Ciąg dalszy rozmowy rozpoczętej w pierwszej części. Temat kolejnego wątku: przewaga
Kat: Przejdźmy do części jak najbardziej praktycznej. Przejrzeliśmy wspólnie i przedyskutowaliśmy listę większości Twoich transakcji zrobionych przez ponad 3 lata na 2 rachunkach forexowych. Robiłeś sporo notatek, dziwiłeś się, zaprzeczałeś, mam nadzieję, że wyciągałeś sensowne wnioski. Co według Ciebie było największym błędem w Twojej spekulacji ?
Krzysztof: Ups, było ich tyle, że nie wiem, który wybrać… Przede wszystkim muszę Ci bardzo podziękować za tę wspólną pracę. Dla mnie było to skuteczniejsze i bardziej pouczające niż kilkanaście książek, jakie ostatnio przeczytałem, wpadając dzięki nim w jeszcze czarniejszą dziurę wiedzy o inwestowaniu. Jednak spojrzenie kogoś z boku to ożywcze i inspirujące doświadczenie. Mówiąc szczerze przywróciło mi to wiarę w siebie i w zdolności do zrozumienia tego, co się na rynkach rzeczywiście dzieje. No i te błędy widzę teraz jak na patelni. Ten reset był mi potrzebny.
OK, OK, ale to nie jest jeszcze finisz, to zaledwie prolog 🙂 Ostudzę Twój entuzjazm przypominając pytanie: co uważasz za największy popełniony grzech przy tradingu?
(po długim namyśle) Chyba jednak stawiałbym na brak wystarczającego przygotowania emocjonalnego, takiego zdobywanego na polu walki, nie tylko tego życiowego, choć pewnie oba się łączą w jakimś momencie. Wydawało się, że mam wszystko pod kontrolą, ale to zaczęło przeciekać między palcami, szczególnie w ekstremalnych sytuacjach. Pamiętam nawet, jak poddawałem się w walce i zostawiałem bezbronną pozycję na pastwę losu, czekając, co zrobi z nią los. To był klincz, paraliż decyzyjny, było mi wszystko jedno i bardziej kombinowałem w takiej sytuacji jak zacząć od nowa, albo jaką transakcją poprawić sobie saldo i nastrój. No bo największe straty pochodziły w zasadzie z pozostawionych bez opieki pozycji zanurzonych w bagnie… I z moich przekonań, że rynek przeszarżował, odpłynął, zachowuje się wbrew wszelkim przesłankom i rzeczywistym zależnościom ekonomicznym.
Moim skromnym zdaniem, to były tylko objawy, wynik, a nie przyczyna. Uważam, że Tobie zabrakło czegoś, co nazywamy przewagą rynkową, albo inaczej dodatnią wartością oczekiwaną wziętą ze statystyki. Twój pomysł na tę grę był całkiem pewnie dobry analitycznie, ale od strony zarządzania pozycjami jedynie powierzchowny, niepodparty prawdopodobieństwami i odpowiednio sterowanym ryzykiem. Nie było w tym przemyślanej strategii od wejścia do wyjścia, co najwyżej pewne analizy i scenariusze rozwoju sytuacji, ale nieskończone.
No tak, o to chyba stoczyliśmy największą wojnę. Moim zdaniem miałem plan akcji, poparty dość szczegółowymi analizami i wykresami. Wiele razy się sprawdziły w przeszłości, więc można mówić o ich pewnej skuteczności.
Wiesz, tego rodzaju argument przypomina mi jeden program pani Gessler. Każdy z restauratorów miał pomysł na knajpę i repertuar, tylko gości w środku brakowało. Plan i analiza to nie to samo, co przewaga nad rynkiem. Szczególnie tak trudnym jak walutowy. Twój plan może i miał jakieś racjonalne podstawy, ale nie było w nim zaplecza, nie było taktycznego pomysłu na obronę strat. Tak jakby każda transakcja miała być docelowo zyskowna. To nawet na rynku akcji nie zawsze się udaje. Zarządzanie ryzykiem nisko się kłania szanowny panie.
