Kilka moich osobistych refleksji po lekturze książki Gary Stevensona „The trading game”, która zasłużenie moim zdaniem stała się tegorocznym bestsellerem branżowym.
Postaram się jak najmniej ujawniać fabułę, choć aby nie wykastrować poniższej recenzji do reszty czasami muszę niestety odwołać się do pewnych szczegółów. Wolę więc uprzedzić tych, którzy nie chcą sobie psuć wrażeń przed lekturą.
Nie da się choćby ukryć, że cała autobiograficzna akcja opisywana przez autora dotyczy tradingu, ale specyficznego rodzaju. Stevenson przedstawia nam bowiem swoją błyskotliwą karierę w dziale handlu krótkoterminowymi instrumentami dłużnymi dla jednego z banków w londyńskim City. Jego biuro znajdowało się w wieżowcu dzielnicy Canary Wharf i tak się składa, że gdy był przyjmowany do pracy podczas kryzysu nieruchomości w latach 2007-2009, miałem okazję wówczas dreptać po tych samych korytarzach. Z tego powodu łatwo stają mi przed oczami dekoracje pojawiające się w opisach, mam nadzieję jednak, że to nie wykrzywiło nadmiernie mojego odbioru lektury i ocen.
Z punktu widzenia wciągającej narracji książka posiada kilka zalet, szczególnie dla nas ludzi z branży:
– barwnie obrazuje kulturę pracy w bankowej korporacji, najczęściej są to te ciemniejsze jej strony,
– pokazuje jak działają bankowi traderzy i na czym polega sam trading; i choć dzieje się w to specyficznym dziale, to wszelkie pokazane zasady są uniwersalne, szczególnie te z psychologicznej strony,
– przybliża czasy tamtego kryzysu, ale przy okazji obrazuje zależności między gospodarką a tradingiem,
– sama fabuła jest wartka, historia świetnie opowiedziana, aczkolwiek w niektórych miejscach aż prosi się o więcej szczegółów,
– język jest dosadny, angielskie przekleństwo zaczynające się na „F” pada gęsto, jednakże jest to zabieg jak najbardziej pasujący w tym wypadku.
Stevenson wspina się na naszych oczach na sam szczyt, w pewnym momencie jest najlepszym traderem w City. Jednak jeśli zobaczyć go na zdjęciach czy wywiadach, to można by odnieść wrażenie, że ten wizerunek nijak nie pasuje do tradera bankowego z takim błyskotliwym sukcesem na koncie. Bardziej przypomina on typowego kibola angielskiej drużyny piłkarskiej. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że jest on chłopakiem z nizin, zapyziałej dzielnicy Londynu, przy tym swego rodzaju buntownikiem, może nawet anarchistą, niedopasowanym społecznie w niektórych aspektach, który nie dał się spacyfikować temu specyficznemu systemowi bajecznie bogatej korporacji. I to jest autentyczne, świetne, uwodzicielskie.
Z tego rodzi się też różnica wobec innych książek czy filmów o tej branży (ta książka świetnie nadaje się na film czy serial). Zwykle bohaterzy to predatorzy, manipulanci, insiderzy, lubiący przepych, nie stroniący od narkotyków. Stevenson jest tego wszystkiego zaprzeczeniem, ale ani trochę to nie ujmuje narracji czy wydźwiękowi treści. A poza tym chyba jest nawet emanacją sporej części obecnego pokolenia, które hołduje nieco innym wartościom i krzywym okiem patrzy na zdegenerowaną korporację pod rządami boomersów. Szczerość i otwartość, czasem dość brutalne, są tu atutem.
Stevenson posiada kilka talentów, które zadecydowały i o jego karierze i o sukcesie książki.
Wprawdzie do szkoły miał pod górkę, ale okazał się talentem matematycznym (i przy okazji logicznym), co pozwoliło mu jako jedynemu z dołów skończyć prestiżową uczelnię LSE w Londynie i znaleźć drogę do kariery bankowej, którą normalnie robią zwykle bananowi chłopcy z bogatych rodzin, z których on sobie dworuje, choć w specyficzny, nie hejterski sposób.
To, co świetnie cały czas robi, to ogrywanie systemu. Ma niebywały dar, po części zrodzony z trudnego dzieciństwa, poszukiwania dróg na skróty, znajdowania miękkich podbrzuszy, czytania na swój sposób ludzi, ustawiania się z dobrej strony z wiatrem, kreatywnego kombinowania. To ma niebywały walor motywacyjny, większy niż stadionowe występy wszelkich guru coachingu.
Mindset prawdziwego tradera to w jego wykonaniu mistrzostwo, które inspiruje; pokazuje bowiem:
– jak wyjść z prawdziwego dołka finansowego, w które wpada niemal każdy trader grający na własny rachunek;
– jak budować nawyk niesamowitego zdyscyplinowania,
– jak uczyć się na błędach, nie tylko swoich,
– jak poszukiwać dróg nauki, doskonalenia w tym biznesie,
– jak zjednywać ludzi, jak się od nich uczyć,
– jak zwyciężać w kontrze wobec tłumu,
– jak trzeźwo, krytycznie i kreatywnie myśleć w tej branży,
– jak stawiać sobie i realizować niemożliwe dla innych cele.
Zaznaczę jednak wyraźnie: to nie jest poradnik. Te sprawy po prostu dość krystalicznie wychodzą w wyznaniach autora (podtytuł książki to zresztą: Confessions).
Druga część książki jest pewnego rodzaju rozczarowaniem po kilku błyskotliwych pierwszych rozdziałach, wyraźnie przekierowuje emocje w inne rejony, wybór ostatecznej drogi życiowej autora też pewnie może dziwić. Mimo to cały czas wciąga i pozwala na całościową, bardziej szczerą refleksję nad branżą przede wszystkim, nad korporacyjną kulturą, nad autentycznym odnajdywaniem swojego powołania.
Gdybym miał wybrać jedną, najważniejszą rzecz, która porwała mnie w tej książce, to byłoby to coś, co sam bardzo cenię i praktykuję, a tu zobaczyłem to w jeszcze innym wydaniu: kreatywne rozwiązywanie problemów zamiast ulegania im. Dodajmy jednak, że choć był wirtuozem radzenia sobie z problemami w karierze, nie potrafił sobie radzić z tymi osobistymi. Geniusze jednak ponoć tak już mają.
To świeża pozycja, czytałem ja w oryginale, ponieważ nie ma polskiego wydania. Nie namawiam, żeby od razu pędzić do internetowej księgarni, kwestie językowe mogą czasem sprawiać trudności z uwagi na specyfikę branży. Namawiam jednak, by umieścić tę pozycję na liście rzeczy, które w życiu warto zrobić.
p.s. Nie jestem w żaden sposób powiązany z autorem, wydawcą czy sprzedawcami opisanej książki
–kat–
2 Komentarzy
Dodaj komentarz
Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.
'…miałem okazję wówczas dreptać po tych samych korytarzach." Czy jest gdzieś jakiś opis tych doświadczeń?
To nie było nic specjalnego, wizyta bardziej kurtuazyjna w jednej z firm na Canary Wharf, pamiętna ponieważ trwał kryzys i widziałem ewakuację banku Lehman Bro