Na początku roku mój starszy syn poprosił mnie o pomoc w finansach. Chciał zacząć coś tam odkładać, bez większych planów i zamierzeń (co jak wynika z badań Dominiki Maison nie jest wcale takim złym pomysłem). Może w tej chwili sobie na to pozwolić i chce co miesiąc coś odkładać. Potrzebował wsparcia i pomocy.

Tu mała dygresja.

Ta historia siedzi mi w głowie do opisania od tamtego czasu, bo pozwoliła mi spojrzeć na rynek funduszy inwestycyjnych okiem całkowitego laika. Przyzwyczajonego do szybkich korzyści młodego człowieka, rozleniwionego nowoczesnymi technologiami i natychmiastowym dostępem do różnego rodzaju usług. Dla którego podstawowym narzędziem jest smartfon i który na widok papierowego listu z potwierdzeniem transakcji, zachowywał się tak, jak ja gdybym kupił dziś muzykę ulubionego wykonawcy i dostał ją nagraną na kasetę magnetofonową. Zostawię jednak tę opowieść na inny moment.

W każdym razie, jako zwolennik funduszy inwestycyjnych, jako formy inwestowania dla laików poleciłem mu, żeby skorzystał z usługi swojego banku i otworzył rachunek funduszy – mają tam wybór wielu funduszy różnych TFI, a ja mu wskażę, które ma sobie kupować.

Tak jak pisałem pominę tę część historii, która wiązała się z jego strony z coraz większym zniechęceniem czyli wypełnianie ankiet adekwatności, proces otwarcia konta itp. Gdy już udało mu się po kilku dniach mieć dostęp do nowej dla niego usługi, dzwoni do mnie i mówi:

– Ojciec, co ty mi proponujesz? Loguję się i wyskakują mi propozycje: portfel agresywny -10%, portfel stabilny -5% i portfel bezpieczny -2%. Na pewno o to mi chodziło?

Od razu zastrzegę –  nazwy i wyniki zmieniłem, choć prawdą jest to, że zaraz po zalogowaniu do serwisu dostał różne modelowe propozycje inwestowania, wszystkie z podanymi wynikami za ostatnie 12 miesięcy, wszystkie na minusie.

Wytłumaczyłem mu, żeby to zignorował przeszedł do konkretnego funduszu (nie agresywnego) i gdy już będzie go kupował, przestał patrzeć na wyniki codziennie, a nawet co tydzień.

Mimo, że od lat prowadzę wiele szkoleń dotyczących między innymi funduszy inwestycyjnych zrozumiałem, jak wiele osób po wyjściu ze szkolenia, na którym Zalewski opowiada, że to jest dobra forma inwestowania otwiera rachunek, napotyka na taką sytuację i … rezygnuje.

Co innego opowiadać o ryzyku, zmienności wyników, sensie inwestowania w długim terminie, a co innego podjąć decyzję, gdy widzisz same minusy.

W tej sytuacji wygranymi są dziwne produkty inwestycyjnopodobne, w których klient nie widzi bieżących wyników, tylko modelowe wyliczenia przy założonych stopach zwrotu, a o faktycznych wynikach dowiaduje się, gdy chce wypłacić pieniądze.

Druga anegdotka. Kilka lat temu opracowałem cykl materiałów dotyczących analizy efektywności inwestycji w fundusze inwestycyjne. Starałem się wyjaśnić na czym polega zmienność, jak ją rozumieć w zależności od średniorocznych stóp zwrotu, czym są wskaźniki różnego rodzaju, jak je interpretować, gdzie mają ograniczenia. Do ilustracji tekstu wykorzystałem wyniki REALNIE funkcjonujących funduszy. Polskich i zagranicznych, agresywnych i konserwatywnych. Tylko po to, żeby pokazać jak można odczytać zmienność (czyli odchylenie standardowe) wraz ze średnioroczną stopą zwrotu, co w rezultacie sprowadza się do zrozumienia, że spodziewane wyniki mieszczą się w pewnym obszarze, który może przybierać wartości od ujemnych do dodatnich. I to jest właśnie to, czego możemy się spodziewać, jeśli widzimy, że fundusz ma np. średnioroczną stopę zwrotu +8%, przy zmienności np. 7%.

Po opublikowaniu tekstu zadzwoniła do mnie przedstawicielka marketingu TFI, funduszu polskiego, który został wykorzystany jako przykład, oburzona tym, że pokazałem TEN fundusz, a nie najlepszy w danym momencie. W zasadzie to była jałowa rozmowa. Ja wyjaśniałem, że to tylko przykład, jak interpretować wyniki, a nie ocena, ona zaś przekonywała mnie, że LEPIEJ by było, gdybym jednak pokazał INNY fundusz.

