Zbił fortunę na poufnych informacjach i został nadzorcą giełdy

Ojciec prezydenta USA Johna F. Kennediego zbił fortunę na korzystaniu z poufnych informacji przy inwestowaniu na giełdzie. Następnie wylobbował dla siebie stanowisko szefa Komisji Nadzoru Finansowego i takie działania, na których dorobił się majątku, zdelegalizował. Prezydent Franklin Delano Roosevelt tak skomentował prywatnie jego nominacje:”Trzeba złodzieja, by złapać złodzieja”. To wszystko opisuje Ronald Kessler w książce „The Sins of The Father. Joseph P. Kennedy and The Dynasty He Founded”.

 

Kiedy w 1957 r. magazyn „Fortune” opublikował pierwszą listę najbogatszych Amerykanów, w drugiej ósemce najzamożniejszych (miejsca od 9 do 16), czyli takich, którzy mieli od 200 mln USD do 400 mln USD(od 1,79 mld USD do 3,49 mld USD) umieścił Josepha P. Kennediego, nazywanego „Joe”, ojca przyszłego prezydenta USA. Tych pieniędzy nie odziedziczył, ponieważ jego kiedy zmarł jego ojciec w 1929 r. P.J. Kennedy wartość jego aktywów wyceniono na 57 tys. USD, choć zdaniem niektórych powinno być to bliżej 100 tys. USD.

Ale nawet biorąc pod uwagę tę drugą kwotę, to jest ona równowartością dzisiejszych 1,43 mln USD, czyli niemało, ale ułamek miliardów, którymi niespełna dwie dekady później dysponował jego syn. Jak opisuje Ronald Kessler w książce (jej polski tytuł to „Grzechy ojca. Joseph P. Kennedy i dynastia którą założył”) kluczowym krokiem dla późniejszych losów Joe było zostanie w wieku 25 lat „najmłodszym prezesem banku w USA” (tak mówił sam o sobie, nie wiadomo czy to prawda, ale na pewno szefostwo banku w tym takim wieku zwracało uwagę i zostało odnotowane przez większość gazet). Jak tego dokonał?

Otóż chodziło o bank Columbia Trust, którego jednym z założycieli (miało to miejsce w 1895 r.) i mniejszościowych akcjonariuszy było jego ojciec. Joe jako dzieciak dorabiał sobie jako chłopiec na posyłki w tymże banku. Kiedy skończył studia na Harvardzie (gdzie dostał się mimo słabych ocen w szkole – prawdopodobnie dlatego, że jego ojciec był dobrze znanym lokalnym politykiem w Bostonie) pracował przez kilka miesięcy jako niezależnu audytor bankowy (urzędnik, który sprawdzał finanse banków) poznając kulisy działania branży.

Tymczasem w 1914 r. pojawiła się informacja, że First Ward National Bank był zainteresowany przejęciem Columbia Trust. Joe pożyczył 45 tys. USD (warte tyle, co 1,12 mln USD obecnie) od rodziny, za które nabył akcje dające mu kontrolę nad bankiem. 20 stycznia 1914 r. mianował się prezesem Columbia Trust. Dlaczego było to takie istotne? Otóż dzięki wpływom w banku (nawet po rezygnacji ze stanowiska dyrektora) młody Kennedy miał zawsze dostęp do kredytów bankowych, które umożliwiały mu inwestowanie pożyczonych pieniędzy i zwielokrotnianie stopy zwrotu.

Niedługo nadarzyła się okazja, by dostęp do finansowania wykorzystać. Otóż w 1919 r. Joe zaczął interesować się giełdą, ponieważ ciągle szukał sposobów na szybkie zarobienie dużych pieniędzy. Jednak nawet on musiał korzystać ze swoich znajomości by załatwić sobie posadę na Wall Street. Wykorzystał do tego swojego teścia, burmistrza Bostonu, Johna F. Fitzgeralda (w 1914 r. ożenił się się z jego córką Rose). Uzgodnił on z Galenem Stone, partnerem w firmie „Hayden, Stone and Company”, że zatrudni jego zięcia w zamian za co on poprosi swoich znajomych by zaczęli dokonywać transkacji na giełdzie za pośrednictwem jego spółki (dotrzymał obietnicy, do „Hayden, Stone and Company” przeniósł swoje konto maklerskie m.in. jego przyjaciel Bernard Baruch).