Przyjmuje Twoją krytykę i punkt widzenia, jako kogoś bardziej obytego w tym światku. Jednak moim zdaniem nie zawsze analizy i decyzje można poddać tak precyzyjnej weryfikacji, żeby wyliczyć prawdopodobieństwa i statystyczne … hmm…. jak to mówisz? Aha, wartości oczekiwane. Rynek nie jest przecież precyzyjnym mechanizmem, matematycznie rozpisanym na liczby i równania. Analiza daje jakąś perspektywę prognostyczną, ale nie sposób za jej pomocą rozwiązać wszystkich problemów niepewności. Szczególnie takich, które pojawiają się nagle i nieoczekiwanie.
No właśnie próbuję ci uświadomić, że cała siła w tym, iż zarządzanie ryzykiem jest najskuteczniejszym jak dotąd wymyślonym narzędziem mającym pomóc w takich sytuacjach, gdy analiza zaczyna się sypać i rynek nie zachowuje się tak, jak wynikałoby z ułożonych przez ciebie klocków tej układanki. Jeśli rynek zasuwa w kierunek, który nakreśliła twoja analiza, trzymasz się tej fali jak najdłużej. Ale kiedy analiza i kierunek rynku się nie synchronizują, możesz obronić się skutecznie stop-lossem i zacząć od nowa.
Tylko że to się mija z filozofią mojego inwestowania. Stawiam na dłuższe terminy i dłuższe ruchy, poparte po pierwsze grą z trendem, po drugie uzasadnione sytuacją na rynku. Trudno rezygnować ze stratnej pozycji, jeśli nadal jest zgodna z trendem i mieści się w moich założeniach oceny rynku. Stop-lossy są być może dla graczy typowo technicznych, albo tych, co pomylili się stawiając na czarne zamiast na czerwone.
No dobrze, a jak wyobrażasz sobie kontrolę ryzyka w takim razie?
Moje ryzyko nie jest tylko jakimś tam zygzaczkiem na wykresie. Poddaję się wówczas, gdy widzę, że rynek robi jakąś woltę, którą da się wytłumaczyć zmianami w fundamentach ekonomicznych, polityce, działaniach banków centralnych. Nie przemawia do mnie sam wykres, naprawdę nie wiem, jakie doniosłe wzory tam dostrzegasz, które dałoby się uzasadnić czymś innym niż tylko geometrią. To nie ona przecież rządzi światem. Owszem, sam również wyznaczam trendy w cenach, żeby wiedzieć gdzie podąża kapitał, ale trudno mi byłoby zdać się bez zrozumienia na te esy floresy z różnymi głowami, trójkątami czy czym tam jeszcze. Mam wrażenie, że ich jest przesyt, co chwilę się jakiś pojawia, bardziej chyba zaciemniając niż rozjaśniając ocenę.
Bardzo dobrze. Trzymaj się tego, ja cię nie mam zamiaru przechrzcić na analityka stuprocentowo technicznego. Nie o to chodzi. Możesz robić swoje analizy dowolnego rodzaju, o ile pomagają ci one rozumieć rynek i podejmować decyzje. Próbuję ci za to uzmysłowić, że nie ma znaczenia jakiego rodzaju analizy używasz, ważne by ustalić pewne zdrowe proporcje między ruchami zyskownymi a stratnymi. A te stratne trzeba jednak jakoś sensownie kończyć. Bo nie jest tak, że każde wejście na pozycję jest zyskowne. I jeśli nie jest, wymaga to obrony kapitału, a nie czekania, że rynek się odwróci. Jak widzę po Twoich transakcjach, rynek się czasem jednak nie odwracał. Skądś się przecież te straty wzięły?
