Pięć lat to mnóstwo czasu. Nawet na rynkach. Pięć lat dobrej koniunktury potrafi zatrzeć pamięć o trudnych okresach, spadkach, bessach, stagnacjach. W ciągu minionych pięciu lat indeks S&P500 wzrósł niemal 100 procent. Daje to średnioroczne 13,4 procent. Blisko dwa razy więcej, niż wieloletnia średnia z rynków akcji wynosząca 7-8 procent rocznie. Jeszcze lepiej w takim ujęciu wypada indeks NASDAQ100 – średnioroczny wynik z ostatnich pięciu lat to 19,8 procent. Może zakręcić się w głowie.

Humory są nieco gorsze jeśli spojrzymy na nasz rodzimy rynek. Indeks WIG (czyli szeroki rynek, z uwzględnieniem dywidend) przyniósł średniorocznie 3,8 procent. Przy inflacji z ostatnich pięciu lat to raczej słabo. Wcale nie lepiej wyglądają indeksy małych i średnich spółek. Trudno więc dziwić się wyraźnemu trendowi panującemu wśród naszych rodzimych inwestorów do inwestowania na rynkach amerykańskich. Trudno się dziwić, że coraz częściej słyszę głosy o tym, że na rynku trzeba przede wszystkim być cierpliwym, ignorować korekty (bo przecież każdy spadek to tylko korekta), bo przecież nawet jeśli kupimy na szczycie, to po kolejnych latach, okaże się, że szczyty są jeszcze wyżej.

Przecież pięć lat temu na rynku amerykańskim też mieliśmy do czynienia ze szczytami! We wcześniejszej pięciolatce, czyli w latach (2015-2019) wzrósł ponad pięćdziesiąt procent. W jeszcze wcześniejszej podobnie. Trudno więc dziwić się nastawieniu – nie przejmuj się niczym, rynki akcji zarabiają, świat się rozwija, mamy boom technologiczny. „Regresja do średniej”? Jaka regresja, o czym wy mówicie, zdają się mówić admiratorzy obecnej hossy.

Rośnie popularność ETFów na indeksy amerykańskie oraz światowe. Ten rodzaj inwestycji zaczyna dominować w portfelach IKE i IKZE, odkąd polscy inwestorzy mogą bez większych problemów i kosztów dokonywać tego rodzaju transakcji. Fakty, czyli wykresy wydają się nieubłagane. Wykresy pokazujące, że systematyczne wpłaty i inwestowanie na rynkach akcji przynoszą same korzyści, bo nawet jeśli nastąpi silniejsza korekta, to dzięki temu wykorzystaliśmy okazję i przecenę do kupna akcji, żeby przekonać się po kolejnych, dwóch, pięciu, ośmiu latach, że to był doskonały pomysł.

Na konferencjach i w przekazie medialno-edukacyjnym słyszy się nawoływania, żeby rozpocząć inwestowanie jak najwcześniej. Jak zachęcić dwudziestolatków do rynków, żeby po kolejnych dekadach wzrostów też cieszyli się „magią procentu składanego”. Ale na tę imponującą koniunkturę rynkową (przynajmniej w USA) zwracają również uwagę osoby mające już znacznie więcej lat. Czterdzieści, pięćdziesiąt i więcej. Wśród nich jest wielu takich, którzy zdołali dzięki swojej pracy zgromadzić całkiem spory majątek. Leżał on na lokatach, w różnych konserwatywnych (czyli bezpiecznych) środkach. Wysoka inflacja ostatnich lat obudziła wśród takich osób apetyt na ryzyko. I w tym momencie dochodzimy do tytułu notki dzisiejszej, bo właśnie z takimi pytaniami przyszło nam się mierzyć podczas kilku ostatnich konferencji.

„No dobrze, opowiadacie mnóstwo o długoterminowości inwestowania, systematyczności, budowaniu majątku, ale ja już mam zgromadzone oszczędności i mam również pięćdziesiąt lat. Co powinienem zrobić – zainwestować od razu całość, czy może podzielić to na części. A jeśli na części to na jak dużo i w jaki sposób wchodzić na rynek – co miesiąc, co kwartał, czy jeszcze inaczej?”

