Przeglądając komentarze do poprzedniego wpisu po raz kolejny widzę, że kwestia skuteczności narzędzi i pomysłów prezentowanych w rozlicznych książkach budzi jak zwykle kontrowersje. Chciałbym je w poniższym wpisie spróbować rozwiać.
Czy wyznacznikiem efektywności wszelkiego rodzaju książkowych strategii lub ich części powinny być jedynie zyskowne i udokumentowane raporty z rachunków inwestycyjnych ich autorów? Odpowiedź brzmi – nie! TO NARZĘDZIA I POMYSŁY PREZENTOWANE W KSIĄŻKACH MUSZĄ OBRONIĆ SIĘ SAME! Tylko wszechstronne oraz zgodne z regułami statystycznej sztuki sprawdzenie ich skuteczności powinno być istotnym kryterium ich finalnej użyteczności. Co najwyżej możemy ostrożnie założyć, że te rzeczywiście funkcjonujące wyszły spod pióra tych, którzy mogą udokumentować swoje zaszczytne giełdowe dokonania. Nie jest to jednak ani regułą, ani nie ma oparcia w realności, a czasem nawet przeczy logice.
Podawałem przykład Victora Niederhoffera, autora 3 książek, wydanych zaraz po okresie jego sporych, pełnych splendoru sukcesów, który chwilę później dwukrotnie wysadził w powietrze swój i powierzone rachunki na miliony dolarów. Gdyby nie ta drobna niedogodność zapewne jego owe 3 pozycje rozchwytywane byłyby przez zwolenników „pisania tylko przez wygrywających”. Podobnie jak książka Nicka Leesona, gdyby tylko ujrzała światło dzienne zanim zatopił on bank Barings. Curtis Faith jedyny sukces inwestycyjny zaliczył ćwierć wieku temu i to tylko dzięki swoim nauczycielom Dennisowi i Eckhardowi – czy ujawniony przez niego niedawno w książkach system Żółwi powinien zostać zignorowany z powodu kolejnych, nieudanych przedsięwzięć samego Curtisa?
Z drugiej strony – czy wartościowe, precyzyjnie opisane i skuteczne w testach pomysły powinny być z góry odrzucane tylko dlatego, że ich twórca nie posiada udokumentowanej historii transakcji lub nie zawierał ich wcale z wielu powodów (jak choćby John Ehlers, twórca znakomitych systemów Mesa, autor książek i artykułów, który bez kozery przyznaje, że dla zdrowia psychicznego nie ma zamiaru narażać się na cykliczne, nieuchronne obsunięcia kapitału)?
Powtórzę: TE STRATEGIE MUSZĄ SIĘ SAME OBRONIĆ, ich autorstwo to sprawa drugo lub może nawet czwartorzędna. Problem leży w całkowicie innym miejscu i wbrew pozorom wcale nie jest głęboko pogrzebany.
Otóż kwestią, która rzeczywiście powinna obchodzić czytelników a zwykle pozostaje zignorowana, jest właśnie problem nieobciążonej błędami, kompleksowej, rzetelnej i profesjonalnej WERYFIKACJI książkowych (blogowych, artykułowych) koncepcji i narzędzi. To oczywiste, ze wszech miar logiczne, ale przede wszystkim POŻĄDANE działanie, wymagające dokonania przed wprowadzeniem tych pomysłów do własnego inwestycyjnego arsenału i analiz. Tu jednak trafiamy na niewidzialną przez wielu ścianę – w ogromnej większości przypadków NIE JEST MOŻLIWE spełnienie wszystkich wymogów fachowej kontroli i oceny, o czym zbyt łatwo się zapomina nawet w odniesieniu do autorów mogących się pochwalić niezaprzeczalnymi zyskami na rachunkach. Oto kilka przyczyn i objawów takiego stanu rzeczy:
(I) Fragmentacja
Ogromna część książkowych pomysłów stanowi TYLKO FRAGMENT pełnych strategii i mam na myśli przede wszystkim to, że zdecydowanie najczęściej prezentowane są jedynie pomysły wejścia na pozycję, pozostawiając inwencji czytelników sposób radzenia sobie z zarządzaniem ryzykiem, stopami i ewakuacją z rynku. Samo otwieranie pozycji NIE DEFINIUJE skuteczności inwestowania, a ponieważ strategie o 100% trafności występują tak samo często jak czarne łabędzie więc sprawdzenie takich fragmentarycznych pomysłów na samo otwieranie pozycji JEST NIEODZOWNE I DODATKOWO MUSI BYĆ POŁĄCZONE w teście z pozostałymi elementami strategii, których w książce często próżno szukać lub są tak enigmatycznie podane, że ich kompleksowa weryfikacja jest możliwa jedynie przy pomocy specjalnych programów do tworzenia systemów transakcyjnych.
(II) Brak możliwości przeprowadzenia dowodu
Spory dział analizy technicznej, fundamentalnej i cała analiza intuicyjna opierają się na subiektywnych ideach i narzędziach, trudnych dla jednoznacznego określenia, więc ich prezentacja gdziekolwiek, z książkami włącznie, ma ograniczoną lub zerową wartość dla przeprowadzenia weryfikacji opisanej punkt wyżej. Fachowe przeprowadzenie dowodu nazywa się falsyfikacją hipotezy zerowej. Hipotezę taką można zbudować nawet dla fragmentów strategii jak np. wybicie z kanału cenowego z towarzyszeniem tylko jednego rodzaju stopa, ale już wybicie z jakiejś klasycznej formacji z tym samym stopem jest często niemożliwe do rzetelnego, statystycznego sprawdzenia z powodu braku możliwości obiektywnego i jednoznacznego zidentyfikowania, lub może raczej skwantyfikowania owej formacji.
(III) Błędy poznawcze, behawioralne skróty, heurystyki
Wiele z subiektywnych narzędzi wspomnianych wyżej jest definiowane w quasi-obiektywny sposób. Co znaczy, że choć wiemy jakimi cechują się atrybutami (potrafimy określić z jakich elementów składa się np. formacja głowy z ramionami) to jednoznaczne, precyzyjne ich wyodrębnienie celem przetestowania na danych z przeszłości nie jest często możliwe. Wobec tego ulegamy iluzjom, zniekształceniom postrzegania i błędom, takim jak choćby ten zwany „efektem wstecznego myślenia” (hindsight bias), opisywanym przez mnie szczegółowo tutaj i tutaj.