No cóż, czasem dość długo trwało zanim uznałem, że trend się odwrócił. Albo że sytuacja wykoncypowana w analizie początkowej rzeczywiście uległa zmianie. Czasem być może pozycja przy tym była za duża i ciśnienie jakie wytwarzała nie pozwalało mi spokojnie spać.
Moim zdaniem zaniedbałeś ryzyko od strony powiedzmy mechanicznej. Choć pewnie dobrze znałeś je od strony nazwijmy to fundamentalnej.
A ja myślałem, że uznasz, iż z moimi analizami jest coś nie tak.
Nie mam kwalifikacji by je oceniać merytorycznie. Tym bardziej po czasie, bo bardzo zmienia perspektywę gdy wiem, co się działo potem. Co najwyżej przyglądnąłbym się im od strony skuteczności. Sprawdzałeś kiedykolwiek jak często udało ci się wstrzelić pozycją trafnie w rynek?
Myślę, że jakieś 70% przypadków. Problem z całą resztą. Albo kiedy rynek gwałtownie uciekał z pozycji cokolwiek zyskownej w stronę strat. Szczególnie po jakichś danych.
No to masz gotową niemal statystykę żeby policzyć swoją wartość oczekiwaną. U ciebie jest ujemna. Albo zyski były zbyt małe, albo strata przeciągnięta zbyt długo.
Jeśli nie było trendu, zysków nie wyciśniesz z powietrza. Nawet przy poprawnej analizie. Tak było choćby w ostatnich miesiącach na euro do dolara.
Ale to nie trendy mają się dopasować do Ciebie! To Ty musisz znaleźć swój sposób na to, by wpasować się w nie. Przewaga polega na takim znalezieniu konfiguracji swoich przewidywań analitycznych i zarządzania ryzykiem, by bilans transakcji był dodatni. To nie jest łatwe i wymaga próby wykorzystania wszelkich narzędzi decyzyjnych, jakie potrafisz znaleźć. Ja korzystam z proporcji na wykresach. Ty ze swojej wiedzy, która pozwala Ci łączyć ze sobą informacje o rynku i gospodarce czy polityce. Ale coś nie zapala. Twierdzisz, że zbyt krótkie trendy. Ale one na walutach zawsze przebiegają cyklicznie, długie z krótkimi się mieszają. Czy sprawdzałeś kiedyś na historii notowań i informacji, czy udałoby Ci się ze swoją wiedzą i podejściem zarabiać?
Krecia robota. A ja stawiam na jakąś swoją wiedzę o rynku i dobrą szkołę, którą dostałem robiąc zawodowo analizy. Liczę na to, że pozwoli mi to w miarę szybko odkrywać niebezpieczeństwa. Kwestia dłuższej wprawy?
Wiesz, coś Ci uświadomię i mam nadzieję, że się nie obrazisz. Otóż robienie analiz dla samych analiz manieruje. Z prostego powodu. Analiza typu zawodowego czy gazetowego to zwykle układanie scenariuszy z dość sporą dawką indolencji wobec ryzyka. Przechodziłem sam przez to w życiu również. Koncentrujesz się w nich, aby albo się wykazać, albo obronić swoje wcześniejsze prognozy, albo żeby udowodnić swoją rację za cenę dopasowania faktów do przekonań. Zupełnie odmienny cel, chronisz siebie i ego, a jako trader masz za zadanie coś zupełnie innego, a mianowicie zmaksymalizować swoje działania na ryzyku. Twoje samopoczucie ma mniejsze znaczenie, a jeśli już to pochodzi z zysków a nie analiz. Z tego wychodzą dlatego dysonanse. Świetny analityk może potknąć się na przekuwaniu prognoz na transakcje, bo właśnie w ryzyku zgrzyta.
To dość surowa ocena. Muszę się z tym przespać, żeby przemyśleć. Nie stawiałem sobie nigdy wcześniej sprawy w ten sposób.
