Mam to szczęście, że nie przypominam sobie, żebym spotkał w swoim życiu osobę, która uważała by jednoznacznie, że to co osiągnęła w życiu zawodowym (ale również osobistym) zależało wyłącznie od jej pracowitości, umiejętności czy kompetencji. Każdy kogo znam podkreśla znaczenie czynnika szczęścia i przypadku, farta i zbiegów okoliczności. Szczególnie widoczne jest to wśród tych wszystkich traderów, spekulantów i inwestorów, których albo poznałem w trakcie minionych dwudziestu lat, albo czytałem ich biografie czy rozmowy z nimi. Rynek giełdowy cechuje się ogromną niepewnością, jak każdy złożony system. To oznacza, że działający na nim muszą się z tą niepewnością jakoś zmierzyć. Nie chcę tu roztrząsać, czy ceny zmieniają się w sposób losowy czy nie (moim zdaniem nie), ale na pewno znalezienie jasnych wzorów czy zależności jest raczej niemożliwe.
Ludzie, którzy odnieśli sukces na rynku mają świadomość wpływu szczęścia, przypadku, niepewności, choć samo to w długim terminie jest zwykle niewystarczające, żeby przetrwać i zarabiać pieniądze. Potrzebny jest jakiś plan działania, zasady, dyscyplina potrzebna do ich wdrożenia w życie, umiejętność zarządzania własnymi emocjami i wiele, wiele innych elementów. Choć często również one nie są warunkiem wystarczającym do odniesienia sukcesu. Jak napisał Jack Schwager:
Nie da się wygrać, jeśli nie ma się jakichś atutów, nawet przy największej dyscyplinie i umiejętności zarządzania pieniędzmi. Jeśli nie masz jakiegoś mocnego punktu, to zarządzanie pieniędzmi i kontrola ryzyka mogą jedynie zagwarantować ci, że będziesz umierał na rynku powoli. Jeśli nie wiesz, na czym polegają twoje atuty, to znaczy, że ich nie masz.
Ale oczywiście musi istnieć grupa osób, która uważa, że wyłącznie ciężką pracą doszła do swojej pozycji. O takich ludziach pisze między innymi Robert Frank w książce Sukces i szczęście. Dobry los a mit merytokracji, choć i tych zdaje się być znacząco mniej, niż wszystkich tych, którzy mają świadomość przypadku i zbiegu różnych okoliczności.
Drobne zbiegi okoliczności
Cieszę się, że Frank rozpoczął swoje rozważania od zacytowania i przywołania historii jednego z moich ulubionych autorów, Michaela Lewisa. Lewis jest z branży finansowej, opisywał kulisy jej działania i ma świadomość roli przypadku, a tym samym szczęścia w życiu. Również na swoim własnym przykładzie. Ale być w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie to jeszcze nie wszystko. Trzeba umieć zauważyć ten moment i go wykorzystać. Jeśli pójdę do kasyna i założę sobie, że mam do wydania na rozrywkę 1000 zł i 3 godziny to w chwili utraty wszystkiego nic wielkiego się nie dzieje. Wiem, że kasyno ma przewagę statystyczną. Jeśli w określonym czasie zarobię, super. Miałem szczęście. Ale gdy wybiorę się do tego kasyna z nielimitowaną kartą kredytową, nieokreślonym czasem i zacznę łudzić się, że wygram, to w chwili gdy stracę znaczne pieniądze, nie mam prawa mówić, że miałem pecha lub nie miałem szczęścia. Mogę mówić jedynie “jestem głupi”.
Na książkę Franka naprowadził mnie Kamil Fejfer – prowadzący na Facebooku fanpage Magazyn Porażka, który równocześnie jest patronem wydania tej książki, zaś sam Fejfer pisze tak o niej w zajawkach:
Przyzwyczailiśmy się myśleć, że sukces jest wynikiem inteligencji, ciężkiej pracy i konsekwencji w dążeniu do celu. Robert Frank rzeczowo wskazuje, że to obraz fałszywy. Na sukces w dużym – czasem nawet w przeważającym – stopniu składają się również zbiegi okoliczności i czynniki, na które nie mamy wpływu. I im więcej osób ma tego świadomość, tym lepiej dla nas wszystkich.