(IV) Niezidentyfikowane źródła przewagi nad rynkiem
To chyba największe nieszczęście podręcznikowej edukacji i najmniej doceniany powód rozterek czytelników. Otóż bowiem fakt, że jakieś narzędzie trudno jednoznacznie określić, obudować w definiowalną strategię i sprawdzić w działaniu, nie może być powodem zarzutów pod adresem autora o propagowanie chłamu i śmieci. Szczególnie, podkreślę to – szczególnie w przypadku tych autorów, którzy odnieśli sukces na giełdzie. Dlaczego?
Ano z prozaicznego powodu – najważniejszą częścią skuteczności prezentowanego narzędzia (w takiej niedookreślonej formie) jest najczęściej intuicja, doświadczenie, talent, wszechstronność, siła psychologiczna, szósty zmysł albo czasem po prostu losowe szczęście SAMEGO AUTORA. //To w takich sytuacjach powstają koszmarki o pięknie subiektywności analizy technicznej i sztuce//.
Wyobraźmy sobie taką sytuację, nierzadką zresztą, gdzie autor wyciska zyski niemal z kamienia a jego czytelnicy wcale. Jeśli rozłożymy jego pomysł na części, a robiłem to setki razy, okaże się, że przynajmniej jeden element z całej strategii nie daje się w żaden sposób jednoznacznie zdefiniować a więc wymaga kreatywności, opartej na intuicji czy innych wymienionych wyżej cechach, których nie sposób w żadnej książce wyłożyć, ani nie przenoszą się przez dotyk, indukcję, wiatr itp. Trzeba je w sobie wyrobić pracą, doświadczeniem, obserwacją, ciężkim treningiem itp.
Przykład: załóżmy, że autor proponuje wybicie w górę z maksimum 10 sesji dla zajęcia pozycji długiej oraz bliżej nieokreślony „stop podążający” jako ochrona ryzyka i wyjście z transakcji. Może się zdarzyć, że test wszystkich znanych nam stopów podążających nie daje satysfakcjonujących wyników by zainwestować w taką strategię. Autor jednak kosi zyski jak zboże. Dlaczego? Ponieważ jego stop jest oparty na daleko posuniętej, wyćwiczonej intuicji i jest odpalany doraźnie, bez uprzedniego planu, zależnie od sytuacji. Działa narzędzie? Działa! Można obalić za pomocą dowodów jego nieskuteczność? Nie można! Należy czynić zarzuty? W żadnym razie!
W samej „Analizie technicznej” Murphy’ego można znaleźć całą furę narzędzi, które podlegają przynajmniej jednemu jeśli nie wszystkim czterem powyższym czynnikom. Nie wspominam piątego czyli prozaicznego: „to nie działa w takim układzie jak proponuje autor” //ale rzadko kto usiłuje to rzetelnie przebadać//
Wnioski:
Jeśli pomysły nie bronią się wcale w takiej formie, w jakiej są przedstawiane w literaturze, nie ma znaczenia ile ich autor zarabia, ponieważ jego intuicja, składnik ostatecznego sukcesu, nie jest replikowalna. Brak natomiast pełnego i jednoznacznego opisu wszystkich składników strategii skutkuje niemożliwością zastosowania jej przez odbiorców! Nie dziwię się w takim razie wielokrotnie artykułowanemu zniechęceniu czytelników, którzy domagają się kawy na ławę czyli strategii na zarabianie od A do Z.
Są jednak wyjątki – to opisy w pełni kwantyfikowalnych pomysłów, tyle, że w takim momencie dochodzimy po prostu do mechanicznych systemów z ich ograniczeniami, limitami ale i dobrodziejstwem.
Trzeba więc podejść do tematu literatury z pełną świadomością opisanych barier. Jest bowiem tak, że nawet najprostsze procesy składają się z wielu elementów i poznanie ich w odrębnych książkach nie jest niczym dziwnym czy nagannym, zawsze jednak rozwojowym dla danej dziedziny.
A dlaczego polecam naukę za pomocą systemów i jak to jest ze zwycięzcami konkursów? O tym w kolejnej części.
—–KAT———
49 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
@Kat problem nie jest, że dana strategia nie działa, możliwe że danie jednoznacznego przepisu nie jest możliwe, bardziej chodzi o to że często takie książki są pisane przez różnego rodzaju dyletantów i cwaniaków, którzy nie wiedzą o czym piszą a podają się za ekspertów i sporo czasu zajmuje oddzielenia ziarna od plew. Zwyczajnie nie chcę tracić czasu na czytanie czegoś w znacznej mierze z palca wyssanego, z drugiej strony jeśli to pisze ktoś kto ma wiedzę niekoniecznie muszę się stosować do jego algorytmu ale może czegoś się nauczę. Z taką nadzieją czytam ostatnio książkę Bollingera. Nie patrzmy na to tylko jak na poszukiwanie świętego Graala w książce. Ta ostatnia powinna służyć edukacji, a nie spłacie kredytów podejrzanego autora.
Nie rozumiem jednego Corvin – przeciez zwykle jest tak, ze zanim kupi sie jakakolwiek ksiazke to mozna ja wczesniej otworzc i przeczytac dwie strony, przewertowac i wyrobic sobie pewne zdanie. Jesli jest sie absolutnie poczatkujacym to zawsze mozna sie zasugerowac opinia kogos komu w tej kwestii sie ufa, badz tez po prostu wylosowac na zasadzie chybil-trafil. Downside jest taki, ze straci sie 50 zl, czyli nie tak zle. Patrz na cene ksiazki w punktach indeksowych 🙂
Z tym, że może być jeszcze taki problem, że początkujący zastosuje takowe niepełne strategie/wskazówki w swoich realnych inwestycjach i przez to może stracić zdecydowanie więcej niż 50 zł wydanych na książkę. Chciałbym, żeby tak było ale nie zawsze da się ocenić książkę po lekturze 2 (zapewne losowo wybranych) stron.