No właśnie? Co zaproponować takim osobom, które jeszcze nie borykały się z realnym ryzykiem rynkowym, zaś ich dylemat sugeruje, że jednak są dość ostrożne. Nie rzucają się od razu z całym majątkiem na „uciekające każdego dnia okazje”. Ich perspektywa jest znacznie krótsza niż dwudziestokilkulatków, którzy mają całe życie zawodowe przed sobą.

Rozmawiałem na ten temat z kilkorgiem znajomych będących na rynku znacznie dłużej niż trwa obecna hossa. Pamiętających pęknięcie bańki technologicznej w 2000 roku i spadki cen akcji (oraz indeksów) po kilkadziesiąt procent. Pamiętających, że giełdy (nawet amerykańskie) potrafią latami nie przynosić zysków. W pięcioletnim okresie 2000-2004, średnioroczna stopa zwrotu z indeksu S&P500 wyniosła -3,8 procent. W kolejnej pięciolatce -1,6 procent. Ale to było piętnaście lat temu. Teraz jest przecież inaczej. Na pewno?

Ci którzy mają pamięć zmienności i bessy na rynkach powtarzają „sam nie wiem za bardzo co zrobić. Widzę tę hossę i okazje każdego dnia i przy każdej korekcie. A jednak obawiam się, że to się skończy i wtedy miło nie będzie”. Wejście znaczącym majątkiem w inwestycję, która co prawda w długim okresie da przyjemne wyniki, ale może napotkać na pięcioletni lub dłuższy okres dekoniunktury wygląda zupełnie inaczej gdy ma się lat dwadzieścia i inaczej, gdy ma się pięćdziesiąt.

Czy ten dylemat – całość, czy część  – jest do rozstrzygnięcia?

[Photo by Declan Sun on Unsplash]

11 Komentarzy

  1. marcin

    Jak ktoś ma ponad 50 lat i nie zainwestował jeszcze na giełdzie, to z mojego doświadczenia żył "w jaskini" i nie wie co to akcje albo boi się bo "giełda to kasyno", "mój znajomy wszystko stracił na giełdzie", "a co jak mi wszystko zabiorą", itd.

    Z obu przypadkami się spotkałem. Nawet z osobą, która jest po 50tce i straciła b. dużo w trakcie bessy 2008/2009 mając kasę w funduszach TFI i już nie wróciła na giełdę.

    Dla tych ludzi już jest pozamiatane. Jednak jest nadzieja w 40 latkach z wyżu demograficznego lat 80tych. To już inny mental.

  2. Marcin

    Artykuł dotyczący bardzo ważnego i często pomijanego tematu – nie jak budować kapitał ale co zrobić, gdy już mamy odłożone niskooprocentowane środki (albo nagle się pojawiły np. spadek) zastanawiamy się co z nimi zrobić, jednocześnie obserwując uciekający pociąg i towarzyszące mu FOMO. Bo inaczej zarządza się portfelem – a inaczej się go buduje. To są dwie różne rzeczy często wrzucane do jednego worka. Wg mnie dylemat jest do rozstrzygnięcia. To podzielenie kapitału na 24, 36 czy nawet 48 części – i konsekwentne wchodzenie po kawałku miesiąc po miesiącu, stosując DCA albo VCA (świetne artykuły T.Symonowicza na blogi.bossa.pl 🙂 ). Oczywiście z punktu widzenia statystycznego nie będzie to optymalne bo w 75% przypadków tzw. lump sum będzie dawało wyższą stopę zwrotu niż DCA/VCA. No ale statystycznie to jak idę z psem na spacer to mamy po 3 nogi. Tutaj nie chodzi tylko o stopę zwrotu. Nie gramy w grę o znanej wartości oczekiwanej mając 1000 prób. Mamy tylko jedną próbę – i nasz cel to przede wszystkim uniknąć katastrofy. Uniknąć 'nasadzenia' na szczycie hossy. Rozbijając kapitał na kilkadziesiąt wejść – minimalizujemy to ryzyko i oczekujemy przynajmniej przyzwoitej stopy zwrotu. A emocje związane z obserwowaniem jak cena wejścia się uśrednia (instykt łowcy) są dodatkowym bonusem 🙂

