Co kilka miesięcy na blogach bossy Tomek Symonowicz wraz czytelnikami urządzają sobie seanse wobec książek z zakresu analizy technicznej. Tym razem dostało się całej masie fałszywych guru, którzy zamiast zarabiać na rynku schylają się po pióro i sprzedają metody, które… nie pozwalają zarabiać na rynku. Chyba właśnie Kathay przejdzie do historii polskiego środowiska giełdowego, jako osoba, która wprowadziła do niego tezę, iż testy historyczne pozwalają odchudzić książkę Murphy’ego do kilku stron.
Niestety ten symboliczny stos z książkami do analizy technicznej został ufundowany na fałszywym wyobrażeniu, czym analiza techniczna jest lub powinna być a nie na tym, czym w istocie jest – a ściślej – czym się stała przez lata. Nie ukrywam, że z łagodnym politowaniem obserwuję zagraniczne zabiegi „unaukowienia” analizy technicznej przez jej zobiektywizowanie. W literaturze przedmiotu można doszukać się odwołań do Karla Poppera i całego nurtu neopozytywizmu. Pełno tam chłostania pseudonaukowych sposobów analizowania rynku i wywyższania się autorów mówiących o tym, że po kilkudziesięciu latach ciemnych „ja pokaże wam, jak wygląda naukowe używanie analizy technicznej”.
Problem w tym, że analiza techniczna od wielu lat nie jest tylko i wyłącznie sposobem zarabiana na giełdach, ale w dużym stopniu sposobem czytania kondycji, w jakiej znajduje się rynek. Analiza techniczna wprowadziła na rynek język, którego wcześniej nie było. W efekcie podkładający ogień pod stos z książkami do analizy technicznej nie zdają sobie sprawy, że nie walczą z analizą techniczną, jako taką, ale z rzeczywistością samą w sobie. Pojęcia takie, jak trend, wsparcie czy opór nie są dziś używane tylko i wyłącznie na gruncie analizy wykresów, ale powszechnie w prasowych omówieniach sytuacji na rynku, nie wspominając już o specjalistycznych mediach skierowanych głównie do zainteresowanych giełdami.
W tej perspektywie patrząc furia Tomka i jego czytelników skazana jest ma porażkę, bo nie da się wygrać ze rzeczywistością i masą ludzi, którzy swobodnie poruszają się w ramach „technicznego” opisu giełdowego uniwersum. Niezależnie od tego, czy testy historyczne wykażą, że strategie gry oparte o sprzedawanie w strefie wykupienia na wykresie RSI dają zarabiać, czy nie ludzie będą używali pojęcia wykupienia rynku i będą starali się sprzedawać, kiedy uznają, iż rynek jest wykupiony. RSI jest tylko wytrychem w tym mechanizmie czytania rynku. Jeśli nie będzie RSI, to będzie ilość bąbelków w szklance coli czy układ plam na obrusie. Czy ktoś zniżyłby się do walki z analizą plam obrusowych?
Myślę, że furia, z jaką atakuje się analizę techniczną i pisarzy książek z zakresu analizy technicznej wynika po części z niezrozumienia, jak wygląda rynek wydawniczy. Przecież taka masa książek nie jest wydawana tylko dlatego, że czterdziesty czwarty autor chce być mesjaszem, ale dlatego, że wydawnictwo uznaje, że na to jest popyt. W istocie właśnie popyt wskazuje, że krytyka autorów książek jest zarazem krytyką czytelników, którzy w powszechnym mniemaniu są jelonkami naciąganymi na 50 zł. Może przydałoby się więcej szacunku do ludzi, którzy szukają swojej ścieżki na rynku i muszą przejść przez większość etapów, z testowaniem wiarygodności AT włącznie.
Kolejną sprawą jest problem styku pomiędzy rzeczywistością a wykresem. Lata temu ukułem sobie na własny użytek pojęcie „mistycy wykresów”, których na rynku wyjątkowo łatwo spotkać. Ludzie ci mają tendencje do tłumaczenia rzeczywistości rynkowej tylko i wyłącznie przez pryzmat wykresów. W wykresach widzą siłę sprawczą, która steruje światem i tylko wgląd w wykres ma dać przewagę nad innymi. Nigdy nie byłem wstanie zrozumieć tego punktu widzenia. Pewnie dlatego, że lata temu przyjąłem tezę Alfreda Korzybskiego, iż „mapa nie stanowi terytorium”. W tej perspektywie wykresy czy analiza wykresów nie może być zła czy dobra, bo nie o analizowanie wykresów idzie. Celem studiowania mapy nie jest studiowanie mapy, ale dodarcie do celu.