To tak nie do końca same Wiley Trading to > 400 książek. Pozycji jest tyle, że łatwo przeoczyć coś naprawdę wartościowego, dodam że te 50 zł to chyba najtańsze książki. Mając taką ofertę łatwo pominąć wartościową pozycję a kupić przeczytać -> stracić czas i pieniądze coś o mniejszej wartości a perełka była tuż obok tylko zwyczajnie o niej się nie wiedziało. W wielu przypadkach masz rację pobieżne przewertowanie wystarczy by stwierdzić, że to nie to. Często jednak to za mało. Jedni autorzy są warci polecenia inni nie. Z autorami pokroju Taleba Nassima nie mamy aż tak często do czynienia (tak znani i godni polecenia), stąd zapotrzebowanie na recenzje/rekomendacje.
np tu na bloombergu:
http://www.bloomberg.com/news/2011-12-13/lehman-trader-goes-mad-geithner-saves-citi-top-business-books.html
To chyba duzo tych 100% systemow 🙂
http://kathcake.com/wp-content/uploads/2011/06/black-swan-heart-animal-1-screensaver.jpg
a z wypowiedzi wnioskuje, ze kazda ksiazka z opisujaca metode/system jest git i nie wolno jej krytykowac bo nie mozemy jej sprawdzic w praktyce z racji 4 ograniczen ktore zostaly tu opisane.
„Zwyczajnie nie chcę tracić czasu na czytanie czegoś w znacznej mierze z palca wyssanego, z drugiej strony jeśli to pisze ktoś kto ma wiedzę niekoniecznie muszę się stosować do jego algorytmu ale może czegoś się nauczę.”
ale… to jest tez czesc procesu nauki i weryfikacji. Sporo lat temu trafilem ksiazke – modnego przez jakis czas autora. NIe pamietam (moze na szczescie) tytułu i nazwiska. Czytalem to i otwieralem oczy ze zdumienia, ale poniewaz nie bylem zbyt pewien jesli chodzi o wlasne podstawy matmy to szukalem odpowiedzi w sieci, czy tylko ja widze, ze to jest metodologiczny bełkot, czy moze jestem tak głupi, ze nie dorastam do autora. Wreszcie znalazłem potwierdzenie swoich przypuszczen i odetchnalem z ulgą. Jednak moje marne podstawy matematyczne to jedno, ale niezle przygotowanie z logiki pozwoliły wychwycic absurd dowodzen. I choc nie pamietam tytułu uwazam ze to byla wazna pozycja.
Podobne wrazenie mialem gdzies w 96-97, gdy czytalem o Gannie (do dzis mam rozgrzebany tekst, których chcialem napisac na podstawie oryginalnych prac Ganna, zeby pokazac, ze to matma naiwniaka)
„ale… to jest tez czesc procesu nauki i weryfikacji.” – racja tylko że ilość czasu jaką można poświęcić na naukę jest najczęściej ograniczona, za dużo straconego czasu boli i buduje się nie ufność co do kolejnych pozycji/autorów.
przyszedl mi do glowy pewien pomysl, a poniekad zainspirowal mnie artykul Tylera Cowena zlinkowany przez Trystero w swoim poscie (https://blogi.bossa.pl/2011/12/13/inwestycyjne-do-przeczytania-%e2%80%93-13-12-2011/). Cowewn powolal sie z kolei na ten artykul:
http://econlog.econlib.org/archives/2011/06/the_ideological.html
Przy wyborze literatury, ktora chcemy przeczytac, kazdy z nas moze sobie subiektywnie zdefiniowac pytania do takiego intelektualnego Testu Turinga, na podstawie ktorego bedziemy w stanie skutecznie i szybko ograniczyc liczbe dostepnych ksiazek do pewnego minimum.
Warunki brzegowe takiego testu tez powinny ulegac zmianie wraz z naszym nowo zdobywanym poziomem wiedzy i empirycznej weryfikacji naszych zalozen, tj. jak oceniamy ksiazki wybrane na podstawie takiego testu. Trzeba zdefiniowac prosta logike, ktora latwo przetestowac i ktora bedzie szybkim mechanizmem decyzyjnem przy wyborze literatury.
@ grayswan
Nie rozumiem. Komu chcesz zadawać te pytania? Autorom?
no dobra to pytanie praktyczne? Jak to zweryfikujesz. Wydawcy mają podlegać jakieś „Radzie Tylko-Poprawnych-Książek”?
A po drugie jeden uwaza, ze Kalendarz SPiralny jest doskonaly i zarabia dzieki niemu, a inny, ze to brednia. Co w takiej sytuacji?
sobie
Widzę u niektórych dużą niecierpliwość w poszukiwaniu niezawodnych recept na giełdowy sukces 🙂 A przecież błądzenie jest częścią procesu uczenia się.
Z tego wszystkiego co czytałam właściwie tylko dwie rzeczy naprawdę mi się przydały: uświadomienie konieczności zarządzania kapitałem i potrzeby dostosowania sposobu inwestowania do własnej psychiki.
Reszta to tematy poboczne.
nie mylmy błądzenia z byciem oszukiwanym i karmionym tanią papką. Po to jest tu tak zacne grono by na tym skorzystać. Na tej zasadzie chodźmy do poślednich szkół przecież tam wykładają na marnym poziomie ile się można nabłądzić. Błądzenie w końcu to ważna część procesu uczenia. Kto powiedział od razu o sukcesie giełdowym, czyli pewnie o łatwych pieniądzach, to nie tak. Na każdy sukces się pracuje. Nauka sama w sobie jest sukcesem i może być przyjemnością samą w sobie, ale nie wiem jak inni ale ja się wolę uczyć od najlepszych a nie od szarlatanów. Stąd poszukiwania i błądzenie.
@ Corvin
Po „literaturze giełdowej” generalnie nie spodziewam się wiele; czytam dopiero rzeczy zweryfikowane, które wszyscy znają i trzeba wiedzieć, jakimi kategoriami myślą inni uczestnicy rynku (np. japanese candlesticks). Jeżeli okazuje się przydatne, to zostawiam sobie w przyborniku (przykład jw.).
A co do rozmów z zacnymi specjalistami, święta prawda. Czasem jedno-dwa zdania nakierowują na coś ciekawego. Tylko, że do tego trzeba coś uprzednio wiedzieć. Ergo: wystarczająco długo wcześniej błądzić 🙂 Czas, cierpliwość i uważność, buddyjskie cnoty.