Od dłuższego już czasu w różnego rodzaju tekstach i wypowiedziach Fejfer opowiada o świecie, w którym za wszystko odpowiedzialny jest przypadek, szczęście i zbiegi okoliczności. Zaś praca i inne kompetencje to tylko zbędny dodatek. Ponieważ ciężko było mi uwierzyć, żeby ekonomista aż tak radykalnie patrzył na świat zanim sięgnąłem po Sukces i szczęście zajrzałem do wcześniejszej książki Franka (Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko). Potwierdziły się moje przypuszczenia. Fejfer czyta książki przez pryzmat własnych błędów poznawczych. Szuka tylko tego, co potwierdza jego karkołomne tezy, zdaje się być ślepy na wyjaśnienia Roberta Franka, że przypadek i szczęście tylko w pewnym stopniu wyjaśnia sukces ludzi, a dodatkowo, że to nie jest nic zaskakującego.
W sumie trudno się dziwić. Samo powstanie życia na Ziemi to kwestia szczęścia i przypadku. Określenie “przetrwają najlepiej dostosowani” jest swego rodzaju uproszczeniem, bo spośród wielu najlepiej dostosowanych przetrwają te gatunki, które jeszcze będą miały nieco szczęścia i do ich zagłady nie doprowadzi globalna katastrofa, uderzenie asteroidy, jak w przypadku dinozaurów, czy ekspansywna działalność innego gatunku (człowieka), jak w przypadku ptaków dodo, tura i nosorożca białego.
Ten zły przypadek
Ale Kamil Fejfer ma w sobie niezgodę na przypadek, prawdopodobieństwo i statystykę, jak również sukces innych, więc może snuć marzenia o równości, odbieraniu tym, którzy mieli więcej szczęścia (bo przecież nie zapracowali na swój sukces). Szkoda tylko, że marzenia, jak to marzenia nie są zbyt spójne i logiczne. To są raczej jego wyobrażenia o świecie, a nie fakty. W jednym z tekstów pisze na przykład: “żaden rozsądny inwestor nie wszedłby w przedsięwzięcie, które ma jedynie 5 proc. szansy na zysk”. Pomijając już definicję “rozsądny inwestor” – czy tacy istnieją, trzeba by zapytać Daniela Kahnemana – to chyba niewiele miał do czynienia, ze spekulantami giełdowymi, inwestorami Venture Capital czy Private Equity. Wielu z nich wchodzi w biznesy z niewielką szansą na zysk. Liczą, że jeżeli (to ważne słowo) biznes się powiedzie, wówczas zwrot jaki osiągną będzie ogromny. I tylko dlatego ma to sens. Czasami są to złudne inwestycje, mrzonki ale gdzieś tam na końcu czai się nadzieja, na zysk.
Życie jest pełne przypadków i zbiegów okoliczności. Kocham przypadek, dzięki niemu jestem tu gdzie jestem. Pracuję na rynku finansowym, założyłem wydawnictwo finansowe, poznałem fantastycznych ludzi, zacząłem wydawać książki o niepełnosprawności i wykluczeniu. Wszystko dzięki zbiegom okoliczności i działaniu. Na każdą rzecz, która się udała przypada wiele innych, które nie doszły do skutku. Kamil Fejfer pisząc o książce Franka zdaje się dostrzegać ten aspekt, ale w pewnym stopniu go wypiera.
Jako administrator fanpage’a Magazyn Porażka dostałem pieniądze za jej promowanie. […] promocja była jednym z przypadków, który mi się przytrafił. Za jednego posta, którego stworzenie zajmie mi góra kilkadziesiąt minut, dostanę trzy czwarte swoich miesięcznych zarobków z 2015 roku. Czy na taką kwotę zapracowałem? Wolę myśleć, że był to po prostu fuks.