    1. GZalewski

      ale… jeśli ktoś dopiero zaczyna z rynkiem, to należałoby mu powiedzieć- podziel na te 24-48 i w żadnym wypadku NIE ZAGLĄDAJ co się tam dzieje.
      Choć z drugiej strony brak monitorowania mądry nie jest

  3. Marcin

    Niekoniecznie 'Nie zaglądaj'. Jeśli ktoś oszczędza miesięcznie stałą kwotę i zdecydował się ją odkładać na jakiś pasywny ETF wykorzystując VCA – to podglądanie jest elementem strategii. Trzeba wiedzieć ile udało się już odłożyć, aby zdecydować co dalej, co z kolejną wpłatą. Gdy jest drogo to przeznaczyć część wpłaty na rezerwę gotówkową, gdy jest tanio – sięgnąć po rezerwę kupując więcej. I bawić się tą 'grywalizacją'. Ale to musi być element wcześniej zbudowanego planu. Raczej powiedziałbym w takim przypadku 'Zaglądaj – ale niech emocje nie wpływają na Twoje decyzje'. Czyli 'Stay the course!' – cytując klasyka. Inna sprawa – że dla większości może to być piekielnie trudne. I wtedy podejście 'Kupuję co miesiąc za tą samą kwotę V80A i nie zaglądam przez 20 lat' może być w praktyce najlepsze 🙂

  4. GZalewski

    aha 🙂 powiedz ludziom "niech emocje nie wpływają" 🙂

    1. Marcin

      Zgadza się 🙂 Ale można te emocje spróbować wykorzystać do wspierania strategii. Oszukać własne słabości. Wykorzystać, że nawet małe zyski wywołują w mózgu wytwarzanie endorfin (co tak świetnie opisuje Zweig) i że mocno odczuwamy emocjonalnie różnicę między zyskiem a stratą. Jeśli całość portfela będzie przez cały czas na plusie, nawet niewielkim – to łatwiej będzie nawet niedoświadczonemu inwestorowi trzymać się takiej strategii. Najważniejsze, aby nie wejść w stratę. W polskich warunkach mogłoby to oznaczać na przykład wrzucenie całego kapitału początkowego w ETF na Obligacje 6M dający te 4-5% – a potem, stopniowo, przenoszenie go po kawałku przez 24-48 miesięcy w bardziej ryzykowny instrument. Takie podejście zmniejsza ryzyko 'zanurzenia' portfela i 'oswaja' inwestora z ryzykiem bo odsetki z części bezpiecznej pokrywają ewentualne straty z części ryzykownej. Obawiam się tylko, że mało kto byłby na tyle cierpliwy, aby takie podejście zastosować. Przecież 'Nobody wants to get rich slowly'…

  5. Michal

    Jeśli ktoś oszczędza miesięczną kwotę i ją wpłaca na ETf światowy to "pół biedy" – zdąży się przyzwyczaić o ryzyka, zanim zbuduje duży portfel.
    Gorzej ma ten 50latek, który ma:
    – kawalerkę
    – poduszkę finansową
    – Obligacje
    i teraz stoi przed dylematem, czy uzupełnić 40% swojego Portfela akcjami jednorazowo czy w transzach.
    Dodajmy, że portfel jest niemały – czytaj 40% w akcjach to kilkuletnie zarobki.
    Nawet 10% korekta na takiej części akcyjnej to dużo pieniędzy.
    Dylematu nie ułatwia te 50 lat 😉
    I tu jest, moim zdaniem clue.
    Jeśli jego horyzont to moment przejścia na emeryturę, a później keszowanie portfela to może warto już pomyśleć nad Mniejszym udziałem akcji.
    Jeśli horyzont to wieczność (spadek) to … pozostaje uspokoić spadkobierców 😉

  6. GZalewski

    czyli w kółko to samo

    1. Kolo

      Mimo wszystko żeby inwestować na giełdzie bezpośrednio w akcje trzeba mieć praktykę jeżeli ten 50 latek nie ma jej to może te 30% oszczędności wrzucić w jakiegoś Etfa globalnego akcji, a, jeśli ma doświadczenie to już sam powinien wiedzieć jak zarządzać ryzykiem, ja właśnie tak do tego podchodzę z 50 na karku 🙂

      1. GZalewski

        problem jednak tkwi gdzie indziej – nawet ETF to jest "bezpośrednie" inwestowanie. Bo codzienne wyceny sprawiają, że pokusa sprawdzania – jak leci – jest ogromna.