„uświadomienie konieczności zarządzania kapitałem i potrzeby dostosowania sposobu inwestowania do własnej psychiki”
hear hear!
pod rozwage napisze tylko jedno jesli chodzi o podstawy strategii tradingowych: bankroll management ZAWSZE musi brac pod uwage zmiennosc instrumentu na ktorym gramy oraz lewar ktory wykorzystujemy. Jesli chcemy bawic sie w day trading na TPSA to potrzebujemy innych strategii zarzadzania kapitalem niz na KGHM i innych niz na fucie na Wig20. Jesli bawimy sie na USDJPY to tez sprawa przedstawia sie inaczej niz dla EURHUF itd.
Wypadaloby miec ta kwestie sparametryzowana. Nie potrzeba natomiast do tego zadnych ksiazek tradingowych – do tego dochodzi sie samodzielnie z czasem. Polecam popatrzec jak do tej kwestii podchodza pokerzysci przy ustalaniu odpowiedniego bankrolla jesli chodzi o turnieje – patrz: rozna liczba graczy, rozna struktura wyplat, rozna struktura blindow, rozna odmiana gry (pot limit, limit, no limit, hi-lo itd.)
„Nie potrzeba natomiast do tego zadnych ksiazek tradingowych – do tego dochodzi sie samodzielnie z czasem”.
Pisz w pierwszej osobie 🙂
Bo inni Ci powiedzą, „gdyby nie książki, czas spędzony na własnym odkrywaniu byłby wielokrotnie dłuższy”. Róznimy się, to podstawowa zasada
masz racje, mea culpa, ja lubie takie glupie generalizacje jak juz zauwazyles 🙂
„bankroll management ZAWSZE musi brac pod uwage zmiennosc instrumentu na ktorym gramy oraz lewar ktory wykorzystujemy”
No ale to jasne. O tym piszą nawet takie podstawowe podręczniki jak wyszydzany przez niektórych Tharp.
Generalnie chciałam powiedzieć, że nie ma co szukać fikcyjnego edga nad rynkiem przez sprowadzanie sobie jeszcze ciepłych książek z Amazona. Jak mi dwie-trzy sensowne osoby coś polecą, to czytam.
PS. Czy greyswan to blackswan po przejściach?
„Czy greyswan to blackswan po przejściach?”
Czytalas Silmarillion Tolkiena?
Ożesz, kolejna ksiażka której nie znam, a powinnam. Nie nadanżam.
Czasami zdarza się, że trader ma świadomość posiadania wiedzy, doświadczenia czy nawet konkretnych strategii, dzięki którym mógłby odnieść sukces na giełdzie. Z pewnych względów nie może jednak odnieść sukcesu bo jak się okazuje nie posiada odpowiednich kompetencji do gry na giełdzie, ma problemy z psychiką lub inne blokady uniemożliwiające skuteczną spekulację. Może ostatecznie nawet przegrać co w sytuacji świadomości posiadania odpowiednich asów w rękawie, których nie potrafił wykorzystać może skwitować tekstem z „Wesela” Wyspiańskiego: „Miałeś, chamie, złoty róg (…) ostał ci się ino sznur.”
Pewien czas temu słyszałem o osobie, która opracowała strategię ale nie potrafiła jej wykorzystać. Po prostu nie nadawała się na tradera, sama tak przyznała. Niemniej postanowiła udostępnić tą strategię chyba za opłatą bo szybko została posądzona o oszustwo i naciąganie innych. Później jak się okazało coś jednak jest na rzeczy skoro ktoś przyuczony do jej stosowania zaczął dzięki niej zarabiać. W każdym razie strategia niby miała jakiś potencjał. Tak sobie myślę, że może jeśli nie potrafimy mocno zadąć to może rzeczywiście lepiej opylić złoty róg komuś za opłatą. Nie zadmiemy, powstania nie wywołamy ale pewną korzyść zawsze będziemy mieli.
Niezależnie od tego jak potrafimy dmuchać i ile pary mamy w piersi wielu traderów i nietraderów podejmuje się tego rodzaju wyzwań i nie dziwota, że mamy później wysyp złotych rogów w sprzedaży w postaci literatury i różnorakich szkoleń.
Osobiście uważam, ze nie tylko osoba niebędąca traderem jest w stanie napisać dobrą książkę o spekulacji ale nawet osoba będąca złym traderem jest w stanie taką napisać, kwestia odpowiedniej tematyki, ujęcia zagadnień. Nie zmienia to jednak faktu, że czasami odnoszę wrażenie, że tu coraz częściej fujarki w sprzedaży aniżeli złote rogi.
Albo trąbki.
Czasami odbywają się odpusty przy kościołach. Wiadomo, pełno ludzi, dzieci, stragany a w nich czasami trąbki w ofercie. Jak dziecko zauważy to zaraz ciągnie mamusię, tatusia żeby mu taką trąbkę kupić.
Melodii nie zagra, powstania nie wywoła ale dmucha, dmucha, hałasu co niemiara. Kto wie a może zadąć nie potrafią.
tak podsumowujac to co napisal Klondike – bardzo skrócone spolszczenie wypowiedzi jednego z bohaterów ksiazki „Inside the house of money” (analityka, ekonomisty)
„Co twoim zdaniem odróżnia dobrego analityka, od dobrego tradera?
Dbry trader wie jak zarządzać ryzykiem i pozycją. DObry analityk powinien wskazywać mu okazje i pułapki, na jakie może się natknąć. Podstawowa różnica to zdolność panowania nad emocjami. Najlepsi traderzy, których znam są w stanie zarządzać wielkimi pozycjami. Dzięki temu są tym, kim są. […]
Moje umiejętności, to wyszukiwanie okazji, a nie realizowanie ich, choć pozwalam sobie na zajmowanie niewielkich pozycji. […]”
„„Zwyczajnie nie chcę tracić czasu na czytanie czegoś w znacznej mierze z palca wyssanego, z drugiej strony jeśli to pisze ktoś kto ma wiedzę niekoniecznie muszę się stosować do jego algorytmu ale może czegoś się nauczę.”
Właśnie czyta się najpierw po to aby się nauczyć podstaw a potem po to aby się douczyć i poduczyć, czyli uzupełnić wiadomości i pogłębić zrozumienie tematu. Do tego potrzebny jest jednak pewien poziom samoświadomości rynkowej, który umożliwi nam odsianie ziarna od plew oraz wybór wśród tych ziaren najlepszych, tych na mąkę, z której będzie dobry chleb.