Tak, to szczęśliwy zbieg okoliczności. Podobnie jak ten, że kilkadziesiąt tysięcy lat temu gatunek homo sapiens przetrwał, zaś homo neanderthalensis nie. Jak pisze Yuwal Noah Harari:
Neandertalczycy nie tylko byli lepiej zbudowani i przystosowani do chłodnego klimatu. Ale ich mózgi rozmiarem co najmniej dorównywały naszym. Posługiwali się narzędziami i ogniem, byli wytrawnymi myśliwymi, a przypuszcza się także, że grzebali swoich zmarłych i opiekowali się chorymi i słabymi.
Nie mieli jednak szczęścia w zetknięciu z homo sapiens.
NIewykluczone, że kiedy homo sapiens napotkali na swojej drodze neandertalczyków, doszło do pierwszej i najbardziej brzemiennej w skutki kampanii czystek etnicznych w historii.
Praca ma jednak znaczenie
Tak, szczęście i przypadek gra ogromną rolę w sukcesie. Ale to jednak nie wszystko i dość jednoznacznie pisze o tym również Robert Frank. Dziwiąc się raczej tym wszystkim, którzy uważają, że za ich sukcesami stoi wyłącznie ciężka praca. Ale nawet tych, w jego książce jest w zasadzie mało.
Sam Frank wielokrotnie pisze:
Często osobom, które zwyciężają, nie udałoby się to, gdyby nie miały również niezwykłego szczęścia. Ponownie chcę podkreślić, że to nie to samo, co twierdzenie, iż większość zwycięzców wygrywa tylko dzięki szczęściu. W najbardziej konkurencyjnych dziedzinach osoby nie cechujące się wysokimi zdolnościami i pracowitością nie mogłyby być nawet uznane za realistycznych kandydatów do zwycięstwa. Byłoby bardzo niesprawiedliwe twierdzić, że większość zwycięzców nie zasługuje na swoje nagrody.
Rozwiązania podatkowe
Generalnie książka Roberta Franka – podobnie jak poprzednia – zwraca uwagę na pewne trendy, tendencje poznawcze, błędy w rozumowaniu jeśli chodzi o statystykę i nasze intuicje. Rozdział dotyczący nieprawdopodobnych zdarzeń powinien przeczytać każdy spekulant giełdowy, zwłaszcza jeśli ma tendencję do szukania wzorców lub zauważania różnego rodzaju schematów w milionach danych napływających z rynku. Ponieważ tych danych jest tak wiele, co jakiś czas pojawią się sytuacje niewiarygodne i niemożliwe, podobnie jak w naszym codziennym życiu zdarzają się różnego rodzaju zbiegi okoliczności.
Robert Frank w obu swoich książkach zwraca uwagę na dysproporcje w zamożności bogatych i klasy średniej i podaje propozycje rozwiązań. Jego koncepcja zastąpienia podatku dochodowego, progresywnym podatkiem konsumpcyjnym jest interesująca. To podatek będący w zasadzie opodatkowaniem nadmiernych i rozbuchanych wydatków konsumpcyjnych, swego rodzaju podatek od luksusu. Mający skłaniać do większych oszczędności, a nie marnotrawienia na dobra luksusowe. Ale Frank w przeciwieństwie do przedstawicieli naszej rodzimej lewicy, sam pokazuje zagrożenia związane z takim podejściem i tych rozwiązań nie narzuca jako “najlepszych i bezdyskusyjnych”:
Jeśli pomysły, które tu przedstawiłem, wydają ci się sensowne, to mam nadzieję, że porozmawiasz o nich z innymi. Jeśli mamy zmienić kierunek, to stanie się to dzięki właśnie takim rozmowom.
Kwestia ograniczonych wydatków nie dotyczy wyłącznie najbardziej zamożnych. Trzeba będzie jeszcze porozmawiać z przedstawicielami klasy średniej, którzy chcą mieć najlepsze telefony, markowe ciuchy, mieszkania za zbyt wysokie kredyty. Tylko dlatego, żeby stworzyć sobie samym wizję luksusu i pozycji społecznej. A w tym wypadku trudno będzie wygrać z psychologią społeczną i zachowaniami stadnymi. W końcu jak wytłumaczyć komuś, że nie musi mieć np. torebki czy telefonu za kilka tysięcy, tylko za znacznie niższą cenę.
Czym jest sukces i szczęście?