No cóż, rozumiem świat marketingu, ale rzeczywistość czasami jest w innym miejscu.

Anegdotka trzecia. 1998 rok (choć może rok wcześniej). Pracuję wówczas w Gazecie Giełdy PARKIET. Na rynkach następuje ogromne załamanie, w rezultacie jednostki funduszy akcyjnych nurkują w ciągu 1-2 dni, o 5-7 procent. To bardzo dużo. Piszę tekst „Krach na rynku funduszy”, który trafia na pierwszą stronę gazety. Tytuł, jak tytuł. W dzisiejszych czasach „click-baitów” raczej grzeczny (dziś wyobrażam sobie, że mogłoby być „czy fundusze zbankrutują po krachu?”). W tekście właśnie to, że jest to jedna z nielicznych sytuacji, gdy załamanie na rynku akcji spowodowało potężną przecenę jednostek funduszy. Ot, zdarzenie rynkowe.

Ileż wówczas telefonów odebrał redaktor naczelny od przedstawicieli TFI. No dobra, niedużo, bo samych TFI było kilka. No ale wzmożenie nastąpiło. „Jakie to nieodpowiedzialne”, „tak nie można”, „w ten sposób zaufanie do rynku się traci”. Nie popierał ich stanowiska, więc nie było żadnych konsekwencji tego, że ten tekst w takiej formie się pokazał. Zresztą dziennikarski tekst musi zostać zaakceptowany przez grono redakcyjne. Nie jest więc tak, że trafia na łamy wszystko co sobie dowolny z dziennikarzy wymyśli.

I tak od tych wszystkich historycznych anegdotek docieramy do bieżącej, która stała się inspiracją do tego tekstu. Portal Strefa Inwestorów opublikował tekst Pawła Biedrzyckiego „Bareja wiecznie żywy. Fundusz, który stracił 5,5% otrzymał nagrodę najlepszego funduszu akcji polskich 2018 roku”. Autor dworował sobie nieco – choć nie specjalnie złośliwie – z jednej z nagród Byków i Niedźwiedzi przyznanych przez GG Parkiet. Chodziło o Złoty Portfel dla najlepszego funduszu akcji. Traf chciał, że był on co prawda najlepszy w swojej kategorii, ale to oznaczało stratę o -5,5%. Całość ilustruje zdjęcie, na którym ów wynik „-5,5%” dumnie widnieje wyświetlony na ścianie.

No cóż, może jestem niesprawiedliwy, może zgorzkniały i perfidnie zgryźliwy, ale to jest ta z tych sytuacji, w których można się uśmiechnąć. Ba to jest ta sytuacja, po której mój syn (i tysiące potencjalnych klientów funduszy) odpowiedzą WTF?

W każdym razie tekst Pawła Biedrzyckiego wywołał prawdziwą wojnę światów w tej niewielkiej bańce, jaką jest rynek kapitałowy i rynek funduszy. Część przedstawicieli branży się obruszyła, że tak nie można, że przecież pokonał benchmark, że koniunktura była słaba, że przecież nie zawsze są zyski. Z drugiej strony komentatorzy i klienci próbowali powiedzieć „Hej, naprawdę nie widzicie, że to jest jednak zabawne?”. No jest.

Nie wynik funduszu. Ten jest, jaki jest. Ot zdarzyło się na słabym rynku być lepszym od innych. Ale nagroda i jej kontekst. Ba co więcej, choć nie znam sytuacji jest w stanie sobie wyobrazić, że być może doszło do dyskusji wewnątrzredakcyjnej, jak to ugryźć.

– Może nie pokazujmy wyników na ekranie?

– Ale wówczas nie możemy pokazać innych, bo jakby to wyglądało.

– No tak. Hmmm. Może tylko tego jednego nie pokażmy?

– To tym bardziej zwróci uwagę.

– Dobra. W końcu nie ma nic dziwnego w tym, że fundusz akcji ma słabszy rok.

– No właśnie.

Tu nie ma dobrego rozwiązania, przy takich kryteriach i zasadach podawania wyników. Choć….