Jest bowiem dokładnie tak (przynajmniej u wielu), jak napisała dorota:
„Czasem jedno-dwa zdania nakierowują na coś ciekawego. Tylko, że do tego trzeba coś uprzednio wiedzieć. Ergo: wystarczająco długo wcześniej błądzić :)”
Właśnie ja tak mam zwyczaj postępować, najpierw kartkuję, przeglądam pobieżnie nieznaną lub nową pozycję szukając nieznanych lub nowych rzeczy i wyrabiam sobie opinię o publikacji sprawdzając ją na podstawie swojego standardowego zestawu testowego.
Czasem znajduje istne perełki, po których doznaję niemal oświecenia, niby to takie oczywiste, aż dziw że sam na to wcześniej nie wpadłem, albo interesujący punkt widzenia, różny od moich dotychczasowych przekonań czy poglądów, które jednak dają do myślenia.
W swoim długim życiu przeczytałem lub przejrzałem z 500 publikacji, sporo mam w swojej bibliotece, niektóre po parę razy, ale i wtedy zdarza mi się znaleźć coś interesującego, coś na co poprzednio nie zwróciłem uwagi, albo jeszcze nie dojrzałem do tego by to właściwie postrzegać.
Właśnie nie dalej jak w poniedziałek, usiłując przygotować swoją listę rekomendowanych pozycji (i walcząc z komputerem) odświeżyłem sobie pewną publikację na temat futures trading no i znalazłem tam istna perełkę (jak dla mnie), gdzie niemal w jednym zadaniu podano samą istotę miedzy AT i AF, w sposób który na to nie patrzyłem, a który daje dużo do myślenia zarówno w aspekcie poznawczym jak również aplikacyjnym.
Problem w tym, że zazwyczaj publikacje są nierówne, jedne problemy omawiają szerzej, inne po łebkach – choć zagadnienie zasługuje na szersze omówienie, niektóre zaś dosyć istotne kwestie pomijają – nie wiadomo czemu.
Jakieś 10 lat temu czytałem wywiad z amerykańskim traderem, edukatorem i autorem artykułów i książek o analizie technicznej i tradingu technicznym. Powiedział w nim, że zgromadził przez lata ok. 2.000 pozycji na ten temat,wydanych na przestrzeni ponad 100 lat, podczas gdy w biblioteka amerykańskiego stowarzyszenia profesjonalnych analityków technicznych ma zaledwie (!!) 1500 pozycji.
Na pytanie – czy żeby tradować potrzeba mu było czytania aż tylu książek czy może to tylko takie jego kolekcjonerskie hobby odpowiedział, mniej więcej, tak: Hobby też, ale praktycznie w każdej z nich znalazłem coś ciekawego lub wartościowego, co pozwoliło mi inaczej spojrzeć na pewne kwestie i lepiej zrozumieć rynek.
Czy tę samą drogę poleca pan i innym adeptom tradingu – pada pytanie – i tak i nie – Tak jeśli idzie o metodę poznanie nie jeśli idzie o skalę mojego zbzikowania.
Na pytanie czy jest jakiś standardowy zestaw gość podał parę tytułów – taki dekalog tradera -(których dziś oczywiście już nie pamiętam). Do tego wypada dodać drugie tyle, coś bardziej dogłębnego ona temat price action, analizy wolumenu, coś o trendzie oraz o indykatorach. No i oczywiście ze dwie-trzy pozycje o metodzie szkoły wyznawcą której jesteśmy lub która nam najbardziej podchodzi (mentalnie czy psychicznie) – metodfa Dowa, fale Elliotta, geometria, cykle itp.
Zresztą gdybym tego nawet nie czytał toi tak sam bym na to wpadł, gdyż takie podejście wydaje mi się właściwe i najbardziej odpowiada mojej konstrukcji psycho-fizycznej. Oczywiście inni moga wybrać odmienne drogi dochodzenia, które im bardziej pasują.
To by było na tyle ale C D N…
PS
Będzie o książce Murphego, Encyklopediii świec, o podejściu tradycyjnym do analizy rynku i innych śmerach-bajerach. 🙂
To troche jak w sporcie, nie zawsze swietny zawodnik jest dobrym trenerem i vice versa.
Ostatnio wrocilem do Logical Trader Marka Fishera, ktory twierdzi, ze trzymajac sie jego systemu ma sie olbrzymia szanse zarobienia pieniedzy, na co on sam i jego uczniowie sa przykladem.
Nie zmienia to faktu, ze sam system jedno a doswiadczenie i tricks of the trade Fishera drugie.
@ greyswan
„Polecam popatrzec jak do tej kwestii podchodza pokerzysci przy ustalaniu odpowiedniego bankrolla jesli chodzi o turnieje – patrz: rozna liczba graczy, rozna struktura wyplat, rozna struktura blindow, rozna odmiana gry (pot limit, limit, no limit, hi-lo itd.)”
A ja polecam patrzeć szerzej, nie tylko na limit potu, ale również na limit łez i krwi, bo zazwyczaj mamy do czynienia z kombinacją- Blood, Sweat and Tears! 🙂
„PS. Czy greyswan to blackswan po przejściach?”
Czyżby posypał głowę popiołem? 😉
No bo przecież nie osiwiał ze zgryzoty. Jest w górach, a tam nie ma się czym martwić (chyba że brakiem śniegu).
„Jest w górach, a tam nie ma się czym martwić (chyba że brakiem śniegu).”
A jak do baru piwnego jest pod górkę? No i jeszcze ta nieliniowość drogi!
„PS. Czy greyswan to blackswan po przejściach?”
Bez podśmiwajek prosze.
@Less jak sam powiadałeś: „Lenin przykazał sie uczyć….
Po teorii wystąpiło było działanie nieliniowości na praktycznym przykładzie.
Kolejnośc prawidłowa IMO.
@Less
Książki są ważne , ale proporcja /umiar/ powinien być zachowany IMO inaczej z tradera zmieniasz się w speca od rynku-antykwarystę.
Zacna to profesja , ale jakby cel powoli z czasem zatraca kształty.
Speców od rynku antykwarystów mamy na pęczki 🙂
Celem czytania książek o rynku winna być nauka czytania jedynej ksiązki godnej uwagi czyli rynku samego w sobie.
@ pit65
„Celem czytania książek o rynku winna być nauka czytania jedynej ksiązki godnej uwagi czyli rynku samego w sobie.”