Na koniec jeszcze kilka kwestii związanych z samym definiowaniem szczęścia i sukcesu. Zacznijmy od tego drugiego. Sukces często domyślnie rozumiany jest jako osiągnięcie najlepszego wyniku (5 procent zwycięzców). A przecież nie każdy, a może nawet zdecydowana mniejszość podejmuje działania nie z motywacją bycia najlepszym i najbogatszym w danej dziedzinie. Wiele osób chce zarabiać wystarczająco do komfortowego życia. W poprzedniej książce Frank pisał między innymi o rynku wydawniczym, że również jest to typowy rynek, w którym zwycięzcy biorą wszystko. Najlepsze wydawnictwa na szczycie zarabiają nieproporcjonalnie wiele w stosunku do tych znajdujących się niżej. W ciągu kilku ostatnich lat poznałem wielu małych i drobnych wydawców. Konkretne osoby. Bez nich nie byłoby na naszym rynku wielu pozycji, które nie są bestsellerami i biznesowo wielkim się nie opłacają. A jednak ci ludzie nadal wydają w pozycje, które sprzedadzą się niedużych nakładach, ale robią to z pasji, przyjemności i oczywiście dla jakiegoś zysku.
Druga sprawa to kwestia szczęścia. Szczęście jest subiektywne. Psycholog Richard Wiseman zajmujący się psychologią szczęścia zwraca uwagę na fakt, że to nastawienie w wielu wypadkach determinuje to, czy mamy szczęście czy pecha. Szczęściarze tworzą, zauważają i wykorzystują przypadkowe okazje. Można powiedzieć, że w ich życiu roi się od przypadkowych okazji. Co więcej są otwarci na nowe doświadczenia, i nie zrażają się porażkami. Zarówno Wiseman oraz Frank przytaczają badania, z których wynika, że wiele osób, uznawanych za szczęściarzy ma nierealistycznie optymistyczne oczekiwania. I to często jest kluczem do ich sukcesu.
Spójrzmy na pewne zjawisko. Kamil Fejfer stworzył kilka lat temu Magazyn Porażka. Udało mu się zebrać kilkudziesięciotysięczną aktywną społeczność, której podobały się tworzone memy i humor w nich zawarty. W pewnym momencie twórca ogłosił, że zamierza napisać książkę o rynku pracy w Polsce.
Redystrybucja bogactwa od szczęściarzy do pechowców
Prawdę mówiąc myślałem wtedy, że wykona prosty ruch – zrobi zbiórkę publiczną, zbierze pieniądze na wydanie tej książki i jego lojalni “followersi” kupią ją budując tym samym jego zamożność. Stało się inaczej. Kamil narzekający wszędzie na korporacje, nierówności, wykorzystywanie pracowników, freelancerów i kogo tam jeszcze się da, wydał swoją książkę w klasyczny sposób, z wydawnictwem, sprzedającym swoje książki przez sieci dystrybucji, znane z niepłacenia w terminach. Nie wiem, w jakim nakładzie mógł się ten tytuł sprzedać. Tysiąc, dwa tysiące, pięć, dziesięć (nie sądzę). Dla wydawcy to jeden z licznych tytułów, więc promocja jest ograniczona, zaś sam autor zarobi pewnie kilka złotych od każdego sprzedanego egzemplarza. Może uzbiera się na nieco lepsze wakacje.
Zupełnie inaczej podszedł do wydania książki Michał Szafrański, autor strony Jak oszczędzać pieniądze. Też miał – podobnie jak Magazyn Porażka – lojalną i dużą społeczność. Zainwestował swój własny czas i energię w wydanie książki – redakcję, korektę, skład, dystrybucję. To ciężka robota, ale pieniądze z każdego sprzedanego egzemplarza idą do NIEGO (a nie 50 procent do dystrybutorów i jeszcze część do klasycznego wydawcy). Michał dość szczegółowo podał koszty związane z jego publikacją. W miesiącu przedsprzedaży zamówiono blisko 5000 egz. Książki. Myślę, że książka Kamila Fejfera nie zbliżyła się do tego poziomu. Po pięciu miesiącach zysk ze sprzedaży wyniósł blisko 900 tysięcy.