Liczby ujemne stanowiły udrękę dla naszego umysłu od stuleci. I są nią nadal. To dlatego właśnie znacznie bardziej powszechne jest oznaczanie podziemnych kondygnacji w budynkach literami, na przykład LG czy B, bądź kombinacjami liter i cyfr, takimi jak B1, B2 i B3, zamiast –1, –2 i –3. Gdy podajemy daty wydarzeń sprzed narodzenia Chrystusa, wolimy powiedzieć, że coś się działo około 300 roku p.n.e. niż około –300 roku n.e. A księgowi mają niezliczone sposoby na unikanie użycia znaku minus – wpisywanie długu na czerwono, opatrywanie skrótem DR (od debtor – dłużnik) czy też ujmowanie kwot obciążeń w nawiasy.

Alex Bellos, „Alex po drugiej stronie lustra”

Może rozwiązaniem drobnym jest wyeliminowanie tego znaku minus? Może (5,5%) wygląda mniej prowokująco do żartów. Albo zamiast przyznawać nagrodę za najlepszy wynik, lepiej opracować nagrodę za „najlepsze pokonanie benchmarku”? Trochę się nabijam, ale trochę współczuję decyzji. Pracowałem kilkukrotnie nad opracowywaniem różnego rodzaju rankingów funduszy (dla gazet, dla serwisu analitycznego, pod kątem klientów) i zawsze to jest ból głowy. Bo jak tą jedną liczbą, gwiazdką, czy kwiatuszkiem pokazać, że sytuacja jest znacznie bardziej złożona? Że wyniki funduszy to nie powinno być jedyne kryterium, na które zwraca się uwagę. Ale z drugiej strony należy stworzyć ranking jasny i przejrzysty dla większości.

Moim zdaniem toczenie wojny świat marketingu kontra inne światy – klientów, portali, clickbaitów nie ma sensu. Lepiej wyjaśniać o co w tym chodzi. I dlaczego ten „cholerny minus” to jednak dobry wynik. W przeciwieństwie do „symulowanych stóp zwrotu przy założeniu 8% rocznie” prezentowanych czasem klientom w innej części świata finansów. A czasem roześmiać się razem z innymi w sytuacjach, które są zabawne.

[Ilustracja do „Wojny światów”, H.G. Wellsa, Henrique Alvim Corrêa, 1906)

5 Komentarzy

  1. Michał Wojciechowski

    A ja mam wrażenie, że to taka nasza polska przypadłość – znaleźć dziurę w całym.
    Jakby sportowiec uzyskał złoto olimpijskie wynikiem który 4 lata wcześniej nie dawałby wejścia do finału to byśmy obśmiali to złoto?

    Niestety ale nabijanie się z najlepszego wyniku dlatego, że jest ujemny jest zwykłym niezrozumieniem zasad działania funduszy akcyjnych.
    One nie mają prawa zarabiać, jak rynek spada. Bo to oznacza, że nie wywiązują się z umowy z klientami – nie mają 90% aktywów w akcjach.

    1. JL

      Problem z funduszami w Polsce jest w mojej opinii systemowy — mam na mysli wynagrodzenie za zarzadzanie. Klienci tez zdaja sobie nie zdawac sprawy z tego, ze oplata np. 2-3% w skali roku wiecej niz w alternatywnym wehikule ma ogromne znaczenie na wynik koncowy.

      1. JL

        NIby oczywistosc, ale klienci chetniej poszukuja "najlepszych" historycznie funduszy, co juz samo w sobie jest skazane czesto na porazke, a nie szukaja najprostszej drogi do wypracowania przewagi w postaci ciecia kosztow za zarzadzanie.

  2. Michał

    W tym wypadku chodziło jeszcze o coś dodatkowego. Ten fundusz dostał nagrodę w kategorii "Fundusz akcji polskich" czy jakoś tak i jestem to "Investors Spółek Dywidendowych". A co mają w portfelu: spółki niepolskie i niedywidendowe.

  3. Jerzy

    Clickbaitowy tytuł brzmiałby: "Fundusze zbankrutują, jeśli nie zrobią tego…"

Skomentuj Michał Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Twoje dane osobowe będą przetwarzane przez Dom Maklerski Banku Ochrony Środowiska S.A. w celu: zapewnienia najwyższej jakości naszych usług oraz dla zabezpieczenia roszczeń. Masz prawo dostępu do treści swoich danych osobowych oraz ich sprostowania, a jeżeli prawo na to pozwala także żądania ich usunięcia lub ograniczenia przetwarzania oraz wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania. Masz także prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Więcej informacji w sekcji "Blogi: osoby komentujące i zostawiające opinie we wpisach" w zakładce
"Dane osobowe".

Proszę podać wartość CAPTCHA: *