Gorąco polecam. Ale nie chroń się, tylko szczerze ze sobą dyskutuj. Jak widzisz są straty i nie wzięły się znikąd. Dobra analiza i przewaga nad rynkiem to nie to samo. Jeśli trzeba rozrysuję ci to wszystko na kartce papieru.
OK, zapisuję jako pierwszy punkt do samoanalizy. Choć czuję jak mi wjeżdżasz walcem na ego. I chyba jednak musisz mi to rozrysować.
CDN
—kat—
6 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
Utwierdzam sie w przekonaniu, ze to jeszcze jeden przypadek planu w ktorym znaczaco rozjechaly sie dwie wartosci – ryzyko wlasne (stopien poswiecenia) w stosunku do ryzyka rynkowego (stopien niepewnosci), zwiazanego z przyjeciem przez gracza okreslonego horyzontu inwestycyjnego.
Jesli gra sie na dlugich trendach, to zasada jest taka, ze trzeba dac temu rynkowi czas, aby ten rozwinal sie w pozadanym kierunku, a jednoczesnie nas nie rozjechal, wiec albo [1] nalezy zupelnie zrezygnowac z duzych pozycji (czytaj – lewaru) i mocno rozszerzyc linie obrony (stop), albo [2] mozna grac duza pozycja, ale wtedy nalezy ten stop gwaltownie zaciesnic.
Jesli ktos otwiera duza pozycje z szerokim stopem technicznym lub mentalnym i jednoczesnie mocno rozszerza horyzont inwestycyjny, to w 99 przypadkach na sto taki model lodki raczej nie osiagnie dlugoterminowego celu podrozy, poniewaz w wyniku "nie dostosowania predkosci do warunkow jazdy", gwaltownie maleja szanse na przetrwanie – nie tylko srednioterminowych sztormow, ale nawet krotkoterminowych okresow niepogody.
Ps. Jestem niezmiernie ciekaw, co tez nam narysuje nasz ekspert i to na jednej kartce papieru. 😉
Wesolych! 🙂
Moja lekcja straty:
– stara prawda – "spekulacja nie jest matematyka" (Livermoore),
– proby wtloczenia rynku w ramy schematu wydaja sie rownie sensowne jak czerpanie wody sitkiem,
– modelowanie rynku moze byc zrodlem bardzo niebezpiecznych zludzen,
– paradoksalnie ten, kto dysponuje modelem rynku, moze byc w wiekszym niebezpieczenstwie od kogos, kto nie ma o spekulacji bladego pojecia,
– proby wtloczenia rynku w ramy schematu moga byc inna forma proby mowienia, co tem ma robic i jak sie zachowywac,
– wydaje sie, ze metody aktywne polegajace na modelowaniu rynku sa slepa uliczka,
– wydaje sie, ze bardziej wlasciwa sciezka jest podejscie pasywne polegajace na uwaznym wsluchiwaniu sie w to, co rynek chce nam powiedziec.
Krotko mowiac, sluchaj, nie wymagaj – bierz tyle, ile rynek ci daje i nie zadaj wiecej, niz moze ci ofiarowac (patrz – Gustawa Morcinka, "Podanie o Pusteckim").
cyt: "Owszem, sam również wyznaczam trendy w cenach, żeby wiedzieć gdzie podąża kapitał, ale trudno mi byłoby zdać się bez zrozumienia na te esy floresy z różnymi głowami, trójkątami czy czym tam jeszcze. Mam wrażenie, że ich jest przesyt, co chwilę się jakiś pojawia, bardziej chyba zaciemniając niż rozjaśniając ocenę."
Odnoszę wrażenie, że Krzysztof nie mógł poradzić sobie z analizą niezliczonych surowych danych i wybrał radykalne uproszczoną technikę (trend ogólny) + scenariusze fundamentalne, które pozwalają racjonalnie opisać świat. Zapewne to kwestia wykształcenia (np. ekonomista będzie dobrze orientował się w pojęciach gospodarczych, a informatyk w analizie danych).