Kto z nich miał szczęście – Kamil Fejfer czy Michał Szafrański. A może jednak nie chodziło o szczęście, tylko o pomysł, skłonność do podjęcia ryzyka i ciężką pracę.
W dyskusji na FB, jaką prowadziłem z Kamilem Fejferem zapytałem go:
Stworzyłeś niszę rynkową i jesteś jedyny w tej niszy. I ja przyjdę do Ciebie i powiem, że to niesprawiedliwe, bo „wziąłeś wszystko na tym rynku” i żebyś część oddał. Naprawdę, ale tak naprawdę – bez wygibasów intelektualnych – sądzisz, że to rozsądne?
KF odpowiedział:
Przy zastrzeżeniu, że nie wiadomo jak policzyć, czy to Ty tworzysz niszę, to tak, uważam, że tak powinno być. Spójrz na to z tej strony – masz zawsze ograniczone zasoby. A co za tym idzie, jeżeli do pewnej grupy osób (tych, które zbierają premie na rynkach, na których zwycięzca bierze wszystko) trafia „zbyt dużo” zasobów, to reszcie pozostaje mniej.
Czyli Michał Szafrański powinien podzielić się z Kamilem Fejferem szczęściem w szeleszczących papierkach, dlatego że podjął ryzyko stworzenia produktu poza klasycznym obiegiem wydawniczym i na tym wygrał, choć wcale nie było to takie pewne? Redystrybucja dóbr. Piękne hasło.
8 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
Ciekawie pokrętny wpis.
1. teza o istotnym znaczeniu przypadku ("szczęścia") w akumulacji kapitału ("odniesieniu sukcesu") i zaraz po tym – pozornie niezwiązana logicznie
2. teza o dopuszczalności redystrybucji majątku powstałego w wyniku "szczęścia".
… czyli szukamy uzasadnienia dla tejże redystrybucji. I trzeba powiedzieć, że "teoria fartownego milionera" bardzo dobrze pomysły nowego opodatkowania wspiera. Bo skoro zdobył fartem, to niech się podzieli. Bez bólu.
Tymczasem historia gospodarcza świata mówi nam, że prawdziwe majątki od zawsze (od czasów Jakuba Fuggera) tworzyły się na skutek udanego poszukiwania renty:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Pogoń_za_rentą
"Teoria fartownego milionera" jest po prostu próbą wykolejenia dyskusji na temat narastających dysproporcji majątkowych i możliwych sposobów ich łagodzenia. Próbą zgrabną, trzeba przyznać. Wiele anegdot psychologicznych tutaj można cytować 🙂
Ja raczej nie rozumiem tego, jak bardzo można walczyć z przypadkiem, pewnymi trendami, skłonnościami psychologicznymi bez ich zrozumienia.
No, z przypadkiem to chyba w ogóle walczyć nie można.
Zastanawiałam się kiedyś nad bardzo starą anegdotą o tym, że Napoleon przed awansowaniem oficerów pytał ich zawsze, czy mają szczęście (i awansował tylko "farciarzy"). Ewidentnie przyjmował, że to cechy osobowe* decydują, czy się komu "przydarza", czy nie 🙂
* w tym przypadku mieszanka umiejętności i brawury
Ktoś kiedyś powiedział coś "w podobie", co mi się spodobało:
Sukces rozumiany jako szczęście ma miejsce wtedy gdy dobre przygotowanie napotyka sprzyjającą okazję, w przeciwnym przypadku może to być tylko zwykły fart.
Och, dobrze Cię tu widzieć, witam 🙂
Witaj, witaj.
Tu może nawet nie o przygotowanie chodzi, tylko zareagowanie na to, że okazja się pojawiła.
Jednak przyznasz że odpowiednie przygotowanie pozwala łatwiej i wcześniej rozpoznać nadarzającą się okazję i właściwie ją wykorzystać.
przygotowanie pozwala wiedzieć, że okazje są 🙂
Ale jeśli ktoś podchodzi do życia "nic mi sie nie zdarza, tylko inni mają szczęście" no to cóż, jest raczej w słabym miejscu do wyzwań