Aby czytać tę książke, tę jedyną, to chyba najpierw należy się przeczytac podręczniki i pomocniki na róznych poziomach – podobnie jak z kursem fizyki. Najpierw kurs dla poczatkujący – w podstawówce, potem poziom średni – w liceum, potem wyższy kurs – na studiach, a potem, powiedzmy, jeszcze doktorat na dokładkę. I wtedy mamy fizyka pełna gebą.
Ja choć czytać umiem, to z fizyki jestem raczej taki ani be ani me (choć mam nawet słownik i encyklopedię fizyki), nawet na poziomie podstawowym. Więc w życiu to u mnie to raczej ryzyk fizyk – podobnie jak na rynku.
Bez pracy (nad sobą) nie ma kołaczy!
A podejście typu „na pałę” i metoda prób i błędów, to moga buc kosztowne, ale jak kto lubi i go stać na gest, to czemu nie.
PS
Oczywiście można też edukację pobierać w domu, na dawną modlę, przez lektora, tutora, i z ładną korepetytorkę. No i praktykować, wdrażać, i ćwiczyć ją (tę dyscyplinę znaczy się, z żelazną dyscypliną), bo praktyka czyni miszcza, podobno. 🙂
Generalnie nie ma co wyważać otwartych drzwi, oczywiście można wszelkie eksperymenty nawet te fizyczne przeprowadzić od zera na własnych błędach, tylko czy to ma sens? Jest takie brytyjskie powiedzenie „leaders are readers”. Choć a propos żartu takie coś wisiało kiedyś u na Politechnice na drzwiach laboratorium: „teoria jest taka że nic nie działa a wszyscy wiedzą o co chodzi, praktyka jest taka że wszystko działa ale nikt nie wie dlaczego my w tej sali łączymy teorię z praktyką -> nic nie działa i nikt nie wie dlaczego 🙂
@less
Wszystko OK.Tylko jakby gdzie indziej postawiłem akcent.
Chodzi o to by nie zagrzebać sie w coraz to nowych-starych próbach opisu rynku .
To tak jak wskażniki na wykresie można ich mnożyć bez końca.
I w pewnym momencie trzeba się zreflektowac ,czy „ścigać” wszystkie czy wybrać 2-3 i skupić sie na wykresie ceny czyli tej właściwej książce.
Próba pogoni za wszystkim w celu złapania wiedzy o rynku tak naprawdę może nas oddalac od jego poznania bo zagrzebiemy sie w gąszczu teori teoryjek rodem z książek czyli opini innych , a niezbędne jest byśmy sami sobie tą opinię wyrobili.
@pit65 przegięcie w KAŻDĄ stronę nie jest zdrowe
@pit65
„I w pewnym momencie trzeba się zreflektować ,czy „ścigać” wszystkie czy wybrać 2-3 i skupić sie na wykresie ceny czyli tej właściwej książce.”
Dokładnie tak, tyle że we właściwej książce czy artykule przeczytasz właśnie, że powinieneś skoncentrować się właśnie na 2 góra 3 wskaźnikach, i to tych uzupełniających się, a nie powielających się.
Dobra publikacja powie ci, które wskaźniki udają, że wskazują, które się dublują, które są dobre w danej sytuacji rynkowej a które w innej.
Do Ciebie zaś należy wybór tego co tygrysy lubią najbardziej, w oparciu o dobry materiał wyjściowy, a potem ewentualna modyfikacja, w oparciu o zdobyta wiedzę i swoje doświadczenia praktyczne z ich przydatnością.
O literaturze technicznej – cd – refleksje ogólne.
Na wstępie zacznę od przykładu z innej gry brydża, gry statystycznej będącej jednocześnie grą gdzie liczą się umiejętności (game of skill) psychologia, podobnie jak w grze na giełdzie.
Otóż syn znajomej, mający ambicje stać się dobrym graczem, bo koledzy grywają sportowo, zapytał mnie jakie dobre książki mógłbym mu polecić, aby podszlifował swoją grę. Wymieniłem mu parę tytułów, na co on, po jakimś czasie powiedział że przeczytał ale żadna z nich nie jest ani kompletna ani nie zawiera systematycznego wykładu, tak jak oczekiwał. Notom mówię, żeby spełnić te jego oczekiwania potrzeba by jeszcze ze 30 a może nawet i 50 książek rożnych autorów.
Po pewnym czasie dowiedziałem się od jego matki, że uważa że coś ze mną jest nie tak, bo w magazynie brydżowym czytał wywiad z włoskim arcymistrzem, mistrzem świata, jednym z najlepszych graczy w historii, który na pytanie o ulubioną książkę brydżową odpowiedział tak – Nie mam żadnych, a w ogóle swoim życiu przeczytałem tylko jedną, o rozgrywce.
Jak kiedyś przyjechał odebrać matkę, to mu powiedziałem widzisz to jest tak, że jednemu wcale nie są wcale potrzebne książki, by osiągnąć szczytowe umiejętności w grze, ale to są wyjątki, osoby wybitnie uzdolnione w tym kierunku, mające zresztą dobrych nauczycieli.
Popatrz powiedziałem, parę miesięcy wcześniej był wywiad z jego partnerem, nie mniej utytułowanym, który coś tam wymienił ulubionego, i powiedział, że dużo czyta literatury ima bogata kolekcję.
Bo ludzie to rożne są i jeden potrzebuje więcej a drugi mniej literatury, jeden szybciej łapie a drugi wolniej, ale czytelnictwo, tak jak napisał Grzesiek Zalewski, skraca drogę od pętacza do wyjadacza, i może zaoszczędzić nam dużo kasy i stresów i zgryzot. Więc chyba warto sobie poczytać, to i owo. Tak jak napisał Grzegorz Zalewski ” „gdyby nie książki, czas spędzony na własnym odkrywaniu byłby wielokrotnie dłuższy”, a ja dodam jeszcze, że pewnych rzeczy w ogóle moglibyśmy sami nie odkryć, a tak mamy je podane na tacy, jak papkę przeżutą przez innych i gotowa dostosowania.