  7. Renata

    Może na wstępie powinno się wyjaśnić to, jak w ogóle działa biznes. Aby go rozpocząć trzeba ulokować pewną kwotę i na początku prowadzenia biznesu istnieją tylko nakłady inwestycyjne.Następnie w miarę upływu czasu pojawiają się przychody , które po odliczeniu poniesionych kosztów bieżących mogą być zyskiem lub nie dawać żadnego zysku a wręcz generować kolejne koszty , czyli straty .
    Na tym samym polega inwestowanie , czyli na pewnym szacunku co do przyszłego powodzenia i działaniu w kierunku osiągania zysku . Zatem najpierw trzeba wyłożyć pieniądze a potem czekać. Inwestor nie musi jednorazowo wykładać wszystkich pieniędzy , zaś może zwiększać inwestycję stopniowo przez kilka lat metodą DCA . To ile inwestor ma lat nie ma takiego znaczenia, jak to czy posiada kapitał do zainwestowania i jak bardzo jest od niego zależny. Bo jeśli za kilka lat będzie musiał z niego żyć, to inwestowanie w biznesy nie ma sensu. To jak długo pożyje jeszcze osoba w wieku 30 lat czy ta w wieku 50 lat statystycznie jest przesądzone, ale indywidualnie wcale nie jest .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Twoje dane osobowe będą przetwarzane przez Dom Maklerski Banku Ochrony Środowiska S.A. w celu: zapewnienia najwyższej jakości naszych usług oraz dla zabezpieczenia roszczeń. Masz prawo dostępu do treści swoich danych osobowych oraz ich sprostowania, a jeżeli prawo na to pozwala także żądania ich usunięcia lub ograniczenia przetwarzania oraz wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania. Masz także prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Więcej informacji w sekcji "Blogi: osoby komentujące i zostawiające opinie we wpisach" w zakładce
"Dane osobowe".

Proszę podać wartość CAPTCHA: *

Opinie, założenia i przewidywania wyrażone w materiale należą do autora publikacji i nie muszą reprezentować poglądów DM BOŚ S.A. Informacje i dane zawarte w niniejszym materiale są udostępniane wyłącznie w celach informacyjnych i edukacyjnych oraz nie mogą stanowić podstawy do podjęcia decyzji inwestycyjnej. Nie należy traktować ich jako rekomendacji inwestowania w jakiekolwiek instrumenty finansowe lub formy doradztwa inwestycyjnego. DM BOŚ S.A. nie udziela gwarancji dokładności, aktualności oraz kompletności niniejszych informacji. Zaleca się przeprowadzenie we własnym zakresie niezależnego przeglądu informacji z niniejszego materiału.

Niezależnie, DM BOŚ S.A. zwraca uwagę, że inwestowanie w instrumenty finansowe wiąże się z ryzykiem utraty części lub całości zainwestowanych środków. Podjęcie decyzji inwestycyjnej powinno nastąpić po pełnym zrozumieniu potencjalnych ryzyk i korzyści związanych z danym instrumentem finansowym oraz rodzajem transakcji. Indywidualna stopa zwrotu klienta nie jest tożsama z wynikiem inwestycyjnym danego instrumentu finansowego i jest uzależniona od dnia nabycia i sprzedaży konkretnego instrumentu finansowego oraz od poziomu pobranych opłat i poniesionych kosztów. Opodatkowanie dochodów z inwestycji zależy od indywidualnej sytuacji każdego klienta i może ulec zmianie w przyszłości. W przypadku gdy materiał zawiera wyniki osiągnięte w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika na przyszłość. W przypadku gdy materiał zawiera wzmiankę lub odniesienie do symulacji wyników osiągniętych w przeszłości, to nie należy ich traktować jako pewnego wskaźnika przyszłych wyników. Więcej informacji o instrumentach finansowych i ryzyku z nimi związanym znajduje się w serwisie bossa.pl w części MIFID: Materiały informacyjne MiFID -> Ogólny opis istoty instrumentów finansowych oraz ryzyka związanego z inwestowaniem w instrumenty finansowe.