Mam bardzo mądrego kolegę z którym omawiamy zagrania i który rok temu zainteresował się rynkiem. Ja mu piszę co widzę na wykresie, przesyłam analogie z innych cykli, cykle sezonowe, waluację względem innych aktywów i na tej podstawie oceniam szanse na regresję, on z kolei podsyła pomysły na zagrania oparte o scenariusze, które skonstruował na podstawie lektury niezliczonych artykułów – a to, że Trump coś tam chce, że Chińczycy mają jakiś plan, co na to EU itd. Fajnie sobie rozmawiamy, ale jeden nie jest w stanie zagrać pod analizy drugiego.
Wydaje mi się, że jeśli technik, fundamentalista czy analityk makro przetrwają określony czas na rynku, nauczą się pływać, bo zrozumieją, że każdy rodzaj analizy ma okresy, kiedy działa wybrana technika i okresy, gdy trzeba ją zmienić. Weźmy polskie akcje: lata 2005-2009 – silne trendy jednokierunkowe, można było zarabiać na przecięciach średnich, lata 2011-2015 boczniak, można było zarabiać na RSI (a na strategiach trendowych dużo stracić). Podobnie analiza fundamentalna – raz płaci kupowanie płynności za niską cenę (zdrowe spółki w bessie), innym razem kupowanie rosnących zysków nawet za wysoką cenę do wartości księgowej.
Makrogospodarka to chyba najtrudniejszy kawałek chleba, bo ilość zależności i w związku z tym niepewność są najwyższe. Najłatwiej tworzy się dzięki niej logiczne scenariusze, niestety rynek zazwyczaj się do nich nie stosuje. Kto próbuje inwestować w oparciu o nią musi się liczyć, że konkuruje z największymi funduszami, rządami, bankami inwestycyjnymi, a doniesienia medialne są w tej walce często narzędziem manipulacji.
Przez kilka lat czytałem bardzo ciekawy amerykański blog o cyklach, przepływach kapitału. Jego autor od 2013 roku pokazywał na analogiach do szczytów z 2000 i 2007 roku, że krach na S&P500 jest tuż tuż. Jak nietrudno się domyśleć popłynął i porzucił bloga mimo, że wielu czytelników dalej komentuje i liczy na jego powrót. Co ciekawe, gdyby wyszedł z analizami poza rynek amerykański, zapewne dostrzegłby, że wiele z tego co pisał zrealizowało się na rynkach wschodzących, był jednak zbyt skoncentrowany na rynku amerykańskim.
Trzeba wyrobić sobie instynkt, który w porę ostrzeże, że coś jest nie tak, coś się zmieniło, trzeba poszukać głębiej, zbudować nowe narzędzia, żeby się dostosować.
Interesująca rozmowa, mam jednak zasadniczą wątpliwość, jaki jest jej cel. Sytuację rozumiem tak, że p. Krzysztof podziałał na forexie, co skończyło się dużą stratą. I pytanie, co teraz? Czy należy zmienić strategię, czy może po prostu dać sobie z forexem spokój? Na początku wydawało mi się, że to drugie, strata jest zbyt duża, poniesione zostały pewne koszty, nie tylko finansowe. Pierwsza część pisana jest w czasie przeszłym. Druga część rozpoczynająca się od "..,spojrzenie kogoś z boku to ożywcze i inspirujące doświadczenie. Mówiąc szczerze przywróciło mi to wiarę w siebie i w zdolności do zrozumienia tego, co się na rynkach rzeczywiście dzieje…" to już czas teraźniejszy, a zapowiedź "te błędy widzę teraz jak na patelni" nie bardzo się potwierdza.