W lipcu 1919 r. młody Kennedy rozpoczął pracę jako makler i szybko awansował na menadżera Wydziału Giełdy w firmie. Galen Stone nie tylko zatrudnił młodego zięcia burmistrza, ale nauczył go rzeczy najcenniejszej: jak szybko zbić fortunę na giełdzie. Otóż Stone był we władzach dwudziestu dwóch spółek. Jedną z nich była firma wydobywczas Pond Coal Company. Właśnie miał wyrazić zgodę na przejęcie spółki przez Henry Forda.

Jednak zanim informacja o przejęciu została upubliczniona młody Kennedy kupił piętnaście tysięcy akcji płacąc po 16 USD za sztukę, by później sprzedać je za 45 USD za walor. W ciągu dziewięciu miesięcy zarobił w ten sposób 675 tys. USD inwestując zaledwie 24 tys. USD własnych środków (reszta była pożyczona). Joe powiedział wówczas swojemu przyjacielowi z Harvardu Tomowi Cambellowi:”Tommy, tak łatwo zarabia się teraz kasę na giełdzie, spieszmy się zanim to zdelegalizują”.

W 1922 r. Galen Stone odszedł na emeryturę a młody Kennedy opuścił firmę. Ale kiedy raz zasmakował jak łatwo można zarabiać pieniądze na „dzikim zachodzie” amerykańskiej giełdy nie mógł się powstrzymać, by nie robić tego dalej. Wyspecjalizowął się w organizowaniu podbijania cen akcji, by następnie sprzedać je inwestorom, którzy odnieśli wrażenie, że skoro cena walorów rośnie, to znaczy, że muszą istnieć fundamentalne powody ku temu.

Sława Joe jako manipulatora cen akcji była tak duża, że od czasu do czasu robił tego typu akcje na zlecenie innych osób. Na przykład w kwietniu 1924 r. zgłosili się do niego zarządzający firmą taksówką Hertz Yellow Cab Company i poprosili o rozchwianie kursu spółki tak by zniechęcić ich konkurenta – Checker Cab Company od prób przejęcia ich. Kennedy wykonał zlecenie wzorowo. I tak był z niego dumny, że poinformował gazety o swoim sukcesie. Choć za akcje dostał honorarium od ludzi z Hertza, ci byli przekonani, że Joe dokonał także paru transkacji na boku.

Kennedy prawie, że drukował pieniądze na giełdzie. Na 30 listopada 1926 r. Kennedy miał 373 tys. USD płynnych środków wartych tyle co 5,1 mln dzisiejszych dolarów, czyli ok. 19 mln zł. Ale prawdziwą fortunę zbił kiedy zaczął się Wielki Kryzys i ceny akcji zaczęły spadać. Nie będę tu zdradzał wszystkich szczegółów, by nie psuć przyjemności czytania. Ale dość powiedzieć, że po przeczytaniu tej książki miałem wrażenie, że ojciec prezydenta Johna F. Kennediego, mógłby być pierwowzorem Gerdona Gekko, postaci granej przez Michaela Douglasa w fimie „Wall Street” Oliviera Stone`a z 1987 r.

Różnica polega jednak na tym, że filmowy Gekko poszedł siedzieć do więzienia. Tymczasem prawdziwy Kennedy nie tylko nie trafił do więzienia (bo to co robił nie było wówczas nielegalne), ale zrobił karierę w polityce, a jego fortuna do dzisiaj istnieje, jest pomnażana i fianansuje działania rodu Kennedich w USA.

Książka Kesslera jest ciekawie napisana, czyta się ją szybko i z przyjemnością. Jest to jednak książka tendencyjna. Autor ewidentnie Kennediego nie lubi i daje swojej niechęci wyraz, co może przeszkadzać. Podsumowując „The Sins of the Father” to książka godna polecenia, ale z zastrzeżeniami.

1 Komentarz

  1. robert

    hmm troche jestem tym zaskoczony bo prof Mark Skousen z uznaniem pisze o nim i jego kontrarianizmie hmmm nie wiedziałaby takich rzeczy ,kiedy sam pracował dla cia?

Skomentuj robert Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Twoje dane osobowe będą przetwarzane przez Dom Maklerski Banku Ochrony Środowiska S.A. w celu: zapewnienia najwyższej jakości naszych usług oraz dla zabezpieczenia roszczeń. Masz prawo dostępu do treści swoich danych osobowych oraz ich sprostowania, a jeżeli prawo na to pozwala także żądania ich usunięcia lub ograniczenia przetwarzania oraz wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania. Masz także prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Więcej informacji w sekcji "Blogi: osoby komentujące i zostawiające opinie we wpisach" w zakładce
"Dane osobowe".

Proszę podać wartość CAPTCHA: *