub list na adres: ul. Marszałkowska 78/80, 00-517 Warszawa, dzwoniąc na infolinię pod numer + 48 225043104 lub odwiedzając jedną z naszych placówek (lista dostępna pod http://bossa.pl/dmbos/oddzialy/). Może Pani/Pan skontaktować z Inspektorem Ochrony Danych m.in. korzystając z e-mail: iod@bossa.pl lub listownie na nasz adres. Więcej informacji o przetwarzaniu Pani/Pana danych, czasie przechowywania, prawach i sposobach kontaktu znajduje się w naszej Polityce Prywatności.