Celem czytania książek jest rozwój a nie szukanie kolejnego Kazania na Górze. Jak ktoś szuka w książkach finalnego rozwiązania swoich rynkowych problemów, to musi szukać w innych książkach. Kontakt z książką to dość intymne doznanie. Czyta się je, żeby dyskutować z tezami i przemyśleć własne punkty widzenia. Osobiście mam określony stosunek do analiz fal Elliotta, ale jak czytałem książkę wydaną przed laty w Polsce to zyskałem całkowite przekonanie, że to nie jest coś, czym warto się zajmować! Nigdy zatem nie postawiłem depozytu na rynku w oparciu o metody z tej książki i mam do dziś przekonanie, że dobrze wydałem pieniądze. Grzesiek Zalewski ma własną anegdotę, która mówi, że część ludzi na wykładach o pochodnych dziękuje mu, bo właśnie dowiedzieli się, że to nie jest rynek dla nich – a przecież przyszli, żeby na niego wejść.
Nie lubię przyjmować postawy wujaszka-marudy, ale jeśli jakiś początkujący gracz chciałby zastosować się do mojej rady, to zdecydowanie polecam przeczytanie jakiejś książki z zakresu analizy technicznej nie w celu szukania tam magicznej formuły, ale dla nabrania języka, jakim opisuje się rzeczywistość. Obiektywnie czy nie w przyszłości traficie na rynku na sytuację, w których najprostsze metody z zakresu analizy technicznej pozwolą zarobić pieniądze lub ochronią was przed wchodzeniem na rynek, na którym zwyżce brakuje wiarygodności technicznej. Jeśli poznacie elementarz z zakresu analizy czytania wykresów będziecie przebiegać oczami po wykresach innych analityków w poszukiwaniu pomysłów a nie prawd objawionych.
60 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
„Ja jestem dzieckiem delty bo ma dynamikę i jest jak mysliwiec.”
A ja jestem dzieckiem alfy i omegi bo mam dynamikę jak walec i jest jak kłusownik.
PS
Kiedyś przeczytałem w jakim pitawalu sądowym zabawną historyjkę. Otóż odbył się proces sądowy jakiegoś hydraulika, który ustnie i kończynowa znieważył pewnego nobliwego profesora uniwersytetu.
Czemu pan dokonał napaści na tego pana – pyta sąd.
Ano bo on mie straszenie ubliżył, a niby taku kurtularny czlowiek wygląda.
A jak panu ubliżył?
No, bo powiedział, że jako hydraulik to jestem dla niego alfonsem i lebiegą!
>W tej perspektywie patrząc furia Tomka i jego czytelników
>skazana jest ma porażkę, bo nie da się wygrać ze rzeczywistością
> i masą ludzi, którzy swobodnie poruszają się w ramach
>„technicznego” opisu giełdowego uniwersum.
Nie ma furii, były argumenty 🙂 chętnie o nich właśnie
podyskutuję, żeby znaleźć ewentualne „dziury”…
Poprawia mi humor świadomość, że masy poruszają się tak lekko
w tym technicznym słownictwie! psuje humor fakt, że mimo to
większość z nich traci kapitał… ale z powodu tej lekkości
nawet chcę być skazany na porażkę – niech oni tworzą ową
rzeczywistość ale zyski pozostawią mi i moim czytelnikom 🙂
@ astanczak
„Chyba właśnie Kathay przejdzie do historii polskiego środowiska giełdowego, jako osoba, która wprowadziła do niego tezę, iż testy historyczne pozwalają odchudzić książkę Murphy’ego do kilku stron.”
Ale jakie testy, to znaczy testy czego można zapytać, tak odchudzą Murphy,ego?