Nie chcę tu się mądrzyć, sam dostałem w tyłek od forexu, ale nie śpieszyłbym się tak tą wiarą w siebie. Kiedy byłem na forexie, miałem chyba podobne jak p. Krzysztof wrażenie, że to jedna gigantyczna machina do poznania, kim się jest "naprawdę", ale też machina bezwzględnie eksploatująca tą wiedzę. Na każdego szuka sposobu, daje i odbiera, uczy pokory. Tutaj jakby tej pokory brakuje, bo p. Krzysztof zdaje się bardzo bronić swojego podejścia, które przyniosło mu straty.
Widzę tu kilka problemów. Po pierwsze, nie wiem jakie jest przygotowanie zawodowe p. Krzysztofa, ale wydaje mi się, że jedynym, które gwarantuje znaczącą przewagę na forexie jest bycie traderem forexowym. Brzmi jak masło maślane, ale tak jest. Wiedza o finansach, analiza ekonomiczna itd… to wszystko jest na forex "za słabe". Można sobie prognozować, patrzeć na wskaźniki, a Trump powie coś, Korea zrobi próbę jądrową a w Syrii ISIS rozwali rurociąg. Albo jakiś bank potrzebuje na gwałt dużo funtów, inny się podłączy, ktoś do tego dorobi teorię… lawina pójdzie. Mnóstwo jest paradoksalnych reakcji czy braku reakcji. Inne interesy mają banki, inne państwa. Wszystko jest megazłożone. Ile razy czytałem "jak wyniki będą dobre dolar umocni się" i wyniki były dobre, a dolar spadał.
Do tego dochodzi dość zrozumiała, ale niestety, prowadząca na manowce, a powtarzana wielokrotnie, potrzeba "poznania przyczyn". "Pokaż mi, co robiłem źle, a się poprawię" (nie-cytat, ale tak można streścić) – odnośnie strategii. "Poddaję się wówczas, gdy widzę, że rynek robi jakąś woltę, którą da się wytłumaczyć zmianami w fundamentach ekonomicznych, polityce, działaniach banków centralnych." – to brzmi bardzo źle (jeśli już koniecznie trzeba mieć wszystko wytłumaczone, to zastosowałbym odwrotne podejście – trzymał pozycję tylko wtedy, kiedy zarówno idzie w dobrą stronę, jak też wiem, dlaczego tak się dzieje). A jednocześnie trzeźwo zauważa, że "największe straty pochodziły w zasadzie [..] z moich przekonań", żeby jednak zaraz bronić "filozofii". Kurcze, może trzeba sobie powiedzieć, że ta filozofia się nie sprawdziła? Że jak się wierzy w swoje przekonania, to się zawsze będzie miało skłonność do "zabagniania" stratnych pozycji? "Trudno rezygnować ze stratnej pozycji, jeśli nadal jest zgodna z trendem" – tego nie rozumiem, skoro ktoś gra zgodnie z trendem, pozycja nie powinna być stratna.
Zarządzanie ryzykiem, stoplossy – to są kompletnie zewnętrzne kwestie wobec przekonań, analiz. Nie ma znaczenia, czy analiza jest fundamentalna czy techniczna. Jak otworzę zbyt mocno lewarowaną pozycję, to nawet przestaje mieć znaczenie, czy dobrze przewidzę ogólny trend, wywali mnie po drodze. Jak stracę 50% kapitału, to potrzebuję zysku 100%, żeby to odrobić. To jest matematyka, proszę tu nie pisać, że ona nie rządzi, bo rządzi.
Na razie wynika, że problemem jest tu właśnie broniona "filozofia". I nie wystarczy jakaś subtelna zmiana, tylko przemodelowanie tej filozofii. Albo – co wcale nie jest porażką (!!!) – uznanie, że ta filozofia jest tak ważna dla własnej tożsamości, że nie da się jej zmienić i jednoczesne uznanie, że nie może być ona dobrą podstawą do tego konkretnego zastosowania jakim jest trading na forexie.
"Pamiętam nawet, jak poddawałem się w walce i zostawiałem bezbronną pozycję na pastwę losu, czekając, co zrobi z nią los."