Problem w tym, że z literatura tradingową i inwestycyjną, jest podobnie jak z literaturą brydżową, trudno znaleźć jest pozycję, która w sposób systematyczny i wyczerpująco prowadzi czytelnika przez meandry techniczne. Bo i cegły mające ponad 500 stron, czy nawet ponad 800 stron, poświęcone analizie technicznej czy tradingowi technicznemu nie wyjaśniają wszystkich niezbędnych zagadnień. Tak więzi lektura kilku takich krupów może
pozostawiać niedosyt i pewne luki w wiedzy.
W związku z tym ambitny adept skazany jest na lekturę bardzo licznych pozycji szczegółowych, bo nawet jak chce się skoncentrowana jakimś konkretnym zagadnieniu, analiza trendu, indykatory, wolumen, to zazwyczaj nie wystarczy poznać jedną pozycję
na ten temat, ale trzeba przetrawić dwie-trzy, a czasem s sporo więcej.
No ale zapewne są i wyjątki, które bez żadnej lektury dojdą do tradingowej matury.
Tyle uwag natury ogólnej, a w części trzeciej będą refleksje osobiste na temat niektórych książek i dróg dochodzenia do lepszego rozumienia rynku.
@lesserwisser
„Bo ludzie to rożne są i jeden potrzebuje więcej a drugi mniej literatury, jeden szybciej łapie a drugi wolniej, ale czytelnictwo, tak jak napisał Grzesiek Zalewski, skraca drogę od pętacza do wyjadacza, i może zaoszczędzić nam dużo kasy i stresów i zgryzot. Więc chyba warto sobie poczytać, to i owo”
I tak i nie, zależy. Jeśli chodzi o literaturę z zakresu AT to w moim przypadku niestety czas zainwestowany w jej czytanie okazał się czasem całkowicie straconym i w efekcie poznawanie książkowej AT opoźniło mnie w rozwoju o jakieś dwa lata.
W tej chwili posługuję się wyłącznie AT ale strategia, którą posiadam jest chyba zbyt prosta dla autorów książek na temat AT, które moim zdaniem są przekombinowane. Dla mnie drogą na skróty okazało się czytanie czystego wykresu a nie czytanie książek.
KLondike, bo na to sklada sie wiele czynnikow. Jesli ktos pokazal Ci cos na rynku (lub sam to odkryles) i okazalo sie i skuteczne i jakos ci uporzadkowalo rzeczywistosc, to faktycznie kolejne ksiazki o setkach metod AT moga sie okazac bezskuteczne.
Ale dla innych ta sciezka moze byc przydatna, zeby nauczyc sie dlaczego pewne metody mnie nie satysfakcjonują, albo co beda robic inni w wybranych sytuacjach.
Gzalewski, oczywiście, po prostu nie ma jednej drogi i nie wiadomo dla kogo, która lepsza.
Sam czasami znajdę jakąś perełkę:
„You will not make money until you start trading with trend pullbacks” – Brooks.
Jak postarałbym się i sięgnął do literatury to kto wie, może w szranki na cytaty mógłbym stanąć z samym lesserwisserem.
Chyba pominęliście w tej dyskusji takie „cóś” co nazywa się ciekawość. Jedni czytaj a Harleqiny, inni kryminały a ja lubię literaturę z zakresu AT.
Trochę przeczytałem i żadnej książki nie żałuje – nawet Carollana 😉 – a swoją drogę trzeba przejść aby umieć odsiać to co nam się może przydać od tego co jest idiotyczne. Edison wynalazł żarówkę i wszyscy z tego korzystamy – w różnych miejscach i zastosowaniach – więc korzystamy z jego pomysłu, bez potrzeby wynalezienia osobiście żarówki.
Czytać trzeba żeby nie poświęcić połowy życia szukaniu wzoru na pole koła. Jednak wiara że w książce znajdziemy opisaną wprost metodę która pozwoli nam z marszu zarabiać pieniądze jest naiwnością.
@ Klondike
„Jeśli chodzi o literaturę z zakresu AT to w moim przypadku niestety czas zainwestowany w jej czytanie okazał się czasem całkowicie straconym i w efekcie poznawanie książkowej AT opóźniło mnie w rozwoju o jakieś dwa lata.”
Odpowiem opisując swoje doświadczenie osobiste z literaturą AT.
Otóż dobrze ponad 30 lat temu, kolega wziął mnie na lunch z jednym przedstawicielami londyńskiej firmy maklerskiej i handlowej, z którymi współpracował. Ludzie ci mieli za sobą doświadczenia w pracy na giełdzie jako dilerzy, w handlu fizycznymi towarami, i jako doradcy klientów itp.
Jeden z nich to był taki niezwykle sympatyczny i życzliwy gadułka, (zupełnie jak nie Angol, wręcz zabawny ale z dużą wiedzą.
Rozmowa zeszła na chart reading (tak się wtedy mówiło w Anglii) czyli analizę techniczną. Zapytałem wtedy co by mi radzili poczytać, coś wartościowego w by lepiej rozumieć temat. Gadułka odpowiedział wtedy, że najlepszy jego zdaniem materiał to ma on, bo po jego przeczytaniu można doznać olśnienia.
Był to tekst opracowany przez jednego ich kolegów, jakiegoś analityka, będący kompilacją najważniejszej literatury. Takie samo suche i konkretne i wyselekcjonowane najsmakowitsze kąski.
Strasznie się wtedy podpaliłem na to opracowanie więc spytałem czy mógłbym dostać kopię tego tekstu. Obiecał wtedy, że mi go da, jak go odnajdzie. Po kilku dniach goniec dostarczył mi kopertę z kserokopią broszury firmowej (ok 100 stron), na której naniesione były też odręczne uwagi i komentarze. Było to druga wersja z 1974 r (pierwsza bodaj ż 1968 r.)
Przeczytałem to uważnie, potem jeszcze parę razy przejrzałem, faktycznie niezłe było, ale za bardzo techniczne, więc odłożyłem to bo mi akurat nie była do pracy potrzebne.
Jednak wkrótce znalazłem w książce o futures trading bardzo podobny opis tej metody (cześć materiału), a jako że data jej wydania była wcześniejsza, więc myślałem, że autor tej broszury po prostu z tego ściągnął.
Ani broszura ani książka nie zawierały spisu bibliograficznego ani nawet nie wymieniały jednego nawet nazwiska.
Po jakichś 20 latach, jak przypadkowo wpadła mi w ręce stara książka na temat technicznej analizy rynku, która bezwzględnie stanowiła podstawę wyjściową dla autora tamtej broszury.