@ lesserwisser
Szczerze mówiąc już nie pamiętam, gdzie to było – Tomek zdaje się powiedział coś takiego na jakiejś konferencji – sugerując, że oprogramowanie tych sygnałów kupna czy sprzedaży Murphy’ego wykazuje, że nie dają one upragnionej „przewagi” a jeśli, to niewielu z nich można zaufać jeśli poważnie traktuje się warunek, iż wejścia na rynek muszą być oparte o testy na danych historycznych. Zatem można rozumieć to na (przynajmniej) dwa sposoby. Klasyczna AT nie daje sygnałów kupna popartych danymi z testów albo – węziej – osoba poważnie traktująca testowanie własnych wejść i wyjść z rynku musi wywalić większość książki Murphy’ego nie dlatego, że one są złe czy dobre, ale dlatego, że dają tak niejednoznaczne wyniki na danych historycznych, że nie nadają się do używania.
Nawet rozumiem konsekwencję w podejściu, ale na problem braku wiarygodności sygnałów kupna czy sprzedaży na gruncie AT mam zupełnie inną odpowiedź, która – z rozmów wnioskuję – nie wzbudza entuzjazmu, bo większość rozmówców ma inny ogląd rzeczywistości.
Ja nie bardzo rozumiem o co dokładnie idzie w stwierdzeniu, iż testy historyczne pozwalają odchudzić książkę Murphy’ego do kilku stron.
Murphy przecież opisuje głównie same narzędzia, no może trochę i instrukcję ich stosowania ale nie ma w nim opisu trading technicznego, jako takiego.
To tak trochę tak jak byśmy mieli podręcznik opisujący konstrukcję łodzi ich rodzaje, żagle, rodzaje lin, prądy morskie, opis wiatrów. zasady sygnalizacji i nawigacji ale nie ma w nim porad co do zasad samego żeglarstwa, to jest prowadzenia łodzi.
Tak więc Murpphy, można powiedzieć, nie jest podręcznikiem żeglarstwa praktycznego, i nie ma co go odchudzać, a jeśli już to raczej podtuczyć przez dodanie opisu zasad praktycznego tradingu, krok po kroku. Opisu integrującego kreatywnie wszystko to co napisał o formacjach cenowych, średnich, oscylatorach, trendzie itp.
Przynajmniej takie jest moje zdanie.
I widzę taką trylogię: Murphy, Pring i Szwagier!
Aha i jeszcze jedno,jutro postaram się puścić tekst (stary komentarz), w którym opisuję, czego mi brakuje w Murphym, jakiej części tematów, na które zwracała uwagę tradycyjna szkoła analizy technicznej i tradingu technicznego.
Tekst już jest odzyskany ale wymaga sporo korekt, bo jest poszatkowany, a to strasznie żmudne jest i meczące, skorygować taką kszanę.
No i okazuje się, że jednak zostałem sporo w tyle, bo świat przyspieszył.
Ja mam „Analizę Technioczną” Murphego wydaną przez WIG Press w 1995roku, opartą na amerykańskiej edycji z 1986 roku.
Tymczasem, jak się właśnie dowiedziałem, jest obecnie w sprzedaż nowe wydanie, oparte na znacznie rozszerzonej edycji z 1999 roku i to dodatkowo rozbudowane. Są i świece, nowe wskaźniki i systemy transakcyjne.
Chyba się muszę podciągnąć i uaktualnić, bo może mówimy o zupełnie innych książkach?
royrozbudow
„i nie ma co go odchudzać, a jeśli już to raczej podtuczyć przez dodanie opisu zasad praktycznego tradingu, krok po kroku. Opisu integrującego kreatywnie wszystko to co napisał o formacjach cenowych, średnich, oscylatorach, trendzie itp.”
no właśnie lesserwiser, czy mógłbyś podać polecane przez Ciebie książki z tego zakresu?
@ Corvin
„no właśnie lesserwiser, czy mógłbyś podać polecane przez Ciebie książki z tego zakresu?”
Postaram się to zrobić, wkrótce.
@ blackswan
Ogromnie dziękuję. Bardzo żałuję z powodu tej decyzji, ale rozumiem… Żywię ogromną nadzieję, że nie znikniesz z sieci, dasz się odnaleźć bardzo szybko.
Wszystkiego dobrego…