"Stop-lossy są być może dla graczy typowo technicznych, albo tych, co pomylili się stawiając na czarne zamiast na czerwone."
Panie Krzysiu, proszę się nie obrazić ale tak to se może mówić, pisać czy postępować pani Krysia z warzywniaka, która kupiła sobie dobrej firmy akcję albo akcje dwie i se trzyma mając pewność, że w długim terminie na tym nie straci…. natomiast na forexie granie czy spekulowanie bez SL eliminuje Szanownego Pana z tego rynku……
Oceniając swoje straty wymienił Pan wartość dobrego samochodu i to że w pierwszym tygodniu stracił Pan 14tys. ……. nie wymieniając…. czego….
te sumy nas nie za bardzo interesują……
proponowałbym operować tylko procentami……
tzn czy Pan stracił w pierwszym etapie wszystko co Pan na forex przeznaczył…?
czy Pan uzupełniał kapitał…?
jak te uzupełnianie miało się w % do kapitału początkowego…?
ile takich uzupełnień i nowych początków było..?
ile wynosiła dźwignia…?
jak wysoka była pozycja w % w stosunku do całkowitego kapitału….?
czy następne pozycje były równe kwotowo….?
czy jednak te następne pozycje były identyczne w % w stosunku do pozostałego kapitału….?
jak wysokie były straty w % w stosunku do pozycji otwarcia… tzn czy straty były jej wielokrotnością?
ile procent wynosiły największe zmiany w tym niewłaściwym kierunku na danej parze, po której pozycja została zamknięta i czy to Pan ją zamykał…?
Serdecznie pozdrawiam, Warszawiak.
@Podtworca
"Trzeba wyrobic w sobie instynkt".
Zgadzam sie. W tej grze, gdzie do niezwykle skromnego zbioru stalych pewnych, mozna zaliczyc zjawisko cyklicznosci oraz ciagla niepewnosc, jeden gram instynktu jest wiecej warty, niz kopa wielostronicowych opracowan i wyliczen.
@Marcin
Nie wszystko da sie policzyc – w tym sensie spekulacja nie jest matematyka.
@Warszawiak
Racja, w tym wywiadzie zdecydowanie za duzo filozofii, a za malo liczb. Sadze jednak, ze zaspokojenie twojej ciekawosci nie rozjasniloby obrazu, a tylko go zaciemnilo.
Moim zdaniem najlepszym rozwiazaniem jest proba uogolnienia poprzez narysowanie obrazu, ktory przemowi do kazdego:
Panu Krzysztofowi, podobnie, jak wielu innym – nie wylaczajac mnie samego – wydawalo sie, ze on tez moze byc, jak Cholowczyc, wiec usiadl za kolkiem swojej nowej bryczki i nacisnal gaz do dechy. I pewnie bylby udowodnil sobie i innym, jaki z niego rajdowiec, ale na zakrecie wpadl w poslizg i… jeszcze zdazyl zakryc dlonia oczy, zeby nie widziec tego koszmaru… Slyszycie pisk opon, dzwiek rozpryskujacego sie szkla i gniecionej karoserii? Bo ja tak. To pan Krzysztof wlasnie przekoziolkowuje row melioracyjny i testuje wytrzymalosc stuletniego debu szypulkowego. Prosze sie nie chichrac, bo to nie jest film Bareji. To rzeczywistosc (rynek) udowadnia panu Krzysztofowi z cala brutalnoscia, ze row jest gleboki, drzewo zdrowe, jak nomen omen dab, a on sam jednak nie jest Cholowczyc. Dlatego niech sie cieszy, ze zyje, bo moglo byc znacznie gorzej. Mogl stracic wszystko, a skonczylo sie tylko na kasacji samochodu (strata o rownowartosci dobrego wozka) i paru otwartych zlamaniach, z ktorych z pewnoscia najbardziej bolesne bylo otwarte zlamanie ego.
"Wracaj do domu. Poki go jeszcze masz." (Wielki Szu)