Po kilku latach, (gdy już dojrzałem) kiedy z przyjemnością zacząłem czytać starą (ale jarą) literaturę na temat AT, okazało się, że autor tamtej broszury opierał się jeszcze na pracach dwóch innych.
Rok temu, wpadł mi w ręce kolejny staroć i okazało się, że stanowi on ostatni element układanki, z której autor rzeczonej broszury ułożył „swoją” metodę. Muszę jednak przyznać, że dokonał on twórczej kompilacji integrując cztery teksy i cztery pokrewne metody w jedną metodę technicznej analizy rynku. Racjonalnie i konkretnie.
Metodę, w której przechodzi on, krok po kroku, od analizy market action ( to jest samej price action plus wolumen), o przez analizę formacji cenowych, następnie analizę uzupełniającą wskaźników (średnich kroczących) do analizy ogólnej sytuacji rynkowej (market context).
Jest w tym żelazna logika i głęboki market insight. Gdybym nie miał szczęścia natrafić na tę broszurę to nigdy w życiu nie byłbym w stanie poznać tej metody. Nawet gdybym sam przez kilkanaście lat studiował temat, by samemu coś podobnego opracować, to raczej nie dałbym rady, gdybym nie miał w ręku wszystkich czterech książek wyjściowych, bo sam bym tego wszystkiego nie wymyślił.
Co więcej w tym roku przeglądałem książkę amerykańskiego autora poświęconą tradingowi technicznemu, która szczegółowo opisuje bardzo podobne podejście, z tym że jeszcze bardziej rozwija tę starą metodę, dodając do niej rozszerzoną analizę wolumenu i parę nowych wynalazków.
Tak więc warto czytać literaturę ale też trzeba mieć szczęście by trafić na odpowiednie pozycje, w zalewie literatury tematu. Dlatego też warto posłuchać podpowiedzi ludzi, którzy już to sami pzetrawili i przetestowali. Jeśli ich rady nie pomogą to na pewno nie zaszkodzą.
Bo niestety nie ma łatwo, nie ma drogi na skróty, czasem tylko uda się załapać na dogodna podwodę, która przyśpieszy naszą podróż do upragnionego celu.
A jak się ma pecha i czyta niewłaściwe teksty to powstaje tylko mętlik i zamęt w głowie i człowiek się opóźnia w rozwoju.
PS
Mnie tylko przychodzi żałować, że wówczas zlekceważyłem tamto opracowanie i tak późno doceniłem jego faktyczną wartość. Ale cóż, człowiek w życiu robi rożne błędy.
@Lesser
Bo z odkryciami, to jak z narodzinami nowej gwiazdy – na niewielkiej przestrzeni (w naszej głowie), musi się nagromadzić odpowiednia ilość słów/zdań prostych, jak pierwiastkowy wodór.
To zadziwiające, jak jedno proste słowo, lub zdanie, przyciąga inne ważne słowa, lub zdania, które pasują do tamtego zdania, lub słowa.
Kiedy w masie prostych prawd, zgromadzonych na niewielkiej przestrzeni, przekroczony zostanie próg inicjacji, to mrok rozświetla gwiazda poznania i zrozumienia: „I stała się światłość!”
Eureka!
Aby odkryć pierwotne słowo, w potoku słów, należy z uporem podążać w górę rzeki – DO ŹRÓDEŁ.
@ Lesserwiser
Rozbudziłeś ciekawość u czytelników; czy pojawią się jakieś konkretne wskazania (czy mamy płonąć)?
@lesserwisser – ująłeś to rewelacyjnie dokładnie o to chodzi :))
@ dorota
Nie musisz płonąć (ale czasem nie zaszkodzi) wyjawię o na czym oparł się autor tej broszury: ma metodzie Dowa, Wyckoffa, pracy Schabackera, a czwartego autora w tej chwili nie pamiętam.
Dodam jeszcze, że było tan jedno nazwisko Elliotta, nie tyle chodziło o jego fale ile o cykle rynkowe, gdyż wyraźnie podkreślone było, że oceniać rynek bezwzględnie należy z uwzględnieniem fazy cyklu koniunkturalnego.
Ta najnowsza książka to również czyni, ale jej tytułu chwilowo nie podam, bo byście od razu mieli edzia nade mną. 🙂
Z czasem to się doczekacie.
PS
To co robiło dodaną wartość tej broszury to sposób jej integracji, w którym autor przechodził pokazywał kolejne etapy analizy – od analizy zachowania się cen, poprzez formacje i dalej wolumen itp. Może któregoś razu to opiszę dla ilustracji, bo dla mnie z tego już niewielki będzie pożytek, bo nadchodzi złowieszczy rok 2012.
„To co robiło dodaną wartość tej broszury to sposób jej integracji, w którym autor przechodził pokazywał kolejne etapy analizy – od analizy zachowania się cen, poprzez formacje i dalej wolumen itp”
No fajnie, ale czy były pokazane tam „setupy”? 🙂
„No fajnie, ale czy były pokazane tam „setupy”? :-)”
No wcale nie tak fajnie bo już nie pamiętam, ale jak wrócę dodomu to zobaczę, a wtedy i ty zobaczysz, prajsakcjonariuszu jeden. 🙂
@ Lucek
„ale czy były pokazane tam „setupy”?”
To zależy jak rozumieć termin setup! Jeśli tak jak proponujesz „strefa zajmowania pozycji na rynku” to nie do końca wiem, jeśli jak zaproponował bloger sds to ”warunki wejscia w rynek” to juz blizej, jesli zas tak jak ja to rozumiem, czyli okazja rynkowa do zajmowania pozycji, to raczej tak.
Jeśli przyjmiemy, że okreslenia te mają element wspólny, to chyba tak. Mamy tam bowiem liniowe wykresy cen (czysta price action) z oznaczeniami strzałkowymi wskazującymi miejsca/momenty do zajęcia pozycji – z napisem Buy lub Sell.
Przykładowo takie mamy takie opisy do tych wykresow:
1. Bucking a trend in anticipation of its reversal (kasowanie zysków (profiting) z nominalnych swingów cenowych w obszarze kongestii i kanałach trendowych).
2. Buying or selling at congestion area breakout points
3. Buzing or selling upon the breaking of the first minor counter trend after breakout from a bottom or a top.
Wydaje mi sie, ze mozna to uznac za setupy.